Rozdział 7 Rytuał jedności
3 dni później
Wpis 518
3 dni temu odbył się bal i było świetnie. Byłam gwiazdą i ogólnie wszyscy nie mogli się nachwalić mojej urody, tego, jak tańczę oraz mojego poczucia smaku. I nie dziwę się, bo sama się sobie podobałam.
A żeby było śmieszniej udało mi się udaremnić spisek, który uknuł mój brat i za to zamienili go w kamień... i dziwnie się czułam, bo widziałam to na własne oczy.
Niby wiem, że sobie zasłużył, ale jednak mam wątpliwości...
Mój mistrz uczył mnie, aby nie działać pochopnie, chyba że na szali jest cudze życie.
Minął prawie tydzień, a może i nie od kiedy nasze drogi się rozeszły i teraz dopiero widzę, jakie miałam szczęście, że był moim mistrzem, ale teraz sama muszę podejmować decyzje, przy których nikt mi nie doradzi.
Cóż...mój mistrz przydałby się też z innego powodu. Belos po balu został mianowany cesarzem i chwilę później osunął się na ziemię i nikt nie wie, co mu jest. Niby zajmują się nim najlepsi członkowie z sabatu uzdrawiania, ale umówmy się, że ten sabat dopiero raczkuje, więc mocno wątpię w ich umiejętności, ale ja akurat na uzdrawianiu znam się jeszcze mniej.
Potrafię zrobić co prawda miksturę uzdrawiającą, która uleczy rany fizyczne, ale trucizn czy klątw nie wyleczy, a jedynie spowolni. Więc jeśli mam pomóc Belosowi muszę wiedzieć, co dokładnie mu dolega.
Warto jeszcze wspomnieć, że tych z sabatu uzdrawiania nazywamy "Krukami" przez te ich maski, jakie wkładają, kiedy zajmują się chorymi. Niby cesarski sabat też ma podobne, ale cóż... nie ja wyznaczam standardy, więc opinie w sprawach strojów zachowam dla siebie i dla ciebie.
Są do bani!
To pisała Iris Fallmoon bohaterka, odkrywczyni i mistrzyni magii oraz przyszła członkini sabatu oraz zbawicielka elit lat 17
Jakiś czas później
Iris przybyła właśnie na zamek, w który od 3 dni stał się najważniejszym punktem Wrzących Wysp.
Kiedy Iris otwarła drzwi, zobaczyła Belosa siedzącego na swoim tronie.
- Iris! Nie mogłaś wybrać lepszego momentu! Jestem strasznie zdenerwowany, siedzę i czekam, niczym...no nie wiem kto na rozgrzanych węglach, które ktoś ciągle podgrzewa!
Belos wyglądał dość mizernie, a jego oczy były podkrążone, nie wiadomo czy przez brak snu, czy chorobę.
- Widzę, że poczucie humoru jeszcze cię nie opuściło- Iris pozwoliła sobie na nieco szerszy uśmiech, aby nie czuł on, że widzi, iż nie jest z nim za dobrze.- Na co więc czekasz z taką niecierpliwością?
- Wezwałem jednego z najlepszych uzdrowicieli w sabacie!- Skinął głową na osobnika w masce kruka przy oknie.- Bada mnie już od dwóch godzin...nakazał mi na razie zawiesić działalność cesarza...ale wiesz, że to nie możliwe, a ja nie cierpię bezczynności.
- A zatem, szanowny uzdrowicielu, jaka jest diagnoza?- Iris spojrzała w kierunku uzdrowiciela, który potrząsał fiolką z krwią Belosa i w jednej chwili wróciły do niej wspomnienia z dnia śmierci jej mamy. Iris nie miała już wątpliwości, że był to Ciemny Uścisk. Ta sama trucizna, która zabiła jej mamę i której do dziś dnia nie potrafiła wyleczyć.
- Ta krew...jest czarna?!- Zauważył Belos, który nie wyglądał na szczęśliwego i zdawał się tracić kontakt z rzeczywistością.
- Belosie? Czy to twoja krew? Belosie... Odpowiedz mi!- Iris podbiegła do niego i złapała za rękę.
- Belosie! Zostań ze mną! Belosie! Jest szansa, że to pomyłka. Może chodzi o coś innego...
Belos odtrącił jej rękę. Widać było, że nie może się z tym pogodzić. Iris domyślała się, że taka diagnoza musiała być dla niego szokiem.
- Ja... Ja umrę.
-Nie! Nie. Belosie...
Belos wstał i zrobił parę kroków do przodu i oznajmił łamiącym się głosem:
- Umrę jak twoja matka oraz inni. Ja...umieram! Ja...nie chcę umierać! Nie tak młodo! Jest tyle jeszcze do zrobienia! To takie... Iris, nie chcę tego...
Iris podbiegła do niego i objęła z całej siły.
- Belosie, jestem przy tobie... Uspokój się!- Spojrzała w kierunku strażników- Precz! Wszyscy precz! To rozkaz!
Strażnicy wykonali jej rozkaz, chodź niechętnie, a Belos nieco się uspokoił.
- Dziękuję ci Iris...
- Proszę bardzo, a teraz ci lepiej?!
- Nie wiem... Nie opuścisz mnie, prawda?
- Znajdę lekarstwo... Obiecuję ci!
Belos ponownie odszedł kilka kroków.
- Twojej matce nikt nie zdołał pomóc, wiesz o tym? I wiesz, że umrę za nim, zdążysz je znaleźć, o ile w ogóle ci się uda...
- Nie mów tak! Udami się, mam już kilka interesujących tropów do zbadania...- Iris skłamała, bo na tę konkretną truciznę nie znała antidotum, ale chciała, aby Belos nie stracił nadziei na wyzdrowienie.
-Nie wiem Iris... Sytuacja jest bardzo poważna... Boję się... Tak bardzo się boję!- Iris chyba pierwszy raz w życiu zobaczyła w jego oczach prawdziwy strach. Bał się tego, co nieuchronnie nadciąga. Widział jak jego ciało drży czy to ze strachu, czy przez postępujące działanie trucizny.
- Więc nie będę tracić czasu i znajdę rozwiązanie.- Powiedziała stanowczo i ruszyła w kierunku otwartych drzwi.
Kiedy drzwi za jej plecami się zatrzasnęły, zagadnął ją uzdrowiciel, który wcześniej zajmował się Belosem.
- Więc próbujesz znaleźć lekarstwo?- zapytał, ale to było raczej pytanie retoryczne. Dobrze wiedział, że to właśnie planuje.
- Tak. Ma pan jakieś pomysły? Sugestie? Poszlaki? Cokolwiek?
- Wiem tyle, że trucizna została stworzona magicznie, a ta, którą podano cesarzowi, nie miała go zabić od razu. Ma działać jak najwolniej, a jej celem prawdopodobnie jest wywołanie rozpaczy i strachu.- Stwierdził i ściągnął maskę.- Prawdę mówiąc ta trucizna jest w stanie zabić w ciągu kilku sekund, a co więcej jest odporna na nasze zaklęcia oraz inne sposoby, jakie znamy. Możemy jedynie spowolnić jej działanie na jakiś czas, ale niczego nie mogę obiecać.
- Ile czasu mu zostało?
- Obecnie? Daje mu maksymalnie 4 dni, a przy dobrych warunkach 6 o ile wcześniej nie oszaleje.
- Więc proszę się nim zająć, a ja spróbuje odnaleźć lekarstwo.
- Dobrze, ale już od 10 lat go szukamy i nie możemy znaleźć nic, co by mogło wyleczyć działanie tej konkretnej trucizny, ale może w miejskiej bibliotece znajdziesz jakieś tropy.
- A wy ich tam nie szukaliście?- spytała podejrzliwie.
- My opieramy się na faktach i badaniach, ale może jakaś legenda lub historia okaże się pomocna. Bo w obecnej sytuacji tylko cud mógłby go ocalić.
- Cóż...nie zaszkodzi spróbować.
Po tych słowach Iris otworzyła portal, przez który udała się wprost do biblioteki.
Po wejściu do niej wypożyczyła wszystkie książki z mitami oraz legendami, w których występuje motyw cudownego uzdrowienia, a było ich całkiem niemało.
Było już późne popołudnie, kiedy Iris odkładała kolejną książkę i idąc, zamyśliła się jaką książkę, powinna przeczytać teraz i przez pomyłkę na kogoś wpadła.
Na szczęście złapała równowagę i przetarła zmęczone oczy.
- Przeprasza, ale jestem lekko nieprzytomna- powiedziała Iris, patrząc na osobę, na którą wpadła.
Była to kobieta. Jeśli miałaby ocenić jej wiek to, byłaby w podobnym wieku co jej mama czy też niewiele młodsza, ale ocenianie tego na podstawie wyglądu jest wyjątkowo mylące.
- Nic się nie stało.- Odparła i zaczęła się rozglądać po ziemi, zupełnie jakby coś zgubiła.- Każdemu może się zdarzyć.
Iris dostrzegła chyba to, czego ta szukała i okazało się, że jest to książka dla dzieci Otabin.
- Tego pani szuka?- Iris przykucnęła i spod stołu wyciągnęła książkę, by od razu wręczyć ją kobiecie.
- Dziękuję.- Odparła.- Moje córki bardzo ją lubią.
- Nie dziwię się. Sama ją uwielbiałam. "Jam przyjaciel i pomóc ci pragnę, rzekł Tim Blaszak nagle. Otabin westchnął, nieco ospale ja nigdy dotąd przyjaciół nie miałem, a zatem już masz, rzecze śmieszny dzieciak. Otabin niemal podskoczył ze szczęścia. Więc Introligator ze swym druhem księgę o przyjaźni zrobił i dał ją Timowi."- Iris wyrecytowała fragment, który mimo lat ciągle siedział w jej głowie i był jednym z tych wspomnień o jej mamie, do którego często wracała w chwilach zwątpienia, czy żalu.
Kobieta zaśmiała się, ale nie był to śmiech szyderczy. Bynajmniej śmiała się i wyglądała na wzruszoną.
- Lilith zawsze lubiła ten fragment i też uczyła się go na pamięć, ale zawsze w którymś miejscu myliły się jej słowa.- Powiedziała z wyraźnym sentymentem w głosie.- Eda zaś wolała nieco wcześniejsze fragmenty, ale mimo różnic wieku dalej lubią tą książkę i raz w miesiącu ją wypożyczam.
- Nie dziwię się. Każdy lubi wesołe przygody Otabina.- Iris również się uśmiechnęła i nawet na chwilę zapomniała po co tu naprawdę jest.
- Miło widzieć, że młodzież pamięta klasyki.
- Cóż pewne rzeczy pozostają uniwersalne nawet po latach.- Odparła.- Przepraszam. Zagadałam panią i nawet się nie przedstawiłam. Nazywam się Iris. Iris Fallmoon.- Skinęła głową lekko zawstydzona swoim brakiem manier.
- Bardzo mi miło, a ja jestem Gwendolyn Clawthorne.- Odpowiedziała skinieniem.- Ja z kolei odniosłam wrażenie, że czegoś szukasz. Mam rację?
- Owszem.- Westchnęła zrezygnowana. - Szukam sposobu, aby pomóc bliskiej mi osobie, która cierpi na chorobę, której sabat uzdrawiania nie potrafi wyleczyć.
- Hmm...-Gwendolyn zamyśliła się na kilka minut.- Wiem. Przeczytaj książkę o dzikiej magii, która nazywała się chyba "Kraina Tysiąca Baśni" pióra Ivara Voloe o ile dobrze pamiętam. Kiedyś to czytałam i to, co zapamiętałam to to, że Ivar nie miał lekkiego pióra, ale był rzetelny, jeśli chodzi o opisy, z których większość była oparta na faktach.- Na jej twarzy pojawił się szczery uśmiech.
- Dziękuję- Iris skinęła głową.- W obecnej sytuacji spróbuje każdej możliwości.
- Mam nadzieję, że znajdziesz to, czego szukasz.- Odparła.- W sumie jak na ciebie patrzę, to nie dziwie się, że Lilith cię podziwia, a nawet Eda, chociaż nie tak bardzo, jak Lilith, jesteś dla niej czymś w rodzaju potencjału, jaki kryje się w cesarskim sabacie.
Iris oblała się rumieńcem i przez kilka sekund nie wiedziała co powiedzieć.
- Podziwiają? Mnie? Przecież jeszcze nic imponującego nie osiągnęłam.
- Bzdura. Całe Wrzące Wyspy plotkują o twoim udziale w rozbiciu spisku na rodzinę Blight oraz o tym, że wybrano cię twarzą cesarskiego sabatu.- Gwendolyn zmierzyła Iris wzrokiem.- Nie wiem ile w tych opowieściach prawdy, ale nawet jeśli tylko niewielka część z nich to prawda to twoje dokonania inspirują innych. No i robisz dobre pierwsze wrażenie więc pewnie sporo uda ci się osiągnąć. No, ale już nie zajmuje ci czasu, bo "Kraina Tysiąca Baśni" nie jest cienka, a tobie chyba się śpieszy. Miłej lektury.- Powiedziała z uśmiechem i po wymianie pożegnań wróciła do swojego domu z książką, którą wypożyczyła.
Iris od razu zabrała się za szukanie książki poleconej przez Gwendolyn i po kilku minutach szukania udało się jej ją odnaleźć i jej widok przerósł najśmielsze oczekiwania.
Iris wiedziała, że "Kraina Tysiąca Baśni" nie będzie cienką książką, ale na to nie była gotowa. Tom był opasły i liczył 5000 stron z okładem, a żeby go ruszyć, Iris musiała skorzystać z magii.
Czytanie tego zajęłoby jej pewnie ze dwa lub cztery dni, a każda minuta była ważna, więc posługując się spisem treści, Iris wytypowała 15 historii, w których mogło znajdować się coś, co mogłoby jej pomóc uratować Belosa.
Wertując stronę za stroną, Iris po dwóch godzinach znalazła coś interesującego. Historia ta opowiadała uzdrowicielu imieniem Erland, który miał według legendy mistyczną wieź z tą krainą i potrafił dokonywać rzeczy z pozoru niemożliwych. Nie było bowiem lepszego uzdrowiciela niż on, ale był typem odludka i trzeba było się namęczyć, aby go przekonać do pomocy, ale to rozpaliło w sercu Iris nadzieję.
*Jeśli Erland istnieje i jeszcze żyje to, go odnajdę!* Pomyślała Iris i zapisała fragmenty historii, które miały jej pomóc w odnalezieniu go.
Kiedy skończyła robić notatki, ruszyła w kierunku miejsca, gdzie według książki, miała największe szanse na znalezienie go.
3 godziny później.
Iris przedzierała się przez las, nad którym już zapadał zmrok, ale to jej nie przeszkadzało, bowiem jeszcze za czasów swojej nauki, odbywała podobne wyprawy więc nie bała się ani lasu, ani tego, co mogło w nim mieszkać.
Jedyne czego się bała to tego, czy nie goni wiatru w polu i nie marnuje w ten sposób szans Belosa na przeżycie.
Ta część Wrzących Wysp była jeszcze dzika i niezbadana i rzadko ktoś się tutaj zapuszczał, więc było to idealne miejsce do znalezienia kogoś takiego jak Erland, który nie przepadał za gośćmi.
O samym Erlandzie wiadomo było niewiele. Jednak znacznie więcej w historii o nim poświęcono temu, że potrafił wyleczyć każdą chorobę, ranę i truciznę. Oraz podobno to on stworzył leczącą czapkę, ale według Iris było to przypisywanie mu cudzych zasług. Zresztą ta czapka i tak nie pomogła Belosowie, więc nie jest taka dobra, jak mówią.
Wchodząc jeszcze głębiej w las, Iris dostrzegła kamienne menhiry, na których widniały runy, które Iris dzięki pobytowi w Europos potrafiła odczytać.
Odpowiedzialne były za skupianie energii oraz ochronę, a idąc ich śladem, zobaczyła palące się pochodnie i krąg z menhirów, a w środku kręgu znajdowało się przynajmniej pięć osób.
Iris powoli podeszła w ich kierunku, kiedy zza jednego menhirów wyłonił się nieznajomy.
- Kim jesteś, że chcesz zbezcześcić nasz rytuał? Pewnie jesteś jedną z tych, którzy mieszają w głowach?- Warknął nieznajomy.
Wtedy z kręgu w ich stronę podszedł ktoś, kto wyglądał na przywódcę, albo kogoś ważnego.
Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła się w oczy Iris, było nakrycie głowy, które zrobione było z czaszki jakiegoś demona i wyglądało na dość stare, a jego tatuaże oraz ubiór świadczyły, że bez wątpienia włada czystą dziką magią i faktycznie może być odludkiem.
- Aidenie, twoim zadaniem jest troszczyć się o to, aby nikt nam nie przeszkadzał.- Odezwał się mężczyzna.
- Najmocniej przepraszam mistrzu, ale ta tutaj chciała zakłócić nasz rytuał.- Aiden wskazał palcem na Iris.
- Przyjrzyj się jej i jej lasce Aidenie, tak nie wygląda typowa członkini sabatu.- Mężczyzna podszedł bliżej Iris i zaczął lustrować ją wzrokiem.- Przedstaw się i powiedz, dlaczego zakłócasz naszą ceremonię?
- Nazywam się Iris i przychodzę tutaj, bo szukam kogoś imieniem Erland.
- To ja jestem Erland.- Odparł mężczyzna.- Domyślam się, że chodzi o uleczenie kogoś, ale od tego macie ten wasz śmieszny sabat uzdrawiania.
- Owszem chodzi o uleczenie, ale ta sprawa jest poza ich zasięgiem.- Wyjaśniła.- Mój przyjaciel został otruty trucizną o nazwie Ciemny Uścisk i bez pomocy najpewniej umrze.
- Hmm...możesz powiedzieć coś więcej?- Erland nieco się zamyślił, próbując przywołać w pamięci truciznę o której mówiła Iris.
- Sprawia, że krew czarnieje, a na ciele pojawiają się czarne wzory, chory cierpi katusze i niestety zawsze kończy się to śmiercią...
- Nigdy jeszcze nie widziałem osoby dotkniętej taką tucizną i nie sądzę, ażebym mógł uleczyć twojego przyjaciela.
- Szukam lekarstwa, ale póki co muszę ulżyć mu w cierpieniu. Czy mimo to mógłbyś mu w nim ulżyć?
- To jest w mojej mocy... Wiem jak sprawić, by każdy zapomniał o bólu nawet najbardziej dotkliwym.
- Naprawdę mistrzu chcesz iść pomóc nieznajomym?- odezwał się Aiden, który nie wyglądał na zachwyconego.
- Moim obowiązkiem jest pomagać tym, którzy tego potrzebują. Zresztą, gdyby to nie było takie ważne to, ta dziewczyna nie szukałaby mnie o tej porze po lesie.- Erland spojrzał na Iris.- Gdzie jest twój przyjaciel, któremu mam pomóc?
- W pałacu Belosa i tym przyjacielem jest właśnie Belos.
Zebrani w kręgu oraz Aiden spojrzeli spode łba na Iris i nie wyglądali bynajmniej na zadowolonych.
- To przez Belosa musimy się ukrywać!- Krzyknął Aiden.- Nie możesz mu pomóc mistrzu!
- Prawda- zgodzili się pozostali.
- Tak byłoby najlepiej, ale wiecie, że ja nigdy nie odmawiam pomocy. Nawet osobą tak niegodziwym, jak Belos.- Oznajmił Erland.
- Przepraszam, ale czy ja coś ominęłam? Znaczy nie było mnie na Wrzących Wyspach 10 lat, a jedyne co wiem, że teraz magię można uprawiać tylko w sabatach.
- Właśnie!- Odpowiedział Aiden.- Belos kazał zniszczyć wszystko, co miało związek z dziką magią, a my musieliśmy zaszyć się w dziczy, aby móc dalej praktykować magię naszych przodków.
- Belos faktycznie napsuł nam krwi- pokiwał twierdząco głową Erland.- Może, kiedy ta sama magia ocali mu życie, zrozumie, że popełnił błąd...Aiden do mojego powrotu ty tu rządzisz.
Aiden chciał protestować, ale wiedział, że nie zmieni decyzji swojego mistrza, więc tylko zacisnął zęby i ukłonił mu się i dołączył do pozostałych.
- Możemy ruszać.
Iris pokiwała głową i otworzyła portal prowadzący prosto do pałacu Belosa wprost przed jego salę tronową.
W tej samej chwili Belos siedział na swoim tronie, wijąc się z bólu.
- Ten ból... Czeka na mnie śmierć!- Powiedział przez zaciśnięte zęby.
Obok niego ciągle chodził Kruk z Sabatu Uzdrawiania i nadzorował jego stan, który był coraz gorszy.
Jego cera na twarzy była zniszczona przez truciznę. Kilka czarnych plam i mocno podkrążone oczy świadczyły, że trucizna postępuje.
Nie panuje nad swoim ciałem... Czuję się jakbym, był kimś obcym w płonącej marionetce... Pochłania mnie tlący się ognień... Ta chwila już się zbliża prawda? Czy śmierć niedługo mnie zabierze...?
Wtedy drzwi do sali tronowej otwarły się, a w nich znajdowała się Iris oraz Erland, którzy szli w kierunku osłabionego trucizną Belosa.
- Jak zawsze zjawiasz się wtedy, kiedy jesteś potrzebna, Iris... Erland powoli podszedł do niego i położył swoją dłoń na jego czole.- Kim... Kim jesteś? Twoja ręka jest zimna jak lód...
- Twój przyjaciel jest rozpalony...-stwierdził, trzymając ciągle dłoń na czole Belosa.
- Jaka ulga...-wydusił.
- Belosie, przedstawiam ci Erlanda. To największy uzdrowiciel na wyspie. Pomoże ci.- Powiedziała i przyklęknęła przed nim.
- Proszę cię...zostań...
Iris wstała i westchnęła ciężko.
- Jestem z tobą i nie opuszczę cię, zanim nie znajdę sposobu, by ulżyć twojemu cierpieniu. Napełnij swój umysł cierpliwością kamienia.- Erland puścił jego czoło i zwrócił się do Iris.- Nie wiem, ile czasu będę potrzebować. Nigdy nie miałem do czynienia z taką trucizną. Ten, kto stworzył tę truciznę, musi być przerażający, skoro zsyła ją na innych.
- Dziękuję ci Iris... Nie chcę sobie nawet wyobrażać jaki los by mnie czekał bez twojej pomocy.
- Mogę cię prosić na słówko.- Odezwał się Erland, dając dyskretnie znak, aby rozmowa odbyła się na osobności.
- Hmm?
- Może będę umiał mu pomóc, ale muszę się nad tym zastanowić czy to na pewno dobry pomysł- zaczął.
- Dlaczego miał to, by być zły pomysł?
- Dlatego, że w grę wchodzą kontakty z Tytanem, a ja wolę się od tego trzymać z daleka od wszelkich rzeczy, które mają z nim związek.
- A czy tytan przypadkiem nie jest częścią Wrzących Wysp?
- Owszem, ale stało się to przez przypadek, ale to nie czas na lekcje historii. Nauczę cię rytuału, który powinien pomóc Belosowi, ale w zamian chcę, abyś zdobyła dla mnie pewien pierścień. Jest tutaj w tym zamku- powiedział.- Taka jest moja cena.
- Dobrze. Zdobędę go, ale jak on wygląda?
- Jest zrobiony z zielonego gładkiego metalu i pokryty runami. Ciężko go pomylić z czymś innym.
- W takim razie jutro przyniosę ci pierścień, a ty nauczysz mnie tego rytuału tak?
- Ja zawsze dotrzymuje słowa.- Odparł.- Idź, a ja dalej będę uśmierzał jego ból.
Iris pokiwała głową i zostawiła Belosa pod opieką Erlanda, a sam udała się na poszukiwanie pierścienia, którego chciał uzdrowiciel, ale musiała być przy tym dyskretna, bo mimo powiązań z Belosem nikt nie będzie, bezczynnie patrzył, jak bierze jakikolwiek artefakt bez pozwolenia.
Na szczęście od czasów jej przygody w Itza Iris opanowała sztukę skradania, a dzięki zaklęciom bez trudu znalazła pierścień, którego szukała, więc jedyne, co jej pozostało to wrócić tutaj jutro i liczyć, że Erland również wywiąże się z umowy.
Następnego dnia.
Iris czekała przed drzwiami komnaty Belosa, aż do chwili kiedy drzwi się otworzyły, a w nich pojawił się Erland.
- Mam ten pierścień, który chciałeś- powiedziała i wręczyła go Erlandowi.
Ten przez chwilę trzymał go w dłoni i uśmiechał się szeroko.
- Tak to ten.- Powiedział.- Pierścień Nieskruszonego. Należał on do jednego z moich poprzedników, ale teraz wrócił on na swoje miejsce- Erland założył pierścień i spojrzał na Iris.- Teraz moja część umowy słuchaj uważnie i zapamiętaj każde słowo.
Erland zdradził Iris, aby udała się do czaszki Tytana, gdzie można znaleźć niewielkie źródełko z jego krwią, która dzięki odpowiednim rytuałom pomoże uzdrowić Belosa, ale czas ciągle działał na ich niekorzyść.
- Ja skończyłem swoje zadanie- Erland ukłonił się.- Do następnego razu o ile los pozwoli.- Dodał i opuścił pałac.
Iris nie pozostawało nic innego jak zabrać Belosa do miejsca, które wskazał Erland i liczyć, że to coś da.
Na szczęście stan Belosa pozwalał na podróż, a Iris otwarła jeden z portali na tyle blisko celu, na ile mogła.
Belos podpierając się o Iris, przeszedł wraz z nią, ale ciągle mieli kawałek do przejścia. Los jednak był łaskawy, bo droga prócz tego, że od dość dawna nikt nią nie szedł, była względnie łatwa do pokonania, tylko co jakiś czas zakręcała to w prawo to w lewo, a kiedy w jednym miejscu ścieżka została zniszczona, Iris za pomocą magi ją odbudowała.
I tak po godzinie marszu dotarli na miejsce.
Iris bezpiecznie posadziła Belosa na jednym z kamieni, a sama zaczęła szukać źródełka, o którym mówił Erland, co stosunkowo szybko się jej udało.
Niedaleko źródełka znajdowało się stare zakurzone naczynie, które nie wiadomo do czego służyło, ale było cennym znaleziskiem, bo tego właśnie Iris potrzebowała do dalszej części rytuału.
Po nabraniu ze źródełka krwi zaczęła rysować runy, których nauczył jej Erland. Rysowała je powoli i dokładnie wiedząc, że jeśli się pomyli runa to, w najlepszym razie nie zadziała, a w najgorszym jej działanie będzie zupełnie inne od zamierzonego.
Usta Iris wykrzywiły się w tryumfalnym uśmiechu, bo udało się jej dzięki pomocy innych zrobić coś, czego nie mogła uczynić dla swojej mamy.
Kiedy już skończyła, nakazała Belosowi stanąć w jego środku, ale kiedy już miała aktywować runy...
Ból przyszedł nagle. Iris jęknęła, upadła aż ziemia zadrżała. Walcząc rozpaczliwie z ogarniającym ją bezwładem, starała się założyć blokadę mentalną. Udało się jej w ostatniej chwili, bo nastąpiło kolejne uderzenie.
Iris mimo prób poddała się nieznanej sile i obróciło nią kilkakrotnie w powietrzu i rzuciło ją parę metrów dalej, na szczęście uniknęła upadku na walające się wszędzie ostre jak brzytwa kamienie.
Iris nie lubiła telepatii, ale jak musiała to potrafiła, chociaż uznawała ją za głupią i niebezpieczną gałąź magi.
Kiedy się pozbierała i oceniła stan swojego ciała, wydedukowała, że poza drobnymi otarciami i stłuczeniami nic poważnego się jej nie stało.
Założyła nową blokadę mentalną, wstała i otrzepała się z kurzu, jaki do niej przywarł po tym, jak ktoś rzucał nią jak lalką.
Wtedy właśnie odezwał się głos, który zdawał się dochodzić zewsząd.
- Wystarczy!
- Kim jesteś?!- zapytała rozglądając się wkoło.
- Jestem Tytanem i staram się cię powstrzymać od poważnego błędu.
- Czego chcesz Tytanie?- Zapytała. Postarała się również, żeby to Tytanie zabrzmiało odpowiednio pogardliwie. I chyba nawet się jej udało.- I o jakim błędzie mówisz?
- Milcz i słuchaj.- Głos Tytana zadudnił w pomieszczaniu, a Iris podobało się to coraz mniej.- Rytuał, jaki chcesz przeprowadzić, sprawi, że mój głos w tym miejscu zaniknie i zostanie związany z tym twoim przyjacielem.
- A powinno mnie to obchodzić, bo...?
- Twój przyjaciel przeżyje, ale zostanie zachwiana równowaga. Moja krew wpłynie na niego i zmieni. Dlatego proszę cię, nie rób tego.
- Iris proszę, nie słuchaj go- wtrącił Belos, który zebrał całą swoją siłę, aby móc mówić, ale sprawiało mu to olbrzymie trudności.
- Jeśli to prawda, to nie chcę, abyś się zmienił.- Zwróciła się w kierunku Belosa.
- Musisz wiedzieć, że robię to dla siebie, dla nas, dla wszystkich! Abyśmy w końcu mogli być wolni.
- To nie ma sensu! Belosie, to szaleństwo!
- Nie rozumiesz, ponieważ, jesteś przywiązana do starego świata. Do starego, umierającego świata, który, aby przetrwać, zdradził nas, wykorzystał i manipulował nami i nie zawahałby się nas zabić.
- Być może, ale...
- Widziałem jaki los spotka Wrzące Wyspy i zrozumiałem, że to nie ma sensu. Zakłamanie i hipokryzję osób chcących zdobyć więcej władzy. Wrzące Wyspy są zepsute. Wiesz o tym. Otrzymałem niezrównaną moc i dar, dzięki którym mogę się tego wszystkiego pozbyć. Mogę wysłać stary świat z powrotem w ramiona nieuniknionej śmierci i zbudować tutaj coś nowego. Coś unikatowego. Ty i Ja moglibyśmy nim rządzić wspólnie. Bylibyśmy łaskawymi i dobrymi monarchami...
- On sam jest wcieleniem strego świata, o którym mówi... Ma jego słabości i nosi jego truciznę...w imię mglistej wizji jest gotów niszczyć wszystko wokół siebie... Aby przerwać cykle, które trwają od wieków. Błagam cię dziecię Wrzących Wysp! Pomyśl o wszystkich życiach, które zgasną, aby zaspokoić jego dumę!- Odezwał się Tytan, próbując przekonać Iris.
- Nie słuchaj go. Tytan zbyt długo był bierny. Jest taki sam jak inni, kurczowo trzyma się przeszłości... Wszystko, co musisz teraz zrobić, to pomóc mi zawiązać więź z tą krainą...i razem będziemy mogli w końcu zmienić świat. Tak jak zawsze marzyłaś.- Powiedział, lekko się uśmiechając.- Więc mogę na ciebie liczyć?
- Obiecałam, że cię ocalę- oznajmiła, patrząc mu w oczy.- Mam już dość, że wszyscy próbują ze mną pogrywać nawet ty. Powiedz mi, wiedziałeś, że istnieje lekarstwo?
- Tylko opowieści, ale nie wiedziałem, że jest ono tutaj i wiąże się z takim rytuałem.
Te tłumaczenia jej nie przekonywały. Iris miała niejasne wrażenie, że Beolos mógł się nią wysługiwać, ale nie miała dowodów no i była jeszcze kwestia, że obietnicy, a ona nigdy ich nie łamie.
Iris wzięła kilka wdechów i a z całej siły uderzyła o runy, które namalowała.
Czerwono szare smugi światła ogarnęły Belosa, a Iris widziała, że wraca on do zdrowia i być może popełniła największy błąd swojego życia, ale nie mogła już tego cofnąć.
Podeszła do niego i pomogła mu wstać.
- Jak się czujesz?
- O dziwo dobrze.
- Prawdopodobnie oddałeś się w służbę Tytanowi
- Co to niby ma znaczyć?- zdziwił się Belos
- Erland mnie ostrzegł, że jeśli cię uratuje to wszystko co zrobisz, świadomie bądź nie, zrobisz dla niego. Związałeś się z nim tak jak sobie życzyłeś, ale pytanie kto komu będzie służył.
- Nie stałem się jego sługą.- Odparł stanowczo.
- Czas pokaże, ale co zrobisz z tym darem?
- Jeszcze nie zdecydowałem- westchnął i wziął oddech jeden z nielicznych, który nie sprawiał mu już bólu.
- Więc lepiej to przemyśl, bo ktoś inny zrobi to za ciebie.
- Co cię ugryzło?
- Musiałam wybierać- warknęła.- I nie czuję się z tym dobrze, bo żaden z tych wyborów nie wyglądał dobrze, więc proszę cię spraw, bym nie pożałowała swojej decyzji, a póki co ja wracam do domu i wracam sama.
Nie czekając na jego odpowiedź opuściła komnatę i ruszyła powoli w kierunku Kościogrodu.
Iris nagle spostrzegła, że materializuje się przed nią jakiś magiczny twór podobny do golemów jakie widziała w Celeste i Europos, ale że była potężnie wkurzona i buzowały w niej emocje, więc pierwsze co zrobiła to przyładowała mu potężnego kopa i golem wywalił się jak długi.
Nie czekając na to aż ten się podniesie uderzyła w niego przywołaną błyskawicą i na koniec splunęła pogardliwie na to co z niego zostało.
Nerwy ciągle miała napięte jak struny, ale coś kazało jej zawrócić, a kiedy to zrobiła po Belosie, nie było ani śladu.
Został tylko kawałek papieru, na którym widniał herb, który Iris dobrze znała. Należał bowiem do jej rodziny, a tym który porwał Belosa, był jej ojciec, który jako jedyny dysponował taką potęgą, żeby stworzyć golema a samemu bez trudu porwać jej przyjaciela spod jej nosa i to oznaczało, że czas na spotkanie po latach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro