14. Nie zawsze dostaniesz to, czego chcesz
Wszyscy kadeci stali w równych szeregach, nerwowo spoglądając na ustawioną scenę. Powietrze wrzało od powszechnego stresu i strachu. Przyszli żołnierze nie mogli się już doczekać, aż zostaną ogłoszone wyniki rankingu, według którego będą mogli wybrać swoje oddziały. Korpus Żandarmerii przyjmował w swoje szeregi jedynie dziesięciu najlepszych kandydatów, ponieważ według króla, jego powinni ochraniać najlepiej wyszkoleni żołnierze. Oczywiście, było to zupełnie niepotrzebne. Monarcha przebywał za wewnętrznym murem, w samym centrum królestwa, gdzie tytani mogli sobie jedynie pomarzyć, aby się tam przebić, ale niestety jego wielkie, tchórzliwe ego potrzebowało całej obstawy, aby przypadkiem nie złamał sobie ręki, potykając się o niewielkie pęknięcie w posadzce własnego pałacu.
To, że szkolono ich, aby resztę życia spędzili na chuchaniu i dmuchaniu, aby królowi nie spadł włos z głowy było kompletnym idiotyzmem. Przecież tak dobrze wyszkoleni żołnierze byli ogromnie i o wiele bardziej potrzebni, jako Zwiadowcy. Wystarczy chwilę pomyśleć. Kto ma większe szanse na przeżycie za murami? Osoba, która dzięki swoim wysokim kwalifikacjom oraz talentowi zdobyła pierwsze miejsce w rankingu, czy młokos z ostatniego, który oprócz szczerych chęci, nie ma nic? Odpowiedź jest beznadziejnie prosta. Niestety rząd musi ochraniać cztery litery, nie zważając, że wysyła nieudaczników na pewną śmierć.
Nadszedł czas ostateczny. Po krótkim, wymuszonym przez Erwina Smitha, przemówieniu kaprala Leviego, którego szczerze mówiąc nikt za bardzo nie słuchał, w końcu jeden z pomagających przy całym przedsięwzięciu żołnierzy, podszedł do wielkiej, drewnianej tablicy. Wszyscy wstrzymali oddechy, kiedy jego dłoń zacisnęła się na jedwabnym, czerwonym materiale. Mężczyzna pociągnął tkaninę i odrzucił do tyłu. Jakby sama Matka Natura chciała, aby wszyscy dobrze odczytali wyniki, księżyc dotychczas schowany za zasłoną chmur, wyłonił się zza niej i swoim blaskiem oświetlił nazwiska kadetów.
Hestia szybko odszukała wzrokiem swoje imię. Wiedziała, że nie będzie na samym początku; ani nie starała się tam być, ani nie miała, aż takich umiejętności. Nie zwracając uwagi na nazwiska ledwo znanych sobie osób, zaczęła spuszczać oczy coraz niżej, aż w końcu dotarła do własnego. Miejsce piąte. Uśmiechnęła się na ten widok. Co prawda, nie zależało jej na wyniku, ale dobrze wiedzieć, że nie jest się nieudacznikiem. Jej ego zostało zaspokojone.
Uśmiech rozszerzył jej się jeszcze bardziej, kiedy od razu pod spodem zobaczyła nazwisko Marka. Uderzyła go przyjacielsko w ramię, aby zwrócić jego uwagę.
-No to całkiem nieźle nam poszło.- Stwierdziła, kiedy chłopak się do niej odwrócił. Na jego twarzy również wypisane było zadowolenie z osiągniętych wyników. Jednak, słysząc wypowiedź koleżanki, zmarszczył brwi.
-Nam? Spójrz lepiej na szczyt tabeli.- Poinstruował ją szybko, zaaferowany tym, czego ona wcześniej nie zauważyła.
Hestia raz jeszcze przeniosła wzrok na tablicę, tym razem nieco wyżej. Po chwili zrozumiała, o co Markowi chodziło. Prawie na samym szczycie, zaszczytne drugie miejsce zajmowało nazwisko Boothy. Odwróciła się szybko do blondynki.
-Ahiko to cu...- Zaczęła, jednak widząc zamknięte oczy i zaciśnięte pięści przyjaciółki zamilkła. Niemal widać było, jak żyłka pulsuje na czole zirytowanej dziewczyny.- Ahiko?
-Co za szczyl mnie wyprzedził?!- Krzyknęła, otwierając oczy. Rozglądnęła się po otaczających ich kadetach z rządzą mordu w turkusowych tęczówkach.
Mark i Hestia roześmiali się na ten widok. Tylko Ahiko była zdolna do wkurzania się, że nie zdobyła pierwszego miejsca, nie chcąc nawet dołączyć do Żandarmerii. Na placu zaczęły się rzewne dyskusje. Wszędzie słychać było rozmowy zadowolonych lub wręcz przeciwnie nastolatków. Śmiech przeplatał się z płaczem osób, które niestety nie będą mogły skryć się w bezpiecznych objęciach Siny. Dwójka przyjaciół nadal pokładała się z reakcji blondynki. Ahiko po chwili zorientowała się, że przecież wynik nie ma dla nich znaczenia, więc do nich dołączyła.
Nagle ponad cały zgiełk panujący na placu, uniósł się czyjś krzyk. Wysoki, dziewczęcy, mieszający w sobie strach i niedowierzanie. Wszyscy odwrócili się w stronę, z której dobiegł. Hestii od razu rzuciły się w oczy charakterystyczne, rude kosmyki. Zobaczyła rozhisteryzowaną Marthę oraz Bard, który jak zwykle zresztą, próbował ją uspokoić. Dziewczyna miała zaciśnięte pięści, jednak w jej niebieskich tęczówkach widać było kompletną bezsilność i beznadzieje. Pustym wzrokiem wpatrywała się w jeden punkt. Kruczowłosa kadetka spojrzała w tamto miejsce i nagle zrozumiała.
Martha Olinberg, jej nazwisko wypisane było grubymi, czarnymi literami tuż przy liczbie jedenaście. Zaraz potem, pod dwunastką widniało imię jej brata. Oboje nie będą mogli dostać się do Żandarmerii. Przez chwilę Hestii zrobiło się żal dziewczyny, której marzenia o bezpiecznym i spokojnym życiu właśnie legły w gruzach, ale po chwili przypomniała sobie jej zachowanie przez wszystkie trzy lata trwania treningów i to dziwne uczucie minęło.
Jednak dopadły ją wątpliwości. Martha pomimo swojego zgorzkniałego charakteru miała talent. Dobrze obsługiwała sprzęt do trójwymiarowego manewru, bez problemu powalała atrapy tytanów, całkiem nieźle walczyła. Ale... właśnie. Gdyby nie bliźniak w ogóle nie pokazałaby swoich umiejętności, nie chcąc pobrudzić sobie rączek. Mało w tym logiki, bo gdyby nie przykładała się do ćwiczeń od samego początku, wylądowałaby na polach. Może miała nadzieję, że jej ojciec, Żandarm, jakoś ją od tego wybawi? W tym momencie nie mogła mieć nadziei nawet na to.
-Więc co, Martha? Oddziały Stacjonarne?- Spytała prowokująco, podchodząc nieco bliżej rodzeństwa.
Mark spojrzał na nią karcąco. Nie przepadał za rudowłosą, jednak było mu jej szkoda. Mimo wszystko, dziewczynie właśnie zawalił się cały plan na życie. Pomimo swoich wielkich nadziei, nie doczeka się końca swoich dni w bezpiecznej stolicy. Nie powinno się z niej drwić w tym momencie. Ahiko uderzyła go w ramię, dając do zrozumienia, aby się zamknął. Jak na razie Hestia i tak była stosunkowa miła dla koleżanki, więc mógł udawać, że jej głuchy na te drobne docinki.
-Więc jak?- Kruczowłosa przewróciła oczami na upomnienia przyjaciela. Nie potrafiła sobie odpuścić.
Martha jedynie potrzęsła głową, nadal nie dowierzając w to, co przed chwilą się wydarzyło. Jakim cudem nie dostała się do pierwszej dziesiątki? Przecież miała wystarczające umiejętności! To była dla niej kompletna abstrakcja. Wcześniej w ogólnie nie dopuszczała do siebie myśli, że może się nie dostać do Żandarmerii. To nie miało żadnego sensu. Musiała natychmiast porozmawiać z kapralem.
-To się nie dzieje naprawdę.- Odezwała się głosem pełnym beznadziei. Spojrzała na brata i dodała głośniej: - Gdzie jest Levi?!
-Dla ciebie kapral.- Usłyszeli znajomy, niski głos instruktora, który właśnie do nich podchodził, mijając pozostałych kadetów.- Tutaj. W czym problem?
Jego oczy, jak zwykle wyrażały znudzenie i lekką pogardę dla zachowania dziewczyny. Patrzył spode łba w przestraszone ślepia Marthy. Wiedział, że dziewczynie nie spodoba się jego decyzja, jednak nawet, gdyby chciał, nie mógł ustawić jej na wyższym miejscu. Nie miał ku temu podstaw. Te parę razy, kiedy w przeciągu trzech lat, zaprezentowała swoje, całkiem niezłe zresztą umiejętności, nie wystarczyły, aby weszła do pierwszej dziesiątki. Mimo wszystko, była żołnierzem i nie powinna, aż tak histeryzować. W swojej wielkiej dumie, mogła pokazać, że jest nieugięta i przyjąć tę wiadomość niewzruszona.
-Jak to „w czym problem"?!- Krzyczała bezradnie w stronę kaprala.- Czemu jestem tak nisko?!
Levi westchnął.
-W przeciągu trzech lat, jedynie kilka razy dałaś pokaz swoich umiejętności. Nie mogłem na ich podstawie wystawić ci innych not.- Był nieugięty w swojej decyzji.
Dodatkowo irytowała go bezczelność dziewczyny. Mogła zachować chociaż ostatnie pokłady kultury i odzywać się z szacunkiem, a nie wrzeszczeć na cały plac. Brakowało mu już tylko większej ilości gapiów, którzy zlecą się, zaciekawieni, dlaczego wyszkolony żołnierz sprawia takie zamieszanie.
-Przecież mam idealnie predyspozycje do Żandarmerii.- Nie miała już siły krzyczeć. W jej oczach zaszkliły się łzy, ale starała się je powstrzymać. Nie mogła rozpłakać się przed tą zgrają idiotów, a przede wszystkim okrutnym kapralem.
-Było udowodnić to w trakcie szkolenia.- Rzucił na odchodne Ackerman i nie zważając na protesty dziewczyny, odszedł.
Pod Marthą ugięły się nogi. Upadła na kolana. Bard wpatrzony w oddalające się plecy kaprala, nie zdążył jej złapać, ale po chwili już był przy ukochanej siostrze. Nie mieściło mu się w głowie, że jej marzenia właśnie zostały pogrzebane wraz ze spokojnym życiem, głęboko pod ziemią. Jemu było to obojętne, jednak nie wiedział, jak dziewczyna to zniesie. Spojrzał na nią i serce mu pękło, kiedy ujrzał spływające po policzkach łzy. Zupełnie nie wiedział, jak powinien się teraz zachować. Był w stanie się za nią wstawić, bronić przed złem świata, jednak nigdy nie był w sytuacji, gdy jej życzenie się nie spełniło. Zawsze dostawała wszystko, czego chciała. Dlatego też decyzja rodziców o jej dołączeniu do wojska, tak ją zabolała. Teraz było jeszcze gorzej.
Ahiko oraz Hestia poniekąd rozumiały postępowanie kaprala. Nie mógł postąpić inaczej. Obie nie były na tyle empatyczne, żeby jakoś pomóc, czy odezwać się do nielubianej koleżanki. Jej łzy nie cieszyły ich, ale co miały zrobić? To była w sumie jej wina, że nie starała się podczas szkolenia.
Ruszyły przed siebie, aby tak, jak zaplanowała wcześniej Freihaistern, udać się do baru i uczcić ukończenie szkolenia. Teraz pozostało im już jedynie jutro wybrać oddział.
Jednak Mark nie mógł na to wszystko patrzeć. Nienawidził, kiedy ktoś przy nim płakał. Tym bardziej dziewczyna, która nie była przyzwyczajona do niepowodzeń w życiu. Nie potrafił jej tak zostawić. Nie zważając na oddalające się przyjaciółki, podszedł do Marthy.
-Idziemy teraz do baru, świętować koniec szkolenia.- Odezwał się niepewnie, drapiąc nerwowo po karku. Dziewczyna spojrzała na niego, krzyżując z nim spojrzenie niebieskich tęczówek. Uśmiechnął się delikatnie.- Pójdziesz z nami?
Nie wiedziała, jak zareagować. Dlaczego był dla niej tak miły? Chociaż w sumie to był Mark.. najbardziej wyrozumiały i łagodny kadet z ich korpusu. W jego jasnych oczach nie było ani krzty złości, czy pogardy dla jej postawy. Nagle zrobiło się jej głupio, że przez trzy lata kpiła z niego i jego dwóch towarzyszek. Spuściła głowę, kiedy wyciągnął ku jej dłoń.
-To jak?- Zapytał ponownie.
Odwróciła wzrok na brata, który klęczał przy niej i przypatrywał się reakcjom siostry. Obejmował ją ramieniem, aby chociaż w minimalny sposób ulżyć cierpieniom bliźniaczki. Był zaskoczony postawą Marka. Myślał, że chłopak pod presją przyjaciółek, razem z nimi opuści to miejsce jak najszybciej, ale on zaproponował Marthcie, aby poszła razem z nimi. Jeśli dziewczyna się zgodzi i będzie choć na chwilę mogła oderwać się od ponurych myśli, zostanie jego dłużnikiem do końca życia.
W tym momencie stało się coś niespodziewanego dla wszystkich. Rudowłosa otarła rękawem łzy z policzków i chwyciła wyciągnięta dłoń blondyna. Chłopak nieco zakłopotany, chociaż liczył na taki obrót sytuacji, pomógł jej wstać. Po chwili Martha podniosła na niego wzrok, a widząc uśmiech na jego twarzy, odwzajemniła go.
Dziewczyny patrzyły, nie wierząc w to, co się dzieje. Kiedy w końcu się zorientowały, że Mark za nimi nie podąża zatrzymały się i zobaczyły niewiarygodną scenę. Chłopak wyciągał dłoń w stronę zapłakanej rudowłosej, a ta po chwili ją ujęła. Istna masakra! Wiedziały, że przyjaciel jest niezwykle miły dla wszystkich dookoła, ale nie mógł odpuścić sobie chociaż ten jeden raz?
-Naprawdę muszę się dzisiaj nieźle upić.- Stwierdziła Hestia, chwytając się palcami za nos, kiedy zobaczyła nadchodzącą Marthę, jej brata oraz Marka. Ahiko nawet nie zareagowała, nadal oszołomiona tym wszystkim.
-Teraz możemy ruszać.- Stwierdził blondyn, kiedy dołączył do przyjaciółek.
Spojrzały sobie nawzajem w oczy i wzruszyły ramionami. Teraz już nie miały, jak się sprzeciwić. Mimo łagodności, chłopak był nieugięty w swoich decyzjach, a nie chciały się z nim kłócić. Zresztą co może zrobić Martha w takim stanie? W tym momencie nawet nie patrzała im w oczy, zawstydzona swoim wcześniejszym załamaniem i nadal lekko niedowierzająca temu, że nie zostanie Żandarmem. Nadzieja w tym, że będzie siedzieć cicho i nie przeszkadzać. Hestia westchnęła, po czym skierowała się w stronę ulubionego baru.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zastanawiałam się, czy nie opisać już tutaj ich wyczynów w barze, jednak rozdział wyszedłby zbyt długi, także musicie jeszcze trochę poczekać :<
Od razu ostrzegam, że na majówkę mogą posypać się rozdziały, bo łączy mi się ona z maturami, więc mam dodatkowe 3 dni wolnego ^^
Swoją drogą, są tu jacyś gimnazjaliści? Jak wam poszły testy? Chwalcie się, żalcie, czy jak tam wolicie, a ja wam życzę powodzenia na jutrzejszych językach! <33 Na pewno pójdzie wam świetnie! :D Wrzucam Leviego z kawą, abyście jutro z pełną energią podeszli do egzaminów i zdali go na 100%! :*
xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro