Chapter 30
Kolejny raz demon nade mną zawładnął. Wpatrywałam się w Luke'a z nienawiścią, której do niego nie czuję.
Chociaż kto wie co będę czuła, jeśli zmienię się w niego.
Nie mogę tak myśleć. Z brunetem odkryliśmy, jak walczyć z potworem tkwiącym we mnie. Odkryliśmy jak walczyć ze mną. Archanioł dał mi lek. Jeślibym go teraz wzięła wszystko by się skończyło. Wszystkie nasze problem... znikłyby.
Ale co jeśli, to nie jest żaden lek ? Co jeśli to jest jakaś trucizna ? Lecz z drugiej strony to jest wręcz śmieszne. Archanioł miałby mi dać truciznę ? Niemożliwe.
Wierzgałam się pod ciałem bruneta, ale to nic nie dawało. Próbowałam się wyrywać, krzyczałam, robiłam wszystko prócz błagania. Nie zniżę się do tego poziomu, by błagać o wolność.
Nie.
Ona by się nie zniżyła.
Kątem oka zauważyłam jak moja matka wchodzi do pokoju. Czym prędzej zamknęłam oczy, by nie zauważyła jak wyglądam. Teraz mam jeszcze jakieś szansę na wolność. Może ona odciągnie ode mnie tego uporczywego chłopaka.
- Mamo! - Zapłakałam. - Ściągnij go ze mnie! To boli! To tak bardzo boli! - Krzyczałam na cały głos.
- Niech pani jej nie wierzy. Demon zapanował nad jej ciałem. Została ugryziona. Muszę ją wyleczyć. Być może ją to boli, ale nie mogę przestać. Jeślibym to zrobił, wtedy to byłby koniec. Już byśmy jej nie odzyskali. Nigdy. - Brunet mówił ze stanowczością w głosie.
Rodzicielka nie odzywała się przez dłuższy czas. Czułam jej wzrok na sobie. Zastanawiała się komu uwierzyć.
Wybrała jego.
- Przykro mi, Ano. To dla twojego dobra. Wiesz, że cię kocham. - Wściekłość we mnie zawrzała. Nagła nienawiść do wszystkich żyjących ludzi na tym świcie, zawładnęła mną.
- I ty śmiesz się nazywać moją matką! - Wykrzyczałam na cały głos, otwierając oczy. Tak. Tylko, że nie mój głos. Zauważyłam jak kobieta zadrżała na widok moich czarnych jak węgiel oczu. Dało mi to satysfakcję. Boi się mnie. - Prawda jest taka, że nigdy się mną nie interesowałaś! Nigdy nie słyszałaś jak płakałam całymi nocami! Nigdy nie widziałaś jak się cięłam! Nie widziałaś moich siniaków, po tym jak w szkole się nade mną wyżywali! I ty śmiesz się nazywać moją matką?!
Po jej policzkach spływały łzy. W jej oczach widziałam ból. Tak bardzo chciałabym się jej teraz rzucić w ramiona. Ale nie mogę. Nie dopóki ona panuje nad moim ciałem. Nie chciałam, żeby się o tym dowiedziała. O samookaleczaniu. O szkole. O wszystkich nieprzespanych nocach. Nie chciałam tego. Nie chciałam wzbudzać w niej wyrzutów sumienia. Przecież to moja mama. Kocham ją całym sercem.
Teraz już nic nie mogę zrobić. Prawda wyszła na jaw. Może tak będzie lepiej ?
Nagle Luke przyłożył swoją całą rękę to mojej rany. Przeraźliwie krzyknęłam.
- Obiecuję, kiedy stanę się prawdziwym demonem, zniszczę was wszystkich. Będę się cieszyć z zadawanego wam bólu. Będę się cieszyć waszym krzykami, kiedy będę ćwiartować wasze ciała na malutkie kawałeczki. Obiecuję wam to. - Wysyczałam z jadem w głosie.
Niebiańska krew mieszała się z moją demoniczną. Czułam jak eliminuje truciznę znajdującą się w moim ciele.
Nie mogę tak.
Prawdziwa ja przebiła się przez moją diabelską naturę i wypłynęła na światło dzienne. Trucizna zniknęła.
Mimo wielkiego bólu odetchnęłam z ulgą.
- Luke. - Chłopak spojrzał mi w oczy, a w nich zamajaczyła ulga.
Wziął rękę i spojrzał na miejsce, w którym powinno być ugryzienie. No właśnie. Powinno. Bo już go nie ma. Nie musiałam nawet na to patrzeć. Po prostu wiedziałam.
Brunet uśmiechnął się i wziął mnie w ramiona, wcześniej ze mnie schodząc. Schowałam głowę w jego szyi i wzięłam głęboki wdech.
- Uratowałeś mnie. - Szepnęłam. - Znowu.
Chłopak zaśmiał się cicho, a po chwili powiedział:
- Chyba do tego zostaliśmy stworzeni. Do ratowania siebie nawzajem. - Skinęłam głową zgadzając się.
Powoli się od niego odsunęłam, po czym pocałowałam go w koniuszek nosa. Uśmiechnął się słodko i jeszcze raz mnie przytulił. Wtedy przypomniałam sobie o jeszcze jednej ważnej osobie w moim życiu.
Mama.
Spojrzałam na miejsce, w którym stała. Już jej tu nie ma. Muszę ją odnaleźć, przeprosić i co najważniejsze, przytulić.
- Luke, muszę iść porozmawiać z mamą. - Brunet pokiwał głową i wypuścił mnie z niedźwiedziego uścisku.
Szybko pobiegłam na dół, ponieważ usłyszałam ciche łkanie.
Nie cierpię kiedy ktoś przeze mnie płacze.
Weszłam do salonu, gdzie zastałam rodzicielkę zwiniętą w kłębek na sofie. Serce mi się kraja na ten widok.
- Mamusiu... - Kobieta podniosła głowę, a ja czym prędzej zamknęłam ją w żelaznym uścisku. - Kocham cię. Proszę... Nie nienawidź mnie.
- Kochanie, nigdy bym tego nie zrobiła. - Wyszlochała. - Przecież jesteś moim dzieckiem. Tylko... Powiedz mi. Czy to... to co powiedziałaś nie będąc sobą... to jest prawda ?
Niepewnie skinęłam głową. Już nie mogę jej okłamywać. Wolę, żeby znała prawdę. Nawet tą najgorszą.
- Przepraszam cię, dziecinko. Tak bardzo cię przepraszam. - Powiedziała.
- To nie twoja wina. - Odparłam. - Mogłam ci powiedzieć. Gdybym tak zrobiła, nie płakałabyś teraz przeze mnie. To nie twoja wina. - Powtórzyłam. - Tylko moja.
Mama pokręciła głową, ale się nie odezwała. Pewnie nie chciała wszczynać kolejnej niepotrzebnej kłótni. Ja też nie chcę. Nie mam na to dzisiaj siły.
- Zdajesz sobie sprawę, że będziemy musiały poważnie porozmawiać ? - Zapytała.
Oczywiście, że zdaję sobie z tego sprawę. Jest tyle wydarzeń do wyjaśnienia... Śmierć mamy, mimo że powinna żyć. Moje oddanie drugiego życia. Mój kolejny dar.
Tak dużo rzeczy, a tak mało czasu.
+!+
Tak bardzo prosiliście o następny... No więc macie!
Do następnego xxx
Ewoxxx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro