Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 30

   Brodie przez chwilę siedział nieruchomo, cały spięty i wpatrywał się w Marcka, który stał naprzeciw niego, z zaróżowionymi policzkami i przekrwionymi ze zmęczenia oczami.

Nie mógł wykrztusić słowa, ponieważ już od dawna zdawał sobie sprawę z tego, że coś takiego może się wydarzyć, jednak cały czas łudził się, że to niemożliwe.
Xawier także nie odezwał się ani słowem, Brenda również zaniemówiła. Jedynie Emily, która wydawała się być najmniej poruszona całym zdarzeniem, podeszła do mężczyzny i uśmiechnęła się nieśmiało.

– Cześć Marck, kopę lat, prawda? – odezwała się, a jej głos był całkowicie pozbawiony jakiegokolwiek zawahania, czy niepewności.

Kobieta stąpała twardo po ziemi i wyglądała na taką, co nie da sobie wejść na głowę. Marck, mimo że wyższy od niej o dwie głowy, większej postury, wcale nie wydawał się od niej silniejszy.
Mężczyzna zaskoczony postępowaniem Emily, teraz sam nie wiedział co ma powiedzieć.

W powietrzu czuć było napięcie i gotującą się kłótnię. Wszyscy trwali w bezruchu i milczeniu, które stawało się coraz bardziej nie do wytrzymania.
Brodie odezwał się pierwszy, by przerwać tą niezręczną ciszę.
Dylan chciał go powstrzymać, ale chłopak odepchnął delikatnie, aczkolwiek stanowczo, rękę chłopaka, która próbowała go zatrzymać.
Podniósł się z sofy i stanął w odległości paru metrów od swojego ojca.

– Po co tu przyjechałeś? – spytał i spojrzał mu prosto w oczy. Dylan modlił się w myślach, by zaraz nie doszło do bójki, żeby tylko Marck nie zareagował podobnie jak on.
Jednak ku jego zaskoczeniu, mężczyzna postąpił kilka kroków do przodu i stanął twarzą w twarz z Brodiem.

– Jestem twoim ojcem, Thomas – powiedział cicho, a Dylan widział z jakim trudem Marck próbuje nie odwrócić wzroku od syna.

– Nieprawda – westchnął Brodie i ukradkiem spojrzał na Emily, której mina od razu zrzedła. Pewnie nie tak wyobrażała sobie tą rozmowę.

– Thomas, zdaję sobie sprawę z tego, że już o wszystkim wiesz, ale... To ja jestem twoim ojcem – powiedział stanowczo, akcentując każde słowo.

– Nie, nie jesteś, to nie twoje geny mam w sobie! – krzyknął rozzłoszczony – Po co tu w ogóle przyjechałeś? Przecież nic dla ciebie nie znaczę! Jestem tylko zwykłym rozczarowaniem – powiedział i w tym samym momencie Dylan podniósł się z sofy i podszedł do niego.

– Brod, poczekaj – wyszeptał i chwycił go delikatnie za rękę. Marck śledził wzrokiem ich poczynania, to jak ostrożnie splatają razem palce i to jak bardzo dotyk bruneta działa na jego syna. Jednak nie skomentował tego w żaden sposób. Oskarżycielski wzrok Xawiera wywiercał mu dziurę w brzuchu, tak jakby brat próbował przejrzeć go na wylot.

– To ja cię wychowałem, ja cię kocham, ja jestem twoim ojcem, a nie jakiś przypadkowy gość z ulicy – rzucił, a Emily upuściła szklankę, która roztrzaskała się na podłodze. Resztka herbaty wylała się na stare panele, robiąc na nich ciemną plamę.

– Marck, licz się ze słowami – mruknęła i podeszła do mężczyzny – Jesteś w moim domu, a zaraz możesz stąd wyjść – syknęła przez zęby i również stanęła obok Brodiego.

Xawier jedynie ze zrezygnowaniem poszedł do kuchni, by zabrać z niej jakąś szmatkę i szufelkę ze zmiotką. Czuł, że to spotkanie nie skończy się dobrze.
Brenda jako jedyna, była najbardziej zdezorientowana i postanowiła w ogóle nie odzywać się w dyskusji oraz nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi.

– Thomas, wróć ze mną do domu, porozmawiamy o wszystkim...

– Tutaj jest mój dom – westchnął.

– Tu jest zimno, chcesz mieszkać do końca życia na tym zadupiu?

– Tak, chcę. A ty zataiłeś przede mną coś tak bardzo istotnego jak, to że Emily jest moją matką. A ja głupi wierzyłem, że moja mama zmarła – Głos niebezpiecznie mu się załamał.

– Bo tak było, Thomas, to my cię wychowaliśmy! – krzyknął, a jego twarz zrobiła się niepokojąco czerwona.

– Marck, może usiądziesz? – spytał Xawier, który właśnie wszedł do salonu – Zagrzej się, ochłoń, ale daj spokój Brodiemu, on naprawdę dużo przeszedł – powiedział i spojrzał na brata.

Dylan lekko zahaczył palcami o dłoń chłopaka i pociągnął go w swoją stronę.

– Chodź na górę – wyszeptał, a Thomas spojrzał na niego z wahaniem. Trząsł się ze złości, ale też i z czystego strachu. Nagły przyjazd ojca zaskoczył go tak samo mocno, jak innych.

– Muszę pomyśleć – westchnął i ruszył w kierunku schodów. Dylan chciał pójść za nim jednak chłopak powstrzymał go ruchem ręki – Pójdę sam, może ty z nim porozmawiaj – Popatrzył na niego błagalnie, przez co brunet nie miał wyboru i musiał zostać z Marckiem.

– Thomas, nie uciekaj znowu – jęknął bezradnie mężczyzna, patrząc na syna, który znika na piętrze. Brodie jednak nie odwrócił się ani na moment, tylko pewnym siebie krokiem wszedł do pokoju.

Na dole zostali Dylan z Emily, Brendą, Xawierem i rozemocjonowanym Marckiem.
Jednak przez chwilę spróbował odsunąć od siebie myśli związane ze swoim chłopakiem i jego ojcem. Jedno co było dla niego ważne, to to co teraz działo się z Ellą, ponieważ ostatni raz kiedy z nią rozmawiał był wczoraj, a mama nic nie wspominała o tym, że Marck w najbliższych dniach może zjawić się w Anchorage.

– Co z moją mamą? – spytał, podnosząc wzrok na mężczyznę, który zdawał się przez chwilę odpłynąć myślami.
W sumie, co mu się dziwić skoro dopiero co przyjechał na Alaskę, a jego syn nie chce z nim rozmawiać, ani widzieć go na oczy.

– Ella została w Harrisburgu – westchnął, a jego wzrok był mętny, jakby zaszedł mgłą.
– Nie wie, że tu jestem – dodał po chwili i odetchnął głęboko.

– Jak to nie wie? – zdziwiła się Brenda, a Dylan spojrzał na nią zaskoczony, bo do tej pory dziewczyna nie odezwała się ani słowem, jedynie przez cały czas przyglądała się akcji.

– Przyleciałem samolotem, jedynie osiem godzin lotu – wyjaśnił, jednak dla chłopaka nie było to dobre wytłumaczenie. Czyli Marck zniknął bez uprzedzenia. Czy Ella chodzi po pokoju w tę i spowrotem, martwiąc się o swojego partnera, który nie daje znaku życia?
Może Brodie ma coś jednak że sowiego. Biologiczny, czy nie, zawsze mógł mu wpoić pewne nawyki.

– Muszę do niej zadzwonić – powiedział Dylan i zaczął gorączkowo szukać telefonu.

– Zaczekaj – odezwał się nagle Xawier, zwracając tym samym uwagę wszystkich zebranych w przedsionku – Uspokój się, musisz ochłonąć. Poza tym myślę, że to mój brat powinien zadzwonić – Utkwił wzrok w mężczyźnie, który nagle przybrał minę zbitego psa. Dziwne, że Xawier miał na niego aż taki wpływ.

– Dylan, chodź, usiądź – powiedziała Brenda, która nagle zjawiła się koło chłopaka i pociągnęła go lekko w stronę kanapy.

– Muszę ochłonąć, muszę iść do łazienki – Dylan potrząsnął głową i przetarł oczy rękami. Miał mętlik w głowie. Nagłe zjawienie się Marcka wszystko skomplikowało. Jeszcze bardziej niż było dotąd.

    Ruszył po schodach na górę i skierował się prosto do łazienki, mijając przy tym pokój Brodiego i ostatkami sił powtrzymując się od chamskiego wtargnięcia do środka. Wiedział jednak, że chłopakowi naprawę dobrze zrobi chwilą samotności.
Obaj dobrze wiedzieli, że w końcu stanie się coś, co zaburzy ich spokój ducha i Marck podejmie kroki, by sprowadzić Thomasa do Harrisburga, jednak nie byli na to przygotowani.

Wściekły na Marcka z jednej strony, z drugiej rozumiał jego zachowanie. Wiedział, że mężczyzna naprawdę martwił się o Thomasa. Nawet nie próbował sobie wyobrazić Elli na jego miejscu, gdyby to Dylan uciekł i nie dawał znaku życia przez co najmniej miesiąc.
Jego mama chyba szybciej oszalałaby niż zdecydowała się zadzwonić na policję.

Kiedy wszedł do łazienki i zamknął za sobą drzwi, odkręcił wodę w umywalce i przez chwilę wpatrywał się tępo w lejący się strumień. Dopiero po chwili nabrał chłodnej wody w obie dłonie i przemył twarz kilka razy.

Nie mógł pozbierać myśli, jednak wiedział co powinien teraz zrobić. Coś, na co Marck by się nie zdobył. Wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer do Elli. Po kilku sygnałach, po drugiej tronie rozległ się jej cichy głos.

– Mamo? Słyszysz mnie? – spytał, a w jego głosie dało się słyszeć zdenerwowanie.

– Tak, co się stało, kochanie?

– Gdzie jest Marck? – Dylan złapał się jedną ręką za wieszak na ręczniki, bo czuł, że zaraz zemdleje. Nerwy targały nim we wszystkie strony, a serce rwało się do pokoju obok.

– Wyjechał w sprawach służbowych, coś nie tak?

– Tak ci powiedział? – zdziwił się. Wiedział, że ojciec Thomasa jest zdolny do najgorszych kłamstw. Przecież zataił przed synem tak ważną informację, jednak myślał, że sprawy dotyczące związku z jego mamą mają się trochę inaczej.

– Dylan, mów co się dzieje – Głos Elli po drugiej stronie nabrał stanowczości. Chłopak westchnął i zamknął oczy.

– Okłamał cię, mamo, znowu – odetchnął głęboko i popatrzył w lustro. Wyglądał w tym momencie jak najgorszy syn na świecie. Zmarnowany, chudy, prawie jak Brodie po miesięcznym zniknięciu. W dodatku czuł się też nienajlepiej.

– Co ty mówisz? Nadal jesteście na Alasce? Kiedy wracacie? – Ella zasypywała go pytaniami, nie dając dojść do głosu.

– Powinnaś zapytać Marcka, on też tutaj jest – powiedział i na dłuższą chwilę, po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.

– Nie wierzę – wyszeptała mama, jednak Dylan był pewny, że powiedziała do bardziej do siebie, niż do niego.

– Powinnaś z nim porozmawiać. Przyjechał i tylko pogorszył sprawę. Jestem pewien, że użyje wszystkich starań, żeby tylko Thomas wrócił do Harrisburga – westchnął – On chce go trzymać jak najdalej od Emily.

– Nie mogę mu rozkazywać, Dylan – powiedziała, a w jej głosie słychać było bezradność – Nie jestem jego rodziną.

– Ale możesz jakoś na niego wpłynąć. Na pewno coś da się zrobić. On musi stąd wyjechać. Brodie nigdy nie wróci z nim do domu! – krzyknął i kiedy sam usłyszał swój rozgorączkowany głos, przestraszył się, że ktoś również mógł go usłyszeć.

Oparł się plecami od drzwi łazienki i stuknął kilka razy w nie potylicą. Był tak bezradny, jeszcze bardziej od jego mamy, która była tysiące kilometrów dalej. Z jakiej strony by nie popatrzył na całą tą sytuację, nie widział dobrego wyjścia.

***

     Brodie siedział w pokoju i jedynie słyszał przytłumione głosy dobiegające z dołu, z salonu.
Przez chwilę myślał, że to jakiś koszmar, że to wcale nie dzieje się naprawdę, ale jednak Marck był realny i stał tam, mówił do niego, chciał zabrać spowrotem do Harrisburga.

Leżał rozwalony na łóżku i wpatrywał się w sufit, bo nie był zdolny do jakichkolwiek przemyśleń. Wiedział jednak, że prędzej czy później będzie musiał porozmawiać z ojcem, jednak nie sądził, że Marck przyjdzie do niego tak szybko.

Mężczyzna nawet nie przejmował się zapukałem do drzwi, bez ostrzeżenie wparował do pokoju i utkwił baczne spojrzenie w Brodiem.

– Thomas – powiedział tylko i zamknął za sobą drzwi. Westchnął głęboko i spuścił wzrok, a jego rysy twarzy złagodniały. Nie widać było w nim tej samej zaciętości i determinacji jakie wręcz zionęły z niego jeszcze kilkanaście minut temu.

– Nie wrócę z tobą do Harrisburga – oświadczył spokojnym tonem. Chciał brzmieć stanowczo, ale wiedział, że długo tak nie pociągnie.

– Wiem, synu – westchnął że smutkiem w głosie. Chłopak nawet nie chciał negować stwierdzenia 'syn', ponieważ czuł, że gdy tylko zacznie rozmowę na ten temat, pokieruje się emocjami, a nie chciał wybuchnąć w tej chwili.

– Więc po co jechałeś taki kawał drogi? – Szczerze zdziwiony Brodie, podniósł się do pozycji siedzącej, by lepiej przyjrzeć się ojcu i upewnić, że ten nie zwariował.

– Nie zmuszę cię do powrotu. Teraz, gdy znasz już prawdę, będzie inaczej – Urwał na chwilę i popatrzył na chłopaka. W jego spojrzeniu widać było niepewność i wahanie.

– Masz rację. Tylko, że to 'inaczej' zaczęło się już po śmierci mamy – powiedział.

– Thomas, wiesz, że starałem się byś miał jak najlepsze dzieciństwo...

– Przestań, nie chcę tego słuchać! – krzyknął i czuł jak jego oddech przyśpiesza razem z biciem serca – Skoro tak bardzo zależało ci na mnie, trzeba było powiedzieć mi prawdę! O tym, że moja matka żyje, a ty zabraniałeś jej kontaktu ze mną – warknął ze złością.

– Teraz jesteś już dorosły. Możesz sam wybrać, ja niczego ci już nie zabraniam, Thomas. Właśnie to chciałem ci powiedzieć. Dotarło to do mnie, gdy zobaczyłem cię tutaj, siedzącego w salonie razem z Dylanem, Xawierem i Emily – westchnął – Jesteś już dorosły. Udowodniłeś to.

Brodie wcale nie krył swojego zaskoczenia słowami ojca. Patrzył się na niego szeroko otwartymi oczami i analizował w głowie to, co powiedział Marck.
Jak to się stało, że zmienił zdanie w tak krótkim czasie?

– Nie wiem co się stało, ale wydaję mi się to podejrzane. Gdzie jest haczyk?

– Nie ma żadnego – odpowiedział ze spokojem Marck i wzruszył ramionami.

– Czyli jak wrócę do Harrisburga zamkniesz mnie w czterech ścianach mojego pokoju i już nigdy nie pozwolisz zobaczyć mi się z Emily? – Zmrużył oczy, by dostrzec w spojrzenie ojca chociaż cień kłamstwa, jednak wszystko wskazywało na to, że mężczyzna mówi prawdę.

– Posłuchaj, wiem, że to jak dowiedziałeś się... Prawdy, choć tak bym tego nie nazwał, było niewłaściwe. Wiem, że powinienem powiedzieć ci o tym wcześniej, ale ty też musisz mnie zrozumieć – Jego głos niebezpiecznie się załamał.

Brodie odwrócił na chwilę wzrok i zapatrzył się w przestrzeń za oknem, miętoląc nieświadomie kawałek pościeli w dłoni.

– Chciałem cię chronić – westchnął.

– Przed matką? Proszę, nie bądź śmieszny – parsknął sarkastycznym śmiechem.

– Wiesz, że Emily była bardzo młoda, gdy cię urodziła. Chciałem zaoszczędzić ci świadomości, że twoją matką jest nieodpowiedzialna nastolatka – westchnął i pokręcił głową. Chyba czuł się bezradnie w tej sytuacji, bo atmosfera stawała się coraz bardziej napięta.

– Emily nie jest nieodpowiedzialna. To bardzo dojrzała kobieta, która mnie kocha, a ty przez całe moje życie zabraniałeś jej się ze mną widywać! – krzyknął rozgorączkowany.

Nie mógł uwierzyć, że ojciec jeszcze próbował się tłumaczyć ze swoich czynów.
Nie wiedział, czy kiedykolwiek mu wybaczyć jednak on jeszcze głupio się usprawiedliwiał, a to bolało go chyba najbardziej.

– Nie wiesz jaka była osiemnaście lat temu, to było jeszcze dziecko, kochające imprezy, luźne życie, bez zobowiązań, ty tylko byś jej przeszkadzał – powiedział Marck i po chwili cały stężał. Dopiero po kilku sekundach dotarło do niego, to co powiedział – Przepraszam, nie powinienem – dodał od razu i zrobił się cały czerwony na twarzy.

Przyjechał tutaj, by nakłonić Brodiego do powrotu do domu, a nie kłócić się o coś, co tak naprawdę nie było już ważne. Mleko się rozlało. Tylko szkoda, że skwaśniało, zanim ktoś zdążył je pościerać.

– Przeszkadzał bym jej tak samo, jak przeszkadzam tobie – wycedził przez zęby blondyn i zerwał się z łóżka jak oparzony.

– Dokąd idziesz? – spytał zdziwiony mężczyzna i również stanął na równe nogi.

– Jak najdalej od ciebie, mam już tego dość – warknął i szarpnął za drzwi, by w sekundzie znaleźć się już na schodach, minąć zdziwionego Dylana i wypaść na podwórko w samym środku śnieżycy.

[*] Pewnie myśleliście, że umarłam, albo, że już na zawsze porzuciłam to opowiadanie :(
Jednak nic z tych rzeczy. Wracam po 2-miesięcznej przerwie i skończę to ff! Obiecuję! I bardzo was przepraszam za tak długi czas czekania. Powiem wam tylko, że miałam kryzys, na wtt, jak i w życiu, dlatego kompletnie nie miałam chęci do pisania. Nie obiecuję kiedy będzie następny rozdział, bo boję się, że znów was zawiodę, ale oświadczam tu i teraz, że skończę to opko do końca wakacji!
Mam nadzieję, że ktoś nadal czeka na tego upragnionego nexta :(((

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro