Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

40

Luke

-Bo cię...-zacząłem, jednak nie dane było mi skończyć przez mój telefon, który zaczął uporczywie wydawać z siebie irytującą melodyjkę.

Kto śmie mi przeszkadzać, kurwa?

Wyjąłem go zdenerwowany z kieszenie i szybko odrzuciłem połączenie przychodzące od Liama, dlaczego on zawsze musi dzwonić w takich momentach?

Spojrzałem z powrotem na stojącą przede mną Vivian, która przyglądała mi się z zaciekawieniem.

Wziąłem głęboki oddech i chociaż jestem już wybity z rytmu, zacząłem mówić:

-Viv, trochę się pozmieniało. Pamiętasz jak mówiłem ci, że bardzo chciałbym się dowiedzieć co za emocje mną kierują, kiedy jesteśmy razem?-zapytałem, na co przytaknęła.-No właśnie...-kontynuowałem.-Już wiem co to było, ja się...-gdy byłam już tak blisko powiedzenia jej, co tak na prawdę do niej czuję, znów zadzwonił telefon.

-Kurwa mać!-krzyknąłem wkurwiony, na co brunetka podskoczyła.-Przepraszam.-dotknąłem jej ramienia, wiem że ją przestraszyłem.

Ale rozumiem, żeby raz ktoś mi przeszkodził, ale żeby dwa? To już jest przegięcie.

-Odbierz, może to coś ważnego.-odezwała się Viv.

Nerwowym ruchem sięgnąłem do swoich spodni i po raz drugi w ciągu pięciu minut wyjąłem z nich komórkę.

Na wyświetlaczu widniało imię mojego najlepszego przyjaciela, od razu nacisnąłem zieloną słuchawkę.

-Co jest?!-wydarłem się, na co Viv skarciła mnie wzrokiem.

-Luke?-zapytał.

-Nie kurwa, ksiądz Kapelan.-powiedziałem ironicznie.

-Dobra, dobra poluzuj majty, bo chyba cię cisną.-stwierdził.

W sumie jest w tym trochę racji, przy Vivian nie da się mieć luzu w spodniach...

-Co chcesz?-zapytałem go, niezbyt uprzejmie.

-Przyjedź do mnie, musimy pogadać.-oznajmił.

-Teraz?-zdenerwowałem się.

-Nie, za tydzień. Oczywiście, że teraz.-dał nacisk na ostatnie słowo.

-Sorry, ale jestem zajęty. Właśnie przeszkodziłeś mi w...-tu się zatrzymałem, nie chcę wyznawać miłości Viv w takich nerwach.

-W czym?-dopytywał wścibski Liam.

-Nie interesuj się.-oburzyłem się.

-Ehh, nieważne. Widzę cię u mnie za piętnaście minut.-powiedział poważnie.

-Liam, odpuść sobie. Nie przyjadę teraz. Pa.-już miałem się rozłączyć, gdy powiedział coś, co spowodowało, że krew odpłynęła mi z twarzy.

-Chodzi o Jake'a.-odparł.

-Zaraz będę.-potwierdziłem i się rozłączyłem.

Lekko zdezorientowany, spojrzałem na dziewczynę, która jest dla mnie najważniejsza na świecie, tylko jeszcze o tym nie wie, i uśmiechnąłem się przepraszająco.

-Muszę jechać.-pogłaskałem jej różowy policzek.

-Coś się stało?-zapytała zmartwiona.

-Nie, Liam nie może poradzić sobie z naprawą kranu. Wiesz, woda sika, mieszkanie zalane...-skłamałem na poczekaniu. 

-Och, no dobrze. Jedź, zanim zatopi ten dom.-zaśmiała się, a ja jej zawtórowałem.

Uwierzyła? Chyba jestem dobrym kłamcą. Nigdy w życiu nie naprawiałem kranu, czy zlewu...

-To co, widzimy się jutro w szkole?-spytałem

-Jasne.-kiwnęła głową na tak.

-To na razie.-pożegnałem się z nią szybkim buziakiem. 

Prędko odbiegłem od Viv w kierunku swojego samochodu, zostawiając ją tym samym samą na środku ulicy. Mam nadzieję, że dotrze do domu bezpiecznie. Kuźwa, powinienem ją odprowadzić!

Luke, nie wracaj! Chodzi o Jake'a!

Nie tak ie może być. Wziąłem do ręki telefon i napisałem do brunetki szybką wiadomość.

Do Vivian:
Przepraszam, że cię nie odprowadziłem do domu. Jak zawsze zrobię coś zanim pomyśle... Napisz mi jak dotrzesz. Chcę się upewnić, że wszystko w porządku.

Nie byłbym wstanie wysiedzieć u Liama ze świadomością, że tak bez żadnej informacji ją zostawiłem.

Momentalnie otrzymałem wiadomość zwrotną.

Od Vivian:
Nic się nie stało, nie martw się. Mam do domu pięć minut, poradzę sobie. 

Oj Viv, cały czas się o ciebie martwię...

Kiedy tylko dotarłem do swojego samochodu, od razu wpakowałem w niego swe dupsko i ruszyłem z piskiem opon do domu Liama.

Nie wiem, co ma mi do powiedzenia. Szczerze mam dziwne przeczucia. Zresztą wszystko, co związane z Jakiem jest dziwne i popaprane jak cholera.

Może chodzi o ten list, który Viv dostała od jego matki?

 Ale z drugiej strony skąd Liam miałby o nim wiedzieć, skoro nie mówiłem mu jeszcze o tym incydencie?

Nie wiem, poddaję się. Co ma być to będzie. 

Skręciłem z zawrotną prędkością w ulice mojego przyjaciela, strasząc tym samym jakąś staruszkę z pieseczkiem, którą obsypałem trochę piachem. 

No nic, są sprawy ważne i ważniejsze. 

Co z tego, że teraz ta pani wygląda jak kominiarz?

Podjechałem już spokojniej pod dom przyjaciela i bez zbędnych ceregieli wysiadłem z wozu.

Gdy byłem już przy drzwiach wejściowych usłyszałem głośne wyzwiska w moją stronę, jak się domyślacie od pani z pieskiem.

-Jak jeździsz szympansie niedorobiony?-spytała.

Czy ja się nie przesłyszałem? Niedorobiony szympansie? Ta babcia ma z siedemdziesiąt lat...

Nagle drzwi od domu mojego przyjaciela otworzyły się, a z środka wyszedł on we własnej osobie.

-Pani Cook, przepraszam za niego. Nie jest stąd.-machnął ręką.

-Tak? Dobrze pamiętam jak dwa miesiące temu obrzygał mi petunie, po tych waszych ekscesach.-podparła swój bok.- Nie mam pojęcia, co wy pijecie na waszych zabawach, ale spaliłeś mi kwiatka.-starsza pani wskazała na mnie.

Co ona gada? Petunia? To kwiatek, drzewo, czy co? Nie pamiętam tego...

-Pani Cook. To nie on... Pies tych spod dziesiątki cały czas je obsikuje.-powiedział poważnie Liam.

-Ten kundel zapchlony?-spytała, na co mój przyjaciel przytaknął.

-O to cholera jedna. Chodź Fafik, rozprawimy się z nimi.-odrzuciła do tyłu swoje siwe włosy, z których wypadło jeszcze trochę ziemi i powędrowała z bojowniczym nastawieniem na przód niczym Napoleon. Mała, ale groźna.

-A z tobą hulańcu się jeszcze rozprawie.-kiwnęła na mnie głową.

Masakra... Nigdy nie widziałem takiej babci...

-Właź.-odezwał si ę do mnie Liam.

Tak jak prosił wszedłem do domu pierwszy, a  on zaraz za mną.

-Coś ty jej zrobił?-spytał mnie przyjaciel, zamykając drzwi na klucz.

-Pofarbowałem włosy, ziemią.-odparłem, a ten spojrzał na mnie jak na idiotę.-No co? Przynajmniej nie są takie białe. Lepiej pasują jej te. Powinna mi jeszcze podziękować.-oburzyłem się.

-Nie wiesz z kim zadarłeś. To przewodnicząca rady osiedla i monitoring w jednym. Czepia się dosłownie wszystkiego... Ale z tym piachem przesadziłeś, jej pies wyglądał jak Salem z Sabriny.-zaśmiał się.

-Nie przesadzaj... Ej, Liam a te pekuje, czy sruje to serio ja?-zapytałem naprawdę ciekawy.

-Petunie, tak ty dwa miesiące temu na imprezie u mnie. Piliśmy wtedy bimber od Matta i schlałeś się nim w trzy dupy dlatego nie pamiętasz.-przypomniał mi.

Aaa i wszystko jasne. Doskonale pamiętam tą imprezę, ale tylko do momentu wypicia trzech shotów, to serio musiało być mocne jak cholera. Zazwyczaj nie odlatuję, ale co tu gadać przepaliło kwiatki? Przepaliło, to znaczy, że było mocne. Wniosek z tego taki: Nigdy nie pić alkoholu, nieznanego pochodzenia

-Siadaj i czytaj.-powiedział Liam, dając mi do ręki jakieś papiery.

-Co to?-zapytałem, zdziwiony.

-Siadaj, mówię.-poprosił.

Tak jak chciał usiadłem na kanapie na przeciwko niego i przeczytałem nagłówek pierwszej strony.

-Zakład medycyny sądowej w Nowym Yorku. -spojrzałem na Liama z niezrozumieniem.

-Tak, czytaj na następniej stronie wszystko jest wyjaśnione.-oznajmił.

Nim jednak zrobiłem to co kazał przeczytałem szybko wiadomość od Viv, która głosiła, że bezpiecznie dotarła do domu. Uff. Kamień z serca. Już nic nie odpisywałem tylko wróciłem do teczki z dokumentami.

Otworzyłem na pierwszej stronie i przeleciałem wzrokiem większą część kartki, dopiero na końcu znalazłem coś co zwróciło moją uwagę.

-Niniejszym oświadczamy, iż po dokonaniu sekcji zwłok Jake'a Montgomerego, mamy bezpośrednią przyczynę śmierci denata.-tu skończyłem i spojrzałem z przerażeniem na przyjaciela.

-Czytaj dalej.-wskazał palcem na dokumentację.

-Skąd to masz?- zapytałem jeszcze.

-Skromnie ci odpowiem, że ma się tę swoje znajomości.-mrugnął okiem, a ja czytałem dalej.

-Bezpośrednią przyczyną śmierci pomimo wcześniejszego pobicia, było w otrucie eterem dietylowym.-zakończyłem

-Nic z tego nie rozumiem, co to jest ten eter dietylowy?-zapytałem.

-Lek nasenny w płynie, w przedawkowaniu powoduje natychmiastową śmierć.-stwierdził.

-Zaraz, zaraz. Sam to wziął, popełnił samobójstwo?-zacząłem się zastanawiać.

-Oficjalnie tak, ale w praktyce nie.-oznajmił tajemniczo.

-Co przez to rozumiesz?-drążyłem temat.

-To, że ktoś mu w tym  pomógł. Wiesz, że oj kuzyn jest lekarzem?-zapytał, na co przytaknąłem.-No, pytałem go o to. Powiedział, że takiej substancji używają głównie porywacze. Kropią szmatkę tym syfem, przykładają do twarzy i tyle. Żadna filozofia.-wzruszył ramionami.

-Myslisz, że ktoś chciał go porwać tylko, że Jake umarł i nie był im martwy potrzebny dlatego go zostawili?-dotknąłem ręką twarzy.

Liam strzelił sobie z otwartej ręki w czoło.

-Ale ty jesteś tępy. Chodzi o to, że ktoś celowo trzymał mu dłużej tą szmatę przy gębie, żeby go zbić. Nie ma dowodów, u Jake stwierdzili samobójstwo, a zabójca krąży gdzieś wśród ludzi. Zabójstwo idealne, nie sądzisz?-spojrzał na mnie.

Teraz wszystko zaczyna do mnie docierać. Ktoś musiał wiedzieć o naszym spotkaniu, czekać aż wyjdę z tej fabryki i niespodziewanie zaatakować tą szuję, które podejrzewam, że nawet nie miała szansy na reakcję.

Jake był wtedy tak naćpany, że wszystko docierało do niego z opóźnieniem.

-Japierdole.-skwitowałem.

-Nie źle, no nie? Ale możesz się cieszyć, to nie ty go zabiłeś.-Li uśmiechnął się do mnie pocieszająco.

-No nie wiem. Z jednej strony tak, z drugiej nie.-przegryzłem policzek.

-Co ty mówisz, tak bardzo stałeś w gacie, a teraz kiedy znasz prawdę, która jest na twoją korzyść nawet się nie cieszysz. Przyznaj, że czekałeś na tą informacje.-uświadamiał mnie.

-Takk.-przeciągnąłem ostatnie litery.-Ale gdybym to jednak ja go zabił, nie musiał bym  się teraz zastanawiać kto to zrobił.-przyznałem się.

-A nad czym się tu zastanawiać. Jake miał mnóstwo wrogów. Pewnie nabrał u kogoś prochów na dług i nie oddał kasy.-wyrzucił ręce w powietrze, jednocześnie kręcąc głową.

-To nie takie proste. W piątek po naszym grupowym spotkaniu, dostałem SMS-a od nieznanego numeru, który brzmiał mniej więcej " Czy zaczęły mi doskwierać wyrzuty sumienia i że do zobaczenia niedługo".-wypowiedziałem te słowa z obrzydzeniem.

-Myslisz, że...-zaczął, ale mu przerwałem.

-Nie wiem co myślę, ale może tak być. Może do mnie pisać zabójca Jake'a. Wiedział, że go wtedy pobiłem. Napisał tą wiadomość, żeby wzbudzić we mnie niepewność. Tylko ta gnida i jak się okazuje  morderca wiedzieli, gdzie się spotykamy. To kto inny mógł to napisać, przecież nie Jake.-powiedziałem ironicznie.

-O kurwa, ale się porobiło.-weschnął Liam.

-No, a co gorsza... Jake przed śmiercią napisał list do Viv.-oznajmiłem.

-Co?!-krzyknął.

-No tak. Dał swojej matce, żeby przekazała Vivian i zrobiła to na pogrzebie.-stwierdziłem z niechęcią.

-Chyba go nie wzięła?-zapytał.

-Wzięła i nawet przeczytała.-powiedziałem.

-Szlag i co w nim było?-dopytywał.

-Mówi, że przeprosiny i wyjaśnienia. Ale coś mi się nie wydaję.-stwierdziłem.

-Fuck, nie dobrze.-zagryzł wargę.

-Mnie to mówisz?-zapytałem.-Martwię się o nią.

-Stary, spokojnie. Może to tylko jakieś żarty.-Liam klęknął mnie w plecy.

Nagle mój telefon rozbrzmiał informacją o nowej wiadomości.

Odczytałem ją prawie od razu.

Od nieznany:
Brawo, brawo... Masz bystrego kolegę. Jeden z głowy, teraz przyszła kolej na ciebie. Czekaj na mnie z niecierpliwością...

-Dalej jesteś pewien, że to żart?-zapytałem przyjaciela pokazując mu wiadomość.

Vivian

Nie wiem, co mam o tym myśleć. Luke ewidentnie chciał mi powiedzieć coś ważnego tylko nie wiem co. Sam stwierdził, że wie jakie emocje odczuwa w moim towarzystwie. Że też ten telefon musiał mu przeszkodzić. Bo cię... Co? To może być wszystko lubie, nienawidzę... Boję się, co jeśli już nie chce się że mną przyjaźnić? Spodziewam się wszystkiego. Tylko jak poradzę siebie bez niego? Za bardzo się do niego przywiązałam, za bardzo go kocham...

Znów nie prześpię nocy, cały czas będę o tym myśleć. To już mnie wykańcza. Cały czas coś. Teraz tak na prawdę, powinnam skupić się na szkole. Został od jutra tylko tydzień, mnóstwo nauki, egzaminów.

Dobra, jak tylko się spotkamy powie mi o co chodzi i dokończy co zaczął.

-Vivian!-usłyszałam głos mojej siostry z dołu, dlatego od razu zerwałam się z łóżka i powędrowałam do niej.

Kiedy byłam w połowie drogi poczułam się bardzo dziwne, ale na szczęście szybko mi przeszło, więc pomijając ten fakt zeszłam se schodów i przywitałam siostrę szczerym uśmiechem.

-Co tam?-spytałam.

-Robie sobie kolację, chcesz coś?-zaproponowała się.

-Nie, dzięki nie jestem głodna, ale chętnie napije się wody. Suszy mnie.-stwierdziłam zgodnie z prawdą.

-Viv, czemu ty tyle pijesz? Odchudzasz się czy co? A poza tym mało jesz.-sojrzała na mnie że zmartwieniem wymalowanym na twarzy.

-Nie po prostu, nie jestem głodna. A pije tak dużo już od dawna.-machnęłam ręką, a przed oczami pojawiły mi się mroczki.

Co jest?

-Dobra to siadaj, a ja przyniosę ci tą wodę. Pogadamy sobie.-powiedziała jednak słyszałam ja jak zza ściany.

-Dobrze.-uśmiechnęłam się niemrawo, bo w uszach słyszałam potworny szum.

-Viv? Co się dzieje? Kiepsko wyglądasz.-zaniepokoiła się Bella.

-Nie, jest w porządku.-probóbowałam ją zapewnić, jednak to nie była prawdą.

Czułam się coraz gorzej.

Zaczęłam iść w stronę stołu i nagle nogi odmówiły mi posłuszeństwa, czułam jak bezwładnie lecę na ziemię.

-Vivian...!

___________________________________________

Witajcie Kochani ❤️
Na początku chcę podziękować za wszystkie miłe komentarze, słowa i wsparcie. Jesteście Wspaniali ❤️😘❤️😘❤️

A jeżeli chodzi o rozdział to dziś trochę się zadziało. Koniecznie piszcie jak się podobał i czy macie jakieś teorię spiskowe 😉.

!!!!!   ❣️❣️❣️❣️ !!!!!
A teraz uwaga, dużo osób chciało maraton dlatego postanowiłam podjąć się zadania i od niedzieli zaczynamy, codziennie przez tydzień będą pojawiać się rozdziały, ewentualnie mogą być ciut krótsze.❤️❤️❤️❤️.
Jaka podoba Wam się taki pomysł? Piszcie w komentarzach 😘.

Komentujecie i głosujecie 🤩

Buziaki 😘
Widzimy się w niedzielę ❤️
Dobrej nocki  życzę 😘😘😘❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro