Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20.

Walczyliśmy trochę, ale rozbrzmiała koncha na śniadanie, więc ruszyliśmy w stronę pawilonu jadalnego. Po śniadaniu zaczynały się zajęcia, więc mieliśmy cały dzień zajęty. Ja miałam pierwszą szermierkę. Kiedy stanęłam na arenie szermierczej wraz z Chejronem, z którym jeszcze przed chwilą rozmawiałam, zobaczyłam grupkę ludzi wokół mojego robota. Wpadłam na świetny pomysł na kawał...
Za pomocą konsoli którą wcześniej gdzieś znalazłam zaczęłam sterować robotem. Najpierw złapał braci Hood w obie ręce i ruszył powoli z nimi w stronę jeziora...
- Nie! Czemu ja? Nie chcę znowu do jeziora!- krzyknął Travis.
- Tobie się należy, ale mi nie! - odkrzyknął Connor.
- To za wasze kawały w stosunku do mnie! - powiedział robot.
Miałam kilka przewałek z Hoodami. Uwielbialiśmy robić sobie nawzajem kawały... no ten był świetny...
- Aleksa? Nie chcę Ci przeszkadzać, ale mimo wszystko nie mogę pozwolić na utopienie tej dwójki... -powiedział Chejron.
- Och jasne, puścić ich? - spytałam z miną niewiniątka.
- Tak... -powiedział Chejron.
Zanim zdążył dopowiedzieć coś jeszcze zwolniłam uścisk robota, a Hoodowie spadli na tyłki ma ziemię. Oj coś czuję, że mi tego nie odpuszczą... cały obóz się z nich śmiał. Chejron ledwo się powstrzymywał. Ledwo. A ja prawie tarzałam się po ziemi ze śmiechu, patrząc na Travisa i Connora, kiedy masują sobie obolałe miejsce i jednocześnie kwiczą.

Popłakałam się ze śmiechu, prawie jak zwykle, kiedy mocno się śmiałam. To już u mnie normalne.

- O nie... Nie ujdzie ci to płazem... - powiedział Connor i razem z Travisem zaczęli mnie gonić.

W sumie to miałam gdzieś, że są zajęcia, bo widząc ich złowieszcze uśmiechy miałam ochotę wiać gdzie pieprz rośnie, więc uciekałam, a oni za mną.

Biegnąc zauważyłam, że pojawiło się jakieś poruszenie przy granicy. Powoli zwalniałam... Magiczna bariera, osłabiona przez truciznę i zanikła już prawie lekko jeszcze pulsowała. Zatrzymałam chłopaków i poprowadziłam ich w tamtą stronę. Wystraszyłam się, bo warte pełnił Nick...

Gdy dobiegliśmy na wzgórze zobaczyłam ogromne byki, piekielne ogary i inne bestie. Była ich prawie cała armia. Chłopcy rzucili się w wir walki, a ja szukałam wzrokiem Nicka... Po chwili go zobaczyłam i aż mną wstrząsnęło... Leżał nieprzytomny, nie wiem nawet czy żywy, w kałuży krwi... Cisnęłam konsolą, którą cały czas trzymałam w rękach. Byłam zła. Wściekła... nie to nadal za mało, choć jednocześnie smutna...
Zaczęło się we mnie buzować. Coraz mocniej... czułam coraz większe gorąco emanujące od mojego brzucha. Z każdą chwilą wzrastało. Zaczęłam się unosić. Nadal wściekła patrzyłam na te potworki. W pewnym momencie moja złość osiągnęła punkt kulminacyjny. I po prostu wystrzeliła ze mnie w stronę potworów... I tyle w sumie, bo straciłam przytomność. Znowu...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro