43
Maraton 3❤️
_____________________________________
Vivian
Dziś obudziłam się w dużo lepszym humorze niż wczoraj. Miło otworzyć oczy i zobaczyć swoje ściany, swój bałagan, a nie szpitalne maszyny, które tylko piszczą nad uchem.
Teraz jem śniadanie, które przygotowała moja mama. Przepyszne awokado zapiekane z tuńczykiem i pomidorem. A zaraz jak skończę jadę z Bellą do szkoły, dzisiaj obie mamy na drugą lekcję. Nareszcie! Przez ten jeden dzień szczerze się za nią stęskniłam, a przede wszystkim za Lucy. Wiem, że kiedy przywieźli mnie do szpitala ona też przyjechała, czekała pod salą do późna w nocy, aż w końcu odebrali ją rodzice. Dlatego nawet się nie zobaczyłyśmy.
A tak swoją drogą, wczoraj wieczorem obudziłam się w swoim łóżku, nie mam pojęcia jak się w nim znalazłam, ale podejrzewam, że to zasługa Luke'a. A tak na marginesie to śnił mi się w nocy, to był przepiękny sen, w którym brunet wyznał mi miłość. Szkoda, że sny nie są realne. Wracając do tematu, kiedy się obudziłam moja mama była już w domu. Na prawdę ucieszył mnie ten fakt. Miałyśmy kolejną okazję do rozmowy, rodzicielka obiecała mi, że nie będzie już brała nocnych dyżurów i częściej będzie w domu. Do tego wprowadziła mi dietę, ale nie narzekam, bo póki co jest smacznie. To mój pierwszy posiłek jako cukrzyk. Ale w ogóle tego nie odczuwam. Moja samopoczucie jest bardzo dobre, czyli według tego co mówił lekarz nie ma żadnych przeciwskazań, co do powrotu do mojej codzienności.
-Dziękuję było pyszne.-powiedziałam z uśmiechem do mamy i zaniosłam talerz do zmywarki.
-Cieszę się, że ci smakowało.-odparła, pakując jakieś papiery do swojej torby, bo tak jak ja i moja siostra, szykowała się do wyjścia.
-Bella, jestem gotowa.-zawołałam siostrę, która była na górze.
-Już schodzę.-odpowiedziała, a ja poszłam do przedpokoju założyć buty.
Nagle do głowy wpadło mi jedno pytanie.
-Mamo?-zapytałam wkładając na stopę białego trampka.
-No co tam?-dała znak, żebym kontynuowała.
-O której wczoraj wróciłaś, bo nawet nie wiem kiedy usnęłam. Wiem, że oglądałam z Luke'iem film, a potem nie za bardzo wiem co się działo, do czasu kiedy się obudziłam.
-Hmm.-zaczęła się zastanawiać.-Ja byłam koło dwudziestej, a Luke wyszedł zaraz po moim przyjściu chyba z piętnaście minut.-oznajmiła.
-To Luke cały czas tu był, kiedy spałam?-spytałam zdziwiona.
-Tak, był. Powiedział, mi że nie chciał cię zostawiać samej, dlatego czekał na mnie.-wzruszyła ramionami.
O Matko. Myślałam, a właściwie to żyłam w przekonaniu, że Luke poszedł do domu, a jednak był przy mnie tyle czasu. Siedział tu sam, tylko po to by zapewnić mi bezpieczeństwo.
Czy to jest zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe?
-Jestem.-z zamyślenia wyrwał mnie głos Belli, która stanęła nade mną gotowa do wyjścia.-Jedziemy?-spojrzała na mnie.
-Tak, już chwilka.-powiedziałam odpychając nogę w drugiego buta.
Uroki trampek... Zakładanie i zdejmowanie to katorga.
-No dobra, to czekam przed domem.-odparła i wyszła.
Nie minęła chwila, a ja również podnosiłam się do pionu, chwyciłam swój plecak i nacisnęłam klamkę, która pod moim ciężarem ustąpiła. Gdy miałam już wychodzić zatrzymał mnie głos mamy.
-Uważaj na siebie Vivian, proszę cię.-uśmiechnęła się delikatnie.
-Mamo...-weschnęłam, bo od wczoraj cały czas to słyszę, jakby świat miał się walić.
-Nie mamo, nie mamo. Zdrowie jest najważniejsze.-wbiła we mnie wzrok.
-Dobrze, lecę. Pa.-machnęłam jej ręka i wyszłam z domu.
Bella czekała już na mnie w samochodzie, podeszłam do niego jak najszybciej mogłam.
-Co tak długo?-spytała od razu, kiedy weszłam.
-Mama i jej wywody... wiesz.-mruknęłam.
-Aha, rozumiem.-przytaknęła, zmieniając bieg. -Ale z dobrych wiadomości słyszałam, że topór wojenny o Luke'a zażegnany. Podobno mama z nim rozmawiała?-spojrzała na mnie wyczekująco.
-Tak to prawda. W szpitalu, jak wyszłam z gabinetu to zobaczyłam ich śmiejących się w najlepsze, więc stał się cud.-spojrzałam w górę.
-Najwyraźniej.-zaśmiała się.
-Dzisiaj wrócę później, mam coś do załatwienia. Poradzisz sobie z powrotem do domu?-zapytała, spoglądając na mnie.
-Nie, nie poradzę.-zażartowałam.-Co się z wami dzieję, przecież nie umieram.-wyrzuciłam ręce w powietrze.
-Wyluzuj, po prostu się o ciebie martwimy.-wyznała i zatrzymała samochód tuż przed szkołą.
-Wiem Bell, ale bez przesady. Dalej jestem tą samą Vivian Clark.-zauważyłam.
-Tak siostrzyczko, a teraz wysiadaj i leć na lekcję, bo nie zdążysz.-pokazała mi wyświetlacz telefonu.
-O kurczę, już tak późno?-zapytałam i nie czekając na odpowiedź, wyszłam z samochodu.-A ty?-spojrzałam na siostrę, trzymając jedna ręka drzwi.
-Zaczekam na Lima, bo ma się spóźnić.-odparła.
-Okej, to na razie.-powiedziałam i zamknęłam za sobą drzwi auta.
Ruszyłam w kierunku szkoły żwawym krokiem, bo zostało już tylko pięć minut przerwy. Nie wiem, kiedy ten czas tak szybko zleciał. Do piero co miałam godzinę do wyjścia i to na luzie.
Choroba jeszcze czymś sobie uwaliłam spodnie. Super...
Co to w ogóle jest?
Chyba pomidor, ale nie jestem pew...
Nagle poczułam jak wpadam na coś twardego. Ja to muszę mieć szczęście. Tak bardzo zajęłam się tymi spodniami, że nawet nie patrzyłam gdzie idę.
-O Vivian.-usłyszałam.
Już nawet nie chce podnosić tej głowy do góry i tak wiem kto to.
-Rick.-w końcu się odezwałam.
-Jak się czujesz, cukrzyca to nie przelewki.-stwierdził.
-Dzięki, w miarę... ale zaraz skąd wiesz o mojej chorobie?-zapytałam, bo tak na prawdę mało osób wie, a tym bardziej ze szkoły.
-Yyy...nie wiem, usłyszałam od kogoś na korytarzu.-przekręcił głowę w bok.
Nie wiem, czy mogę mu ufać. Od momentu kiedy chciał się ze mną umówić, a ja mu odmówiłam nie rozmawialiśmy. Dalej pamiętam jego słowa i jakieś zemście. Dalej nie wiem, czy mam to brać na poważnie, czy jako głupie zagrania chłopaka z urażonym ego. Nie istotne, zawsze lepiej trzeba dmuchać na zimne.
-Rozumiem. Przepraszam cię Rick, ale spieszę się na lekcję.-zaczęłam, delikatnie go wymijając.
-Ja też. Może pójdziemy razem?-zapytał.
Ja nie wierzę...
-Rick teraz mamy rozszerzenia. Przypominam ci, że twoim przedmiotem, który rozszerzasz jest fizyka, a moim angielski. A te sale są w zupełnie innych kierunkach.-westchnęłam ciężko, bo byłam już zmęczona rozmową z tym chłopakiem.
-No tak, ale może cię odprowadzę?-dalej drążył, jak upierdliwy kornik.
Czy on nie rozumie słów nie?
-Dzięki Rick, ale poradzę sobie. Cześć.-pożegnałam się z nim i poszłam przed siebie.
Przez niego straciłam parę cennych minut przez, które na spokojnie doszłabym do sali, a tak to muszę prawie biec.
Kiedy w końcu na horyzoncie ujrzałam drzwi od sali przyspieszyłam jeszcze bardziej, bo widziałam już nauczycielkę, która wpuszczała wszystkich do środka.
-Przepraszam...-powiedziałam zdyszana.
-Spokojnie Viv. Wszystko wiem, wchodź do środka i zajmij miejsca.-powiedziała moja nauczycielka.
Wie o czym? O cukrzycy?
***
Za mną już prawie wszystkie lekcje. Jakoś szybko mi zleciał ten dzień szkolny. Teraz idę na stołówkę, mamy długa przerwę lunchową, a ja muszę coś zjeść przed wstrzyknięciem insuliny. Tak myślę, że troszkę ciężko będzie mi się do tego przyzwyczaić.
-O Matko, Viv!-nim zdążyłam zareagować, zostałam mocno przytuloną przez moją przyjaciółkę.
-Cześć Lucy!-od razu się ożywiłam.
-Nawet nie wiesz jak się martwiłam, nie chcieli mnie wpuścić wczoraj, a później przyjechali...-zaczęła, ale jej przerwałam.
-Wiem, rodzice. Bella mi mówiła. Ja też nie mogłam się doczekać kiedy się spotkamy. Czekałam cały dzień.-uśmiechnęłam się.
-Ja też. Powiedz, jak się czujesz? Wiem, już że to cukrzyca.-posmutniała.
-Szczerze, to nie odczuwam tego. Mam to cały czas z tyłu głowy, ale staram się żyć normalnie.-wzruszyłam ramionami.
-To dobrze słyszeć. Pamiętaj, że gdyby coś to jestem. A teraz idziemy coś zjeść, bo zaraz nic dla nas nie zostanie.-powiedziała i pociągnęła mnie to kierunki wejścia do jadalni.
-Zajmiesz miejsce? Stanę w kolejce i zaraz przyniosę nam jedzienie.-stwierdziła na, co przytaknęłam.
Odeszłam od Luc i zaczęłam szukać jakiegoś wolnego stolika. Od czasu, gdy przyjaźnie się z rudowłosą nie siadam już koło śmietników, jakkolwiek to brzmi. Teraz jadam pośród zwykłych uczniów i czuję się z tym lepiej.
Kiedy nareszcie znalazlam wolny stolik, nie czekając ani chwili, usiadłam przy nim i wyciągnęłam z plecaka butelkę wody. Teraz przynajmniej wiem, dlaczego tyle piję.
Odkręciłam butelkę i spokojnie wziąłem z niej łyka, przymykając lekko oczy. Gdy je otworzyłam od razu dostrzegłam idącego w moim kierunku Luke'a, dlatego na mojej twarzy jak za pomocą magicznej różdżki pojawił się uśmiech.
-Cześć, jak się masz dzisiaj? Widzę, że humorek dopisuje.-powiedział siadając obok mnie.
-Hej. A tak, bardzo dobrze się dziś czuję.-odparłam radośnie.
-To bardzo się cieszę. A ja muszę ci się czymś pochwalić.-zaczął tajemniczo.
-No dawaj.-zachęciłam go.
-Poprawiłem geografię na czwórkę, dzięki tobie!-krzyknął i ucałował mój policzek.
Na oczach CAŁEJ stołówki.
-Luke, patrzą się.-powiedziałam cicho, zawstydzona.
-Niech się patrzą, będą wiedzieć, że nikt nie ma prawa się do ciebie zbliżyć.-stwuerdził, na co oczy wyszły mi z orbit.
-Luke, no co ty.-skarciłam go.
-Wiem, do mówię.-A teraz, w ramach podziękowań chciałbym zaprosić cię na naleśniki, takie na jakich byliśmy, kiedy się poznaliśmy.-uśmiechnął się leniwie.
-Bardzo chętnie. Penny na pewno się ucieszy.-powiedziałam, wspominając miłą kobietę, która wzięła nas za parę, jak byliśmy tam pierwszy raz.
-Na pewno, to co...-zaczął, jednak nie dane było mu skończyć przez Lucy.
-No gołąbeczki, proszę zrobić mi miejsce. Jestem głodna.-powiedziała i położyła tace na stole.
-Proszę. Ty to masz wyczucie.-parsknął Luke.
-A co? Przeszkodziłam w czymś?-spytała, wpychając sobie do ust frytkę.
Spojrzeliśmy na siebie z Luke'iem i wybuchliśmy głośnym śmiechem.
-Nie no co ty. Nie przeszkodziłaś.-odezwałam się.-Luke, a ty nie idziesz do swojego stolika?-zwróciłam się do bruneta.-Prawie wszyscy już tam są.-dodałam.
-Nie. Zjem z wami. Wolę wolę wasze towarzystwo. Poza tym będę bliżej ciebie.-mrugnął do mnie.
-Błagam. Nie przy jedzeniu...-oburzyła się moja przyjaciółka.
Nie mam pojęcia, co ma na myśli...
-Lucy, spokojnie. Matt też zaraz tu będzie.-dodał Luke.
-O kurwa. Serio?-zapytał, a kiedy Luke przytaknął od razu wyciągnęła z torby lustereczko.-Jak wyglądam? Dobrze? Nie jestem nigdzie brudna? Viv, spójrz.-poprosiła i przybliżyła do mnie twarz.
-Nie skazitelnie czysta.-powiedziałam.
-Uff, to dobrze. A nie śmierdzę sosem czosnkowym?-zapytała po raz kolejny.
-Lucy jesteś przepiękna.-wykrzyczałam.
-Też tak uważam.-usłyszałam za swoimi plecami, zresztą nie tylko ja, bo Luke i Lucy również.
Nie trzeba było długo czekać, żeby do naszego stolika dosiadł się właśnie Matt, o którym wspominał Luke.
Spojrzałam na przyjaciółkę, której buzia była otwarta na szerokość dojrzałej cytryny, dlatego szturchnęłam ją w bok.
-Dziękuję.-powiedziała, niczym robot.
-To co może wreszcie coś zjemy?-zaproponowałam, przerywając ciszę.
Jakby nie patrzeć Lucy już kończy, ja nawet nie zaczęłam, Luke niczego sobie nie wziął, a Matt zamiast jeść to grzebie w tym jedzeniu i patrzy na moją przyjaciółkę.
-Jestem za.-poparł mnie Luke i poszedł nabrać sobie jakiegoś jedzenia.
A ja zostałam z tymi zakochańcami.
***
Po skończonych lekcjach z przyjemnością wyszłam ze szkoły. Świadomość, że czeka na mnie taka uczta potęgowała mój dzisiejszy humor. Szczerze mówiąc to dawno już nie jadłam naleśników.
Podeszłam do samochodu Luke'a, w którym już na mnie czekał, z racji że kończył godzinę wcześniej. A poza tym tak się umówiliśmy jeszcze na stołówce.
-Jestem.-powiedziałam, wchodząc do auta.
-Super, to co jedziemy na najpotężniejsze naleśnik na świecie?-zapytał.
-Oczywiście, zawsze.-zaśmiałam się podekscytowana, a brunet ruszył.
Wyjrzałam przez uchylone okno i dostrzegłam mnóstwo szczęśliwych ludzie, wychodzących ze szkoły, jednak wśród nich były też osoby smutne i nieszczęśliwe. Jak pomyślę sobie, że sama parę tygodni temu byłam taka, nie mogę w to uwierzyć.
Jak bardzo jeden człowiek, może wpłynąć na drugą osobę?
Westchnęłam i oparłam głowę o zagłówek, rozkoszując się cicha melodią płynąca z radia.
Jechaliśmy około dwudziestu minut, zanim dojrzałam dobrze znaną mi knajpkę.
Oboje wysiedliśmy z wozu i udaliśmy się w jej kierunku.
Gdy Luke otworzył drzwi od razu uderzył we mnie cudowny, słodki zapach naleśników.
-Luke, Vivian!-jak miło was widzieć, podeszła do nas Penny.
Nic się nie zmieniła.
-Ciebie też.-przytulił ja Luke.
-Viv, pozwól.-ucałowała mój policzek.
-Siadajcie.-wskazała palcem na wolny stolik przy oknie.
Od razu przy nim usiadłam, natomiast Luke położył na nim tylko telefon i poszedł złożyć zamówienie.
-Dla mnie to co zawsze, a dla Viv coś lekkiego, dla cukrzyka. Wykombinujesz coś?-zapytał starszej kobiety.
-Oczywiście, ja miałbym nie wykombinować?-zdziwiła się, na co się zaśmiałam.
Uwielbiam ich relację.
Nagle telefon, leżący na stole oznajmił o nowej wiadomości.
-Luke, przyszła do ciebie wiadomość.-oznajmiłam.
-Zobacz od kogo, proszę.-spojrzał na mnie przelotnie i wrócił do szukania portfela.
Wow, mogę sprawdzić kto do niego napisał.
Trochę źle będę się z tym czuła, ale jeśli prosi to nie będę oponować.
Wzięłam komórkę do ręki i łatwo ją odblokowałam, ponieważ nie posiadał żadnych zabezpieczeń.
W powiadomieniach wyraźnie było widać od kogo przyszedł SMS.
-Od nieznanego.-powiedziałam.
___________________________________________
Hejka Kochani ❤️
Przepraszam Was za to, że rozdział znów pojawia się po 22, a nie przed, ale nie mogę się wyrobić. Dlatego od razu mówię, że kolejne rozdziały w trakcie maratonu będą raczej pojawiać się po 22, bliżej 23 ❤️
Jak podobał się rozdział? Kto napisał do Luke'a ? Czy Viv odczyta tą wiadomość? Piszcie w komentarzach 😘.
A teraz chciałabym zapytać Was, jak się ostatnio czujecie i jak znosicie ten czas odosobnienia?
Komentujecie i głosujecie 🤩
Buziaczki 😘
Widzimy się jutro ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro