Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

21. Każdy ma chwilę otępienia

Oddziały przygotowywały się do wyjazdu za mur. Około setka żołnierzy zebrała się kilka godzin po świcie przed zewnętrzną bramą w dystrykcie Shiganshina. Przybyli tam poprzedniego dnia wieczorem, aby następnego wyruszyć jak najwcześniej. Słońce oświetlało swoim blaskiem zielone peleryny ze znakiem Skrzydeł Wolności, dumnie powiewające na wietrze. Zdawać się mogło, ze symbol, aż rwie się aby już zacząć kolejną ekspedycję. Niestety musiał jeszcze chwilę poczekać, ponieważ trzeba było załatwić niezbędne formalności.

Z twarzy starszych mundurowych ciężko było wyczytać jakiekolwiek emocje. Większość miała kamienne miny, jedynie co poniektórzy ukazywali swoje prawdziwe nastroje. Mieli rozbiegany wzrok, jakby najmniejszy ruch mógł oznajmić ich niechybną śmierć. Bo oczywiście wszyscy byli boleśnie świadomi tego, że jeśli natkną się na większa grupę tytanów prawdopodobnie większość ludzi nie wróci. Mimo obecności Oddziału Specjalnego Leviego, który jest najlepiej wyszkoloną jednostką, nie uda się uratować wszystkich. Brutalna prawda.

Natomiast grupa kadetów, trzymających się blisko siebie pomimo tego, że podczas podróży będą jechać na dwóch różnych frontach, rozdzieleni na dwie grupy; Ahiko, Eriko i Bard w drugiej linii na zachodzie, natomiast Hestia z Markiem oraz Marthą w tym samym rzędzie, jednak po przeciwnej stronie, na wschodzie, nie kryła swoich emocji. Przynajmniej na tyle, na ile mogli sobie pozwolić. Raczej nie wskazanym było, aby nadpobudliwa blondynka zaczęła się wyrywać na przód szeregów z głośnym okrzykiem, że zabije wszystkich tytanów, więc jedynie trzymała się z brzegu z resztą z uśmiechem na twarzy i dzikimi ognikami w oczach. Eriko, która była już na paru wyprawach i szczęśliwie uszła z nich z życiem nie wykazywała takiego entuzjazmu, chociaż w głębi serca miała nadzieję, że jeśli spotkają chociaż jednego z tych potworów uda jej się do niego dotrzeć i powalić, aby zaspokoić swoją chęć do walki.

Inaczej wyglądał Mark, który o dziwo, nie zwracał większej uwagi na resztę grupy, tylko z determinacją w oczach przyglądał się murom. Nadal trochę nie mieściło mu się to w głowie. On, biedny chłopak bez domu, czy rodziny za parę chwil wyjedzie poza wyznaczoną granicę i postawi na szali swoje życie dla dobra ludzkości. Co więcej, zrobi to razem z przyjaciółmi. To również nie mieściło mu się w głowie. Przez te trzy lata poznał tak wielu cudownych ludzi i był im niezwykle wdzięczny za samą obecność, że aż brakło mu tchu, aby to wyrazić. Teraz w końcu będzie mógł to zrobić, chroniąc ich za wszelką cenę, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Mogłoby się wydawać, że Hestia będzie stała na samym przodzie z dumnie wypięta piersią i kpiącym uśmiechem na twarzy, mówiącym, że nie straszne jej są żadne zagrożenia czające się za murami. Jednak nie. Dziewczyna w ostatnich dniach wpadła w okropnie melancholijny nastrój. Była zadziwiająco milcząca, jak na siebie oczywiście, bo nie chciała pokazać swoich słabości. Przed wszystkimi udawała jak zwykle arogancką piękność, nie robiącą sobie nic z pierwszej wyprawy. Teraz jednak, korzystając z całego zamieszania stanęła z boku i niewidzącym wzrokiem patrzyła się na grupę przyjaciół.

Przyglądała się lśniącym blond włosom Marka, powiewającej pelerynie Eriko, uśmiechowi Ahiko, jednak tak naprawdę oczyma wyobraźni widziała jedynie siebie wyjeżdżającą za mur. Sama siebie nie rozumiała. Całe życie marzyła, aby wyrwać się z więzienia ludzkości, a kiedy miało to nastąpić czuła się jakby... zobojętniała? Wszystko co się działo przez ostatnie dwa dni; droga, którą przebyli z kwatery głównej do Shiganshiny, instrukcje dowódcy Erwina, przechadzki z Markiem i Ahiko po brukowanych uliczkach między wybielonymi domami... czuła się, jakby jej ciało w tym uczestniczyło, ale duch gdzieś uleciał. Nie potrafiła znaleźć w sobie wcześniejszych pokładów determinacji, których przecież miała przedtem pod dostatkiem.

Siedząc na gniadym koniu, bo rzecz jasna wszyscy Zwiadowcy dosiadali swoich wierzchowców, nie myślała o niczym. Miała pusty umysł niczym puszkę Pandory po jej otwarciu. Z obojętną miną zaczęła wodzić wzrokiem po szwędających się gdzieniegdzie żołnierzach, skutecznie omijając wzrokiem pięćdziesięcio metrowy mur. Nigdy nie pozbyła się tego nawyku. Podczas obozu szkoleniowego oraz w kwaterze głównej nie miała problemu, bo z tych miejsc nie były widoczne.

Jednak podczas kary, którą odbyli, zdawałoby się dawno temu, a jednak minął od niej ledwie miesiąc, ani razu nie spojrzała na swoje stopy, które dotykały gładkiej powierzchni ściany, podczas sprawdzania armat. Później, gdy opuszczali stolicę, aby dostać się do centrali, gdy przejeżdżali przez bramę głowę miała spuszczoną, a oczy zaciśnięte. Trzy ściany odgradzające ją od świata były czymś czego szczerze nienawidziła, możliwe, że nawet bardziej niż samych tytanów. Owszem, gdyby nie oni nie byłoby murów, ale te wielkie, masywne ściany wzbudzały w niej wstręt i niepokój. Były jawnym dowodem na to, że ludzkość nie może równać się z potęgą tytanów, a nie mogła się z tym pogodzić.

-Skąd ta mina? Czyżbyś żałowała swoich decyzji?- Z zamyślenia wyrwał ją znajomy, zgryźliwy głos. Odwróciła się i zobaczyła Marthę zatrzymującą dumnego kasztana parę kroków dalej.

Dziewczyna od kilku dni obserwowała kruczowłosą. Zauważyła, że nie jest ona wobec niej tak dokuczliwa jak kiedyś, sam jej nastrój również uległ zmianie. Pod warstwą arogancji kryło się uczucie, którego do końca nie potrafiła zidentyfikować. Jednak zaciekawiło ją to. Przez to, że bliźniaka zaślepiła piękna Eriko i możliwie jak najwięcej czasu spędzał właśnie z nią, Martha miała od niego chwilę wytchnienia, które poświęcała na przemyślenia i wyciągnięcie pewnych wniosków. A zachowanie Hestii całkowicie się jej nie podobało. Uważała za beznadziejne to, że dziewczyna, która przez bite trzy lata rozprawiała o tym, jak to dołączy do Zwiadowców i inne tego typu bzdety, nagle się poddaje. Korzystając z chwili wolności, bo mimo swojego zapatrzenia w Eriko, Bard po ogłoszeniu grup, w których będą się poruszać, ponownie zaczął nie odstępować siostry na krok, postanowiła porozmawiać z kruczowłosą i być może wzbudzić w niej iskierkę determinacji, która ostatnio przestała się tlić.

-Jesteś ostatnią osobą, która mogłaby się wypowiedzieć w tej kwestii.- Odparła Hestia i przywołała na twarz kpiarski uśmiech, ale rudowłosa jedynie wywróciła oczami.

-Czemu omijasz wzrokiem mury?- Rzuciła prosto z mostu. Kruczowłosa uniosła jedną brew do góry, udając, że nie wie, o czym dziewczyna mówi. Ona jednak nie dała się zwieść.- Nawet teraz nie spuszczasz oczu z mojej twarzy, bo za mną rozciąga się Maria.

-Pleciesz bzdury.- Prychnęła, jednak nadal wpatrywała się w błękit jej tęczówek.-Bard na chwilę spuścił cię z oczu, więc znów stałaś się zołzą?

-Nie odwracaj kota ogonem.- Zbyła jej zaczepkę. Piętami lekko kopnęła konia w boki, aby podszedł parę kroków bliżej. Na twarzy Hestii wykwitł niezadowolony grymas, że rudowłosa nie chce odpuścić. Właściwie po jaką cholerę miesza się w jej sprawy?- Gdzie się podziała pewność i duma z jaką panoszyłaś się po obozie? Może kapral miał z tym coś wspólnego?

Ostatnie zdanie wymówiła z cwaniackim uśmiechem, przez który w Hestii, aż zawrzało. Nie dość, że przeszkodziła jej w myśleniu, teraz jeszcze jawnie sugerowała, że kruczowłosa ma coś wspólnego z Levim, poza wspólnym korpusem! O nie, tego było zdecydowanie za wiele. Zacisnęła pięść, aby powstrzymać się od wszczęcia bójki tuż przez pierwszą wyprawą. Chociaż raz w życiu nie chciała mieć kłopotów w ważnym dla siebie dniu. A już na pewno nie przez tą księżniczkę!

-Przysięgam, że jeszcze słowo, a nie wrócisz w jednym kawałku zza murów.- Powiedziała złowrogim szeptem, a w oczy jej zabłysły. W tym momencie dość mocno przypominała Ahiko, kiedy dziewczyna była czymś doszczętnie zdenerwowana. Może to prawda, że z jakim przystajesz takim się stajesz?

Martha na widok zielonych oczy, które wyrażały zdecydowaną chęć mordu zmieniła uśmiech z cwaniackiego na zadowolony. Właśnie o to jej chodziło. Aby wzbudzić w dziewczynie jakiekolwiek emocji, by nie była zatopiona w myślach. Oczywiście najłatwiej było to zrobić jakoś się podkładając, a też bardzo dawno nikomu nie dokuczała, więc uznała, że taki komentarz na pewno podziała. Zresztą nie tylko ona zauważyła, że Hestia i kapral całkiem dobrze się ze sobą dogadują. Znaczy się dobrze, jeśli oznacza to ciskanie nawet nie iskier, ale już burzy z piorunami w Ackermana, które były skutkiem częstych kar wykonywanych przez dziewczynę. Cóż, jak to się zawsze mówiło? Kto się czubi, ten się lubi.

-Od razu lepiej. Nie do twarzy ci z obojętną miną.- Rzuciła, na co zmarszczka między brwiami Hestii jeszcze bardziej się pogłębiła.

Zastanawiała się przez chwilę, czemu niby miała służyć ta bezsensowna konwersacja. Martha podeszła i zaczęła pieprzyć najpierw o murach, później o jakiejś jej domniemanej obojętności. Tak, od paru dni czuła się nieswojo i tak dalej, ale co rudowłosej do tego? Chciała jej pomóc? Na pewno nie. Już prędzej tytani stanie u bram miasta z kwiatami i czekoladkami w ręce, przepraszając za swoje wcześniejsze zachowanie, aniżeli Martha zacznie być miła. To jest zwyczajnie nierealne.

Prychnęła z irytacją, bo nie umiała znaleźć odpowiedzi na swoje pytania.

-Nagle z księżniczki stałaś się mędrcem?- Powiedziała, nadal przyglądając się twarzy dziewczyny, która nagle stężała.

Hestia odwróciła się i zobaczyła, że większość żołnierzy stoi już ustawionych na swoich pozycjach. Znów wróciła wzorkiem do Marthy, a ta tylko skinęła głową, odpowiadając na niezadane pytanie. Były w tej samej grupie; drugi rząd zachodnia flanka. Ruszyły na wyznaczone miejsce, gdzie czekał już na nie Mark. Widząc dziewczyny, uśmiechnął się zachęcająco, w jego oczach nadal było widać determinację.

Patrząc w niebieskie tęczówki przyjaciela Hestii jakby coś przeskoczyło w głowie.

Nagle jej pewność siebie wróciła. Poczuła przypływ sił i spojrzała na bramę przed sobą. Metalowe kraty, wbite wcześniej w ziemię powoli się podnosiły. Żołnierze oddziały Stacjonarnego po bokach kręcili wielkimi korbami, aby wprawić ją w ruch i wypuścić Zwiadowców na otwartą przestrzeń. Stali na tyle blisko, że pomiędzy głowami mundurowych udało jej się spojrzeć na jednej z metalowych drągów i ujrzeć swoje odbicie. Zobaczyła rozwiane włosy i pelerynę, Skrzydła Wolności dumnie zdobiące jej pierś, oczy błyszczące od podekscytowania. Martha jednak miała rację. Z obojętnością faktycznie było jej nie do twarzy.

-Wyruszamy na 55. wyprawę za mur!- Usłyszeli głos głównodowodzącego, Keitha Shadisa, wznoszącego się ponad szmer żołnierzy.

W tym momencie bramo przestała się poruszać. Wszyscy jak jeden mąż ruszyli z głośnym krzykiem i już po kilku sekundach znaleźli się na otwartej przestrzeni. Za murem Maria. Hestia nie mogła pozbyć się szczerego uśmiechu z twarzy. Czuła się, jakby wraz z przekroczeniem progu wrót, wkroczyła do przedsionka swoich marzeń. Przedsionka wolności.

-------------------------------------------------------------------------------

Nawet nie wiecie, jak długo zwlekałam, żeby napisać ten rozdział. A dlaczego zwlekałam? Bo 55. wyprawa oznacza, że przy kolejnym rozdziale będę musiała już zazębić się z historią przedstawioną w anime, a tego się trochę boję. Nie będę mocno ingerowała w fabułę, ale mimo wszystko cykam się, że pomieszam jakieś fakty itp. Trzymajcie kciuki, żeby udało mi się nic nie zagmatwać xD

xoxo

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro