17. Ostateczny wybór
-Przysięgam, że jeszcze raz się odezwiesz to nie ręczę za siebie!- Krzyknęła zirytowana Ahiko, ciskając iskry z oczu w stronę Marthy. Rudowłosa wzdrygnęła się na widok jej psychodelicznego uśmiechu.
-Nie rozumiem, o co ci chodzi. Spytałam się tylko, czy daleko jeszcze.- Odpowiedziała, zakładając ręce na piersi.
-No właśnie! Powtarzasz to przez całą drogę, co pięć minut!- Żyłka pod kosmykami blondynki już zaczynała pulsować.
Od kiedy tylko wyszli z domu Hestii, zaraz po szybkim śniadaniu, które również nie obyło się bez kłótni dziewczyn, zaczął się istny koszmar. Smutek Marthy po niedostaniu się do wymarzonej Żandarmerii, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknął. Nagle znów stała się tą samą rozkapryszoną księżniczką, którą była przez cały obóz szkoleniowy. A to jej nie pasowało jedzenie, a to w nocy nie mogła spać, bo kanapa była za twarda, musieli zbyt wcześnie wstać, nie miała się w co ubrać i tak dalej, i tak dalej. Typowe wymagania dziewczyny z wyższych sfer. Natomiast po wczesnym wyjściu z domu, aby tym razem mieć pewność, że nie spóźnią się na wybór oddziałów, zaczęła narzekać na odległość biblioteki Freihaistern od placu zamkowego, na którym wszystko miało się odbyć.
-Proszę was, dziewczyny. Możecie w końcu przestać się kłócić?- Mark, który szedł razem z Hestią przed nimi, odwrócił się, aby spojrzeć im w oczy.
Słońce odbijało się od jego łagodnych, niebieskich tęczówek. Cały poranek musiał wysłuchiwać ich przekomarzanek. Może to był jednak kiepski pomysł, aby zaprosić Marthę do spędzenia czasu razem z Ahiko. Jednak nie mógł pozwolić bliźniakom spać na dworze. Teraz płacił za swoją uprzejmość.
-Nie!- Krzyknęły jednocześnie, a gdy zauważyły swoją synchronizację, obie założyły ręce na piersi i odwróciły głowy w przeciwne kierunki. Mark uśmiechnął się lekko, rozbawiony ich reakcją, po czym znów zaczął iść przodem.
Hestia od jakiegoś czasu ignorowała krzyki koleżanek za plecami. Szła na czele ich małego pochodu, ponieważ jako jedyna znała tę część stolicy. Bard i Martha mieszkali dokładnie w przeciwnym krańcu Mitras, więc kompletnie się nie orientowali w tej okolicy. Musiała się nieco skupić, bo głowa nadal ćmiła ją od wczorajszego świętowania. Chwilami przeklinała to, że wszystkie budynki wyglądają niemal identycznie. Białe fasady, drewniane belki, kolorowe okiennice, misterne rzygacze... Naprawdę, obywatele królestwa mogliby wykazać się większą oryginalnością!
Przechodzili właśnie przez most, na którym stacjonowało paru Żandarmów, których wszyscy zignorowali, kiedy oczom Hestii ukazały się dwie znajome sylwetki. Dwójka chłopaków, brunet oraz szatyn, szli ramię w ramię w stronę placu zamkowego, otoczonego murami, których szczyty było już widać ponad kamienicami.
-Ian, Michael!- Krzyknęła, aby zwrócili na nich uwagę. Od samego dnia wyjazdu praktycznie w ogóle ich nie widzieli.
Oboje odwrócili się i machnęli do grupki, która po chwili ich dogoniła.
-Gdzie wyście byli? Sto lat was nie widzieliśmy.- Powiedział na powitanie Ian, który z tej dwójki był o wiele bardziej towarzyski.
Uśmiechał się przyjaźnie nie tylko ustami, ale również niezwykłymi, bursztynowymi oczami, natomiast Michael stał z rękami w kieszeniach, a czarne kosmyki przesłaniały mu spojrzenie i lekko łaskotały kark za kołnierzem białej koszuli.
-My? Już w dniu wyjazdu weszliście do innego powozu.- Odparł Bard z lekkim wyrzutem w głosie.
Lubił towarzystwo Marka, Hestii i Ahiko, jednak brakowało mu trochę tej dwójki. Przez cały czas trwania obozu to z nimi się zadawał oraz uważał za przyjaciół, więc zdziwił się nieco, kiedy nie dołączyli do niego, może nawet nie w trakcie jazdy, ale później po ogłoszeniu wyników.
-To nie nasza wina, że twoja siostra narzekała na komfort podróży.- Tym razem odpowiedział Michael, podpierając się ręką pod bok i lustrując Marthę wzrokiem. Lekko się uśmiechnął na widok jej zirytowanego grymasu twarzy, wywołanego usłyszanymi słowami.
-Nie ważne. Idziemy?- Bard przewrócił oczami, ale również się uśmiechnął. Wszyscy skinęli głowami na znak zgody i ruszyli ponowie w stronę placu.
Ahiko nie mogła się powstrzymać i szybko, zanim zirytowana Martha zaczęła iść, wybiegła przed nią. Wysunęła lekko nogę w bok, a rudowłosa przez to, że była skupiona na ciskaniu iskier w plecy bruneta nawet tego nie zauważyła. Trzy sekundy i było po sprawie. Dziewczyna potknęła się i z głuchym dźwiękiem upadła na betonowy chodnik. Zdążyła jedynie ukryć twarz przedramionami, aby nie rozbić sobie nosa. Podniosła wzrok i zobaczyła rozbawione oczy blondynki, która starała się powstrzymać śmiech, aby reszta grupy, która nieco je wyprzedziła, niczego nie usłyszała. Martha zmarszczyła brwi i warknęła, kiedy Ahiko założyła ręce za głowę, odwróciła się i jak gdyby nigdy nic, dołączyła do Hestii.
Po kilkudziesięciu minutach marszu nareszcie dotarli na dziedziniec zamku. Miejsce wyglądało tak samo, jak wczorajszego wieczoru. Drewniana scena, zasłaniająca front pałacu, na murach, otaczających plac pochodnie, które w odróżnieniu od poprzedniego zgromadzenia, teraz były zgaszone, gdzieniegdzie pomiędzy białymi płytami chodnikowymi posadzone niskie drzewka. Na środku już gromadzili się kadeci, a gdzieniegdzie kręcili się żołnierze różnych korpusów, pomagający przy całym przedsięwzięciu.
Mało tego, przy scenie można było zobaczyć kaprala Leviego, rozmawiającego z o wiele wyższym od siebie blondynem. Erwin Smith, ubrany w te same mundury, co wszyscy na placu, z herbem Zwiadowców na plecach, pytał, ilu w tym roku śmiałków dołączy do ich korpusu.
-Co najmniej trzech.- Odrzekł Ackerman na pytanie Erwina, mając na myśli nie śmiałków, a raczej młotków, którzy od początku szkolenia powtarzali, że zostaną Zwiadowcami.
-Trzech? Aż tak wszystkich wystraszyłeś?- Odparł Smith z lekkim, cwaniackim uśmiechem na twarzy.
Szczerze nie zdziwiłby się, gdyby to przez kaprala nie mieli w tym roku żadnych nowych rekrutów. Był świetnym żołnierzem i sam go namawiał, aby spróbował swoich sił jako instruktor, jednak znał go zbyt dobrze. Wiedział, że nie będzie on na siłę namawiał do zostania Zwiadowcami, a powie gorzką prawdę o ich korpusie. Nie będzie chciał, aby pchali się do niego wszyscy, jak leci, ale ci najbardziej zdecydowani. Podzielał jego zdanie, że nie należy okłamywać rekrutów na temat wspaniałości ich celów. Młodzi muszą być świadomi tego, że wybierając Zwiadowców mogą już po pierwszej wyprawie nie wrócić.
-Nie. Tamci po prostu mają swoje cele.- Zdecydowany głos kaprala, utwierdził Erwina w przekonaniu, że może nie wielu ludzi zdobędą w tym roku, jednak będą oni godni zaufania i wytrwali w walce. To w zupełności wystarczyło oraz było lepsze niż cała banda, która nie wiedziałaby, jak i po co walczyć. Skinął zadowolony głową, po czym spojrzał na zegarek. Zostało mało czasu do rozpoczęcia ceremonii, więc machnął ręką na Leviego, aby poszedł za nim za kulisy.
Hestia rozmawiała z Ahiko oraz Markiem, jak już niedługo będzie wyglądało ich życie. Rozprawiali o przyszłych wyprawach za mury, tytanach i tego typu sprawach normalnych dla żołnierzy. Całą grupą ustawili się mniej więcej więcej pośrodku szeregów. Nie mogli się już doczekać, aż Keith Shadis, dwunasty dowódca Korpusu Zwiadowców zacznie opowiadać o swoim oddziale. Zawsze jako pierwszy wypowiadał się właśnie przywódca najbardziej niebezpiecznej jednostki, aby osoby, które są zbyt słabe psychicznie na dołączenie do niej, od razu sobie odpuścili. Potrzebowali osób, potrafiących poświęcić swoje życie dla dobra ludzkości z własnej woli, a nie dlatego, że ten oddział został jako jedyne do wyboru. To byłoby kompletnie bezsensu.
-Nazywam się Keith Shadis, jestem dwunastym dowódcą Korpusu Zwiadowców.- Wysoki mężczyzna o krótkich, brązowych włosach i oczach tego samego koloru wyszedł wreszcie na scenę i zaczął mówić. Wszystkie oczy zwróciły się ku niemu. Po placu rozległ się dźwięk przesuwanych butów oraz pięści uderzających o skórzane kurtki.
Wszyscy kadeci stali na baczność z jedną ręką na sercu, a drugą za plecami, kiedy Keith Shadis wygłaszał przemowę o niebezpieczności misji, jakiej podjęli się Zwiadowcy. Było dla nich dziwne, że dowódca zamiast zachęcać ich do podjęcia się tej walki, jeszcze bardziej ich straszy. Przedstawił im statystyki, mówiące, ile osób ginie na poszczególnych wyprawach, opowiedział o zagrożeniach, jakie mogą mogą ich spotkać poza murami; oprócz zwykłych tytanów oraz odmieńców, których zachowania nigdy nie dało się przewidzieć, istniała jeszcze możliwość, że zabraknie im gazu, skończą się ostrza, ucieknie koń, warunki pogodowe będą nie sprzyjające, przez co oddalą się od oddziału i wiele, wiele innych czynników losowych, które skutkują śmiercią. Nawet najlepiej wyszkolony żołnierz był świadom tego, że przez jeden zły ruch może nie wrócić z wyprawy w jednym kawałku, albo w ogóle nie wrócić.
Z każdym kolejnym wypowiedzianym zdaniem, atmosfera wśród kadetów była coraz bardziej napięta. Osoby, które wcześniej mówiły, że zaciągną się do Zwiadowców, momentalnie zmieniły zdanie, mając już przed oczami swoją przyszłą zgubę w ich szeregach. Nawet kadeci, którym przez głowę by nie przeszło zostanie Zwiadowcami, zaczęli się trząść na myśl, jakie okropieństwa spotyka ten oddział niemal codziennie. Nikt wcześniej, aż tak dosadnie nie wytłumaczył im, na czym polegają wyprawy. Teraz przynajmniej mieli pełną świadomość tego, jak makabryczni są ich „strażnicy" za murami.
-Teraz, jeżeli po tych słowach wasze zdecydowanie nie zmalało zostańcie na miejscach, a inni niech odejdą! Jeśli nawet przez sekundę w waszych sercach zagościł niepokój również odejdźcie! Zwiadowca to osoba, która nie może się zawahać, musi być pewny swoich decyzji, nawet, jeżeli inni uważają je za głupie, albo okrutne!- Przejechał wzrokiem po twarzach wszystkich kadetów.- Wybierajcie!
Na placu od razu dało się słyszeć stuk setek par butów. Kadeci, którzy nie zdecydowali się poświęcić od razu odwrócili się w stronę wyjścia z dziedzińca i odeszli w jego stronę. Byli w tym tłumie Ian oraz Michael, którzy już na początku zdecydowali się dołączyć do Korpusu Stacjonarnego. Może byli tchórzami, ale byli świadomi tego, że jeżeli zginą na pierwszej wyprawie zda się to na nic. Jako Stacjonarni przynajmniej się na coś przydadzą.
Bard spojrzał na siostrę, która stała i wpatrywała się przerażonym wzrokiem w Keitha. Chwycił ją za rękę, aby pociągnąć w stronę tłumu. Był pewny, że dziewczyna chce stamtąd odejść, ale słowa dowódcy tak ją sparaliżowały, że nie mogła się ruszyć. Jednak ku jego zdziwieniu, Martha wyrwała swoją dłoń z uścisku brata, po czym spojrzała na niego pełnym determinacji wzrokiem.
-Martha?- Zdołał z siebie wykrztusić jej imię. Czyżby ona naprawdę zamierzała tutaj zostać? Nie wierzył własnym oczom. Jego siostrzyczka, rozpieszczona mieszkanka stolicy ma zamiar dołączyć do Zwiadowców? Tych samych, których uważała za popieprzonych samobójców, nieceniących własnego życia? Nie mieściło się to w głowie.- Czemu ty...?
-Przecież nie mogę być gorsza od nich, prawda?- Zapytała drżącym głosem i nerwowym uśmieszkiem na twarzy, wskazując palcem stojących na baczność Marka, Ahiko oraz Hestię.
Uśmiechnął się do niej i poklepał zachęcająco po ramieniu.
-Damy sobie radę.- Szepnął, chociaż sam również zaczął się bać.
Postanowił, że nie ważne gdzie, pójdzie za siostrą, aby ją wspierać i chronić, jednak wizja zjedzenia przez tytanów była co najmniej makabryczna. Przełknął nerwowo ślinę i w tym momencie na placu nastała cisza. Oboje ponownie spojrzeli na scenę. Keith Shadis nadal na niej stał, ale teraz na jego do tej pory poważnej twarzy, zagościł zadowolony uśmiech.
-Widzę, że w tym roku mamy niewielu kandydatów.- Stwierdził oczywisty fakt, przyglądając się piątce pozostałej na placu.- Mam nadzieję, że nie będziecie żałować tej decyzji. A teraz, zasalutujmy, jak prawdziwi żołnierze!
Kadeci z dumą po raz kolejny uderzyli pięściami w serca. Stali tak chwilę, aż dowódca po raz kolejny się uśmiechnął, po czym zszedł ze sceny. Dopiero teraz trójka przyjaciół zaczęła rozglądać się wokół, czy ktoś prócz nich również został. Stanęli, jak wryci, kiedy ich oczom ukazały się dwie rude czupryny, stojące zaraz obok.
-Co?!- Krzyknęła Ahiko oraz Hestia jednocześnie, przyglądając się z niedowierzaniem Marthcie.
-Chyba nie myślałyście, że dołączę do tych beznadziejnych Stacjonarnych.- Prychnęła dziewczyna, patrząc na nie z wyższością.
Mina jednak jej zrzedła, kiedy Ahiko z grymasem na twarzy podeszła do niej niebezpiecznie blisko. Poczuła ból z tyłu głowy, kiedy silna pięść blondynki wbiła się w jej potylicę. Chwyciła się za obolałe miejsce i zaczęła ciskać iskry z oczu w stronę dziewczyny.
-Miałam nadzieję nigdy cię już nie spotkać!- Krzyknęła zrezygnowanym głosem Ahiko, po czym imitując omdlenie, opadła w ramiona Hestii, która za nią stała.
Kruczowłosa roześmiała się na ten widok, trzymając przyjaciółkę, jednak sama również miała mętlik w głowie. Jak Martha, ta sama, która gardziła ich celami przez wszystkie trzy lata trwania obozu treningowego mogła teraz sama dołączyć do Zwiadowców? Istna paranoja. Przyjrzała się jeszcze raz rudowłosej, która ze zmarszczonym czołem masowała sobie obolałe miejsce z tyłu głowy. Mimo powierzchownej pewności siebie widać było, że ręce nie do końca się jej słuchają, lekko się trzęsąc, a na twarzy nie widać było jej typowego uśmiechu wyższości. Za to jej brat nawet nie starał się ukryć swojego zdenerwowania. Ręce również mu się trzęsły, a na skroniach lśnił pot.
-Jutro rano macie się stawić przy południowej bramie.- Wszyscy odwrócili głowy w kierunku z którego dobiegł głos kaprala. Stał jak zwykle wyprostowany z podkrążonymi oczami, a zaraz za nim z rękami schowanymi za plecami i lekkim uśmiechem, przyglądał im się Erwin Smith.- O świcie ruszymy do kwatery.
Zasalutowali jednocześnie na znak, że zrozumieli polecenie. Erwin patrzył na tę małą grupkę świeżaków z nieskrywanym zadowoleniem. Po trójce z nich nie widać było żadnego strachu, to o nich musiał pewnie wspominać Levi, natomiast pozostała dwójka widocznie się bała, chociaż rudowłosa dziewczyna starała się tego nie okazywać. Chwycił się jedną ręka pod bok.
-Levi mówił mi, że będziemy mieć jedynie trójkę nowych kadetów.- Stwierdził, patrząc z góry na kaprala.
-Nie spodziewałem się, że księżniczka Martha do nas dołączy.- Powiedział głosem tylko odrobinę zabarwionym kpią. W gruncie rzeczy był zadowolony, że dziewczyna się do nich zaciągnęła. Była leniwa i kapryśna, ale miała niezaprzeczalny talent.
-My też nie.- Rzuciła Hestia, krzyżując ręce na piersi i zerkając na rudowłosą. Ta tylko spiorunowała ją wzrokiem.
-W każdym razie nie spóźnijcie się jutro.- Smith zakończył tę gadaninę, zanim przerodziła się w kłótnie, po czym odwrócił się i odszedł, a zaraz za nim również Levi.
Po odejściu tej dwójki, grupa ruszyła w stronę wyjścia z placu. Hestia zarządziła, że pójdą się spakować, a następnie idę migiem do jej ulubionego baru. Ostatni dzień w stolicy chciała spędzić właśnie tam wraz z Ahiko, Markiem oraz Bardem. Martha może sobie robić, co chce. Z resztą najlepiej by było, gdyby oddaliła się od nich jak najdalej, w końcu jakimś cudem wylądowali w jednym oddziale, więc będą się widzieć codziennie!
-Więc jednak dołączyłaś do tych samobójców?- Hestia usłyszała znajomy głos, kiedy wychodzili za bramy pałacu. Stanęła jak wryta. Spojrzała w lewo i zobaczyła Mei, opartą plecami o ścianę, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Wzrok miała wbity w swoje stopy.
-Tak, jak od początku to zapowiadałam.- Odpowiedziała zgodnie z prawdą, podpierając się rękami pod boki.- Po co tu przyszłaś?
Słysząc oschły ton przyjaciółki, Mei odwróciła się w jej stronę. Do ostatniej chwili miała nadzieję, że jednak przemówiła Hestii do rozsądku i nie wstąpi do tego chorego oddziału. Jednak oczywiście się przeliczyła.
-Po nic. Chciałam życzyć ci powodzenia.- Odparła ze sztucznym uśmiechem na twarzy, po czym od razu ruszyła w stronę domu.
Hestia patrzała na rozwiane, złote pasma włosów oddalającej się przyjaciółki. Zrobiło jej się przykro. Właśnie w gruzach legła cała ich przyjaźń, budowana przez lata znajomości. Czuła, jak kawałek jej serca właśnie się rozkruszył.
-Kto to był?- Zapytała Ahiko, wyrywając Hestię z zadumy. Kruczowłosa pokręciła głową, aby wrócić do rzeczywistości.
-Nikt ważny.- Powiedziała wbrew sobie. Nie chciała tego dnia być smutna. Nie chciała pokazać przed przyjaciółmi, jak zraniła ją Mei. Wymusiła uśmiech na twarzy.- Chodźmy już.
-------------------------------------------------------------------------------------------
No to się rozpisałam :>
Aki, dobrze wiem, że mnie zabijesz za to, że wrzuciłam Marthę do Zwiadowców, ale trudno. Ostatnio Undertaker przyjął moje zlecenie na trumnę, więc chociaż pogrzeb będę miała fajny :')
A tak poza tym to mam nadzieję, ze rozdział się wam podobał i ogólnie to jako, że jest majówka (taa... za oknem deszcz, a ja siedzę pod kocem z herbatką w ręce), więc mam nadzieję, że uda mi się dodawać rozdziały jak najczęściej <33
I przy okazji, jeśli są tu jacyś maturzyści (pewnie nie xD) to już teraz życzę wam powodzenia. I pamiętajcie, że matury są niczym w porównaniu do walki z tytanami!
*chyba jednak nie nadaję się na motywatora*
xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro