Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9 Ostatnia z rodu

13 lat później.

Wpis 1195

Ostatnie lata było nader spokojne, ale to, co 13 lat temu powiedział mi ojciec na temat Belosa dalej kołacze mi się w głowie.

Czy faktycznie jest tym, za kogo się podaje? Czy nasze spotkanie faktycznie było przypadkowe? Może postąpiłam zbyt pochopnie zabijając ojca?

Nie. Wtedy nie miałam wyboru. Dzisiaj jednak to, co innego. Po tych 13 latach sabaty zmieniły się nie do poznania. Belos oczyścił je niemal całkowicie z tych, którzy jego zdaniem nie byli godni zaufania.

W pamięć zapadła mi rozmowa z jednym z wysoko postawionych członków cesarskiego sabatu i dlatego pozwolę sobie zacytować jego słowa. "To, co pamiętam z dnia, kiedy Belos wydał rozkaz wyłapania zdrajców to to... jak cicho i szybko się to odbyło. Dobrze, że nosiliśmy nasze maski, bo żadne z nas nie ośmieliłoby się spojrzeć w oczy naszym przyjaciołom. Zdradzili nas to prawda, ale wykonanie tego rozkazu było najtrudniejszą rzeczą, jaką musiałem zrobić w życiu. Czy mieliśmy jakieś wątpliwości? Jakiekolwiek osobiste odczucia? Tak. Ale nikt z nas nie śmiał tego powiedzieć na głos."

Teraz do cesarskiego sabatu nie wstępuje byle kto, bo selekcja jest bardzo dokładna, a kandydat musi być nieskazitelny.

Im więcej mam czasu tym bardziej się zastanawiam czy przypadkiem nie zaczynam zapominać, kim jestem. O swoich marzeniach, celach.

Wszyscy mnie szanują i podziwiają, ale nie mam tutaj żadnego prawdziwego przyjaciela, bo Belos odsunął się ode mnie, motywując to tym, że to może źle wpłynąć na sabat.

Jaka nie byłaby prawda, to jestem sama, bo nie mogę się przed nikim otworzyć, bo zostałoby to odebrane jako słabość i bezwzględnie wykorzystane. Dlatego muszę być twarda, ale nie wiem, czy potrafię...

Jestem zmęczona. Nie fizycznie...nie. To tak jakby sama moja dusza była bezwartościowa. Beznadziejna. Wyobrażam sobie, że właśnie tak czuje się osoba, gdy przyjaciel zostawia cię dla kogoś innego, ale ja od dawna nie mam już przyjaciół, więc skąd miałabym to wiedzieć? Jak mogę twierdzić, że wiem cokolwiek? Czuje się bezwartościowa, dla każdego i chyba właśnie cesarski sabat jest tym, co mnie jeszcze trzyma przy zdrowych zmysłach.

Mój mistrz mówił, że świat bywa okrutny, a wszyscy w nim noszą maski, za którymi skrywają swoje prawdziwe oblicze.

Pamiętam dobrze jak mama mówiła, abym nie stawała się taka jak oni, ale chyba zawiodłam, bo powoli sama się taka staje... ukrywam swoje prawdziwe oblicze za maską zbudowaną z kłamstw.

Ci, którzy mnie znają, powiedzą, że sprzedałam duszę cesarskiemu sabatowi i w zamian za wygodne życie zrzekłam się prawa do własnego zdania.

Jednak jeśli się nie dostosuje, Belos zabierze mi wszystko co mam. Podejrzewam, że gdyby był tu mój mistrz to, na pewno coś by poradził. Powiedziałby coś w stylu: No zabierze. Zabierze też te rękę, którą trzyma cię za gardło. Nie wiem jak ty, ale ja lubię wybierać, kto może mnie trzymać za gardło. I tym kimś na pewno nie jest Belos ani żaden z jego pajacyków.

Ha, ha, ha. Tę końcówkę wymyśliłam sama, ale mój mistrz pewnie ubrałby to nieco inaczej w słowa, ale przekaz byłby pewnie ten sam. Muszę napisać do przyjaciół z Europos do Gryzka i Kastora i może wtedy poczuje się lepiej. Jest jeszcze Kirke, ale ona jest bardziej doradczynią niż przyjaciółką i nie chcę też zawracać głowy swoimi problemami, bo powinnam sobie potrafić poradzić sama. Tak myślę.

Z takich zwykłych rzeczy wydałam dwa tomy o demonach i całkiem nieźle się przyjęły, a Belos poprosił, abym dokończyła przewodnik czy też raczej instrukcję, jakiej powinni przestrzegać przywódcy sabatów, ale za to wezmę się jutro.

Dzięki, że wysłuchałeś mojego biadolenia. Widzimy się niedługo i może uda mi się do tego czasu ogarnąć :)

To pisała Iris Fallmoon prawa ręka cesarza Belosa lat 31


Następnego dnia

Iris była w trakcie kończenia ostatnich stron książki, która miała być przewodnikiem dla przywódców sabatu. Wszystko co w niej zapisała było efektem jej podróży oraz obserwacji.

Fragment instrukcji dla przywódców sabatów autorstwa Iriss Fallmoon

"Przywódca sabatu jest odpowiedzialny za tych, którzy są pod jego zwierzchnictwem. To jest pierwsza zasada której trzeba się nauczyć, aby przewodzić. Odpowiada on za ich bezpieczeństwo, zaopatrzenie, wiedzę, a ostatecznie za ich życie. Ci, którymi dowodzi, są z kolei odpowiedzialni za swoje zachowanie i poświęcenie się obowiązkom. Każdy, kto narusza to zaufanie, musi zostać ukarany dla dobra innych. Ale taka dyscyplina nie zawsze jest łatwa i oczywista. Jest wiele czynników, a na niektóre z nich przywódca nie ma wpływu. Czasami te komplikacje dotyczą relacji osobistych. Innym razem to nie same okoliczności są problemem lecz utrata wiary. Może to też być polityka lub interwencja z zewnątrz. Zaniechanie działania zawsze niesie za sobą konsekwencje. Ale czasami te konsekwencje można obrócić na swoją korzyść.

Bowiem każdy może popełnić błąd. Ale ten błąd nie staje się błędem, dopóki nie odmówisz jego naprawienia.

Nigdy jednak nie popełniaj błędu wierząc, że wyrozumiałość jest równoznaczna z jego akceptacją lub że wszystkie stanowiska są jednakowo ważne.

Dopisek na marginesie: to się tyczy głównie ciebie Kikimoro!

Aby pokonać wroga należy go jak najlepiej poznać. Nie tylko jego strategie, ale i historie, filozofie, sztukę. Wtedy i tylko wtedy będziemy mieli szerszy obraz sytuacji oraz tego kim nasz przeciwnik jest naprawdę i czym się kieruje.

Wielki przywódca tworzy plany. Dobry przywódca, rozpoznaje wartość przedstawionego mu planu. Sprawiedliwy przywódca musi zadbać o powodzenie planu przed rozdaniem pochwał.

Ci bez jakichkolwiek zdolności przywódczych, mogą nigdy tego nie zrozumieć bądź zaakceptować. Takie osoby też nie zrozumieją ani nie zaakceptują przedstawionej im wizji bądź planu. Dla tych bez tej zdolności, ci którzy ją posiadają są zagadką. Ich umysły są zbyt ograniczone w pojmowaniu i powstała luka często wypełniona jest urazą.

Przywództwo nad sabatem i przywództwo w ogóle to podróż...a nie cel. Jest to podróż  w której ciągle jest się wystawianym na próbę. Oraz ciągle stawia się czoła nowym przeciwnościom losu.

W pokonaniu przeciwnika jest coś satysfakcjonującego, lecz nie można się do tego przyzwyczaić. Zawsze jest więcej wrogów do zidentyfikowania, stanięcia twarzą w twarz i przezwyciężenia. I kiedy pewien poziom zostanie już osiągnięty. Nie ma potrzeby żeby udowadniać swoje przywództwo bądź kompetencje.

Osoba z taką władza jest przyzwyczajona żeby każde słowo brać z rozwagą. I każde widzimisię brać jako rozkaz. I wszyscy ci którzy dostrzegają tą władze, wiedzą, że należy się przed nią ugiąć. Mało kto ma odwagę bądź głupotę by się jej opierać.


Czasami przywódca może zdecydować się , aby podzielić się szczegółami swojego planu. Często może tego nie robić. W każdym bądź razie, posłuszeństwo musi być natychmiastowe i całkowite. Takie automatyczne reakcje polegają na zaufaniu między przywódcą, a tymi którymi przewodzi. I to zaufanie można zdobyć jedynie poprzez właściwe przywództwo. Osobiście uważam, że strach nie jest najlepszym sposobem na zaskarbienie sobie lojalności, ale czasem rezultaty są bardziej potrzebne niż lojalność.

W kwestii lojalności:  Osoba, której ścieżka przybrała nowy obrót, często początkowo jest zdezorientowana. Ale w miarę upływu czasu i podążania ścieżką w nowym kierunku, istnieje tendencja, by wierzyć, że tak pozostanie na zawsze, bez dalszych zakrętów. Nic nie jest dalsze od prawdy niż takie myślenie. Ścieżka raz wykręcona jest zawsze podatna na nowe zmiany. Zwłaszcza, gdy pierwotna zmiana pochodziła z manipulacji przez siłę zewnętrzną."


Zadowolona z efektu oparła się o krzesło, ale jej spokój został przerwany, kiedy przez drzwi wpadł jeden z członków cesarskiego sabatu.

- Wybacz wtargnięcie pani, ale ktoś chce się z tobą widzieć na dziedzińcu i mówi, że to pilne.- Wysapał.

- Wiesz kto to?

- Powiedziała tylko, że nazywa Tanis i...

- Tanis?! Masz pojęcie kto, to jest?! Wołaj wszystkich i macie stawić się zaraz na dziedzińcu rozumiesz?!- Warknęła, podrywając się z miejsca.

- T-tak.- Wyjąkał i wybiegł, wiedząc, że dalsza zwłoka może zostać źle odebrana.

Iris złapała swoją laskę i czym prędzej udała się na dziedziniec, gdzie już zbierali się pozostali członkowie cesarskiego sabatu, a w samym środku stała jej siostra Tanis.

- Durnie nie widzicie, że to iluzja?- Rzuciła do członków sabatu i podeszła bliżej.- Czego chcesz siostro? Jeśli przyszłaś się tu poddać, to trzeba było zrobić to osobiście.

Tanis zachichotała.

- W żadnym wypadku siostrzyczko. Chcę tylko ciebie.- Zmierzyła wzrokiem członków sabatu.-Byłam córką najpotężniejszego czarownika na świecie. Miałam stać się...kimś więcej. A ty odebrałaś mi wszystko! Zniszczyłaś mój dom, zabiłaś mojego ojca i doprowadziłaś do śmierci mojego brata. Zmieniłaś mnie w kogoś, kim nie chciałam się stać. Kiedyś miałam wszystko...teraz nie mam nic. I za nim się pojawiłaś, miałam szczęśliwą rodzinę, ale to było tak dawno, że ledwo to pamiętam... Minęło dużo czasu i to był dla mnie bardzo mroczny okres. Mroczniejszy niż mogłabyś sobie wyobrazić, ale przeżyłam! Jestem ostatnią z wielkiego rodu, która przetrwała to, co nam zgotowałaś i wiem, że mogę odnieść sukces w chaosie, który niedługo nadejdzie.

- Obie wiemy, że to kłamstwo. Czytałam dzienniki ojca. Wiem, że decyzja, aby stać się tym, kim jesteś, nie była twoja. Ojciec podjął ją za ciebie tak jak i za mnie.-

Cisza!- Warknął.- Myślisz, że mnie znasz?! To ja gniłam przez lata, nie myśląc o niczym innym, tylko o tobie. O niczym innym, tylko o chwili kiedy to ja odbiorę ci wszystko. Nie możesz sobie wyobrazić, do jakiej otchłani zeszłam, żyjąc tylko dzięki nienawiści do ciebie.

- Może i tak, ale pokonałam naszego ojca i z tobą mogę zrobić to samo.

- <śmiech> Nie bądź taka pewna siebie. Nie planuje cię zabić o nie...to by było za proste, ale chciałaby, żebyś poczuła mój ból!- Tanis spojrzała pogardliwie na siostrę.- Popatrz, co się tobą stało. Stałaś się taka jak oni. Szczur uwięziony w klatce, który zapomniał, że istnieje coś poza nią. Jesteś tylko kolejną bezwolną marionetką. Dziwię się jakim cudem mogłaś pokonać ojca.

Iris patrzyła na siostrę i starała się wyczuć skąd przybyła ta iluzja, ale wtedy ta zaczęła krzyczeć.

- Nie macie pojęcia, komu służycie!- Zwróciła się w kierunku członków cesarskiego sabatu.- Wszyscy spłoniecie! Wszyscy zginiemy! Nie wiecie, co nadciąga! Ale wkrótce się przekonacie....- po tych słowach iluzja Tanis się rozpadła, a jej twarz do końca zdobił złośliwy uśmiech.

Wtedy przybiegł posłaniec.

- Co się znowu stało?!

- Fallsus Blight...-Wysapał i przełknął ślinę- twoja siostra zamieniła go w kamień, a potem roztrzaskała na kawałki i zostawiła wiadomość, że to dopiero początek.

- A jego żona i syn?! Co z nimi?!

- Nie było ich wtedy w domu.

- Dobrze. Więc sprowadź ich tutaj to, samo się tyczy rodziny Mornigstar. Powiadomcie o tym Belosa i dobrze ich pilnujcie, a ja muszę odnaleźć siostrę.- Rzuciła i otworzyła portal.

Jakiś czas później gdzieś w pobliżu Kościogrodu.

- Dawno się nie widzieliśmy.- Odezwał się Ignaz, który wyłonił się za winkla.

- Dokładnie 13 lat- doprecyzowała, ciesząc się na jego widok.- A ja znów potrzebuję twojej pomocy.

- Wiesz, że tym razem nie robię tego za darmo.

- Wiem i mam dla ciebie zapłatę.- Iris rzuciła w jego stronę woreczek.

Ignaz złapał go bez trudu i potrząsnął nim, aby ocenić ciężar i zajrzał do środka.

- Zgodnie z umową tylko kamienie szlachetne.- Dodała.

- Wygląda na to, że jest tego trochę więcej, niż trzeba- powiedział, patrząc na zawartość.

- Bo to będzie coś więcej niż zwykłe zlecenie. Chcę, abyś odnalazł moją siostrę Tanis.

- FIu, Fiu.- Zagwizdał.- Po tym, jak pomogłem ci 13 lat temu i czystkach, jakie zrobił Belos w sabatach ciężko o godnych zaufania szpiegów, ale nic nie szkodzi, bo ja jestem najlepszy, tylko potrzebuje czasu. 3-4 dni powinny wystarczyć.

- Dobra, ale lepiej, żebyś coś znalazł, bo moja siostra przestała się bawić i zaczyna grać na ostro.

- Tak słyszałem o tym, co spotkało Fallsusa, dlatego będę się starał uporać z tym najszybciej jak mogę.- Ignaz skinął głową i udał się w sobie tylko znanym kierunku.

Iris zaś nie pozostało nic więcej niż tylko czekać.

Następnego dnia nie chcąc marnować czasu, udała się do rezydencji państwa Blight, aby poszukać tam jakichś wskazówek.

Drzwi od rezydencji były otwarte i kiedy Iris stanęła w progu, rozejrzała się, by po chwili, już mniej więcej wiedzieć co się stało.

- Drzwi nie zostały otwarte siłą. Pytanie wpuścił ją z własnej woli czy go do tego zmusiła.- Powiedziała do siebie i zerknęła na ściany i podłogę.- Chyba to drugie, bo widzę ślady po zaklęciach, ale Fallsus nie mógł się z nią równać. Czysta robota, mało zniszczeń i ani śladu krwi. Ale dlaczego akurat on? Czyżby chodziło o dokończenie tego, co nie udało się naszemu bratu? Pewnie tak. Lub miał to być przekaz, że mimo utraty wpływów ciągle może dosięgnąć każdego. Chyba jednak straciłam tylko czas...- Ostatnie zdanie zakończyło rozważanie Iris na temat motywacji jej przyrodniej siostry.

Kiedy Iris opuszczała dom Blightów na drodze czekała na nią Tanis, a właściwie jej iluzja.

- Nie nudzi cię to?- Mruknęła poirytowana Iris.

- W sensie dręczenie cię w taki sposób, że mogę mówić, co mi się podoba, a ty nic mi nie zrobisz? Nigdy!- Tanis zaśmiała się złośliwie.

- Skoro tu jesteś to, pewnie masz mi coś do powiedzenia?- Iris skrzyżowała ręce na piersi.

- Owszem. Mam dla ciebie małą lekcję historii. Wiesz kiedyś nasz pradziadek, był najważniejszą osobą na Wrzących Wyspach? Nie no to już pewnie wiesz, ale i tak ci opowiem. Opinie na jego temat zawsze były podzielone, ale w tamtych czasach trzeba było rozmawiać o tym na osobności, bo głoszenie jego idei było traktowane jako herezja. Był heretykiem, ale takim z dostępem do najważniejszych osób i tajemnic tamtych czasów. Aby położyć kres wewnętrznym tarciom, został usunięty. Błagano go, aby wyparł się swoich poglądów, ale tego nie zrobił.

- Wygnano go?

- Tak. I zapowiedziano, że każdy rodzina, która z nim się wstawi, również zostanie wypędzona. Po upływie dłuższego czasu uznano go za zmarłego. A tu niespodzianka, co? W czasie wygnania zbierał popleczników i działał za kulisami, stopniowo zmieniał kurs Wrzących Wysp. W końcu udało się mu przejąc władzę, dzięki swoim marionetką, a wszyscy zachodzili w głowę, jakim cudem przeszli od życzenia mu śmierci i wygnania do niezachwianego poparcia. Odpowiedź brzmi: doszło do tego, bo nikt się nie przeciwstawiał. Szach mat.- Tanis się uśmiechnęła.- Trzeba mu oddać sprawiedliwość, bo zasłużył na uznanie.

- Ta opowieść ma jakąś puentę czy po prostu uwielbiasz brzmienie swojego głosu?

- Owszem ma.- Odparła.- Belos, którego tak zaciekle bronisz i popierasz...czy ty w ogóle go znasz? Wiesz coś o jego przeszłości? Nie? Tak myślałam.- Tanis powoli zbliżyła się do swojej siostry.

- Wiem tyle, ile muszę wiedzieć- odparła krótko, starając się ukryć, że jej siostra ma rację. Nie wiedziała o nim nic, prócz tego, co sam jej powiedział, a mógł to równie dobrze zmyślić, a ona nie miała jak tego sprawdzić. Owszem znała osoby, które mogły to ustalić, ale pytanie, czy może im w tej sprawie zaufać?

- Belos doszedł do władzy tak jak nasz pradziadek. Szybko i cicho. Nikt się nie opierał. Nikt poza naszą rodziną, którą niemal zniszczyłaś.

- Dziwisz mi się? Nasz brat zabił mi matkę, a ojciec chciał zabić mnie, więc uważam, że obaj dostali to, na co zasłużyli.

- Więc ja muszę zabić ciebie, aby wyrównać rachunki? Bo straciłam ojca i brata? Tak to działa według ciebie prawda?

- Może, zamiast rozmawiać ze mną przy pomocy iluzji, pofatygujesz się tutaj osobiście?- Iris podeszła bliżej iluzji swojej siostry i zmierzyła ją swoim chłodnym spojrzeniem.

- Wszystko w swoim czasie siostrzyczko.- Uśmiechnęła się lekko i wtedy iluzja Tanis rozpadła się na kawałki tak jak poprzednio.

3 dni później. Rynek w Kościogrodzie.

Iris czekała na Ignaza, próbując jeszcze samej dowiedzieć się czegoś o swojej siostrze, ale mimo środków cesarskiego sabatu nic nie udało się jej ustalić, co świadczyło, że ktoś dobrze zatarł ślady wiedzy na jej temat i tym kimś pewnie była sama Tanis. Iris w międzyczasie dostała rozkaz od samego Belosa, który był jasny w przekazie i nie pozostawiał pola na interpretację. Tanis musi zniknąć i to na zawsze. Bez względu na cenę.

Wtedy jak zwykle znikąd pojawił się Ignaz.

- I jak dowiedziałeś się czegoś?

- Ciebie też miło widzieć.- Powiedział z przekąsem.

- Ekhm...-chrząknęła.- Wybacz, ale przez moją siostrę zapominam nawet się przywitać. Witaj Ignaz, dowiedziałeś się czegoś?

- Nie dziwie się- westchnął.- Owszem i czeka nas mała wycieczka.

- Dokąd?

- Powiem ci po drodze, a teraz chodź za mną.- Oznajmił bez wdawania się w detale. Jak zwykle starając się być ostrożnym.

Iris posłuchała i wraz z Ignazem ruszyła w kierunku znanym tylko Ignazowi.

- Więc gdzie idziemy?- zapytała ponownie.

- Znasz szkołę Glandus?

- Znam. Głównie dlatego, że Bump przy każdej okazji, kiedy odwiedza cesarski zamek, ma tą samą starą śpiewkę "Czemu oni tyle dostają?", "Dlaczego oni wygrali?" "Co oni są jacyś nienormalni? Moje ma być na górze, a ich na dole." i tak do znudzenia.- Westchnęła, przewracając oczami.

- Taa stary Bump dostaje szału, jak słyszy tylko tę nazwę.- Zaśmiał się złośliwie.- Pamiętam jak brat mojego przyjaciela, na odchodne rzucił mu sławny tekst: Zgodnie z rozporządzeniem 76/CW/X obecny tutaj dyrektor Bump ma w dupie kij od szczotki, którego zapomniał wyjąć. Śmiechom nie było końca.- Ignaz z wielkim trudem dokończył tekst i roześmiał się ponownie, kiedy go dokończył.

- Byłam przy tym- Iris również się zaśmiała na to wspomnienie.- Nie wiedziałam, że Bump potrafi się tak wkurzyć, bo gonił biedaka przez prawie 5 km, ale miał pecha, bo ten uciekł do lasu i tyle go później widzieli. Ciekawe co u niego słychać.

- A pracuje na farmie- odparł Ignaz.- Mówi, że mniejszy stres i warunki pracy lepsze.

- W takich chwila jak ta też bym wolała farmę od tego całego bałaganu.- Westchnęła ciężko.- Dobra długa droga przed nami więc wyczaruje portal, który wyrzuci nas niedaleko szkoły.

Kiedy to zrobiła, oboje przez niego przeszli. Rozmawiając dalej Iris i Ignaz nim się obejrzeli, dotarli w pobliże szkoły Glandus.

Po przejściu przez bramę miasta przywitało ich mrowie osób. Kupców głośno zachwalających swoje towary, tragarzy noszących na na głowach ciężkie kosze oraz ulicznych rzezimieszków, którzy raz po raz wpadali w tłum, szukając osób łatwych do obrabowania.

Powietrze wypełniał zapach stu walczących ze sobą aromatów dolatujących z pobliskiego targu prażone przyprawy, które pobudzały wyobraźnie równie łatwo, co nadające temu miastu splendor pomniki głównie Belosa i emblematy niektórych z sabatów, które w formie plakatów zachwalały konkretny kierunek magii.

W oczy i nos rzucała się bogata woń kwiatów i pnączy wylewających się z tarasów.

- To będzie długa przechadzka- westchnęła Iris i weszła w tłum kłębiący się przed ogromną fontanną w kształcie głowy tytana, usytuowaną niemal w samym środku miasta.

Po chwili przed ich oczami wyrosła kuszące przepychem i splendorem szkoła Glandus. Duma tego miasta.

- Mogłam nas wyrzucić trochę bliżej. Choć być może lepiej spokojnie tam wejść niż wpaść przez portal.- Powiedziała Iris.

- Jeśli twoja siostra jest taka jak twój ojciec czy ty to na pewno ma swoich szpiegów rozsianych po mieście.- Odparł Ignaz, zniżając głos.- Będzie wiedziała o naszym przybyciu, zanim zdążymy otworzyć drzwi szkoły.

Iris pokiwała twierdząco głową.

Sama droga do szkoły była dość długa, by do niej dotrzeć, trzeba było pokonać niesłychaną liczbę stopni, ale nie było to problemem dla żadnego z nich.

- Jesteśmy śledzeni- wyszeptał Ignaz.- Obserwują nas od momentu, kiedy minęliśmy fontannę. Łowcy demonów. Sześciu. Mają twarze pomalowane biało czarną farbą.

Iris wyszukała wzrokiem łowców demonów opisanych przez Ignaza i na spokojnie oceniła sytuacje i szanse na wygranie starcia.

Byli to zwykli łowcy demonów, jakich było pełni i zapewne mieli tylko ich spowolnić, bo Iris nie wierzyła, że jej siostra jest aż tak naiwna, gdyby sądziła, że taka garstka zdoła ją choćby dotknąć.

- Potrafisz walczyć? W sensie wręcz?- zapytał cicho Ignaz.

- Potrafię- pokiwała głową.- A dlaczego nie załatwimy ich jakimś zaklęciem?

- Magia przyciąga uwagę, a bójka jest tutaj raczej dość codziennym widokiem, więc nikt nie zareaguje.- Wyjaśnił.

- Więc wywabmy ich.- Mruknęła Iris.- Za mną.

Oboje przyśpieszyli kroku. Iris nie sądziła, że zaatakują ich na oczach tak wielu świadków.

Myliła się.

Zanim Iris zdołała postawić stopę na kolejnym stopniu szczuplejszy z łowców demonów, skoczył w jej stronę z wyprostowaną włócznią.

Iris przewidziała uderzenie i odwróciła się, łapiąc jego broń i wykorzystując jego siłę przeciwko niemu, zrzucając go ze schodów.

Ignaz wprost stawił czoła zasadzce, stając szeroko, wystawiając zakrzywione niczym szpony ręce i przesuwając ciężar ciała z nogi na nogę.

- Śmierć uzurpatorowi i jego sojusznikom!- rozległ się wrzask młodego łowcy demonów przypominającego lisa, który przyłożył do ust dmuchawkę i mocno w nią zadął.

I tylko ciągły ruch uratował Iris przed dostaniem zatrutą strzałką.

Zdenerwowana machnęła swoją laską, zakreślając szeroki łuk i zdobywając w ten sposób odrobinę przestrzeni.

Następnie, podbiegła do łowcy z dmuchawką i zdzieliła go laską w głowę, a ten potoczył się ze schodów na dół.


Nieustępliwość Iris i Ignaza nieco przestraszyła napastników, którzy cofnęli się, a inicjatywa i lepsza pozycja do ataku znalazła się po stronie Iris i Ignaza.

Ignaz ruszył do akcji, rzucając się w dół schodów z wściekłością wichury. Wyciągniętą nogę trafił prosto w brzuch zamaskowanego łowcy, a to wystarczyło, aby go oszołomić. Przeciwnik zsunął się w dół i wylądował obok dwójki pozostałych towarzyszy.

Widok wściekłej Iris oraz jej umiejętności Ignaza zmusiły łowców do panicznej ucieczki.

- Całkiem nieźle ci poszło- powiedział z uznaniem Ignaz.

- Ty też ruszasz się całkiem nie kulawo- odpowiedziała.

- W moim fachu trzeba umieć się bronić.- Ignaz patrzył na znikających w bocznych uliczkach napastników. - Teraz chyba nikt nie będzie nas już niepokoił.

Po tej przygodzie oboje w końcu dotarli do wejścia do szkoły Glandus i tak jak przewidywał Ignaz ich mała przygoda nie zwróciła niczyjej uwagi.

Przed drzwiami szkoły krzątał się prawdopodobnie woźny, co nawet dobrze się składało bo tacy wiedzą najwięcej i lubią się tą wiedzą dzielić.

- Przepraszam- odezwała się Iris.

Woźny obrócił się w jej kierunku i na jej widok aż jęknął.

- Panna Iris...cóż za zaszczyt...nie poinformowano mnie, że dzisiaj będzie inspekcja eee...zaraz zawołam dyrektorkę i...

- To nie będzie potrzebne.- Uniosła dłoń do góry.- Jestem tutaj prywatnie i w innym celu. Powiedz widziałeś tę kobietę.- Iris wyczarowała na dłoni projekcję jej siostry.

- Tak. Była tutaj i to nie dalej jak wczoraj. Rozmawiała z profesorem, który wykłada u nas historię.

- Ten profesor jest może dzisiaj w szkole?

- Nie, ale wiem o czym rozmawiali.- Powiedział zadowolony.- Pytała go o ruiny pod miastem. Mówiła coś, o portalu, ale profesor przekonywał ją, że portal nie działa na co ta odpowiedziała, że wie jak go naprawić i że jeśli się jej uda to będzie o tym bardzo głośno.

- Wiesz gdzie jest wejście do tych ruin?

- Niestety nie.

- Ja wiem.- Wtrącił Ignaz.- Kiedyś tam byłem.

- Dobra- pokiwała głową.- Dziękujemy za pomoc i liczę na pańską dyskrecje. Nie było mnie tutaj.

- Oczywiście. Buzia na kłódkę.- Powiedział woźny i wrócił do swoich obowiązków.

Ignaz zaprowadził Iris do ruin pod miastem, a dokładniej wejścia, które było sprytnie ukryte, a dokładniej za pnączami, które je porastały i widoczne było tylko pod odpowiednim kątem.

- Skąd wiedziałeś?- zapytała.

- Profesor który rozmawiał z twoją siostrą 5 lat temu wynajął mnie do poszukiwań tego wejścia i proszę. Zajęło mi to miesiąc, ale się udało.- Powiedział, dumnie wypinając pierś.

- Możesz mi coś powiedzieć o tym miejscu?

- Ruiny jak ruiny- wzruszył ramionami.- Jedyną ciekawą w nich rzeczą jest stary portal, który według legendy prowadzi na Pustynie Zaginionych Dusz gdzie ukryty jest potężny artefakt, ale nie wiem co to jest ani czy to prawda.

- W każdym razie moja siostra bardzo wierzy w tą historię, bo chyba aktywowała portal więc coś musi być na rzeczy.

Iris ruszyła jako pierwsza w kierunku wejścia, a Ignaz był tuż za nią.

Faktycznie w środku nie było nic niezwykłego. Kilka uszkodzonych rzeźb sterty kamieni, a jedyną rzeczą która się nie rozpadła był kamienny łuk, który bez wątpienia był portalem o którym mówił Ignaz.

- Czuję pulsującą od niego energię.- Powiedziała Iris, wyciągając dłoń w stronę portalu.- Zostaniesz tutaj i jeśli nie wrócę zniszczysz to miejsce. Rozumiesz?

- Jesteś pewna?

- Jestem.- Odparła stanowczo.- Jeśli moja siostra uważa, że to ma być mój koniec, to zabiorę ją ze sobą.

- No dobra. Klient płaci, klient żąda.- Powiedział bez entuzjazmu.- Uważaj tam na siebie

Iris pokiwała głową i przeszła przez portal i faktycznie znalazła się na jakiejś pustyni. Skwar i suche powietrze sprawiały, że musiała oszczędnie gospodarować siłami, ale wyczuwała bardzo wyraźnie potężną energię, która bez wątpienia należała do jej siostry, która z pewnością na nią czekała.

Iris i Tanis stanęły naprzeciw siebie, wymieniając się zaklęciami, lecz żadne z nich nie chciało ulec. Walka była naznaczona przez ślady, na ich ciałach, a krew mieszała się z potem spływającym z ich twarzy. Tanis wiedziała, że przegrała, Iris zdawała się niestrudzona, chociaż większość osób, z którymi wcześniej walczyła Tanis dawno by padła pod naporem jej zaklęć.

Jednak osoba, z którą walczyła, była jej siostra. Napędzał ją gniew i poczucie obowiązku. Wreszcie Iris skoncentrowała całą swoją moc w jedno ostatnie zaklęcie, które dosięgło celu. Jej wzrok na moment skrzyżował się ze wzrokiem Tanis i zdawało się jej, że dostrzegła w jej oczach smutek, nim zgasł w nich ogień. Tanis ostatkiem sił rzuciła się na Iris, wbijając jej palce w twarz, przekazując jej wspomnienia ostatnich chwil jej życia.

Kiedy Tanis puściła twarz Iris, powiedziała:

-Nasz ojciec może i był zły, ale zawsze mówił prawdę, a twój Belos okłamywał ciebie i wszystkich innych od samego początku. Wszystko, co zrobiłaś sprawiło, że nikt nie śmie teraz rzucić mu wyzwania. Pokonałaś mnie, ale przy okazji zniszczyłaś Wrzące Wyspy. Belos nie jest tym, za kogo się podaje.- Tanis dyszała ciężko, starając się utrzymać równowagę.- Dzisiaj kazał ci pozbyć się mnie, jutro każe komuś innemu pozbyć się ciebie.

- Myślisz, że to takie proste?- Oburzyła się Iris.- Jesteś ostatnią osobą, która wiąże mnie z przeszłością i obie wiemy, że to musiało się tak skończyć.

- Owszem- pokiwała głową- wkrótce jednak się przekonasz, że to, co zrobiłaś, wcale nie sprawi, że poczujesz się lepiej a to w, co wierzyłaś od tak dawna to kłamstwo...- Po tych słowach Tanis zachwiała się i spadła w przepaść kurczowo trzymając w dłoniach Kwiat Pustyni.

A Iris czuła jakby to dwa żywoty dobiegały kresu, staczając się w otchłań. Wtedy pojęła, że również cząstka niej samej nigdy nie opuści tych głębin. Jej emocje przysłoniły jej to, co słuszne, ale to już nie miało znaczenia. Ostatni członek jej rodziny został pokonany, ale tym razem Iris nie czuła radości. Liczyła, że kiedy zerwie z przeszłością będzie w końcu wolna, ale jeden zerwany łańcuch zastąpił inny. Było to poczucie winy, którego tak łatwo nie można się było pozbyć.

Kiedy Iris wróciła przez portal, zza jednej wyłonił się Ignaz.

- Wnioskuje, że się udało.- Powiedział, przerywając ciszę.

- Tak, ale nie wiem, czy postąpiłam właściwie.- Iris opowiedziała Ignazowi o wizji, jaką przekazała jej siostra, o człowieku, z którym się związała, który poświęcił się dla nich i ich syna, którego ukryli w świecie ludzi i o tym, że Belos może być kimś innym, niż wszyscy go uważają.

- Takiej historii się nie spodziewałem- odparł i usiadł na jednym z kamieni.- Więc co teraz?

- Wrócę do Belosa i powiem mu, że sprawa załatwiona.- Westchnęła.- Jednak nie mogę tego tak zostawić...znasz jakiegoś dobrego pisarza?

- Tak się składa, że znam i specjalizuje się akurat w opowiadaniach romantycznych głównie tych nieszczęśliwych.

- Więc dopilnuj, aby historia mojej siostry nie została zapomniana. Nawet jeśli uznają ją za fikcję, to jest to jedyne, co mogę dla niej zrobić.

- Da się załatwić.- Ignaz wstał i otrzepał rękawy z kurzu.- Czyli to koniec tej przygody?

- Tak. Dziękuję ci za pomoc Ignaz. Jak na szpiega okazałeś się całkiem w porządku- Iris uśmiechnęła się życzliwie.

- Ty też okazałaś się całkiem spoko. Jak na szychę.- Zripostował.- Do zobaczenia Iris i pamiętaj, jeśli będziesz mieć dla mnie kolejną szaloną misję to, wiesz gdzie mnie znaleźć.

- Wiem i bywaj.- Iris wyczarowała portal i pomachała Ignazowi przed przejściem przez niego.

Iris powróciła do zamku Belosa po swoim spektakularnym sukcesie, jakim było pokonanie jej przyrodniej siostry. Był to punkt przełomowy, ale nie dla niej.

* Gdyby tylko znali prawdę, ciekawe czy wtedy byliby tak radośni* pomyślała, widząc radosnych mieszkańców, których mijała po drodze. Walczyła już tak długo, że kiedy całe to zamieszanie się skończyło, nie wiedziała, czy może robić coś innego, ale była teraz częścią czegoś nowego. Cesarskiego Sabatu, który miał odmienić Wrzące Wyspy na zawsze.

Wchodząc do sali tronowej, Belos już na nią czekał.

Sama Iris była wściekła i chciała ustalić, czy to, co powiedziała jej siostra, jest faktycznie prawdą, bo jeśli tak to wszystko, co zrobiła, było po to, aby do władzy doszedł kolejny potwór z przyrostem ambicji.

- Tanis powiedziała mi prawdę, a ty mnie okłamałeś! Bezczelnie mnie wykorzystałeś! Kochałam cię...naprawdę myślisz, żebym nie zrozumiała? Czemu nie powiedziałeś mi, jakie są prawdziwe powody, dla których musiałam zniszczyć swoją własną rodzinę?

- ...

- Jeśli kiedykolwiek ci na mnie zależało, powiedz prawdę.- Naciskała, próbując dojść do tego, czy faktycznie została zmanipulowana.

- Chciałem oswobodzić Wrzące Wyspy z niewolniczego uścisku nadużywających dzikiej magi wiedźm i czarowników. Uwolniłem z łańcuchów wszystkich, którzy chcieli do mnie dołączyć. Tak jak ty.- Powiedział, a brzmiało to, tak jakby przemawiał do tłumu, a nie do swojej prawej ręki czy przyjaciółki.

- To już przeszłość. A co z przyszłością?-

- Widziałem jak nasz świat upada, ale zobaczyłem też, że mogę go ocalić, nawet jeśli oznacza to koniec świata ludzi.

- Ale dlaczego?- dopytywała. Jego odpowiedzi rodziły w jej głowie tylko kolejne pytania i wątpliwości co do jego prawdziwych zamiarów.

- Dobre pytanie, ale nie znam na nie odpowiedzi. Zawsze okazywałaś takt i zmyślność, które szanowałem. Zbyt łatwo byłoby wyjawić ci zbyt wiele. Nie jestem taki jak twój ojciec. Nie czerpię z tego przyjemności. Ale istnienie naszego domu oznacza koniec innego.- Powstrzymując swojego ojca, zapobiegłaś jego inwazji na świat ludzi. Przy odrobinie szczęścia powinno to, dać im kilka lat względnego spokoju o ile w przypadku ludzi można o nim mówić.

- A co ze mną? Przyznaj, że nigdy nic dla ciebie nie znaczyłam. Że byłam pionkiem. Środkiem do osiągnięcia celu.

- Zaskoczyłaś mnie i zasługiwałaś na coś lepszego... jak których wszyscy musiałem wykorzystać do realizacji swoich planów.

- Więc po co krzyżowałeś plany mojego ojca, skoro i tak zamierzasz zniszczyć świat ludzi?

- Nie cieszy mnie to, co muszę zrobić. I nie jestem potworem, za jakiego mnie teraz masz. Jeśli ludzie i ich świat muszą zniknąć, wolę, aby odeszli szybko, wolni od terroru, jaki zaprowadziłby tam twój ojciec.

- Wiem, że to, co robisz, nie jest słuszne, ale... jednak nieważne co się stanie, zostanę.- Westchnęła i opuściła bezwładnie ręce.- Bo poświęciłam tej sprawie zbyt wiele i nie mogę się teraz wycofać...- słowa grzęzły jej w gardle, ale wierzyła, że może faktycznie tak będzie lepiej.

- Podjęłaś dobrą decyzję.- Ton jego głosu zmienił się na ciut życzliwszy.- Razem zbudujemy nowy lepszy świat.

Iris skinęła głową i wyszła, zostawiając Belosa samego z bijącym sercem Tytana. Ilekroć jednak patrzyła na bijące serce, miała przed oczami chwilę, kiedy podjęła decyzję o uratowaniu Belosa.

-Tytan miał rację...jesteś wcieleniem starego świata, z którym tak zaciekle walczysz...masz jego słabości i nosisz jego truciznę. A jednak nie potrafię odejść... czy to przez przywiązanie? Czy przez to, że jestem aż tak słaba?-spytała samą siebie, wiedziała, że wybrała źle, ale nie mogła już tego cofnąć. Udała się więc do swojego pokoju, chcąc jak najszybciej zapomnieć o tym dniu, licząc, że jutro będzie lepiej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro