Chapter 10
Matt zaciągnął mnie do kantorka i obrócił tyłem do siebie, wcześniej zaklejając moje usta taśmą.
Zaczął czegoś szukać, a po chwili poczułam jak moje nadgarstki zostają związywane. To samo zrobił z nogami po czym obrócił mnie do siebie i uderzył w szczękę. Upadłam i dalej płacząc, zwinęłam się w kłębek.
- I co teraz zrobisz, co? - Uderzył mnie nogą w brzuch, a ja krzyknęłam, na tyle na ile pozwoliła mi taśma. - Twój książe ci tym razem nie pomoże. - Zaśmiał się szyderczo. - Choć teraz już chyba nie jest takim księciem, prawda? Ty płaczesz, a on się świetnie bawi razem z Jade.
Znów kopnął mnie w brzuch i uderzył w policzek. Płakałam. Ciągle płakałam, błagając w duchu, aby to się skończyło. Co ja takiego zrobiłam?! Dlaczego to ja muszę przeżywać te męczarnie?
- Boli prawda ? - Znów mnie uderzył, tym razem w drugi policzek i przy okazji rozcinając mi wargę. - Widzę to. Dobrze ci tak.
Kopnął mnie. Zostawił mi siniaki na udach, łydkach, rękach, jednak najwięcej na brzuchu i żebrach. Jest możliwość, że są one złamane.
Teraz proszę już o to, aby się to skończyło. Niech mnie zabije. Poderżnie gardło, lub cokolwiek innego. Proszę bardzo. Byle niech te męczarnie się już skończą.
Już nie miałam siły by płakać. Przyjmowałam kolejne uderzenia, zaciskając oczy. Powoli zaczynałam tracić przytomność. Czuję to. Zarz ten ból minie. Choć na chwilę.
Usłyszałam nagłe otwarcie drzwi.
Otworzyłam oczy widząc czarne trampki. Bałam się spojrzeć wyżej, ponieważ wiedziałam do kogo one należą. Nie chciałam, żeby patrzył na mnie w takim stanie. Jednak to zrobiłam. Popatrzyłam w górę i spotkałam te liliowe tęczówki.
Po tym straciłam przytomność.
***
Obudziłam się, lecz nie otworzyłam oczu. Poczułam, że leżę na łóżku. Powoli otworzyłam oczy, mrugając. Próbowałam się podnieść, ale wszystko mnie bolało.
Podniosłam rękę i pierwsze co uderzyło w moje oczy, to to, że większą część niej zajmowały siniaki. Moje oczy się zaszkliły. Boję się spojrzeć jak wygląda reszta mojego ciała.
Powoli oparłam się o ramę łóżka i rozglądnęłam po pomieszczeniu. Pokój był czarno-niebieski z czarnymi meblami. Łóżko było z granatową pościelą i białymi poduszkami. Obok niego stała komoda, a naprzeciwko biurko i duże okno.
Usłyszałam kroki, a po chwili drzwi zostały otwarte. Do pokoju wszedł Luke. Jego brązowe włosy były roztrzepane na wszystkie strony, a fioletowe oczy nie świeciły już tym samym blaskiem co zwykle.
Zlustrował mnie wzrokiem. Jego twarz nic nie wskazywała. Tylko oczy. Były one przepełnione smutkiem i poczuciem winy. Widziałam to.
- Jak się czujesz? - Zapytał podchodząc do łóżka i kładąc obok szklankę z wodą.
- Beznadziejnie. - Szepnęłam.
Nie było mnie stać na nic więcej. Gardło miałam tak wyschnięte, że aż boli. Luke widząc to przyłożył mi szklankę do ust, chwycił mnie pod głowę i powoli przechylił, tak aby mnie nie skrzywdzić. Piłam łapczywie, a już po chwili czułam się o niebo lepiej.
- Dziękuję ... za wszystko.
Spuściłam wzrok bawiąc się swoimi palcami. Przynajmniej z tym nie miałam problemu.
- Annabeth. -
Podniosłam głowę, słysząc swoje imię. Luke niespodziewanie wpił się w moje usta i całował zachłannie, a ja mimo wszystko oddałam pocałunek.
Przed oczami stanęły mi obrazy z wieczoru. Taniec. Moje wyjście. Luke całujący się z Jade. Ja, wybiegająca z płaczem. Matt.
Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Przerwałam pocałunek czując się zdradzona. Patrzyłam wszędzie, tylko nie w jego oczy.
Gdy to zauważył, chwycił dwoma palcami mój podbródek i podniósł moją głowę. Musiałam mu spojrzeć w oczy. Gdy to zrobiłam coś mnie ścisnęło w sercu.
- Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam, Annabeth. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Gdybym mógł cofnąć czas i nie dopuścić do tego pocałunku. Gdybym poszedł z tobą do tej łazienki nic by się nie stało. Gdy patrzę na ciebie mam ochotę go zabić. Prawda jest taka, że gdyby nie ja, nie leżałabyś cała posiniaczona, a ja mógłbym patrzeć na twój piękny uśmiech. Nawet nie wiesz jak jestem szczęśliwy będąc z tobą. Proszę nie odtrącaj mnie. Wiem, że zawiodłem, ale... ale mi na tobie zależy. Bardzo.
Bez słowa wtuliłam się w jego tors, łkając. Wiem, że mówi prawdę. Czuję to. Wiem, że nie chciał tego zrobić. Że nie chciał mnie zranić.
- Ano, musimy to opatrzyć. - Powiedział odsuwając mnie od siebie.
Skinęłam głową. Luke podniósł mnie i pokierował się, jak sądzę, do łazienki. Posadził mnie na krawędzi wanny i zaczął szukać apteczki.
Obok niego było lustro. Boję się spojrzeć w swoje odbicie. Boję się tego co mogę tam zobaczyć.
Luke podszedł do mnie z apteczką w ręce i wyjął wszystko co potrzebne do opatrzenia mnie. Najpierw zajął się moją twarzą, potem rękami i nogami.
- Musisz ściągnąć koszulkę. - Oznajmił. Pokręciłam przecząco głową. Nikt mnie jeszcze nie widział bez koszulki. A co dopiero poobijanej. - Annabeth, muszę cię opatrzyć. - Znowu pokręciłam głową. Westchnął. - Chcesz to zrobić sama?
- Nie, Luke. Ja nie chcę na to patrzeć. Nie chcę patrzeć na siebie. - Ostatnie zdanie wyszeptałam.
- Ej, popatrz na mnie. - Podniosłam głowę napotykając jego oczy. Ujął moją twarz w swoje dłonie. - Jesteś piękna, słyszysz?
Nie odpowiedziałam mu, tylko dalej wpatrywałam się w te piękne tęczówki, które coraz szybciej zaczęła przysłaniać czerń źrenicy. Luke przybliżył się do mnie na odległość kilku centymetrów. Powoli, tak abym w każdej chwili mogła się wycofać, skracał tą odległość, a jego usta dotknęły moich. Ledwo musnęły, ale to wystarczyło by przez mój kręgosłup przeszedł dreszcz. Całowaliśmy się delikatnie, ale intensywnie. Tak, jakby świata jutro miało nie być.
Luke otworzył drzwi. Na środku leżała jakaś dziewczyna, a nad nią stał chłopak, który uśmiechał się szyderczo. Gdy drzwi zostały otwarte odwrócił się gwałtownie w ich stronę. Luke spojrzał na dziewczynę. Ich oczy się spotkały, a potem ona straciła przytomność. Brunet spojrzał z gniewem na sprawcę i rzucił nim o ścianę. Tylko, że nie tak normalnie. On go nie dotknął. Zrobił to jedną myślą. Po prostu spojrzał na niego, a chłopak poleciał na ścianę. Podszedł do niego i sprawdził mu puls. Przyłożył rękę do jego czoła, a potem podbiegł do dziewczyny i ją stamtąd wyniósł.
Tylko, że to nie była jakaś tam dziewczyna.
To byłam ja.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro