Rozdział 11
zaskoczeni? 🙃🙃🙃
Stoję na parkingu przed szkołą i czekam na Brodiego, który tego dnia się spóźnia. Pewnie przez sprawdzian z fizyki, który przeciągnął się na przerwę.
Gdy w końcu widzę go, wychodzącego z budynku szkoły, od razu się rozpromieniam.
Po ciężkim dniu, każdy ucieszyłby się na widok ukochanej osoby.
Podchodzi do mnie, ale nie uśmiecha się, więc łapię go za ramię i przyciągam do siebie, żeby go pocałować.
Tak jak myślałem, Brodie od razu mi ulega i też mnie całuje. Nie przeszkadza nam to, że stoimy na szkolnym parkingu. Po prostu lubimy okazywać swoje uczucia, w dodatku i tak wszyscy już więdzą, że jestem gejem.
Gdy się od siebie odrywamy, w końcu na jego twarzy gości lekki uśmieszek.
– Jak ci poszło na fizyce? – pytam i odwracam się, by otworzyć drzwi do samochodu. Brodie obkrąża pojazd, by zająć miejsce po stronie pasażera.
– Nawet nie pytaj, będę się modlił o dwa – prycha i zapina pas. Jego głos jest tak delikatny, niczym balsam dla moich uszu – Jedziemy do ciebie?
– Później – mówię i uśmiecham się tajemniczo.
– Okej – Brodie podnosi obie ręce do góry – Nie wtrącam się – Po czym wybucha śmiechem.
Ruszamy z parkingu, a ja wreszcie mogę odetchnąć, że znajdujemy się poza terenem szkoły, która tak bardzo mnie tłamsi i powoduje stany lękowe.
Jest początek marca, a słońce grzeje już jak w lecie, dlatego włączam klimatyzację i jednym przyciskiem zasuwam wszystkie szyby.
Kątem oka spoglądam na Brodiego, który siedzi z przymkniętymi powiekami. Tak bardzo chciałbym się na niego rzucić w tym momencie.
– Śpisz? – pytam, ale on nie otwierając oczu, uśmiecha się lekko.
– Nie – mruczy.
– To o czym myślisz? – Przyśpieszam kiedy zjeżdżamy na krajową ósemkę. Droga jest nad wyraz pusta, a ja wzdycham z ulgą. Mkniemy przez las, ale w samochodzie w ogóle nie czuć prędkości z jaką jedziemy.
Chłopak długo milczy, a ja zastanawiam się, czy przypadkiem nie odpłynął w sen.
– Myślę o tobie – mruczy po chwili i otwiera oczy, po czym spogląda na mnie – Jesteś najlepszą rzeczą jaka mi się przytrafiła w życiu – wzdycha, a ja czuję przyjemne mrowienie w okolicach serca.
– Rzeczą? Dziękuję – parskam, starając się obrócić to w żart. Brodie też się śmieje, ale zaraz próbuje się wytłumaczyć. Odrywam jedną rękę od kierownicy i kładę mu ją na nodze – Nie musisz – mówię uspokajająco. Wcale nie przeszkadza mi, że tak powiedział. Po prostu chciałem się z nim troszkę podrażnić.
– Szkoda, że ojciec próbuje odebrać mi wszystko, nawet to co daje mi szczęście – mówi smutnym głosem, a mnie wydaje się jakby jego lustrzane odbicie pękało w tym momencie.
– Kiedyś przywyknie – wzdycham i znów skupiam się na drodze. Pustej, bo pustej, ale zawsze coś może wyjechać z nienacka. Zwalniam do stu dwudziestu i wyjeżdżamy z lasu. Teren zaczyna się powoli zmieniać. Pojawiają się górki i co chwilę zatyka nam uszy, przez wahanie ciśnienia.
– Dokąd jedziemy? – pyta, ciekawie wyglądając przez okno.
– Zobaczysz – mówię tajemniczo. Chcę mu zrobić niespodziankę, bo wiem, że miał ciężki dzień w szkole. Na dodatek cały czas szarpie się z Marckiem, przez co chodzi niespokojny i rozdrażniony.
Może chociaż ta krótka wycieczka będzie w stanie zrekompensować mu, to co musi wycierpieć.
– Okej, panie super tajemniczy – Znów zamyka oczy i opiera się wygodnie w fotelu. Trochę mu zazdroszczę, że też nie mogę tak zrobić, ale wtedy pewnie wylądowalibyśmy w rowie, i to w najlepszym przypadku.
Więc jadę dalej, i po długich minutach milczenia zaczyna doskwierać mi cisza. Uwielbiam spędzać czas w towarzystwie Brodiego, nawet gdy milczymy. Po prostu wystarczy mi jego zwykła obecność, to poczucie, że ktoś jest i nie zamierza odejść.
Jednak w takich momentach, kiedy nie wiem, czy chłopak śpi, czy nie, zaczynam się irytować i najchętniej zacząłbym o czymś nawijać.
Ale nie robię tego i tylko włączam cicho radio. Jedną ręką grzebię w schowku w poszukiwaniu płyty, a drugą staram się panować nad kierownicą. Brodie usilnie sprawia wrażenie śniącego, więc nawet nie myślę o tym, by prosić go, by to on poszukał tej cholernej płyty.
Zwalniam jeszcze bardziej do stu na godzinę, bo nie jestem w stanie szarpać kierownicą na zakrętach przy takiej prędkości.
A bardzo nie chciałbym nas rozbić.
Gdy w końcu udaje mi się odnaleźć CD, wkładam ją do odtwarzacza i z głośników zaczynają lecieć pierwsze dźwięki Holiday.
Uśmiecham się lekko pod nosem i zaczynam sobie cicho nucić.
Jedziemy i jedziemy, a górki stają się coraz wyższe. Piosenki lecą jedna za drugą, aż w końcu płyta się kończy. Przez ten cały czas Brodie nie odezwał się ani słowem. Pewnie zasnął.
Przy Shoot wczułem się tak bardzo, że całkiem zapomniałem o śpiącym chłopaku obok.
Nigdy przy nim nie śpiewałem, chociaż nawet nie było takiej okazji. W dodatku to ja zawsze go musiałem błagać by mi śpiewał. On robił to bardzo chętnie, ale epizod z błaganiem na kolanach, był dla niego bardzo... Miły.
– Powinieneś śpiewać ze mną w Luka – Nagle odezwał się, gdy akurat znowu przyśpieszam.
Muszę przyznać, że się przestraszyłem.
– Nie rób tak więcej – chrypię, a on się śmieje.
– Dlaczego nigdy mi nie śpiewasz? – pyta i przeciąga się w fotelu.
– Wyspał się książę? – Śmieję się.
– Nie, bo słuchałem pięknego głosu mojej księżniczki – Przewracam oczami, ale uśmiecham się pod nosem. Lubię, jak tak do mnie mówi i wcale mi to nie przeszkadza.
– Zaraz będziemy na miejscu.
– Tak właściwie, gdzie my w ogóle jesteśmy? – pyta, wyglądając przez okno – Gdzie ty nas wywiozłeś? To kolejna część Drogi bez powrotu?
– Która, ósma? – Marszczę brwi. Ostatnio robiliśmy sobie maraton horrorów i trafiliśmy na tą kupę, która nie powinna zaliczać się do tego gatunku.
– Nie wiem, stary, chyba dziesiąta – parska, a ja razem z nim.
Wcale nie chcę by ta droga się kończyła, chociaż wiem, że zaraz zaparkuję samochód, wysiądziemy z niego i będziemy rozkoszować się pięknym widokiem. Mimo tego i tak chcę nadal trwać w tej cudownej jeździe, mając z boku siedzącego i uśmiechającego się chłopaka. Mojego chłopaka.
Kiedy w końcu z wielkim ociąganiem, bo tylko sześćdziesiąt siedem na godzinę, docieramy na miejsce, widzę po Brodiem, że jest strasznie zaskoczony.
Wjeżdżamy na parking, który ktoś mądry zdecydował się tu umieścić i mój samochód jest jedynym, który na nim stoi. Także jest dobrze, w sumie nie chciałem, by ktokolwiek z nami był.
To miejsce jest na tyle oddalone od cywilizacji, że to mało prawdopodobne by były tutaj tłumy. Aczkolwiek, gdy byłem tutaj ostatni raz z mamą, było parę osób na górze.
Wchodzimy na szczyt, po drewnianych schodkach, w połowie zarośniętych przez korzenie. Brodie nawet się trzyma, nadąża za mną, choć czasem słyszę jak przeklina pod nosem. Tak bardzo go uwielbiam, że nawet to potrafi sprawić, że jestem szczęśliwy.
Czuję tak niewyobrażalną radość, wspinając się razem z nim, gdzie wiem, że jesteśmy tu sami i nikt nie będzie na nas patrzył, możemy być sobą. Całkowicie, i to jest piękne.
Gdy jesteśmy razem, nie musimy udawać kogoś innego. Brodie nie zakłada swojej maski codziennego pozera, a ja delektuję się każdą chwilą bez niej, mimo że już zdążyłem do niej przywyknąć.
– Daleko jeszcze? – pyta w końcu, a ja zdaję sobie sprawę z tego, że tylko na to czekałem.
– Już prawie na szczycie, chodź – ponaglam go i przyśpieszam, na co on jęczy zdruzgotany, ale dzielnie za mną idzie.
Gdy jesteśmy już u celu naszej dość długiej i męczącej wędrówki, widzę, że Brodie jest cały mokry ze zmęczenia. Uśmiecham się do niego, a on gromi mnie nienawistnym spojrzeniem. Uwielbiam to tak bardzo, że wcale nie przeszkadza mi, że w tym momencie chciałby mnie zabić
Wyciągam do niego dłoń, a on z kwaśną miną w końcu łączy nasze palce. Prowadzę go na drewniany podest. Wchodzimy na duży taras widokowy, gdzie znajdują się też ławki i mapa parku narodowego, w którym jesteśmy. Gdzieś dalej wiszą też jakieś informacje na temat chronionych gatunków, a dalej już nie widzę.
Brodie stoi i nie odzywa się do mnie, ale jestem do tego przyzwyczajony i w ogóle mi to nie przeszkadza. Ciągnę go do barierki, opiera się o nią, a ja staję za nim i obejmuje go w pasie. Chcę rozkoszować się to chwilą jak najdłużej, bo uwielbiam spędzać z nim czas właśnie w ten sposób.
– Ładnie – mówi cicho, a ja opieram podbródek na jego ramieniu. Jesteśmy prawie tego samego wzrostu, bo on jest może centymetr wyższy, i doskonale do siebie pasujemy.
Przez myśl przechodzi mi by powiedzieć mu, że go kocham i chcę z nim spędzić resztę życia. Ale od wyjazdu z Paryża minęły dopiero trzy miesiące, gdzie przez ten czas, gdy się spotykaliśmy zawsze musieliśmy uważać na Marcka.
Dlatego powstrzymuję się w ostatnim momencie i gryzę w język, by nie powiedzieć czegoś, czego mógłbym żałować.
Bo przecież Brodie mógłby mnie wtedy odtrącić, powiedzieć, że jego nie interesuje taki związek.
Szybko próbuję odpędzić od siebie te okropne myśli, które przychodzą do mnie przeważnie gdy jestem właśnie z Brodiem. I zamiast cieszyć się wspólnymi chwilami, ja myślę tylko o tym, czy on naprawdę mnie lubi. Ale tak lubi lubi. Bo nie wiem czy kocha. Ja chyba go kocham.
– Cieszę się, że ci się podoba – mówię mu do ucha i delikatnie je całuje. On wzdryga się lekko, ale ja czuję to cały ciałem.
Powoli odwraca się w moich objęciach, a ja jestem najszczęśliwszą osobą na ziemi, kiedy mogę patrzeć w jego radosne oczy, które wyrażają jedynie prawdę.
Uśmiecha się do mnie.
Ja też się uśmiecham, a później całuję go lekko w usta.
Ręce spelecione mam na jego plecach, a on opiera się o drewnianą balustradę. Stoimy tak nachyleni do siebie i się uśmiechamy.
– Cieszę się, że jesteś – mówi i patrzy mi w oczy, a ja myślę sobie, że brzmi to prawie tak samo jak 'kocham cię'.
– Ja też się cieszę, że jestem – prycham śmiechem, a on nagle odsuwa się ode mnie zaskoczony. Chwyta mnie za nadgarstki i odciąga je od swojego ciała. Jednak nie puszcza z uścisku.
– Miałeś powiedzieć, że cieszysz się, że ja jestem, głupki – Udaje obrażonego, a ja nie mogę przestać się śmiać. Czasem Brodie naprawdę przypomina mi małe, 'skrzywdzone' dziecko.
Tylko, że nie potrafię się nad nim wtedy litować, po prostu bardziej mnie śmieszy.
Ah, i znów mam ochotę powiedzieć mu, jak bardzo go kocham, ale kolejny raz gryzę się w język.
– Nie wiem jak wyglądałoby moje życie bez ciebie, ale...
– Na pewno byłoby prostsze – Przerywa mi. Wiem, że ma na myśli Marcka i tą całą chorą sytuację, ale ja mam to daleko gdzieś.
– Nie mów tak – Trącam jego nos swoi, a on przyciąga mnie do siebie za nadgarstki.
Znów go przytulam, tyle, że tym razem on także mnie obejmuje, a ja rozkoszuję się jego cudownym zapachem.
Brodie jest moim narkotykiem i z dnia na dzień potrzebuję go więcej i więcej. I nie potrafię wyobrazić sobie, co by się stało, gdyby go nagle zabrakło.
– Dobrze – mruczy mi do ucha. Oddycha spokojnie i wiem, że on także chce czerpać z tej chwili jak najwięcej – Dzięki, że mnie tu zabrałeś.
– Mam w zanadrzu jeszcze parę takich fajnych miejsc – mówię, a on śmieje się cicho. Moje serce zaczyna bić mocniej kiedy całuje mnie z taką pasją, jaka dawno nam nie towarzyszyła. Wydaje mi się też, że ma straszną ochotę zrobić to tu, na drewnianej ławce, ale powstrzymuję go, gdzieś pomiędzy pocałunkami, mruczę do niego, by się opanował, bo zaraz ktoś tu może przyjść
– Boisz się, że wiewiórkom spodoba się twój żołądź? – szepcze i popycha mnie na ławkę. Muszę na niej usiąść, bo inaczej bym się przewrócił. Ale Brodie wcale nie chce uprawiać seksu. Po prostu siada mi na kolanach okrakiem i obejmuje.
Ja także go przytulam. Uwielbiam, gdy tak na mnie siedzi, a on o tym doskonale wie.
Całujemy się, prawie pożeramy, głodni z pożądania, kiedy nagle słyszymy głośne chrząknięcie. W momencie odrywamy się od siebie spanikowani i patrzymy w kierunku, z którego dochodziło.
Niedaleko stoi starszy mężczyzna, a obok niego kobieta, która trzyma w roztrzęsionych dłoniach mapkę.
Gapimy się na siebie przez chwilę i nagle Brodie zrywa się ze mnie i chwyta mnie za rękę.
– Dzień dobry – śmieje się do starszego państwa. Przebiegały obok nich, i patrzymy na ich skonfundowane miny, które wyrażają zaskoczenie z zniesmaczeniem.
Zabiegany z Brodiem z górki, potykając się o wystające korzenie i nie możemy przestać się śmiać.
– Wyobraź sobie, jakby zastali nas w innej sytuacji – mówię, kiedy udaje nam się uspokoić oddech.
– Myślę, że by uciekli – śmieje się Brodie, a ja znów mam ochotę powiedzieć mu, jak bardzo go kocham. I kolejny raz, gryzę się w język. Jednak o wiele mocniej, tak że czuję w ustach posmak krwi.
Jakoś tak, nie chciało mi się czekać do poniedziałku 🤔. Poza tym dziś wybiło 2k wyświetleń 2 części, więc postanowiłam to uczcić.
Bardzo dziękuję wam za to, że zwracacie uwagę na te (nie)liczne błędy, które się pojawiają.
W dodatku tak strasznie cieszę się czytając wasze komentarze i to jak bardzo wczuwacie się w losy bohaterów 🙄🙄 naprawdę, to jest nie doopisania 😄😄
Mam nadzieję, że coś takiego, jak ten rozdział wam się podoba. Jak się pewnie już domysliliście, jest to wspomnienie Dyla 😍
Będzie takich więcej, chce wam jakoś wynagrodzić nieobecność Brodiego... Bo nie zanosi się na to, że szybko się pojawi. A dzięki 'wspomnieniom' może też uda się jakoś zrozumieć całą tą sytuację.
Pozdrawiam was wszystkich i już koniec tego łania wody.
Idę pisać wypracowanie na rozszerzony polski bo mam tylko wstęp 😪
Cya!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro