Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział dwudziesty


Gdzieś sto metrów przede mną był tłum, który klęczał na placu, a nad nimi stał on, wielki Loki Laufeyson, w tym swoim pięknym jelenim hełmie. Podeszłam, więc powoli, zakładając kaptur.

- O tak, dokładnie tak powinniście żyć. Wolność jest dla was niebezpieczna... Spójrzcie, tylko same wojny i niedola, ale jak ja zapanuję... Będzie tu o wiele lepiej. Robię wam przysługę- mówił wszystko z tym swoim spokojem. Jeden starszy mężczyzna, tylko jeden, wstał z klęczek.

- Tacy jak ty, zawsze przegrywają - powiedział spokojnie i pewnie.

- Starcze, nie ma takich jak ja. - Kłamca się szerzej uśmiechnął.

- Tacy jak ty zawsze tak mówią. - To zbiło z pantałyku boga kłamstw.

- Popatrzcie na niego poddani... - Wszyscy zwrócili ku emerytowi. - Zaraz zobaczycie, co się dzieje z takimi, co nie umieją utrzymać języka za zębami - syknął i już chciał strzelić, ale...

- Mądry król słucha rad swych poddanych - krzyknęłam pewnie na cały plac, co go zatrzymało - szczególnie dotyczących samego władcy.

- Kim ty jesteś, by móc mi przerywać?! - Podniósł głos strzelając we mnie. W odpowiedniej chwili się magicznie przeniosłam o metr w bok i szłam dalej w jego stronę.

- A kim ty jesteś, by zabierać nam wolność, hm?

- Ty nędzna, głupia Midgardko! Jak śmiesz?! - Ponownie we mnie strzelił, a ja znów się przeniosłam.

- Komuś już to powiedziałeś. Komuś dla ciebie bliskiemu... Skrzywdziłeś ją. - Przechyliłam lekko głowę jak mała dziewczynka.

- Nie wiem o czym ty mówisz - warknął.

- Wiesz. Za dobrze cię znam, Laufeyson. Spotkaliśmy już się. Nie rozpoznałeś lub nie chciałeś mnie rozpoznać, a ja nie chciałam wierzyć, kim się stałeś... - Spojrzał na mnie zaskoczony. - Nie słyszałeś ostatnio znajomej melodii? - Uśmiechnęłam się szeroko, co było widać przez kaptur.

- Pasujesz tylko do jednej osoby, ale ona nie żyje - powiedział stanowczo.

- „Nie tylko ty wstałeś z martwych" - mruknęłam, uśmiechając się jeszcze szerzej, a on spojrzał na mnie jak na ducha, ale po chwili się ocknął i strzelił niespodziewanie we mnie z tej swojej włóczni. Jednak... Obronił mnie nie kto inny jak Kapitan Ameryka.

- Nie ładnie tak odpowiadać kobiecie - rzucił.

- Nie wypada też ukrywać prawdy o sobie - powiedział Loki. - Aido, po co to przebranie?

- No nareszcie! - krzyknęłam, zdejmując kaptur. - Myślałam, że mnie nigdy nie rozpoznasz, kłamco.

- To wy się znacie? - zapytał głupio Tony.

- Tak - odpowiedzieliśmy jednocześnie, na co łypnęliśmy na siebie groźnie.

- No dobrze... Koniec tych pogaduszek! - No i Loki zaczął walkę.

Długo to ona nie potrwała, bo tatusiek strzelił parę razy w jelonka i to był w sumie koniec. Został przez nas osaczony i się po prostu poddał. Wpakowaliśmy go do samolotu i przypięliśmy jak małe dziecko. Prowadziła Natasza, kapitan kłócił się z Iron Manem, a ja postanowiłam dosiąść się do naszego więźnia. Na początku po prostu patrzyliśmy sobie w oczy, ale chciałam przerwać tę ciężką ciszę.

- Co cię tam spotkało? - spytałam lekko zmatrwiona.

- A to nie wiesz? - zapytał ironicznie.

- Wiem, kto, ale nie co.

- No to kto?

- Thanos, Gamora i Nebula może gdzieś przemknęły, ewentualnie Ronan.

- Brawo - prychnął. - Oni mnie zrozumieli i przyjęli z aprobatą moje idee, a nie to co moja rzekoma „przyjaciółka". Teraz obojętnie, co wiesz i tak JA wygram - warknął.

- Jak zawsze taki pewny. Często kłamiesz, ale czy zawsze?

- Ty możesz być tego pewna - odparł niepewnie i odwrócił wzrok. - Wiesz, jak to jest.

- Widzisz to, co chcesz widzieć. Nigdy nie chciałam cię skrzywdzić - rzekłam, wstając, a następnie dosiadłam się do Nataszy. Myślałam nad tym jak mam być znowu mu bliska. No próbowałam, ale on jest tak zamknięty w sobie... Naważyłam sobie piwa, to teraz muszę je wypić. Znowu muszę stać się jego szczerym uśmiechem. Nawet nie wiem, kiedy samotna łza spłynęła mi po policzku. Szybko ją otarłam, by nikt nie zobaczył. Jeszcze brakowałoby, żeby ktoś się nade mną rozczulał. Lecieliśmy tak w ciszy, aż nagle cały statek się zatrząsł, a na zewnątrz były pokaźne i majestatyczne gromy. Loki wzdrygnął się lekko.

- Piorunów się boisz? - zakpił Steve.

- Nie darzę miłością tego, co zwiastują... - mruknął szmaragdowooki, a ja również czułam niepokój, ale i podekscytowanie. Dawno nie widziałam swojego przyjaciela...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro