Jesteś kochany
— Jesteś kochany, Arek — zaśmiała się Gabrysia i szybko pobiegła do łazienki z podpaską, którą przed chwilą poratował ją chłopak.
Uśmiechnął się i zapinając plecak, usiadł na ławce, na której nikogo nie było. Wszyscy znajdowali się w cichej sali od języka polskiego, starając się na ostatnią chwilę nauczyć jeszcze czegoś nowego przed sprawdzianem. Może to było dziwne, ale Arek nigdy tak nie robił. W ogóle rzadko się uczył, gdyż wszystko raczej rozumiał i powtarzał w głowie, jadąc metrem do domu. Nic więc dziwnego, że jego koledzy i koleżanki z klasy mu zazdrościli. Na całe szczęście była to zwykła zazdrość, a nie zawiść, której doświadczył w gimnazjum.
Można było rzec, że gimnazjum mimo wielu złych wspomnień było dla niego jednym z najważniejszych okresów w jego życiu. To właśnie wtedy zrozumiał, jaki chce być — ludzki. Zaczął więc pomagać innym — został wolontariuszem, wysłuchiwał wszystkich (bez wyjątku), starając się ich zrozumieć, pomagał w lekcjach i, przede wszystkim, sprawiał, że ludzie odzyskiwali wiarę w możliwość znalezienia kogoś, komu będą mogli zaufać. Nauczył wiele z jego koleżanek nadziei i miłości do bliźniego, z czego był strasznie dumny.
Niby się mówi, iż człowiek może wszystko, ale gdy przychodzi co do czego, to nagle każdy podcina ci skrzydła. Arek jednak nie chciał do tego dopuścić, więc walczył i walczył, aż w końcu wyrobił sobie opinię osoby, która faktycznie może. I do której można było się zgłosić, by jej tego nauczył.
Arek zaczął szperać w plecaku w poszukiwaniu batonika energetycznego, którego wieczorem sam zrobił. Nawet nie chodziło o to, iż wszystko inne posiadało chemię, po prostu lubił gotować. Kuchnia była jego miejscem, gdzie mógł w końcu zaznać trochę spokoju. Odkąd do ich domu wprowadził się nowy chłopak mamy, co chwilę słyszał, jak na nią wrzeszczał, no i na odwrót zresztą też. Do takich kłótni dochodziło wręcz kilka razy dziennie. Na całe szczęście tylko na górze, gdzie była sypialna, dzięki czemu w kuchni te krzyki nie były aż tak bolesne dla uszu.
Gdy już znalazł tego batona, jak na złość zadzwonił dzwonek. Arek doskonale wiedział, iż jego polonistka była dosyć surowa i gdy tylko widziała kogoś z niedokończonym jedzeniem, kazała mu je albo wyrzucać do śmietnika, albo dokańczać na korytarzu. Miał jednak do napisania sprawdzian, więc każda chwila była na wagę złota. Schował baton z powrotem do plecaka (tym razem do małej kieszeni, by później nie musiał się znów tak trudzić w jego znalezieniu) i uchylił drzwi od klasy. Zobaczył, że jego rówieśnicy zaczęli się już stresować na tyle, że jeden z nich prawie wyskoczył przez okno. Prawie, bo miało to być tylko na pokaz, aby reszta uczniów zrozumiała, jak bardzo miał przechlapane, i prawie, bo jeszcze troszkę, a naprawdę by wypadł.
Przyglądał się im dłuższą chwilę, bojąc się wejść do klasy. Gdyby go zobaczyli, od razu biliby się o to, z kim miałby usiąść. Kiedy inni raczej powinni być zadowoleni z tego, że byli tak rozchwytywani, to Arek, mówiąc całkowicie szczerze, czuł się źle. Nie chciał widzieć, jak powstają spory w klasie, bo Arek miał usiąść obok mnie, a przez to, że usiadł obok ciebie, dostanę jedynkę.
Lekko potrząsnął głową na wyobrażenie sobie tej sceny, gdy nagle usłyszał za sobą kroki.
Widząc panią Zawadzką za sobą, od razu otworzył drzwi na oścież. Widział, że na ramieniu miała ciężką torbę, w prawej dłoni kubek z herbatą (nie znosiła kawy), zaś w lewej klucze od sali.
— Och, dziękuję, Arku — rzekła z uśmiechem. — Jesteś kochany — dodała i weszła w głąb klasy, przez co w ułamku kilku sekund wszyscy wrócili już na swoje miejsca. — To co, dzisiaj piszecie sprawdzian?
Klasa kiwnęła głową, nerwowo się przy tym śmiejąc, a w tym czasie Arek udał się w stronę jednego z wolnych miejsc, które znajdowało się obok Marcela, na samym końcu sali.
— Pani profesor, ale... sprawdzian jest łatwy, prawda? — zapytała Julka, kiedy kobieta wyjęła ze swojej torby stertę kartek.
— Oczywiście — zaśmiała się. — Czy ja wam kiedykolwiek robię trudne sprawdziany?
Jakby na znak wszyscy nagle cicho westchnęli. Zdali sobie sprawę, że pani Zawadzka znów zrobiła strasznie trudny sprawdzian, który był w stanie na ocenę chociażby dobrą napisać tylko Arek. A skoro chłopak, który był laureatem z języka polskiego, potrafił dostać tylko czwórkę, to co oni mogli dostać?
Jedynie Marcel się nie obawiał tego sprawdzianu. W końcu miał przy sobie Arka! Jeśli ktoś usiadł obok Arka na czas sprawdzianu, zawsze dostawał przynajmniej trzy. A on, ze swoją średnią 1.76, bardzo tej oceny potrzebował.
— Pomożesz mi, Arek? — zapytał szeptem, szeroko się uśmiechając do kolegi. — Błagam cię, amico!
Arek z uśmiechem kiwnął głową, dzięki czemu Marcel nagle zaczął się zbyt ekscytować. Czy to normalne, że już nie mógł się doczekać sprawdzianu?
— Dzięki, Arek, jesteś wielki!
— Raczej kochany — szepnęła siedząca przed nimi Wiktoria. — Jest jeszcze za niski na bycie wielkim — dodała, śmiejąc się ze swojego żartu.
— Może być i kochany — odparł Marcel, szturchając łokciem swojego kolegę z ławki. — Wszystko, co dobre, opisuje naszego Areczka.
— Przestańcie — szepnął Arek, lekko speszony. Był przyzwyczajony do komplementów, ale nie aż tylu naraz!
Oboje odpowiedzieli mu śmiechem, a wtem sprawdziany, które dała pani Zawadzka do rozdania Kubie, dotarły w końcu i do nich.
***
Wszyscy prócz Arka i Marcela wyszli z klasy niczym zombie. Nie mogli uwierzyć, że polonistka była w stanie zrobić jeszcze trudniejszy test niż ostatnio.
— Hej, jak wam poszło? — zapytał Marcel, podchodząc do Konrada i Maćka. Obaj spiorunowali go wzrokiem. — Aż tak źle?
— Marcello, widziałeś, jak wyglądał ten sprawdzian. To, że siedziałeś obok Arka, nie znaczy, że nagle był łatwy — odpowiedział Konrad.
— Znaczy zaś, że miałeś szczęście — dodał Maciek, krzyżując ręce na piersi. — Cholera jasna, ale ci zazdroszczę — wymamrotał, spoglądając do góry.
Marcel się jedynie nerwowo zaśmiał, łapiąc dłonią za kark. Z jednej strony wiedział, że jego koledzy nie odwrócą się od niego z tak błahego powodu. Mimo to bał się, że tego dnia ich stosunek do niego mógłby lekko ulec zmianie.
— Ciekawe, jak poszło Arkowi — rzekła Klaudia do Natalii, wychodząc z sali. — Idziemy się go spytać?
— To Arek — odpowiedział Marcel, zaczepiając dziewczyny. — Wiadomo, że poszło mu dobrze.
— W sumie racja — odpowiedziała Natalia bardziej do Klaudii niżeli do Marcela. — No nic, został tylko niemiecki i do domu.
— Właśnie, właśnie — zaczął Konrad. — Idziemy gdzieś po lekcjach?
— Był pomysł, żeby pójść na Chmielną na lody mrożone ciekłym azotem — odparła Klaudia. — Zmieścimy się tam wszyscy, więc możecie zaprosić kogoś jeszcze z klasy. Im nas więcej, tym weselej... czy coś.
— Zrozumiano! — Maciek zasalutował. — Spotykamy się przed wejściem do szkoły, tak?
— Ja, klar.
— Zabieraj stąd ten niemiecki — zaśmiał się Marcel. — Tylko włoski!
— A weź. — Machnęła ręką, by wraz z Natalią udać się w głąb korytarza. Chłopcy natomiast weszli na trzecie piętro.
***
Cała trójka weszła do środka równo z dzwonkiem. Okazało się, że już na przerwie pan Słowiński wparadował do sali poinformować uczniów, co dzisiaj będą robić. Wobec tego wszyscy dobrali się w czwórki, zostawiając na końcu półtorej wolnej ławki. Półtorej, bo przy jednej z nich siedział Arek.
Widząc kolegów z klasy, Arek pomachał do nich. Mimo że byli już w drugiej klasie, nie czuł się pewnie przy osobach z innych klas, a wyłącznie takie znajdowały się w ich grupie językowej. Dlatego też, gdy tylko chłopaki się zjawiły, Arek poczuł wielką ulgę.
— Ciao, amico! — rzekł Marcel, zajmując miejsce przy nim. — Jeszcze raz wielkie dzięki za polski.
— Nie ma za co — zaśmiał się nieśmiało.
— Co będziemy robić? — zapytał Konrad, spoglądając na resztę klasy. Wszyscy siedzieli po cztery osoby. — Znowu jakaś praca w grupach?
— Nie jakaś, tylko mamy wspólnie napisać opowiadanie.
Wpierw Marcel, Konrad i Maciek w ogóle nie zareagowali na odpowiedź Arka, po prostu patrzyli na niego, starając się zrozumieć, co właśnie powiedział. Dopiero po chwili wszyscy naraz wybuchnęli śmiechem, czego Arek do końca nie rozumiał, choć sam też się lekko zaśmiał.
— A myślałem, że polski się już skończył — rzekł Maciek pół śmiechem, pół płaczem. — Nieźle się bawimy w tej szkole, co, panowie?
Marcel i Konrad natychmiast mu przytaknęli, Arek zaś z zainteresowaniem wpatrywał się w nauczyciela rozdającego czyste kartki.
— Dobrze, że chociaż po szkole odpoczniemy — rzekł Konrad, opierając twarz na dłoniach. — Te lody są fenomenalne.
— Mówisz? — zdziwił się Marcel. — Dużo o nich słyszałem, ale nigdy nie jadłem.
— Gościu, one są takie. — Maciek przybliżył kciuk i palec wskazujący do ust i następnie je cmoknął. — Perfekcja po prostu.
I kiedy chłopaki gadały o tym, jak dobre będą te lody, na które niedługo pójdą, Arek oparł się głową o ścianę i zamknął oczy.
— Arek? — odezwał się Marcel. — Wszystko w porządku?
— Tak, tak, po prostu jestem zmęczony.
— Albo brak ci energii — odparł Konrad. — Koleś, jakbyś poszedł z nami na... — zaczął, gdy nagle zauważył, że Marcel piorunował go wzrokiem — na... stołówkę, tobyś zjadł zajebiste gołąbki i teraz byś był pełen energii.
— Może i tak. — Arek spojrzał w górę, zastanawiając się, czy to na pewno właśnie o to chodziło.
***
Z prędkością światła zszedł do szatni, udał się na koniec szafek, by następnie wykręcić kod. Za każdym razem, gdy go ustawiał, śmiał się sam z siebie. Nie miał nigdy pamięci do haseł, więc pewnego wieczora wpadł na genialny pomysł — korzystać w głowie z klawiatury telefonicznej. Dzięki temu, gdy zapominał, jakie hasło sobie tym razem ustawił, przypominał sobie ważne dla niego słowa. Tym razem kod miał zawierać cztery cyfry, więc przekształcając własne imię, stworzył kod 2735.
Z uśmiechem na ustach schował do szafki niepotrzebne podręczniki i zeszyty, zaś wziął te, z których będzie się tego wieczora w miarę uczył. Dodatkowo wyjął swoje słuchawki nauszne oraz ramoneskę, gdyż jednak był już październik.
Zamknął szafkę, ominął kilku ludzi z innej klasy, którzy akurat się załapali do ich klasowego rzędu szafek, i w końcu dotarł do głównego korytarza. Jak to zawsze, wdarł się pomiędzy dwójkę uczniów, by następnie wraz ze wszystkimi maszerować gęsiego do wyjścia.
Otwierając drzwi, poczuł świeże powietrze, więc zamknął oczy i uśmiechnął się. Przypomniał jednak sobie, że śpieszyło mu się do domu, więc szybko się zmył spod wejścia.
— O, a może zaprosimy Arka? — zapytała Wiktoria, wychodząc ze szkoły i widząc plecy chłopaka kilka metrów przed sobą. — Jest taki kochany, a nigdy go nigdzie nie zapraszamy, no weźcie.
— A o czym mielibyśmy z nim gadać? — odparł Marcel. — Może i jest kochany, ale jest też dość dziwny i... taki...
— Niewinny — wtrąciła Gabrysia.
— O, dokładnie!
— Może i macie rację — wymamrotała Wiktoria, patrząc, jak plecy Arka nagle znikały za rogiem.
***
Po czterdziestu minutach w końcu dotarł do domu, mimo że mieszkał tuż przy stacji Wawrzyszew, czyli jechał łącznie tylko szesnaście minut. Postanowił, że po drodze zrobi zakupy, aby wyręczyć mamę choć z jednego obowiązku.
— Wróciłem! — krzyknął, lekko stawiając siatki na podłodze, by zamknąć drzwi wejściowe.
Ze względu na to, że nikt nie zszedł na dół ani nawet nie odpowiedział krzykiem, stwierdził, że w domu jeszcze nikogo nie było. Rozpakował zakupy, rozebrał się i rzucił na kanapę, by jak najszybciej odrobić lekcje. Wieczorem miał iść na koncert jednego ze swoich ulubionych zespołów. Tak się złożyło, że zespół zadeklarował, iż po tej trasie zrobi sobie przerwę, więc to była jak na razie jedyna szansa dla Arka, by mógł zobaczyć ludzi, których podziwiał. W końcu to dzięki Nickowi pokochał perkusję i teraz oszczędzał, by w przyszłości ją sobie kupić.
— Dobra, jeszcze tylko fizyka i... — zaczął, widząc liczbę zadań, jakie zadała pani Kosa. — Przecież ja to będę robił z dwie godziny — zdziwił się. — Dobra, Arek, nie narzekaj, tylko rób.
Nagle jednak usłyszał, że ktoś schodził po schodach z góry. Jak się później okazało, była to jego mama.
— Cześć, mamo!
Brak odpowiedzi.
— Zrobiłem zakupy! — dodał, nie widząc już mamy, gdyż była w kuchni. — Paragon leży na blacie.
— Jesteś kochany. — Usłyszał, lecz jednak zamiast podziękować i się uśmiechnąć, zaniepokoił się. — Dziękuję...
Mając wrażenie, że głos mamy się łamał, wstał z kanapy i wszedł do kuchni. Kobieta stała do niego plecami, głowę miała spuszczoną, zaś dłonie trzymała na barkach.
— Mamo... Coś się stało?
— Nie... Nic.
— Proszę, odwróć się — rzekł przejęty. Położył jej dłoń na ramieniu, gdy nagle kobieta się odwróciła i uderzyła go w nią.
— Wynocha do swojego pokoju! — wrzasnęła. — Ale już!
— Czy to Paweł? To on ci to zrobił?! — dopytywał się, widząc podbite oko u mamy, lecz na nic, bo ona jedynie chwyciła za ścierkę, która leżała przy zlewie, by zagrozić mu, iż nią zaraz dostanie.
Wiedząc, że jego naciskanie nic nie da, chwycił za plecak i pognał na górę, by móc się zamknąć w pokoju. Potrzebował ciszy, spokoju i chwili samotności.
Biegnąc korytarzem do siebie, natknął się na partnera mamy. Miał on zniesmaczoną minę, a na widok chłopca jego humor jeszcze się pogorszył.
Arek cofnął się o dwa kroki, nie wiedząc, o czym myślał Paweł. Mężczyzna jedynie patrzył na niego bez słowa, potęgując jego strach.
— Nic nie widziałeś — rzekł w końcu i, jak gdyby nigdy nic, wyminął go.
— Nie pozwolę ci tak jej traktować — wymamrotał, na co Paweł ze śmiechem się odwrócił. — Nie pozwolę, rozumiesz?
Mężczyzna podszedł do niego i potargał mu włosy.
— Jakiś ty kochany, o Boże — śmiał się dalej. — Szkoda, że matka tego nie docenia.
Słysząc to, poczuł ukłucie w sercu. Spojrzał z pogardą w oczy mężczyzny i z prędkością światła wbiegł do swojego pokoju. Od razu zamknął drzwi na klucz i rzucił się na łóżko, by przytulić się do poduszki i przykryć się kołdrą.
Nie potrafił się opanować. Było mu tak przykro, jak jeszcze nigdy wcześniej. Chciało mu się płakać, krzyczeć, rozwalić coś... cokolwiek. Tymczasem jedynie wpatrywał się w sufit z pustką w oczach.
Partner jego mamy trafił w sedno.
Bo co z tego, że był kochany, skoro nie był kochany?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro