25. Początek końca
Rankiem, gdy słońce oświetlało swym blaskiem całą okolicę, a ciemne dachy domów pięknie odbijały promienie, dowódca Erwin wraz ze swoją świtą jechał załatwiać zbędne formalności, czym wzbudzili niemałe zamieszanie; większość mieszkańców oraz kadetów zebrała się, aby dopingować ich w walce przeciwko tytanom, Hestii i jej przyjaciół brakowało w tym pochodzie.
Jak można się domyśleć, zaspali. Cała czwórka, nawet Mark, lekko mówiąc bawiła się wczorajszego wieczora kilka godzin za długo. A, aby być całkowicie szczerym, pewnie poszli spać niedługo przed umówioną godziną spotkania. Cóż... nie żeby komukolwiek, prócz dowództwa, to przeszkadzało. Przecież chyba nikt nie lubi papierkowej roboty.
Podsumowując, leżąc i smacznie pochrapując w miejscach, do których udało im się dotrzeć, całe szczęście, że doczłapali się do pokoju w karczmie, przespali początek kolejnego koszmaru ludzkości. Z sennych marzeń przenieśli się do okrutnej rzeczywistości. Pierwsza, o dziwo, oprzytomniała Hestia. Zaspana przetarła oczy i już chciała zacząć psioczyć na osoby wrzeszczące za oknem, jednak coś ją powstrzymało. Wstała powoli, aby nie wzmocnić bólu głowy i ignorując resztę przyjaciół śpiących w głównej mierze na podłodze, podeszła do okna.
Momentalnie się rozbudziła, adrenalina zaczęła buzować w jej żyłach. Brukowanymi uliczkami biegli, niczym mrówki z nadepniętego mrowiska, ludzie. Płaczące dzieci trzymały rodziców za ręce, nie chcąc się zgubić. Dorośli nawoływali, aby inni obywatele również się ratowali lub szukając w tłumie swoich bliskich.
Hestia z rozszerzonymi źrenicami, nie zwlekając dłużej otworzyła okno i wychyliła się z niego, odwracając w stronę muru. Stłumiła krzyk na widok olbrzymiej głowy bez skóry, niby z mięśniami na wierzchu, wystającej zza krawędzi ściany i znikającej już powoli z obłokach pary. Przełknęła ślinę i zatrzasnęła okno. Odwróciła się i dokładnie w tym momencie dostała poduszką w twarz.
-Zamknij to okno, głupku!- Narzekała Ahiko układając się wygodniej w kącie pokoju. Spała sobie w najlepsze, teraz już bez poduszki, jednak błogi wyraz twarzy nie wskazywał raczej, aby było jej niewygodnie.
Czerwieniejąc ze złości, ale z umysłem już szukającym rozwiązania problemu, na chwilę zapomniała o szaleństwie na zewnątrz. Najpierw trzeba było obudzić tych śpiochów. Ta myśl jej przyświecała. Najpierw małe problemy, później przyjdzie czas na te większe.
Stała sekundę rozglądając się po pokoju. Ahiko leżała z włosami rozłożonymi dookoła niej, zasłaniającymi jej biust, który odsłonił się przez parę niezapiętych guzików. Mark spał niedaleko przyjaciółki, równie uspokojony jak ona z rękami pod głową. Bardowi jako jedynemu udało się dotrzeć do kanapy, stojącej na środku pokoju i teraz wypoczywał na niej niczym książę. Dziwne, Hestia przysiągłaby, że gdyby ona była tak przybita jak on zeszłego wieczoru to musieliby ją wnosić do mieszkania, a ten cwaniak o własnych siłach doszedł tak daleko! Zmarszczyła brwi, obmyślając plan, jak na dobre ich wszystkich obudzić.
Już po paru sekundach ubrana była w mundur oraz sprzęt do manewrów przestrzennych, a w dłoniach trzymała trzy szklanki zimnej wody. Z szatańskim uśmieszkiem na twarzy wylewała zawartość kubka na twarze, niczego niespodziewających się przyjaciół. Chłopcy z krzykami niezadowolenia wstawali już ze swoich miejsc, kiedy podeszła do Ahiko. Ją zostawiła sobie na koniec. Pomimo ciągle ciążącej jej delikatnej mgle na umyślnie, pamiętała jak ta oblała ją piwem za jej malutki żarcik. Idealny moment na zemstę przyszedł właśnie teraz. Z premedytacją, ignorując Marka i Barda, którzy próbowali się dowiedzieć, co się dzieje, przechyliła naczynie w dłoni.
-Już ochłonęłaś, czy mam iść po więcej?- Przedrzeźniła blondynkę z wczorajszej nocy, kiedy ta wstawała z grymasem na twarzy. Jednak, gdy Ahiko już nabierała powietrza, aby coś odszczeknąć, spoważniała.- Mamy problem.
Odwróciła się do reszty i szybko wyjaśniła sytuację, chociaż sama nie miała jeszcze jasnej wizji wszystkiego. Po dosłownie dziesięciu minutach wszyscy mieli na sobie mundury. Z w miarę trzeźwymi głowami wybiegli na zewnątrz budynku. Wystrzelili haki, aby mieć lepszy widok z dachów domów.
Ludzi na szczęście było coraz mniej na ulicach, co znaczyło, że władze zdążyły przyszykować łodzie do ewakuacji obywateli. Inni Zwiadowcy oraz Stacjonarni ustawili się na dachach, aby wybadać sytuację. Tytanów nigdzie jeszcze nie było, co znaczyło że Rose nie został jeszcze zdobyty, była szansa. W dali, przy bramie można było dostrzec małe sylwetki, układające barykady. Była szansa.
Nagle koło nich wylądowała jeszcze jedna postać. Wszyscy odwrócili się w jej kierunku. Eriko
z rozwianymi bursztynowymi włosami stała przed nimi w mundurze w pełnej okazałości. Zdziwili się na jej widok, jednak nie było teraz czasu na pogawędki. Zignorowała ich pytające spojrzenia i odezwała się rzeczowo:
-Idziemy do bazy napełnić gaz. Tam też dostaniemy resztę rozkazów.- Mówiąc, wskazała betonowy budynek, wznoszący się ponad miasto. Znajdowały się tam pojemniki ze wspomnianym gazem, potrzebnym do wykonywania manewrów oraz tam stacjonowało dowództwo, kiedy było to potrzebne.
Cała piątka ruszyła we wskazanym kierunku. Lecąc pomiędzy budynkami zwoływali innych żołnierzy, aby ruszyli za nimi. Kiedy minęli największe zbiorowisko mundurowych, Bard w końcu znalazł chwilę, aby dogonić Eriko i z nią porozmawiać.
-Skąd się tu wzięłaś?-Zapytał patrząc czule na dziewczynę.
Po śmierci siostry bardzo oddalił się od wszystkich, nawet od niej. Choć chciała być dla niego wsparciem, on z zapartym tchem odpychał od siebie wszelkie próby pomocy. Mimo swoich uczuć do Eriko bał się, że przez swoją chwilową oziębłość zraził do siebie tę dziewczynę. Z upływem kolejnych dni, tygodni przestała się starać o jego uwagę, za to on zaczął zabiegać o jej. Nie zapomniał o Marthcie, ale wreszcie pogodził się z jej śmiercią i tym, że nie wróci. Tym, że teraz on musi żyć. Role się odwróciły i Bard zaczął coraz częściej spotykać się z Eriko, jednak dziewczyna nie chciała od razu rzucać mu się w ramionach po tym, jak ignorował wszelkie jej próby pomocy. Nie była na niego zła, ale niech się teraz odrobinę pomęczy! Przynajmniej do końca przestanie myśleć o żałobie. Może okrutne, ale w jakimś stopniu skuteczne.
-Byłam w stolicy, aby załatwić parę spraw i wracając postanowiłam, że was odwiedzę.- Odpowiedziała, lekko się rumieniąc. Cholerne dziewczęce odruchy. Uśmiechnął się delikatnie, widząc jej reakcję.
Lecieli tak dalej obok siebie, mijając kolejne domy, aż dotarli do miejsca spotkania. Eriko i Bard wylądowali na dziecińcu nie przestając patrzeć sobie w oczy. Może gdyby nie biegający dookoła żołnierze i groźba zagłady ludzkości w przeciągu kolejnej doby byłaby to scena niczym z bajki. Oraz oczywiście dwóch małych istotek, które musiały zepsuć cały ten romantyczny nastrój.
-No dobra, gołąbeczki! Gdybyście nie zauważyli dotarliśmy na miejsce!- Krzyknęły jednocześnie Hestia i Ahiko, wieszając się jedna na ramieniu Barda, a druga na Eri. Obydwoje zgromili dziewczyny wzrokiem, a Mark musiał aż stłumić śmiech.
----------------------------------------------------------------------------------------------------
Nie wiem, czy macie dziękować @xAkatsukiCloudx za to, że w końcu wzięłam się za pisanie, czy ochrzanić, że zmusiła mnie, żebym dodała go dzisiaj, a nie jutro i przez to jest taki krótki...
W każdym razie, nie zginęłam jeszcze, żyję, ale wena ostatnio mnie nie lubi i całe dnie spędzam na oglądaniu dr. Hous'a :)))) Także... możecie mnie w komentarzach popędzić, żebym pisała, czy coś, bo moja "twórczość" pomału umiera...
I chciałam wam jeszcze powiedzieć, żeby nie było żadnych niedomówień: miałam zaplanowane, że opowiadanie skończy się jeszcze przed 1 serią anime, ale zbyt się wciągnęłam, poza tym chciałam wprowadzić postacie z animacji, więc postanowiłam, że koniec będzie równo z końcem pierwszej serii (nie będę wchodzić w 2 serię, bo znając mnie w końcu bym nigdy nie skończyła). Koniec, kropka. Dziękuję, dobranoc.
xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro