Rozdział 8 Twarzą w twarz
Dwa dni później
Wpis 519
Dzisiaj śniła mi się mama i nie uwierzysz, rozmawiałyśmy. I chyba ją tutaj opiszę, bo pamiętam ją bardzo dobrze, ale nie wiem, czy faktycznie kiedyś mi to mówiła, czy po prostu tęsknota sprawia, że mój biedny skołatany umysł płata mi figle.
Więc to było na rynku w Kościogrodzie. Jadłyśmy lody i wtedy moja mam spojrzała na mnie, pogłaskała po głowie i powiedziała.
- Masz cechy wszystkich swoich przodków, tak dziadków, jak i rodziców, masz moją krew i nieważne czy ci to pasuje, czy nie krew twojego ojca.
Był to pierwszy i chyba ostatni raz, kiedy mam wspomniała mojego ojca. Jednak nie rozumiałam, dlaczego to wtedy powiedziała. Może bała się, że nie zdąży? Kolejne słowa zdają się to potwierdzać.
- Kiedy mnie odprawił, to chciałam zacząć z tobą wszystko od nowa z innym nazwiskiem, ale czuję, że z jego szponów nie można się wyrwać, bo dla niego najważniejszą rzeczą było wieczne dziedzictwo, zapisanie się na kartach historii. Nie ważne w jaki sposób, ważne było, aby tylko to zrobić. Jednak to, czego się naprawdę boję, że któregoś dnia może przyjść po mnie i zrobić ci krzywdę.
Dziwne co? Wcześniej tego nie pamiętałam, a teraz mam wrażenie, że to prawda i moja mama wiedziała, że któregoś dnia ojciec po nią przyjdzie.
Zaczynam mieć jednak wątpliwości co do szczerych intencji Belosa i mam dziwne wrażenie, że tylko wykorzystuje mnie, aby umocnić swoją władzę.
Czy to dlatego mój brat nazwał go hipokrytą? Jeśli tak to zaufałam niewłaściwej osobie.
Jednak porwanie Belosa rodzi wiele pytań. Dlaczego go porwano? I dlaczego teraz?
Jeśli książki nie kłamią to, mój ojciec dysponuje olbrzymią potęgą, bo nie tylko w mgnieniu oka teleportował siebie i Belosa, ale też stworzył na odległość tego golema czy co to tam było.
I jeśli dobrze odgaduje to, to był test jego mocy. Wyobraź sobie, co będzie, jeśli opanuje możliwość przywoływania takich stworów w dowolnym miejscu na Wrzących Wyspach. Stanie się wtedy ich niekwestionowanym panem.
To jednak nieważne uratuje Belosa i zakończę ten cykl. Ciągle bowiem pamiętam przysięgę złożoną na grobie swojej mamy, a ja zawsze dotrzymuje słowa!
Jednak muszę uzbroić się w cierpliwość, bo nie wiem gdzie szukać mojego ojca, a po zniknięciu Belosa musiałam tymczasowo przejąć rolę cesarzowej. Nie wszyscy byli z tego zadowoleni, ale wiedzieli, że tylko ja mam wiedzę i umiejętności, aby utrzymać jedność sabatów. I gdyby nie okoliczności to bardzo bym się z tego cieszyła.
To pisała Iris Fallmoon bohaterka, odkrywczyni, zbawicielka i mistrzyni magii oraz tymczasowa cesarzowa lat 17
Iris skończyła wpis do swojego pamiętnika i udała się do sali tronowej, gdzie czekał na nią Ignaz.
Ignaz był przyjacielem Kirke, która poleciła Iris, aby skorzystać z jego rozległej wiedzy na temat zbierania informacji. Chwaliła ona bowiem Ignaza z powodu, że potrafi on zdobyć informacje na każdy temat, a taki ktoś może okazać się niezbędny, aby odnaleźć Belosa oraz ojca Iris, gdyż ten ostatni świetnie zacierał ślady, więc pomoc będzie w tym wypadku niezbędna.
Sam Ignaz był bardzo tajemniczą postacią, która była nieco wyższa od Iris, a jego twarz szczelnie zakrywała chusta, chociaż było widać niewielki jej fragment, a na głowie miał zaciągnięty kaptur. Jedyną rzeczą, jaka była dobrze widoczna to jego pomarańczowoczerwone oczy oraz miły dla ucha głos, który budził zaufanie.
W jednym ręku ściskał jakiś zwój, a jego wzrok bacznie obserwował Iris.
- Ignaz prawda?- Było to pytanie retoryczne, bo Iris dokładnie wiedziała, że nikogo innego nie miała prawa tutaj zastać.
- Tak- pokiwał głową.- Udało mi się co nieco dowiedzieć na temat twojego ojca. Tak jak prosiłaś.
- Więc słucham.- Skrzyżowała ręce na piersi.
- Wejdźmy do środka. Nie chcę by to, co powiem, dotarło do niewłaściwych uszów.
Iris nie odpowiedziała, ale zrobiła to, o co prosił, bo jak mówiła Kirke, Ignaz jest bardzo ostrożny, a przez co może mieć lekką paranoję, ale jego informacje zawsze są pewne.
Kiedy byli już w środku Ignaz upewnił się, że nikt nie podsłuchuje, poprzez dokładne sprawdzenie sali oraz rzucenie czegoś, co można by nazwać zaklęciem. Miało ono rozproszyć potencjalną magię i ukryć ich, jeśli ktoś ich szpiegował przy użyciu magi bądź jakichś mikstur.
Kiedy to zrobił, zaczął od dość nietypowego stwierdzenia.
- Sabaty to potężne organizacje i teraz czeka ich nieuchronny los takich instytucji, czyli zdrada i korupcja.
- Skąd takie przypuszczenia?- Iris była zdziwiona słowami Ignaza, bo nie sądziła, że to mogłoby się stać tak szybko. Sabaty istnieją raptem od 5 do 6 lat, a ich potęga wbrew temu, co się mówi, jest tylko na pokaz, bo potrzeba czasu na wyszkolenie przyszłych adeptów danego sabatu, a tego ograniczenia nie można było w żaden sposób przeskoczyć. Dlatego też słowa Ignaza były co najmniej niepokojące.
-Czy wiesz jak to, odkryłem? W sensie, że macie szpiegów w waszych sabatach? To całkiem proste, otóż szpiedzy twojego ojca w sabatach zostali odkryci przez moich szpiegów w sabatach. Ironia losu co?
- Taa, ale wcale mnie to nie bawi- Iris zmarszczyła brwi i zapytała.- Czyli jesteś w rodzaju mistrza szpiegów?
- I tak i nie.- Odparł.- Ja tylko pozyskuje informacje, oceniam ich wartość i decyduje co z nimi zrobić.
- Dlaczego mi to mówisz i co ważniejsze, dlaczego chcesz mi pomóc?- Iris była zaskoczona, z jaką łatwością jej rozmówca przyznał się do tego, czym naprawdę się zajmuje.
- Twoja matka ocaliła mi kiedyś życie, a jeśli to cię nie przekonuje, to według mnie twój ojciec nie powinien zwyciężyć.- Stwierdził, a zrobił to w taki sposób, że Iris sprawiała wrażenie, że mu wierzy.- Twój ojciec, a wcześniej jego ojciec dysponowali olbrzymią potęgą, ale to nie siła była ich atutem, lecz ich geniusz oraz drobiazgowa kalkulacja w budowaniu dalekosiężnej strategi. A największym świadectwem ich geniuszu było zwrócenie sojuszników przeciwko sobie, a kiedy Wrzące Wyspy utonęły w sporach, on bez przeszkód mógłby wcielać w życie swój plan. Tak było na balu u państwa Blightów i tak jest teraz.
Iris pokręciła głową i czuła, że jest jej niedobrze, ale udało się jej opanować. Tajne układy i szpiegostwo, to nie było na jej nerwy.
- Wiesz co to za plan?- Spytała, próbując odzyskać fason.
- Mam pewne poszlaki, które mówią, że chodzi o stworzenie czegoś w rodzaju abominacji, ale nie abominację w dosłownym tego słowa znaczeniu, czyli tego fioletowego paskudztwa, którego używa się od jakiegoś czasu.- Odparł.- Wiesz, jak opisują twojego ojca w książkach?
Iris pokręciła przecząco głową.
- Ekhm- Chrząknął.- "Nie to piękne, co piękne -jak to mawiają- lecz to, co się komu podoba. A jednak nikt o zdrowych zmysłach nie podzielałby gustu Idrana Risemoon"
- No dobra. Wszystko fajnie, ale co możemy zrobić, aby go odnaleźć?
- Powiedzmy, że wiem, gdzie znajduje się punkt, w którym szpiedzy twojego ojca zostawiają meldunki, a przynajmniej niektórzy z nich.
- W takim razie, na co czekamy?
- To chciałem usłyszeć.- Zaśmiał się sam do siebie.-Za mną!- oznajmił i razem z Iris opuścili pałac Belosa.
Jakiś czas później niedaleko Kościogrodu.
Ignaz opowiedział Iris, że szpiedzy zwyczaj w dołączają do karawan kupieckich i za pomocą magi ukrywają swoje prawdziwe oblicze.
- Czy nie powinniśmy być ostrożni?- Naciskał Ignaz próbujący dotrzymać kroku Iris.- Jeśli rzeczywiście szpiedzy mają tutaj swoją kryjówkę...
- Jeśli mój ojciec dobiera ludzi tak jak ja tą to, z pewnością lepiej by się ukryli.- Odparła.- A jeśli przypadkiem jest wśród kupców, musimy działać szybko i zdecydowanie, nim zdąży uciec.
Działanie okazało się szybkie, lecz niezbyt zdecydowane. Niedaleko traktu znaleźli rozpadające się obozowisko kilka namiotów, a po dokładniejszej inspekcji okazało się, że było tu też kilka ziemianek wkopanych w pobliskie zbocze, sprytnie schowane, by nie było ich widać z traktu, lecz wystarczająco blisko źródła świeżej wody, by dobrze służyć swoim potencjalnym mieszkańcom.
O tym, że obóz był używany i to niedawno świadczyło ognisko, które zostało wygaszone prawdopodobnie w pośpiechu, ale nadal można było dostrzec w nim żar.
- Chyba kogoś znalazłem!- krzyknął Ignaz, który był zajęty przeczesywaniem każdego zakamarka obozu.
Iris od razu do niego dołączyła, a jej oczom ukazał się czarownik w długiej szacie, który stał na straży przerażonej matki z dzieckiem, które płakało wniebogłosy.
Obok matki przykucnęło jeszcze jedno dziecko, chłopiec, który nie mógł mieć więcej niż 6 lat.
Iris i Ignaz nic nie mówili, pozwalając, aby przez chwile znalezieni przez nich "mieszkańcy" obozu porozumiewali się szeptem, licząc, że któryś z nich coś nieumyślnie chlapnie, ale trochę się przeliczyli.
- To może być ślepy zaułek- powiedziała niskim głosem Iris i stanowczo potrząsnęła głową.
- Moim kontaktom można zaufać, a oni zapewnili mnie, że widzieli tutaj naszego szpiega, który mógł się wmieszać w grupę cywilów.- Ignaz spojrzał na grupę cywilów.- Pozwól mi z nimi porozmawiać, a być może uda mi się od nich wydobyć. Zaufaj mi. Potrafię nakłonić innych do zwierzeń bez uciekania się do przemocy.
Iris zgodziła się na jego propozycję i odeszła na bok na tyle, aby pozwolić Ignazowi działać.
Usiadła pod pobliskim drzewem i przysnęła na chwilę. Było to spowodowane tym, że od ostatniego czasu ma problemy ze snem i nie może się porządnie wyspać.
Co prawda zwala winę na stres, a atmosfera temu sprzyja, ale tutaj z dala od tego całego zgiełku łatwiej było się jej rozluźnić i to, pomimo że polowała na szpiega swojego ojca.
Po jakimś czasie obudziła ją dłoń Ignaza.
- Chyba coś mam, a właściwie kogoś.- Ignaz spojrzał zadowolony na stojącego obok mężczyznę, który miał insygnia świadczące o jego przynależności do cesarskiego sabatu. Miał skrępowane ręce, a Ignaz mocno trzymał go za ramię, aby czasem jego "więzień" nie uciekł.- Pozwól, że przedstawię ci Orika, który jest, a raczej był jednym z poruczników czy jakie wy tam macie stopnie w sabacie. Teraz powtórzysz jej to samo co mnie. Słowo w słowo.- Powiedział i szturchnął go palcem pomiędzy żebra.
Orik jęknął i zaczął mówić.
- Byłem w drodze i miałem dostarczyć meldunek do portu oraz umieścić go na statku, jaki miał zabrać prosto do niego eee...w sensie do twojego ojca pani.
- Nie wiele się dowiedzieliśmy.- Westchnęła Iris.
- Przeciwnie- odparł Ignaz.- Wiemy, że twój ojciec ukrywa się na jakiejś wyspie, a kiedy poznamy nazwę statku to, namierzymy miejsce gdzie się zaszył. Całkiem proste co?
- Taa...ale co z nim- Iris skinęła w kierunku Orika.
- No właśnie. Co mam z nim zrobić?- Ignaz potrząsnął nim kilka razy.
- I tak już jest spalony, więc puść go wolno, a ty lepiej poszukaj sobie nowego pracodawcy.
Ignaz nieco niechętnie, ale zrobił to, co poleciła mu Iris. Orik szybko pobiegł przed siebie i po chwili zniknął między drzewami.
- Ja bym tego nie robił, ale to ty tu rządzisz.- Oznajmił, co miało podkreślić, że najpewniej pozbyłby się więźnia w jakiś wymyślny sposób.
- Mój ojciec pewnie i tak wie, że go szukam, więc nie ma sensu tego ukrywać. Zresztą i tak nie mamy pewności, że teraz nas nie obserwuje.
- To prawda.
- Ruszajmy, więc do portu najszybciej jak się da!- Iris wyczarowała portal i wraz z Ignazem czym prędzej przez niego przeszli.
Pojawili się w porcie, a portal Iris pojawił się bardzo dobrym miejscu, które znajdowało się, znajdować zdała, od wścibskich oczów.
Iris nałożyła kaptur i wyszła z zaułka jako pierwsza, a Ignaz chwilę po niej.
- Czego szukamy?- spytała dyskretnie.
- Czegoś, czego nie powinno tu być albo czegoś, co nie powinno być przewożone w takiej ilości. Krótko mówiąc, to wszystkiego, co wyda ci się dziwne.- Odparł.- Rozdzielmy się. Ja pójdę w lewo, a ty w prawo i spotkamy się tutaj za 20 minut.
Iris przytaknęła i ruszyła w swoim kierunku, rozglądając się uważnie i starając się nie zwracać na siebie uwag.
W powietrzu unosił się słony zapach morskiej bryzy wymieszany z wonią ryb lub cokolwiek to było.
Było wczesne popołudnie, więc ruch w porcie był stosunkowo niewielki, ale wszyscy zdawali się być czym zajęci, co sprawiło, że Iris mogła się bezkarnie rozejrzeć.
Kiedy spotkała się ponownie z Ignazem, wymienili zdobytą wiedzą.
- Tamten statek- skinęła Iris głową w prawo.- Widziałam wśród ładunku rzeczy z oznaczeniami sabatu abominacji, których teoretycznie nie powinno tam być.
- Ja z kolei byłem w kapitanacie i pozwoliłem sobie skopiować listę statków aktualnie dokujących w porcie i tylko jeden z nich ma zastrzeżony cel podróży.- Ignaz spojrzał na kartkę papieru i wyszukał na niej właściwe informacje.- I to chyba ten sam statek, który jak mówisz, przewozi nielegalny towar.
- Czy to czasem nie jest nielegalne?
- Owszem, ale zarządca portu znany jest, że za odpowiednią sumę przymyka na to oko, a też skala przemytu nie jest na tyle duża, aby ktoś się tym zainteresował.
- Musimy się dostać na pokład.- Oświadczyła stanowczo.
- Prawda, ale tylko ty. Ja dopilnuje, aby ci się to udało.
- Więc jaki masz plan?
- Powiedz, masz klaustrofobię?
- Nie, a dlaczego pytasz?- zapytała, zaniepokojona dość dziwnym pytaniem.
- Stary numer z beczką z podwójnym dnem. I chyba nawet widzę to, czego nam trzeba- powiedział i żwawym krokiem ruszył do jednego z budynków, obok którego stały puste beczki.
Po kilku minutach i kilku modyfikacjach Ignaz przyturlał beczkę tuż pod nogi Iris.
- Wskakuj!- Powiedział, otwierając wieko od beczki.
Iris spojrzała na niego, myśląc, że żartuje, ale zasłonięta twarz uniemożliwiała ustalenie tego.
- No już, już.- Polecił, dając jednocześnie znak ręką.- Statek za kilka minut będzie wypływał.
Iris zacisnęła zęby i weszła do beczki, w której była niewielka szczelina, przez którą mogła obserwować to, co się dzieje.
- Dobra a teraz moja kolej. Siedź cicho i do zobaczenia.- Klepnął w beczkę i położył drugie dno tuż nad głową Iris i dla kamuflażu wsypał tam zakupione naprędce owoce morza, a następnie przekonał marynarzy, że zapomnieli jeszcze jednej beczki.
Zrobił to w tak przekonujący sposób, że gdyby Iris nie siedziała w jej wnętrzu, sama by uwierzyła w jego słowa.
Kiedy już znalazła się na statku, zdążyła podsłuchać, że za jakiś czas będzie ich czekało dokowanie na Wyspie Popiołów.
Iris nie wiedziała, jak długo płynęła, ale po kilku godzinach usłyszała chlupnięcie rzucanej kotwicy, szybko więc wyszła ze swojej beczki, przy okazji odetchnęła z ulgą, że może znów się ruszać.
Nie było jednak czasu na odprężanie. Szybko i ostrożnie wyszła na pokład i kiedy nikt nie patrzył, opuściła się po kotwicy i wpław dopłynęła do brzegu z dala od cumującego statku.
Na brzegu zobaczyła samotną wieżę, która wznosiła się na szczycie wulkanu. Nie miała żadnych wątpliwości, do kogo należy.
Sama droga do niej była raczej prosta, ponieważ widać było, że jeździły tędy wozy, które prawdopodobnie odbierały zapasy z przystani, przy której zacumował statek, a na szczęście nikogo po drodze nie spotkała.
Kiedy stanęła przed wejściem do wieży, uznała, że wejście przez główne drzwi może nie być zbyt rozsądne, dlatego też szukała innego wyjścia i kilka metrów wyżej zobaczyła otwarte okno, które aż się prosiło, aby z niego skorzystać.
Iris pośpiesznie zaczęła się wspinać, a jej palce niczym haczyki zaczepiały się o najmniejsze wgłębienia, umożliwiając jej dalszą wspinaczkę. Wspinaczka była jej drugą ulubioną rozrywką zaraz po magii, a dzięki swojemu mistrzowi była w tym naprawdę dobra.
Kiedy weszła przez okno, zaczęła dyskretnie badać rozkład pomieszczeń i po ominięciu kilku ożywionych konstruktów odnalazła pomieszczenie, które odgrywało rolę więzienia.
Znajdowało się w nim 6 cel, ale tylko jedna miała lokatora. Ta, w której był Belos.
Kiedy wyrwała Belosa z jego celi, spojrzał na nią z wyrzutem, zupełnie jakby nie chciał być uratowany, co nieco ją zaskoczyło.
- Dobra koniec tego leniuchowania- oznajmiła Iris, ignorując jego zachowanie.- I wyglądasz fatalnie.
- I tak się trochę czuje. Twój ojciec wspomniał, że to wina rytuału- westchnął, gładząc dłonią pokrytą bruzdami twarz.
- Kwestie estetyczne zostawmy na chwile, aż będziemy wolni ok?
- Dobra, ale twój ojciec wie, że tu jesteś.- Odparł.
- Domyślam się.- Westchnęła, ale miała to gdzieś. Nie bała się ojca, bo została wyszkolona przez najpotężniejszą osobę, jaką kiedykolwiek spotkała.
- Jest potężny i groźny- ciągnął Belos, wyglądał, jakby się go bał, co było do niego niepodobne.
Jednak jak miało się później okazać były ku temu powody.
- Wiem, a ja zaś jestem wściekła i straszna. Mam więc przewagę.- Iris popatrzyła w oczy Belosa.- Idziesz ze mną? Czy wolisz zostać tutaj?- spytała lekko poirytowana.
Kiedy oboje kierowali się w stronę szczytu wieży gdzie według Belosa powinien być Idran przez przypadek znaleźli jego gabinet, na którego ścianie wisiał portret ojca Iris.
Sama Iris musiała przyznać, że mimo iż gardziła nim z całego serca, to rozumiała, dlaczego jej mama mogła się w nim zakochać, ale te rozważania zostały przerwane, kiedy Iris znalazła jego dziennik, z którego dowiedziała się, że każde z jej rodzeństwa miało jakąś rolę.
Aldar po pozbyciu się najważniejszych rodzin na Wrzących Wyspach miał przejąć ich majątki i rozpocząć konsolidację władzy głównie po to, aby samemu zostać cesarzem lub kimkolwiek, kto miałby pełnie władzy.
Tanis miała szukać potężnych artefaktów, które miały okazać się przydatne dla planów ich ojca, a co więcej oboje mieli już przypisane kilka osób, z którymi powinni się związać. Jedynym dobrym gestem miało być to, że sami mogą sobie wybrać kogoś z tej listy.
Było tu też kilka wzmianek o zachowaniu Tanis i jej krnąbrnym charakterze i gdyby nie jej zdolności oraz sukcesy w poszukiwaniu artefaktów byłaby trzymana pod kluczem.
Z racji braku czasu Iris schowała książkę do torby i oboje ruszyli dalej w kierunku wyższych poziomów, a to, co ich coraz bardziej niepokoiło to fakt, że nie napotkali na żadną ochronę.
Kiedy dotarli do najwyższego piętra, Iris wraz z Belosem stanęli naprzeciw ojca Iris i zrozumieli, dlaczego nie było żadnych strażników.
Nie był on jednak w żadnym stopniu podobny do osoby z portretu, jakie widzieli w jego gabinecie. Jego twarz miała trupio blady kolor, pokrywały ją bruzdy i blizny, a spojrzenie miał mętne, zupełnie jakby był gdzie indziej, a za jego plecami wiło się jego najnowsze i najstraszniejsze dzieło.
Stwór ten był podobny do pasikonika, różnił się jednak tylko tym, że był ogromny. Był barwy szarej, dzięki której dobrze maskował się w swoim naturalnym otoczeniu. Jego tułowie zbudowane było z pancerza, na którym znajdowały się włosowate czułka oraz szczecinki, które umożliwiały wykrywanie drgań w ziemi. Jego odnóża umożliwiały mu pełzanie, jak również i dalekie skoki. Na jego głowie znajdowały się anteny, umożliwiające badania ruchów powietrza. Jego ciało umożliwiało mu szybkie oraz bezszelestne poruszanie się. Miał dobrze rozwiniętą inteligencję, która umożliwiała mu zaplanowanie ataku na swoją ofiarę. Nic więc dziwnego, że Idran był z niego tak dumny. Te właśnie informacje przywołała w pamięci Iris, kiedy patrzyła na ojca i jego twój, ale mimo to, na ich widok Iris i Belosa przeszły dreszcze.
- Witaj Iris czekałem na ciebie.
- Powiedz mi jeszcze, że wszystko idzie zgodnie z twoim planem.- Odpowiedziała, starając się odzyskać fason.
Idran uśmiechnął się złośliwie.
- Czyż nie zostawiłem śladów tak subtelnych, aby ty i twój przyjaciel Ignaz mogliście na nie wpaść. Fakt jest sprytny, ale ja jestem sprytniejsze.- W tonie jego głosu słychać było olbrzymią dumę i pychę.
- Dlaczego nie powiedziałeś wprost gdzie cię szukać, to byłabym tu wcześniej.- Warknęła.
- Byłem po prostu ciekaw, czy masz coś z moich genów jak na przykład inteligencję i widzę, że się nie pomyliłem.- Jego usta ponownie przyozdobił złośliwy uśmiech.
- Jednak za nim odpowiesz za to, co zrobiłem, odpowiesz na moje pytania.
- Niech będzie, ale odpowiedzi mogą ci się nie spodobać.
- Dlaczego kazałeś mojemu bratu pozbyć się rodzin Blight i Morningstar?
- Czy to nie oczywiste?- Idran przewrócił z rozbawienia swoimi oczami.- Ich dzieci Odalia i Alador któregoś dnia zostaną parą i przejmą schedę po swoich rodzicach. Co prawda daleko im do mojego geniuszu, ale wolałem zdusić problem w zarodku i to, za nim stanie się trudny do opanowania.
- Ten stwór za tobą. Co to jest?
- To- Idran obrócił się w kierunku klatki i rozłożył ręce.- Moje największe dzieło. Abominacja inna niż wszystkie, jakie miałaś okazję widzieć w swoim życiu. Silna, inteligentna i bezgranicznie lojalna swojemu panu, czyli mnie. Nazywam go Timor, ale bardziej podoba mi się nazwa dla pospólstwa Pożeracz Strachu.
- I do czego ci coś takiego?
- Dzięki mocy jaką zdobył twój brat ze świątyni Shantiri, zaprogramowałem go tak, aby tworzył u moich wrogów obraz tego, czego boją się najbardziej, a później się nim żywi, aż po żywicielu nie zostanie nawet wspomnienie. Co prawda prościej by było, gdybym miał sferę, ale nawet najpotężniejszy artefakt można zastąpić i na szczęście mam go tutaj przed sobą.- Uśmiech Idrana stał się jeszcze szerszy i jeszcze bardziej wredny.
- O czym ty gadasz?- Iris nie podobało się stwierdzenie ojca, ale wiedziała, że mimo wyglądu nie jest głupcem.
- O tym.- Idran wskazał na ścianę po swojej prawej stronie, z której opadła zasłona.
Było na niej drzewo genealogiczne jej ojca i o dziwo Iris również się na nim znajdowała.
- Przez setki lat nasza rodzina próbowała wzmocnić nasze geny drogą doboru hodowlanego, ale zdolności zaobserwowane u naszych przodków były jedynie marną namiastką tego, co mamy dzisiaj, a ty Iris jesteś ostatnim elementem układanki. Twoja matka mimo pochodzenia miała wśród swoich przodków kilka znamienitych osobistości i to właśnie dlatego wdałem się z nią w romans, dlatego kazałem ją zabić, abyś chciała się zemścić, wiedziałem, że nienawiść do mnie przyprowadzi cię prosto do mnie. Przetrwałaś bardzo długo i stałaś się silna. Tak jak przewidywałem, a teraz twoja krew dokończy dzieło.
- Niby do czego ci ona?- Iris grała na czas, próbując wymyślić jak pokonać ojca, ale nic nie przychodziło jej do głowy.
- Kiedy mój zwierzaczek zostanie nakarmiony twoją krwią, zyska moc, dzięki której będzie mógł rozerwać zasłonę dzielącą nasz świat i świat ludzi. I gdy oba światy pogrążą się w ogniu i chaosie ja stworze świat z wizji naszych przodków. To przyśpieszy nieuniknione: skok ewolucyjny gdzie czarownicy i wiedźmy zastąpią ludzi, a kiedy to się stanie, będę mógł żyć w spokoju.- Idran zdawał się być bardzo dumny i bardzo pewny siebie, a to częsta cecha osób szalonych.- Nigdy nie zastanawiałaś się jakim cudem potrafisz otwierać portale? Teraz już wiesz, tylko nasza krew jest na tyle silna, aby to zrobić, ale twoja podróż kończy się tutaj.
- Niestety nie ułatwię ci tego ojcze.- Warknęła i przywołał ognistą kulę.
Idran odbił ją bez trudu na bok, a jego bestia szalała w swojej klatce wyczówając swój cel.
- Zachowujesz się tak, jakbyś uważała, że masz jakieś prawo, aby osądzać innych. Aby uznać mnie złym i obarczyć winami całego świata.- Powiedział i wyczarował dwie kamienne dłonie, które chwyciły Iris za nogi.
Jednak Iris silnym uderzeniem laski wyrwała się z uścisku.
- To, co widziałaś w życiu, powinno JASNO dowodzić czegoś zupełnie innego. Nasza rodzina latami pracowała nad tym, aby zjednoczyć te ziemie, ale nie można tego zrobić, nie brudząc sobie rąk.- Grzmiał Idran i dalej nacierał na Iris.
Oboje zdawali się mieć wyrównane siły, ale doświadczenie było po stronie jej ojca.
Wtedy do walki dołączył Belos, a jego ingerencja zaczęła przechylać szalę na stronę Iris.
- Nawet jeśli zdołacie zwyciężyć...moja wizja któregoś dnia się odrodzi w głowie kogoś innego. A wiesz dlaczego? Ponieważ ta idea wyrosła ze ZROZUMIENIA, że problem ludzi trzeba któregoś dnia rozwiązać. Wszystkiego, czego trzeba, aby ta idea się odrodziła to to, aby świat pozostał taki, jaki jest. I właśnie DLATEGO nigdy mnie nie pokonacie!
- Skąd u ciebie taki strach przed ludźmi?- wysapała Iris.
- Twój dziadek spotkał człowieka, który wybudował portal pomiędzy naszymi światami! Rozumiesz?! Jeśli damy im czas to, mogą stać się dla nas zbyt wielkim zagrożeniem. Dlatego nie mam zamiaru dłużej czekać!
- Jeśli tak się stanie, będę bronić mojego domu przed każdym, kto mu zagrozi- oświadczyła Iris.
- Naiwna smarkulo.- Idran wyszczerzył się w pogardliwym uśmiechu.- To prawda. Shantiri już wieki temu przewidziała, że któregoś dnia jedna ze stron wyprze tą drugą, a ja wolę, aby to nasza wygrała.
- Powstrzymam cię! Bez względu na cenę!- krzyknęła i skinęła w kierunku Belosa, dając mu znak do ataku.
Oboje użyli swoich najsilniejszych zaklęć, a Idran wyczarował tarczę, która je zablokowała.
- Po co trwać w tym daremnym przekonaniu? Odpuść, pozwól, że wyślę cię prosto w objęcia śmierci!
Idran wyciągnął obie dłonie i skopiował zaklęcie Iris. W połowie drogi między spotkały się oba zaklęcia. Żadne z obojga nie mogło uzyskać widocznej przewagi, a Belos wykorzystał to, aby zebrać więcej mocy.
- Wiesz, że to już koniec ojcze- grzmiała Iris i nasiliła swoje ataki, a Belos robił to samo co ona.
- <Idran stęknął> Wiesz, dlaczego tak łatwo nasza rodzina zbudowała to, co mamy? Ponieważ ludzie i mieszkańcy Wrzących Wysp są pod tym jednym względem tacy sami. Boją się ciężaru władzy i ustawiają się w kolejce, do tego, kto przejmie dowodzenie. Chcą, żeby mówiono im, co mają robić, nic dziwnego. Skoro całą ludzkość stworzono tylko po to, by służyć! Ja robię to, muszę, bo przysłuży się to znacznie większej sprawie, której wy nie zrozumiecie.
Idran przerwał monolog i skoncentrował się na ataku, ale nie mógł zbyt długo opierać się połączonej sile Iris i Belosa, aż nagle został trafiony wiązką energii.
Idran zachłysnął się powietrzem w chwili kiedy zaklęcia go dosięgły. Mimo niewielkich obrażeń zewnętrznych Iris wiedziała, że to koniec.
-Nie myśl sobie tylko, że zaraz poklepię cię po policzku i powiem, jak bardzo się myliłem. Ja w odróżnieniu od ciebie nie rozpaczam i nie gryzę się tym, co by było, gdyby. Na pewno to rozumiesz.- Spojrzał na nią i jęknął z bólu.- A mimo to w jakiś sposób jestem z ciebie dumny. Masz w sobie wielką wiarę. Siłę. Odwagę. Wszystkie szlachetne cechy, jakie powinna mieć wielka bohaterka... jesteś bardzo podobna do twojej matki. Teraz dopiero widzę, że powinienem był cię zabić dawno temu. Żyj dobrze Iris... póki masz jeszcze czas.- Po tych słowach Idran osunął się martwy na ziemię.
- Żegnaj ojcze. Przykro mi, że to musiało się tak skończyć, ale dokonałeś wyboru podobnie jak ja.- Westchnęła. Liczyła, że śmierć jej ojca sprawi, że poczuje się lepiej, ale się nie poczuła. Widziała, że walczyła już z tylko cieniem osoby, którą niegdyś był. Pochłonęła go do tego własna ambicja i próżność. W chwili swej śmierci był tylko pustą skorupą, a to, co zrobiła Iris, było aktem miłosierdzia.
- Jest jeszcze jedna rzecz do zrobienia.- Iris podeszła do klatki, w której szalał twór jej ojca.
Wiedziała, że nie może pozwolić, aby uciekł, więc odkręciła zawory i patrzyła jak klatkę, wypełnia ciecz, które w zetknięciu się z abominacją doprowadziła do jej stopniowego rozpadu.
- Chodźmy stąd Belosie. Zbrzydło mi to miejsce.- Odparła z pogardą i otworzyła portal.
- Nie idziesz?- zapytał, zatrzymując się tuż przed portalem.
- Idę, ale najpierw upewnię się, że to plugawe miejsce zniknie z powierzchni ziemi.- Iris zebrała całą magię, jaką miała i wycelowała swoją laskę w podłogę i uderzyła nią z całych sił.
Wtedy wieża zaczęła się trząść.
- Co zrobiłaś?
- Wyspa Popiołów to uśpiony wulkan- odparła.- Natura dokończy resztę, a teraz chodźmy stąd.
Belosowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać i jak najszybciej przeszedł przez portal, a Iris podążyła tuż za nim.
Kiedy oboje byli już bezpieczni po drugiej stronie, oboje wiedzieli, że zaczął się nowy rozdział w ich życiu.
Iris wiedziała, że została jednak jeszcze jej siostra Tanis, ale bez ojca i brata rodzina Risemoon wkrótce się rozpadnie, ale to wcale nie znaczy, że będzie przez to łatwiej. Została jeszcze Tanis. Ostatnia osoba, która łączyła Iris z przeszłością.
4 dni później cesarski pałac.
Belos zebrał wszystkich przedstawicieli sabatów oraz zorganizował konferencję prasową na której miał ogłosić coś bardzo ważnego. Na tyle, że było to transmitowane na każdym kanale.
Miał też na sobie maskę, bardzo podobną do tej, którą miała jego figurka z dzieciństwa. Maskę, która stała się jego symbolem.
W sali znajdowały się fotele, nad którymi powieszone były gobeliny przedstawiające poszczególne sabaty, a na środku znajdował się sam cesarski sabat z Belosem na czele.
Wszyscy członkowie sabatów zajęli swe miejsca i zwrócili swe spojrzenia na Iris, która stanęła pośrodku sali.
- Za nim zacznę mam pewne ogłoszenie- Spojrzał na członków sabatu, a później na miejsce, gdzie znajdowały się kamery.- - Próba zamachu na moje życie pozostawiła mnie okaleczonym i oszpeconym i, mimo że od tej chwili muszę nosić tę maskę, to chcę, abyście wiedzieli, że moja wola nigdy nie była tak nieugięta!
Wszyscy przywódcy jednocześnie zaczęli klaskać, wstając jednocześnie z miejsca, a kiedy Belos uniósł dłoń, aby ich uspokoić, ci znów usiedli na swoich miejscach.
- Jednak głównym powodem naszego zebrania jest fakt, że obecna tutaj Iris Fallmoon okazała wielkie oddanie naszej sprawie, zostaje nie tylko twarzą cesarskiego sabatu oraz moją prawą ręką, a twoje działania nie będą kwestionowane, tak długo, jak nie zagrażają moim interesom. Od teraz odpowiadasz tylko i wyłącznie przede mną.
- Nie mogę się doczekać, aż będę mogła wesprzeć sabaty w najbardziej kluczowych sprawach.- Odparła pokornym tonem.
- Więc pozostaje tylko jedno.- Belos wstał i spojrzał na przedstawicieli pozostałych sabatów.- Niech nasi wrogowie drżą. Bo mój gniew...nasz gniew, pochłonie ich wszystkich!
Członkowie innych sabatów również wstali i ukłonili się Iris, a ta z dumą przyjęła promocję i odpowiedziała lekkim ukłonem, by potem opuścić salę już jako prawa ręka Cesarza Belosa i twarz Cesarskiego Sabatu.
Jakiś czas później.
Iris czekała cierpliwie, aż cały ten cyrk dla plebsu dobiegnie końca i Belos został sam i wtedy dyskretnie wróciła.
- Nie wzywałem cię- oznajmił.
- Wiem, ale jest coś, co muszę z tobą omówić, bo dzisiaj rano dostałam to- Iris wyciągnęła z torby nieco postrzępiony kawałek papieru.
- Czytaj.- Polecił.
- Lepiej nie...-odparła.- Bo treść ci się nie spodoba... Erland owszem powiedział, że zostaniesz uleczony i tak się stało, ale zapomniał wspomnieć, że prócz tego, że zostaniesz połączony z tytanem to, staniesz się potworem. Tworem dzikiej magi. Ciężko powiedzieć czy będziesz demonem, czy czymś w rodzaju abominacji- Iris bezradnie rozłożyła ręce.
- Kto jeszcze wie?- Ton, w jakim zadał to pytanie, dał jasno do zrozumienia, że nie jest on z tego powodu szczęśliwy.
- Prócz naszej dwójki? Nikt.
- I niech tak zostanie... dasz radę jakoś to naprawić?
- Mogę powstrzymywać przemianę, ale nie wiem na jak długo i czy wystarczy nam środków.
- Doprecyzuj, co rozumiesz przez środki?
- Krew Tytana. Mogę z niej stworzyć coś, co zatrzyma przemianę, ale krew któregoś dnia się skończy i wtedy może pojawić się problem, czego użyć jako zamiennika, ale zbadam sprawę. Obiecuję.
- Dobrze... ale za nim pójdziesz, przeczytaj list.- Skinął dłonią i rozsiadł się na tronie.
- Jeśli tego chcesz...ekhm- chrząknęła.- "Belosie, jeśli to czytasz to znak, że twoi ludzie nie zniszczyli tej wiadomości, a powinni, chociaż wtedy nie wiedziałbyś, że los bywa bardzo mściwy. Kiedy przybyła do mnie twoja przyjaciółka wahałem się, czy ci pomóc, ale uznałem, że pomogę i przy okazji zemszczę się za to, jakie krzywdy wyrządziłeś mojemu ludowi i Wrzącym Wyspom. Ty piewca porządku i ładu staniesz się tym, czym tak bardzo gardziłeś. Nikt i nic ci już nie pomoże i nie próbuj nas szukać, bo kiedy czytasz ten list to, jesteśmy już poza twoim zasięgiem. I jeszcze jedno co musisz zapamiętać. Dzika magia nie jest niebezpieczna. To ci, co nią władają, są niebezpieczni."
Belos wydał z siebie odgłos frustracji i gniewu.
- Próbowałaś go szukać?!
- Tak, ale przepadli- westchnęła.- Sugeruje, aby skupić się na tym, by nikt niepowołany się o tym nie dowiedział.
- Jesteś moją prawą ręką, więc to spoczywa na twoich barkach. Doceniam twoją lojalność i nie zapomnę jej, a jeśli faktycznie mogę się zmienić to chcę żebyś wiedziała, że zawsze byłaś moją najlepszą przyjaciółką, jedyną. I gdyby nie okoliczności to może moglibyśmy być kimś więcej.
- Będę o tym pamiętała.- Odpowiedziała, lekko się uśmiechając. Zdawała sobie sprawę, że te słowa stanowiły coś w rodzaju pożegnania i nawet jeśli były nie szczere to, znaczyły dla Iris naprawdę wiele.
Iris przed wyjściem zniszczyła list od Erlanda. Nie przeczytała fragmentu, w którym ten dziękował jej za pierścień Nieskruszonego, dzięki którego mocy mogli uciec, ale to już było nieważne, bo nic już nie dało się z tym zrobić, a Iris miała teraz istotniejsze sprawy na głowie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro