Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Dzisiejsza temperatura nie była zbyt przyjemna, ponad trzydzieści siedem stopi już o dziesiątej rano. Zero wiatru, zaduch powodujący problemy z oddychaniem i to cholerne słońce... zdecydowanie lato to najgorsza pora roku.

Spędziłam sporo czasu pod prysznicem, po wyjściu chłodny dreszcz obiegł moje ciało, co w tej sytuacji było całkiem przyjemne. Nałożyłam na siebie bieliznę, po czym rozczesałam mokre włosy, wysuszyłam je, a na końcówki wtarłam odżywkę. Lubiłam dbać o siebie, nawet bardzo. Nie była oczywiście pedantką, która piszczała, gdy tylko się ubrudziła, ale po prostu sprawiało mi to przyjemność i pewnego rodzaju satysfakcję.

Założyłam krótkie, białe spodenki oraz tego samego koloru bluzkę na ramiączkach, do plecaka wpakowałam potrzebne zeszyty i zeszłam na dół, gdzie czekało na mnie śniadanie. Mama jak co ranek przygotowała swoją pyszną jajecznicę z bekonem, do tego świeżo wyciskany sok pomarańczowy... nie ma nic lepszego o poranku!

- Kochanie, zbieram się już do pracy. Podwieźć cię do szkoły? - zapytała, szukając w torebce kluczyków od samochodu, przy tym wszystkie swoje bibeloty wykładając na blat kuchenny. Jak większość kobiet miała sporo rzeczy w tej torebce, właściwie zawsze mnie to bawiło... przecież połowy z nich nigdy nie użyła i zapewne nie użyje, a i tak je nosi.

- Nie trzeba, Louis ma po mnie przyjechać - wzruszyłam lekko ramionami, biorąc w dłoń szklankę z sokiem. - Wydaje mi się, że zostały gdzieś na kanapie - dodałam widząc, że nie może znaleźć swojej zguby.

Ta spojrzała na mnie z olśnieniem i poszła do salonu, wróciła po chwili.

- Dobrze, że chociaż ktoś tutaj ma łeb na karku - uśmiechnęła się promiennie. - Miłego dnia kochanie - ucałowała mnie w policzek, przez co uśmiechnęłam się.

- Tobie również - odpowiedziałam jej tym samym.

Mama wyszła, chwilę później słyszałam silnik samochodu i pisk kół. Pokręciłam głową i szybko dokończyłam śniadanie, widząc która godzina. Umawialiśmy się na ósmą, jest za pięć, a Louis jest cholernie punktualny. Z jednej strony to zaleta, z drugiej wada... przeważnie o porankach musi na mnie czekać. Cóż, po prostu często zamyślam się pod prysznicem i z pięciu minut robią się piętnaście, chociaż nigdy się nie skarży, więc chyba nie jest ze mną aż tak źle, jak mogłoby się wydawać.

Tego dnia oczywiście nie było inaczej. Starszy model audi podjechał pod dom w momencie, w którym wzięłam się za zmywanie naczyń. Jęknęłam niezadowolona pod nosem, wytarłam dłonie, zabrałam plecak i nie chcąc kazać mu na mnie czekać, wyszłam z domu.

- Opowiadaj, jak tam randka z Rose?! - spytałam od razu po wejściu do jego auta, starałam się ukryć moje podekscytowanie, jednak nie poszło mi to najlepiej.

- Też się cieszę, że cię widzę - odetchnął, a ja przeczuwałam najgorsze. - Nie poszło najlepiej. Okazało się, że jest weganką, a ja zabrałem jej do knajpy ze stekami, burgerami... - musiałam zakryć usta dłonią, żeby się nie zaśmiać. - Później poszliśmy do kina, okazało się, że nie lubi filmów sensacyjnych, całą godzinę ziewała i miałem wrażenie, że zasnęła z głową w popcornie - westchnął. - Nie wiem, Eve... co ze mną nie tak? - spojrzał na mnie wyraźnie zmęczony.

- Nie przejmuj się, to po części jej wina. Kazała ci wybrać wszystko, wybrałeś... to, że jej się nie podobało... cóż, skąd mogłeś wiedzieć? - starałam się go pocieszyć. - Mam nadzieję, że jeszcze się z nią umówisz?

- Sam nie wiem, mam wrażenie, że wyszedłem na totalnego buca - wrzucił pierwszy bieg i sprawnie ruszyliśmy w stronę szkoły. - Pewnie na korytarzu będzie udawać, że mnie nie zna - dodał.

- Nie będzie tak, a nawet jeśli... jej strata. Straci fajnego faceta, a uwierz mi, jak nie ona to znajdzie się inna fajna, inteligentna i piękna dziewczyna. Nie brakuje ich w naszej szkole - stwierdziłam.

- Czasem chciałbym być takim optymistą jak ty - pokręcił głową, na co się uśmiechnęłam. Wyjęłam ze schowka jego okulary przeciwsłoneczne i założyłam je na nos. Były na mnie nieco za duże, przez co musiałam co chwilę je poprawiać, ponieważ się zsuwały.

Bez problemów znaleźliśmy miejsce na parkingu szkolnym, zabraliśmy swoje torby i ruszyliśmy w kierunku budynku. Tak wyglądał każdy mój dzień od poniedziałku do piątku. Lou przyjeżdżał po mnie, w drodze do szkoły wyżalaliśmy się sobie, lub powtarzaliśmy materiał na sprawdzian, później stojąc przy szafkach obgadywaliśmy szkolne „księżniczki" chichocząc cicho. Szczerze mówiąc, nie chciałabym zamienić tego na nic innego, z Louisem przyjaźnię się od piaskownicy, przez co jesteśmy ze sobą mocno zżyci i w zasadzie nie mamy przed sobą żadnych sekretów.

- Idzie pan idealny - usłyszałam nagle szept przyjaciela. Wychyliłam się zza jego ramienia i ujrzałam Leo.

Na sam jego widok moje serce gwałtownie przyśpieszało, robiło mi się gorąco. Biała koszulka opinała jego pokaźne mięśnie, piękną twarz zdobił uroczy uśmiech i śliczne niebieskie oczy. Ciemne włosy jak co dzień opadały mu delikatne na czoło, co jeszcze bardziej dodawało mu uroku. Tak jak zwykle, przeszedł obok mnie, nawet nie zerkając w moją stronę. Lou szturchnął mnie w ramię, przywracając na ziemię. Westchnęłam ciężko i wróciłam wzrokiem do swojej szafki.

- Leo Torres, owoc zakazany - podsumował. - Powinnaś sobie go odpuścić, serio - stwierdził, zatrzaskując swoją szafkę.

- Jak zwykle pesymista - wywróciłam oczami. - Gdyby tylko dał mi szansę... gdyby choć na mnie spojrzał, powiedział cześć... dla niego nie istnieję...

- Często mam wrażenie, że dla niego nie istnieje żadna dziewczyna. Wiesz, że nie jedna się ślini, a on nic.

- A z drugiej strony, widziałeś go kiedyś z chłopakiem? Bo ja nie - uśmiechnęłam się z nadzieją.

- Owszem, widziałem i to całkiem niedawno - odwzajemnił mój gest.

- Zamilcz - jęknęłam cicho, odchylając głowę do tyłu.

Ten jedynie parsknął śmiechem i zamknął za mnie moją szafkę. Wiedziałam, że zachowuję się niedojrzale, ale naprawdę wierzyłam w to, że gdyby tylko dał mi szansę... moglibyśmy być razem szczęśliwi. Wiem, że jest homo, ale przecież może być bi i po prostu mieć wygórowane wymagania co do kobiety... tak, nadzieja matką głupich.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro