Rozdział czterdziesty piąty
Dni mijały, a ja z dziewczynami dostałam się dzień przed ślubem do Asgardu. Miały lekkie zawroty po pierwszej podróży za pomocą mostu, ale im szybko przeszło. Mimo, że w kopule był tylko jeden mężczyzna (Heimdall) z daleka można było usłyszeć kolejnego - przyszłego króla Asgardu. Natasza, natychmiast jak go ujrzała, wybiegła i zatrzymała go przed wejściem. Z Jane i Vandą zaczaiłyśmy się tak bym go nie widziała i nasłuchiwałyśmy.
- Co ty, kobieto, robisz?! - warknął Loki.
- Zatrzymuje cię. Nie możesz jej zobaczyć!
- Co się stało? - W jego głosie było słychać zmartwienie.
- Twój ślub się stał wraz z tobą. To taka ziemska tradycja. Para młoda nie może się widzieć dwadzieścia cztery godziny przed ślubem, bo to przynosi pecha - powiedziała, a Jane szepnęła mi, śmiejąc się, że ruda właśnie go siłą pcha w stronę jego konia.
- Ale jesteśmy w Asgardzie! - pisnął jak mała dziewczyna, na co wybuchłyśmy śmiechem.
- To i tak za dużo. - Westchnęła, a my usłyszałyśmy tupot kopyt i marudzenie pod nosem. Poczekałyśmy chwilę i była droga wolna. Pojechałyśmy do pałacu i spędzałyśmy razem czas. Wieczorem miałyśmy jeść razem kolacje, ale jacyś strażnicy zaproponowali im, by poznały pałac. Jeden z nich dał mi potajemnie karteczkę o treści: „Siedź pod swoimi drzwiami i czekaj. Loki". Tak też zrobiłam. Usiadłam tyłem do nich i oparłam się o nie plecami. Po paru minutach usłyszałam pukanie.
- Kto tam? - Zaśmiałam się.
- Najprzystojniejszy i najsprytniejszy mężczyzna na świecie. - powiedział pewny swego i usłyszałam jak tez się oparł o drzwi.
- Zapomniałeś dodać, że najskromniejszy - prychnęłam, wywracając oczyma.
- Jak życie?
- No, wiesz, chyba dobrze. Chociaż wychodzę za takiego wariata, przy którym osiwieje w trzy sekundy, ale w sumie to naprawdę dobrze. A u ciebie?
- Wspaniale, żenię się z wariatką i takie tam... - odparł ze śmiechem. - Jak poszło w Polsce? - zapytał zaciekawiony.
- Przybędą na uroczystość, ale na weselu nie zostaną. Nie ta kultura i tak dalej...
- Chociaż będą, no nie? - mruknął smutno.
- Loki... Wiem, że ci ciężko. W sumie cię rozumiem. Nie wiem, jak można było porzucić takiego uroczego malca.
- Nawet nie wiesz jak wygląda niemowlę olbrzyma... Są odrażające - odparł z obrzydzeniem.
- Może inne tak, ale ty byłeś wyjątkowy. Nie mówiłam ci, w jakich okolicznościach poznałam swoje zadanie. Stary Loki sprowadził mnie do lodowej groty. Na środku była jakby skalna kołyska, a w niej niemowlę. Płakało, więc wzięłam je na ręce i po chwili przestało się smucić, a na twarzy zagościł szeroki uśmiech. Dziecko to było wielkości ziemskiego, ale było wyjątkowe. Skóra niebieska jak niebo, a runy miał piękniejsze niż jakiekolwiek. Oczy bardziej czerwone i piękne niż u jakiegokolwiek rubinu. Od razu poczułam sympatię do tego chłopca. To byłeś ty, Loki. Laufey był jak moi rodzice. Nie zaakceptował cię, ale wziął cię Odyn. Wiem, że on aż tak nie pokazywał tej miłości do ciebie, ale przypomnij sobie Friggę. Kochała tego małego olbrzyma nad życie i wychowała go jak swojego syna. A tak naprawdę był nim, po prostu. Nie zapominaj o tym.
- Aida... - Wiedziałam, że się wzruszył, bo głos mu lekko drżał. Jeśli ktoś go nie zna, nie usłyszy tego, ale ja to słyszę. - Wiem, że mnie kochała. Była kobietą mego życia, a teraz ty ją zastąpisz...
- Nie, Loki. Nikogo nie zastąpię. To, że nie ma jej tu, nie znaczy, że jej nie ma przy nas. Będziesz miał od jutra dwie kobiety życia - powiedziałam pogodnie, przypominając sobie sen, w którym mnie odwiedziła.
- Ty zawsze wiesz jak mnie pocieszyć... - Już miałam dyskutować, ale dodał po chwili. - Nie psuj tej chwili - powiedział, jakby mi czytał w myślach... Zaraz!
- Loki, czy ty?!... - warknęłam wściekła.
- Skąd! - Zaśmiał się i usłyszałam, jak wstaje.
- Ej! Wracaj tu, ty mały kłamco!
- Do zobaczenia jutro, kochanie!
- Nie kochaniuj mi tu! - ryknęłam, ale po chwili zaśmiałam się z tego mojego jelenia.
Następnego dnia obudziły mnie dziewczęta. Wykąpałam się i zaczęły mnie malować czesać, itd. Thor miał się zająć dostarczeniem ziemskich gości. W tym moich rodziców biologicznych. Do ołtarza jednak prowadzić będzie mnie mój prawdziwy ojciec - Tony. On mnie nie porzucił, gdy go naprawdę potrzebowałam. Tylko gdy przypominałam sobie naszą niedawną rozmowę, łzy wzruszenia mimowolnie nawiedzały moje oczy. Jednak nie mogłam płakać, ponieważ mój makijaż musiał dotrwać chociażby do końca ceremonii. Dochodziła godzina szesnasta, a ja kierowałam się do wejścia na salę koronacyjną. Denerwowałam się okropnie, bo tyle może się zdarzyć! Mogę się potknąć, zająknąć, przewrócić się, krzyknąć, uszkodzić kogoś, sufit może się zawalić! W mojej głowie była burza, ale na zewnątrz byłam opanowana. Podeszłam do stojącego przy wrotach Tonego. Wziął mnie pod rękę i czekaliśmy na otwarcie się wrót.
- Denerwujesz się? - zapytał się.
- W mojej głowie panuje chaos - mruknęłam i spojrzałam na niego lekko spanikowana.
- Nie widać. Jesteś tego pewna? Ten Fandral jest całkiem spoko...
- Jestem pewna, to moje przeznaczenie, tato... - Uśmiechnęłam się do niego szczerze. Postanowiłam już zawsze mówić do niego per "tato".
- No, to bądź szczęśliwa, córuś - odpowiedział mi tym samym uśmiechem, a wrota się otwarły. Wkroczyliśmy dumnie po czerwonym dywanie do sali. Wszystkie twarze były zwrócone na nas, a mnie obchodził tylko szmaragdowooki mężczyzna stojący przy ołtarzu. Był ubrany w tę swoją oficjalną zbroję, ale na szczęście nie miał hełmu. Kocham go, ale to może sobie odpuścić, mój jeleń kochany. Kiedy byłam już blisko uśmiechnęliśmy się do siebie radzi. Ojciec przekazał mnie w ręce mojego ukochanego i się zaczęło. Wpatrywaliśmy się w swoje oczy, prawię się w nich topiąc.
- Czy ty, Loki, ślubujesz Aidzie wierność, miłość i szczerość - tu spojrzałam na niego z cwanym uśmiechem - w zdrowiu i w chorobie póki śmierć was nie rozłączy? - zapytał Doran wyraźnie podekscytowany ślubem.
- Tak. Aido – wziął mnie za dłonie - ślubuję Ci wierność, miłość i przede wszystkim szczerość w zdrowiu i w chorobie póki śmierć nas nie rozłączy - wyznał pewnie i założył mi srebrną obrączkę na lewy, serdeczny palec.
- Czy ty, Aido, ślubujesz Lokiemu wierność, miłość i szczerość w zdrowiu i w chorobie póki śmierć was nie rozłączy?
- Tak. - odparłam pewna swego, a wszystkie lęki mnie opuściły. - Loki, ślubuję Ci wierność, wielką miłość i szczerość w zdrowiu i w chorobie póki śmierć nas nie rozłączy. - Założyłam mu obrączkę i uścisnęłam jego dłonie w geście radości.
- Więc ogłaszam was mężem i żoną oraz naszym nowym królem i królową Dziewięciu Światów. - Ustalono, że nasza przysięga, będzie też przysięgą królestwu. - Możecie się pocałować - mruknął radca, chichotając serdecznie.
No i nastał ten dzień! W wieku dwudziestu czterech lat wyszłam za mąż! Myślałam, że nigdy to się nie stanie... Powracając. Pocałowaliśmy się bardzo czule, ale krótko, bo ktoś nas od siebie oderwał, bo wszyscy już chcieli wesele! Taa... Najpiękniejsza chwila w moim życiu, ale przynajmniej było oryginalnie! Cały wieczór (i noc) tańczyłam chyba ze wszystkimi. Loki nabijał się z taty, bo jego córka wyszła za mąż szybciej niż on się ożenił i jeszcze została królową, tak przy okazji. Dziwne to, ale spędzili ze sobą spory kawał wieczoru... Wolałam nie wnikać. Na weselu Thor i Jane ogłosili zaręczyny! Z tego szczęścia skoczyłam na gromowładnego tak, że aż przewróciłam go. No to był wyczyn, z którego śmialiśmy się jeszcze długo. To był... najlepszy dzień, który mnie spotkał. Po tylu trudnościach... z Lokim odnaleźliśmy się. By ochłonąć, wyszłam na chwilę na taras, gdzie spotkałam mojego przyjaciela, starego przyjaciela, od którego wszystko się zaczęło. Patrzył na gwieździste niebo oparty o barierkę. Dołączyłam i chwilę panowała cisza, ale coś czułam, że to było nasze ostatnie spotkanie.
- Dziękuję... - W pewnym momencie przerwałam ciszę.
- Za co, moja droga? - spytał zaciekawiony.
- Wybrałeś mnie. Dzięki tobie znalazłam to, czego nie mogłam znaleźć tam... Czy to nasze pożegnanie?
- Tak. Wykonałaś swe zadanie, on jest szczęśliwy i wszystko jest kolorowe! - Uśmiechnął się do mnie, w sumie prawie mój mąż.
- Będę tęsknić! - wyznałam szczerze.
- Spotkasz mnie za jakieś parę tysięcy lat i... w sumie teraz też! - Zaśmiał się.
- Ty i on się różnicie, uwierz mi. Twoja przeszłość wpłynęła na ciebie tak, a na niego jego przyszłość może wpłynąć kompletnie inaczej.
- Masz rację, ale to nie przyszłość na niego wpłynie, a ty. Żegnaj, Aido- powiedział i się rozpłynął się w ciemnozielonej mgle.
- Żegnaj - szepnęłam do powietrza i uśmiechnęłam się do nieba.
- Aida, wszystko gra? - zapytał mnie Clint, który chyba słyszał moją rozmowę.
- Oczywiście! - Wyszczerzyłam się niewinnie i zawiesiłam mu się na szyi. - Po prostu pożegnałam przeszłość i przyszłość - mruknęłam.
- Nigdy cię nie zrozumiem... - Zaśmiał się załamany.
- Ważne, że on mnie jako tako rozumie - wskazałam na Lokiego gadającego „na trzeźwo" z moim ojcem i swoim bratem - a ja jego...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro