2. Chwile rozstania
Mały powóz z ciemnego drewna jechał prędko po kamiennej drodze, ciągnięty przez starego deresza. Liber Fraiheistern, siedząc na miejscu woźnicy, pogania konia co sił, byle tylko córka nie spóźniła się na pierwsze zebranie kadetów. Miał mieszane uczucia, co do jej pomysły dostania się do wojska, ale ufał jej. Wiedział, że jest to marzenie Hestii i nie ważne, co by zrobił, zostałaby żołnierzem, więc po wielu wieczornych dyskusjach, w końcu zaakceptował ten fakt.
Nie było mu jednak łatwo. Żona, Meredith odeszła, kiedy córka była jeszcze zbyt mała, aby teraz ją pamiętać, z powodu panującej w tamtym okresie zarazy. Pamiętał bladą twarz ukochanej, zielone oczy, które odziedziczyła Hestia. Tracące swój nieziemski blask.
Mimo, że od wielu tygodni leżała w łóżku, trzymając swoją małą córeczkę w rękach, podczas swoich ostatnich minut, wciąż się uśmiechała. Nie znał równie silnej kobiety, jak ona. Po śmierci Meredith, musiał sam zająć się dziewczynką. Przelał całą miłość, którą darzył żonę w małą istotkę, którą po sobie zostawiła. A teraz Hestia, która z każdym dniem, coraz bardziej przypominała matkę, także go opuszczała.
Westchnął i potrząsnął głową, aby wrócić do rzeczywistości. Nie mógł się teraz tym zadręczać. Jego córka żyje i, jak sama mu obiecała, nie ma zamiaru umierać. Jest tak samo dzielna oraz uparta, jak marka, więc nic się jej nie stanie.- Upewniał się raz po raz w duchu.
Dziewczyna w tym samym czasie siedziała w przytulnym środku powozu na wyłożonym aksamitnym materiałem siedzisku. Brodę oparła na zgiętej ręce i wyglądała w zamyśleniu na bezchmurne niebo. Nie zaprzątała sobie głowy tym, że najprawdopodobniej spóźni się już pierwszego dnia szkolenia, ale tym, dlaczego te drobne opóźnienie wystąpiło.
Rano, po spakowaniu wszystkich najpotrzebniejszych rzeczy; bielizny, ubrań oraz książek, bo w gruncie rzeczy, nie miała niczego więcej, co przyda się jej w wojsku, chciała pożegnać się z przyjaciółmi. Wiedziała, że Paul ma dziś pierwszą zmianę w barze, więc wpierw skierowała się właśnie tam.
Tak, jak się spodziewała, chłopak był tam i ze skupieniem polewał do kieliszków, ułożonych w piramidkę, drinki z trzymanych pomiędzy jedną, a drugą ręką, długich, plastikowych kubków. Uśmiechnęła się na widok znajomych oczu koloru kawy.
Przez ostatnie kilka miesięcy zbliżyli się do siebie. Oczywiście, nie na tyle, na ile chłopak by tego chciał, ale przez to, że Mei z jakiegoś powodu od ich ostatniej kłótni się do niej nie odzywała, mieli mnóstwo czasu na wspólne rozmowy. Dziewczyna parę razy starała się porozmawiać z przyjaciółką, z którą znały się niemal od zawsze, ale blondynka za każdym razem zbywała ją marnymi wymówkami.
Stojąc w progu lokalu westchnęła, po czym chwyciła się pod boki.
-Paul, tylko się nie pochlap!- Krzyknęła na cały głos.
Wszyscy, włącznie z wspomnianym chłopakiem, odwrócili się w stronę pięknej dziewczyny, która w tym samym czasie zaczęła śmiać się, widząc, jak cały trunek ląduje na blacie, a kieliszki roztrzaskują się o podłogę. Przyjaciel spojrzał na nią z wyrzutem.
-Naprawę, Hestio?- Jęknął, wyjmując ściereczkę spod baru.- Dziś wyjeżdżasz, więc wolałbym zapamiętać cię, jako przyjaciółkę, a nie osobę, przez którą wylecę z pracy.
Przyszła kadetka, nadal śmiejąc się pod nosem, podeszła do lady i nie zważając na spojrzenia ludzi obecnych w lokalu, zaczęła zbierać szkło z podłogi. Paul, widząc to, wyszedł do niej i złapał za rękę.
-Przestań, posprzątam to.- Uśmiechnął się.- Masz większe zmartwienia na głowie, niż rozbite kieliszki.
-Piękna dziewczyna pomaga ci w pracy, a ty jeszcze ośmielasz się narzekać?- Spojrzała na niego z przekąsem, ale wstała z kolan. Chłopak nadal trzymał jej dłoń. Westchnęła.- Nienawidzę pożegnań.
-Ja też nie.- Przyznał, po czym spuścił głowę.- Gdyby nie rodzina, ja też...
Przyłożyła mu otwartą dłoń do ust, z jednej strony, dlatego, że nie chciała tego znowu słuchać, a z drugiej, aby na nią spojrzał.
-Już o tym rozmawialiśmy, pamiętasz?- Zapytała, ale nie dała mu szansy na odpowiedź.- Masz tu zostać i opiekować się trójką rodzeństwa. To jest teraz twoim priorytetem po śmierci ojca.- Patrzyła na niego oczami pełnymi przekonania i determinacji.
Paul powiedział jej kiedyś, że również chciałby dołączyć do zwiadowców, aby zwiedzić świat poza murami, ale niestety nie miał takiej możliwości, w tym momencie najważniejsza była dla niego rodzina.
Przez chwilę oszołomiony chłopak nie wiedział, co powiedzieć. Po paru minutach stania w ciszy, przyciągnął ją do siebie i pocałował w czoło.
-Będę za tobą tęsknić.- Powiedział szeptem.
-Ja też.- Odpowiedziała, odwzajemniając uścisk.
Następne parę godzin spędziła na bezsensownych rozmowach z przyjacielem, przerywanych popijaniem piwa, z którym tym razem się pilnowała, bo obiecała ojcu, że nie straci poczucia czasu i punkt dwunasta będzie w domu. Niestety wszystkie jej starania poszły na marne.
Jednym z powodów, przez które te kilka miesięcy bez Mei były do zniesienia, były właśnie rozmowy z Paulem. Okazało się, że oboje są miłośnikami książek, więc Hestia zaczęła pożyczać mu swoje ulubione pozycje z rodzinnego zbioru oraz sama przeczytała kilka książek barmana. Potrafili całe dnie spędzać, dyskutując o bohaterach, autorach powieści, a wszystko doświetlała ich niesamowicie bujna wyobraźnia.
Parę razy zastanawiali się na głos, jakby to było, gdyby okazało się, że żyją na kartach powieści, że pewnego dnia , jak to zwykle w bajkach bywa, zjawi się wspaniały rycerz w lśniącej zbroi i uwolni ich wszystkich z betonowej klatki. Ich wyobrażenia oczywiście spotykały się z karcącymi spojrzeniami starszych osób, przebywających w barze. Jednak pomarzyć zawsze można.
Zgodnie z obietnicą, w południe miała być w domu, ale okazało się, że o tej godzinie, dopiero opuściła lokal. W pośpiechu szła krętymi ulicami miasta, obmyślając wymówkę, dlaczego wraca tak późno.
Chmury spokojnie płynęła po lazurowym niebie, ptaki śpiewały, umilając życie pracującym mieszkańcom. Swoim zwyczajem, wojska stacjonarne był już lekko podpite i chwiejnym krokiem zmieniły warty. Hestia obrzuciła ich sylwetki zgorszonym spojrzeniem. Prawda, że sama lubiła się napić i także była już tego dnia niezbyt trzeźwa, ale nie była na służbie! Mogła sobie na to pozwolić, bo jeszcze nie miała obowiązku chronienia mieszkańców.
W momencie przenoszenia wzroku z jednego żołnierza na drugiego, nagle jej spojrzenia skrzyżowało się z jasnoniebieskimi tęczówkami. Mei stała na środku ulicy, jak sparaliżowana i również się jej przyglądała. Hestia chciała już do niej podejść, kiedy dziewczyna odwróciła się i wbiegła w boczną uliczkę.
Kruczowłosa zaczęła gonić przyjaciółkę, ale po paru zakrętach zniknęła w tłumie, a nie miała już czasu, aby za nią biegać przez resztę dnia.
-Niech to szlag.- Przeklęła pod nosem i ruszyła w stronę domu.
-Hestia, już jesteśmy.- Usłyszała głos ojca. Otrząsnęła się z porannych wydarzeń i szybko wyszła z powozu, ciągnąc za sobą pełną ciuchów i książek torbę.
Nie zdążyła porządnie rozejrzeć się po okolicy, bo poczuła, że mężczyzna bierze ją w objęcia.
-Poradzisz sobie?- Zapytał, stłumionym przez jej włosy, głosem. Poczuła, że w gardle rośnie jej wielka gula, a w oczach szklą się łzy. Nie chciała płakać. Nie teraz, kiedy jej marzenia w końcu miły się ziścić. Pokiwała potwierdzająco głową.
Ojciec odsunął ją od siebie i spojrzał dumnym wzrokiem. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale w ostatnim momencie zrezygnował. Pocałował córkę w policzek, wsiadł ponownie na kozioł woźnicy i dał koniu znak, aby ruszał.
---------------------------------------------------------------------------------------
Czy tylko ja tak mam, że lepiej pisze mi się w nocy? xD Ten rozdział powstał ok. 1:00 ^^
Swoją drogą, powiem wam, że Paul i Mei to postacie, które powstały w 100% spontanicznie, bo nie wiedziałam, co Hestia ma robić przed dołączeniem do zwiadowców, więc możecie napisać, co o nich myślicie i, czy przypadli wam do gustu :*
xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro