Rozdział czterdziesty trzeci
Po tym wydarzeniu jak strzała pognałam na posiedzenie rady. Wpadłam zdyszana do pomieszczenia i szybko podeszłam do stołu. Byli z lekka oburzeni, tradycjonalistyczny starcy...
- Panno Aido! Cóż się stało?! - zapytał jeden z brodaczy.
- Mam nasze rozwiązanie, ale najpierw stawiam pytanie. Czy gdyby drugi syn Odyna przeżył, to czy byście go ułaskawili i dopuścili do tronu?
- Omawialiśmy to i stwierdziliśmy, że to najlepsza opcja, ale jest problem...
- Nie ma problemu - powiedziałam prostując się dumnie, a tuż obok mnie pojawił się przyszły król Asgardu. Starcy aż wstali ze zdziwienia. Ich miny były piękne, jedynie Doran po prostu uśmiechnął się szeroko ze szczęścia.
- Miło to słyszeć z waszych ust - powiedział z tym swoim firmowym uśmiechem.
- Loki... -Patrzyli na niego jak na ducha. - Ale jak?... - zapytał najstarszy z nich.
- Jak zawsze - zaczęłam, spojrzawszy na niego z uśmiechem, który odwzajemnił - cwaniak oszukał wszystkich. No prawie wszystkich. - Zachichotałam i znów odwróciłam głowę do rady.
- Poczekajcie... - Jeden z nich mruknął i zaczęli się naradzać po cichu, a my staliśmy jak te słupy.
- Od kiedy wiedziałaś? - zapytał mnie po cichu narzeczony.
- Może kiedyś ci powiem, jelonku. - Uśmiechnęłam się cwaniacko. Chciał coś odpowiedzieć, ale nie zdołał.
- Myślimy... że Loki zasłuży na tron, gdy udowodni, że jest tego godzien.
- W jaki sposób? - zapytał obojętnie.
- Ożenisz się, by pokazać, że masz jednak uczucia. Myślimy, że to odpowiedni warunek. - Uśmiechnęli się z nutką kpiny.
- No, to z tym nie będzie problemu - odpowiedział tym samym uśmiechem, obejmując mnie. - Kiedy się pobierzemy, kochanie? - zapytał uroczo.
- Jak najszybciej! - Zaśmiałam się.
- Idealnie! - krzyknął Doran, który dotąd siedział cicho.
- Jeśli pozwolicie... Udam się z moją narzeczoną planować nasze zaślubiny - odparł Loki, obejmując mnie, a następnie wyszliśmy z pomieszczenia, zostawiając prawie nieprzytomnych ze zdziwienia starców.
- W sumie i tak chcieli zrobić ze mnie królową - mruknęłam ze śmiechem, gdy doszliśmy do salonu.
- Miło będzie mieć ciebie u boku. - Westchnął szczęśliwy, siadając na kanapie.
- Będzie przez jakiś czas spokojnie. W końcu zostanę mężatką!
- A ja się nie spodziewałem, że w ogóle się ożenię. Matka, by mnie pewnie z kimś zeswatała.
- Wybór byłby dobry. - Zaśmiałam się. - Byłabym to ja.
- No, co ty? - prychnął.
- Przed naszym wyjściem na miasto, tym pamiętnym, sugerowała, że chce mnie za synową. Widziała naszą miłość, zanim rozkwitła... - Wtuliłam się w niego.
- A kto powie mścicielom? - spytał wyraźnie rozbawiony tym tematem.
- Ty to lepiej zostań tu, bo jeszcze Tony cię wywali przez okno wieży! - Zaśmiałam się...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro