🌸 𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 𝟐𝟕 🌸
🌸
Niedługo później nadeszły święta Bożego Narodzenia.
Nicky wylegiwał się na łóżku, bawiąc się telefonem, a Madeline i Michael (który przyjechał do nich na święta, które wszyscy mieli w tym roku spędzić u Madeline i Nicky'ego) przygotowywali śniadanie.
Madeline położyła gotowego tosta na talerz, który zaniosła do jadalni wraz z kubkiem parującej herbaty. Postawiła wszystko na stole, miała już zawołać Nicky'ego, ale poczuła skurcz oraz dziwną ciecz pomiędzy nogami.
— Madeline, wszystko dobrze?— zapytał Michael, wchodząc do jadalni, niosąc jeden talerz. Otworzył usta ze zdumienia, rozszerzając oczy w przerażeniu.— Nicky!
Wrzasnął, widząc kałużę, w której stała blada ze strachu Madeline. Nicky jak oparzony zerwał się z łóżka i pobiegł na dół, w biegu zakładając spodnie, wiedząc, o co może chodzić.
— Zaczęło się?!— zapytał, zapinając ostatni guzik swojej koszuli. Madeline pokiwała głową, ale po chwili pisnęła płaczliwie:
— Wody mi odeszły!
— Mad, chodź. Pojedziemy do szpitala, Michael, pakuj się do samochodu. Wszystko będzie dobrze, nie martw się.— pocieszył blondyna, jednak ten wiedział, co zrobić w takim przypadku. Był mentalnie przygotowany.
Pobiegł do sypialni Madeline i Nicky'ego, wyciągając z szafy torbę przygotowaną specjalnie na poród.
— Och, dobrze, że pomyślałeś.— odetchnął Nicky, zawiązując buty Madeline, później zakładając kurtkę na jej ramiona.
— Auu!— zawyła, a kilka łez bólu przeleciało po jej policzkach. Nicky delikatnie wziął ją na ręce, niosąc w stronę samochodu.
Posadził ją na tylnym siedzeniu, a sam usiadł na miejscu kierowcy. Michael usiadł obok Madeline, łapiąc ją za rękę, głaszcząc po policzkach, aby choć trochę ją uspokoić.
— Nie bój się, wszystko będzie dobrze, zaraz będziemy.— szeptał Nicky, łapiąc rękę Madeline, która zaciskała palce na jego przedramieniu.
Nicky chodził niespokojnie po całym korytarzu w szpitalu, a Michael siedział na krześle z założonymi rękami, machając nogami.
— Nie stresuj się tak, bo ci żyłka pęknie.— mruknął blondyn, zerkając na Nicky'ego, który posłał mu sarkastyczny uśmiech.
— Gdyby twoja żona rodziła, też byś się stresował.— odpowiedział zgryźliwie i oparł się o ścianę, odchylając głowę do tyłu.
— Dobrze, przepraszam. Po prostu nie możesz się aż tak stresować. Za niedługo urodzi i będzie po wszystkim. Wiem, że bardzo się stresujesz, bo w końcu zaraz twoja córka przyjdzie na świat, ale musisz się uspokoić. Madeline nie chciałaby, żebyś się denerwował.— pocieszył go Michael, podchodząc do bruneta, który przyciągnął go do siebie, mocno ściskając.
— Zawsze wiesz, co powiedzieć.— zaśmiał się, a po chwili usłyszeli kolejny pisk Madeline. Nicky westchnął i usiadł na krześle.— To aż tak boli?
— No, bardzo. Och, współczuję jej.— wyszeptał, kręcąc głową, a gdy spotkał się z rozdrażnionym spojrzeniem bruneta, dodał szybko.— Mam na myśli... Hej, nie może być aż tak źle...
Dopowiedział z delikatnym uśmiechem, a Nicky potarł skronie palcami, prostując się.
— Kup jej wodę i coś do jedzenia. Jeżeli urodzi, będzie okropnie zmęczona i pewnie głodna.— zaproponował Michael, a Nicky pokiwał głową.
— Co ja bym bez ciebie zrobił?— mruknął i roześmiał się.— Chcesz coś do picia? Jedzenia?
— Jakbyś mógł, weź mi wodę.
— Jasne.— odpowiedział Nicky i skierował się do windy, aby zjechać na dół do bufetu szpitalnego.
Wrócił po chwili z dwoma butelkami wody i bułką. Podał jedną wodę mineralną Michaelowi i z powrotem usiadł na krześle.
— Coś się działo?— spytał, odwracając się w stronę blondyna, który właśnie odkręcał zakrętkę.
— Jakaś pielęgniarka wychodziła, ale sam słyszysz. Dalej rodzi.— odpowiedział i wziął łyk wody.
Nicky poklepał nerwowo w kolana i westchnął ciężko, przymykając lekko oczy.
— Nicky? Michael?— oboje usłyszeli głos Dawn, dlatego odwrócili się w tamtą stronę. Zobaczyli Ricky'ego, Avery, Dicky'ego, Natlee, Macka, Anne, Toma, Aurelie i Alberta. Wszyscy wyglądali na zdenerwowanych.
— Madeline rodzi?— zapytała Aurelie, kładąc rękę na usta, podchodząc do przeszklonych drzwi prowadzących do sali, w której rodziła różowowłosa.
— No tak.— odpowiedział Nicky, zagryzając wargę, zerkając na ojca, który posłał mu pocieszający uśmiech.
Tom i Albert stanęli przed Nickym, który ze stresu gryzł środki swoich policzków, a jego ręce się pociły. Cały trząsł się ze strachu.
— Ile już rodzi?— zapytał Tom. Chciał jakkolwiek uspokoić syna, aby nie stresował się aż tak bardzo. Chciał dla niego dobrze.
— Trochę ponad dwie godziny.— odpowiedział Nicky, zerkając na zegarek na swojej lewej ręce.
— Właśnie. Aurelie rodziła całą dobę.— mruknął Albert, a brunet jęknął niezadowolony, mrużąc oczy.
— A Anne jedenaście godzin. Daj jej czas... Nicky, słuchaj. Nie możesz się tak stresować, musisz się uspokoić. Najlepiej idź, przemyj twarz zimną wodą. Pomoże.— zaproponował Tom, ale Nicky pokręcił przecząco głową.
— Podziękuję.
Nagle z sali, w której leżała Madeline, wydobył się głośny pisk, a później cisza. Było słychać jedynie płacz dziecka. Nicky jak oparzony wstał z krzesła i podbiegł do drzwi, prawie przewracając oniemiałego Toma i Alberta.
Obok niego stanęła Dawn, równie zdziwiona. Wszyscy zaczęli zastanawiać się, czy urodziła, aż po chwili drzwi zaczęła się otwierać.
— Pani Harper urodziła. Ojciec może wejść do środka.— oznajmiła położna z delikatnym uśmiechem na twarzy, ale oniemiały Nicky nie mógł ruszyć się z miejsca.
Dopiero gdy Dicky popchnął go w stronę sali, opamiętał się i powolnym krokiem podszedł do łóżka, na którym leżała Madeline i jego córka, Mackenzie.
— Urodziłaś, skarbie.— złapał różowowłosą za rękę i ucałował jej knykcie. Kilka łez wzruszenia przeleciało po jego policzku. Zauważył, że Madeline była cała spocona i zmęczona, a tusz do rzęs miała rozmazany pod oczami.
— Och, nie płacz, Nicky.— zaśmiała się, uniosła drżącą rękę i starła z policzków jego łzy. Zacisnął swoją rękę na jej i uśmiechnął się czule w jej stronę. Potarł kciukiem policzek Kenzie, rozczulając się.
— Jesteś taka dzielna, kochanie.— wyszeptał wzruszony i ucałował czule jej czoło.— Jestem z ciebie taki dumny...
— Och, przestań.— zachichotała i zerknęła na Kenzie, która zacisnęła swoją piąstkę wokół palca Nicky'ego.
— Jest taka słodka.— uśmiechnął się jeszcze szerzej, drugą ręką delikatnie głaszcząc jej policzek. Był przeszczęśliwy, że Kenzie w końcu jest z nimi, że już mogą ją zobaczyć.
— I taka podobna do ciebie.— dodała Madeline, jednak jej oczy były zamknięte. Była wycieńczona, rodziła tylko dwie godziny, ale było to bardzo bolesne i męczące.
— Mogę?— zapytał, a gdy różowowłosa skinęła głową, delikatnie podniósł córkę i ułożył ją wygodnie w swoich ramionach.
— Nie obrazisz się, gdy utnę sobie krótką drzemkę?— zapytała, lekko odwracając się na bok, poprawiając poduszkę.
— Oczywiście, że nie. Prześpij się, skarbie. Tego teraz potrzebujesz. Jeżeli będę potrzebował pomocy, to pójdę do pielęgniarek.— odpowiedział i jeszcze raz ucałował jej usta.
🌸
Madeline ułożyła Kenzie wygodnie w jej foteliku, a Nicky przełożył przez ramię torbę. Następnego wyszły ze szpitala na święta, Kenzie była zdrowa, dostała maksimum punktów na badaniach, dlatego wypuścili ją wcześniej.
— Wszystko masz, skarbie?— zapytał Nicky, zapinając suwak torby. Madeline rozejrzała się i pokiwała głową, biorąc torbę w swoje dłonie.
Nicky wziął fotelik ze smacznie śpiącą Kenzie i zerknął na Michaela, który podał różowowłosej butelkę z wodą.
Był z nimi, ponieważ dzisiaj był pierwszy dzień świąt, które Aurelie i Albert spędzali wraz z Nickym i Madeline.
— Matko, jak dobrze w końcu nie mieć brzucha...— westchnęła Madeline, przeciągając się. Nicky zachichotał i skierował się w stronę wyjścia, wciąż trzymając w rękach fotelik z małą Kenzie.
Wyszli ze szpitala, uprzednio pokazując wypis w recepcji. Doszli do samochodu, a Nicky delikatnie położył fotelik na tylnym siedzeniu, zapinając pasami. Madeline usiadła na środkowym siedzeniu, również się zapinając, a obok niej Michael. Brunet odpalił silnik samochodu i ruszył z parkingu.
Kiedy dojechali do domu, Madeline niemal wyskoczyła z samochodu i, pomimo trudności w chodzeniu, wbiegła do domu.
— Ach, domek!— pisnęła, zaciągając się powietrzem. Chwilę później do pomieszczenia wszedł Michael i Nicky z Kenzie.
Położył fotelik na podłodze, ściągnął buty i rozpiął zapięcie. Wyciągnął córkę z fotelika i zaniósł do salonu, aby ją rozebrać.
— Czekaj, chcę spróbować sam.— powiedział, widząc, jak Madeline podchodzi do nich, zapewne, aby przebrać dziewczynkę.
Ułożył ją delikatnie na kanapie, ściągnął jej kurteczkę, czapeczkę, szalik, rękawiczki i małe buciki. Wszystko oczywiście było w kolorach fioletowych.
Udało mu się nawet przebrać jej pampersa. Kiedy zrobił wszystko, co musiał, wziął ją na ręce i zaniósł do jej pokoju. Położył ją w kołysce, a w międzyczasie Madeline przyszła, aby zerknąć, jak sobie radzi.
— Będziesz świetnym ojcem.
Wyszeptała i ucałowała jego policzek, a on objął ją w talii, przyglądając się swojej córce. Kenzie Harper.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro