3
Luke
Impreza u Liam'a trwała w najlepsze. Mike z Mattem poszli na parkiet, zarwać do dwóch plastikowych blondynek, a ja siedziałem przy stoliku obserwując co się dzieje. Organizator imprezy, zawsze prosił mnie, abym miał oko na dom i ludzi, którzy się w nim znajdują, nie przeszkadzało mi to, dlatego, że Li jest moim najlepszym przyjacielem, a poza tym i tak nigdy nie piję na imprezach to co mi tam.
—Hej kochanie!–usłyszałem ten znienawidzony piskliwy głosik, który należy do Betty.
—Mówiłem ci, żebyś mnie tak nie nazywała.–warknąłem wkurzony.
—Jakoś wczoraj w łóżku ci to nie przeszkadzało.–oburzyła się.
—Słuchaj, przecież dobrze wiesz, że interesuje mnie tylko seks. Wiedziałaś na jaki układ się piszesz. Jedna noc i koniec. Nie wyobrażaj sobie za wiele.–odparłem już maksymalnie zirytowany.
—Okej, nieważne. Może się napijemy?–zapytała.
—Nie.–powiedziałem.
Czy ona nie może po prostu odejść? Nie widzi, że nie chce z nią rozmawiać?
—Dobrze jak sobie chcesz, jeszcze będziesz mnie prosił o...
—Skończ.–przerwałem jej.
Dziewczyna prychnęła jedynie pod nosem, przerzuciła tlenione włosy przez ramię i odeszła na tych swoich szczudłach, uwalniając mnie tym samym od tego trajkotania.
Wiem, że teraz każdy myśli, że jestem zwykłą szowinistyczną świnią i wykorzystuje dziewczyny, ale jestem młody dla mnie nie istnieje coś takiego jak związek i miłość. Te wszystkie motylki... czy pszczółki w brzuch to idiotyzm.
Zresztą nie robię tego wbrew ich woli, same pchają mi się do łóżka. Czasem jeszcze zakładamy się z chłopakami, że poderwiemy te bardziej niedostępne, ale zawsze ładne. Teraz założyliśmy się o niejaką Vivian Clark, kujonka. Jeszcze nigdy z żadną taką nie spałem, jak mówiłem jest wyzwaniem, które uwielbiam sobie stawiać. Mam nadzieje, że Mike miał rację i jest warta zachodu i tych drinków, bo jeżeli to jakiś szkarlatan to przejebane po całości.
—Jak leci?–zapytał Liam, który nawet nie wiem kiedy, usiadł obok mnie.
—O siema. W porządku.–odpowiedziałem, na co przytaknął ruchem głowy.
—Czemu siedzisz tak sam, gdzie chłopaki?–zapytał.
—Nie mam pojęcia, jeszcze przed chwilą śmigali na parkiecie z jakimiś laskami, a teraz może już ruchają.–powiedziałem zwyczajnie.
—Jasne, rozumiem.–odparł.
—A u ciebie, jak?–zapytałem go.
—U mnie jak nigdy, świetnie.–uśmiechnął się.
Spojrzałem na niego pytająco.
—No wiesz dzieję się. Dopiero co wyrwałem się od starszej Clark. Powiem ci, że to jest dziewczyna petarda.–starszej Clark, czy Vivian ma z nią coś wspólnego?
—Starszej? Bo rozumiem, że mówisz o Belli?–zapytałem zainteresowany.
—No tak. Jest jeszcze młodsza, Vivian. Ale słuchaj stary od obu trzymaj się z daleka. Bell jest moja, a swojej siostry nie pozwoli skrzywdzić. Zresztą to nie twoja bajka, Vivian to kujonka.–powiedział na wydechu.
—No to mamy mały problem.–odparłem.
—Co? Dlaczego?–zapytał z niezrozumieniem.
_Widzisz, założyłem się z Mattem, że ją w sobie rozkocham.–podrapałem się po głowie.
Liam najpierw patrzył na mnie tak, jakbym żartował, a następnie szeroko otworzył oczy. Chyba to do niego dotarło.
—Czy ciebie i jego do reszty popierdoliło?–krzyknął, aż się wzdrygnąłem.
Pierwszy raz widzę go tak wkurzonego.
—Spokojnie, przecież to nie pierwszy raz kiedy się zakładamy.–próbowałem go uspokoić.
—Tak! Ale chodzi o siostrę Belli.–warknął.
—Co ty zakochałeś się czy co?–zapytałem głupio.
Liam spoważniał i po chwili odpowiedział.
—Nie... Po prostu to moja koleżanka, której nie pozwolę skrzywdzić, a ty raniąc jej siostrę, zranisz i ją, a na to ci nie pozwolę.–dodał.
—Luz, nikt się nie dowie. Postaram się załatwić to bezboleśnie.–powiedziałem.
—Mam nadzieję. Inaczej masz wpierdol Roberts.–spojrzał na mnie ostrzegawczo.
—Dobrze. Sorry Li, ale muszę się odlać. Do później.–machnąłem ręką i udałem się do kibla na górze.
***
Po załatwieniu swojej potrzeby, postanowiłem wrócić do domu. Mam już dość na dziś. Kiedy postawiłem nogę na pierwszym stopniu schodów usłyszałem przeraźliwe wołanie o pomoc, dochodzące z za drzwi obok łazienki. W pierwszej chwili pomyślałem, że chcą kogoś skrzywdzić, ale prócz głosu kobiety nie słyszałem nic więcej. Jednak coś mnie podkusiło, żeby sprawdzić co się dzieje.
Vivian
···
—Dzieki Jake i do jutra.–powiedziałam wychodząc z domu przyjaciela.
—Nie ma sprawy Vivi, ale może jednak poproszę brata, żeby cię odwiózł.-
–zaproponował z troską.
—Nie trzeba. Mieszkam niedaleko, przecież wiesz.–odparłam.
—Jasne, do jutra.–powiedział i zamknął drzwi.
Do domu miałam jakieś 15 minut drogi, jedynym minusem jest pogoda, mam nadzieję, że nie będzie padać.
Nagle na swoim czole poczułam pierwsze krople deszczu, to chyba jakiś żart. Swoje słowa najwidoczniej wypowiedziałam w złą godzinę. Z tego powodu postanowiłam schować się w tunelu i przeczekać gwałtowną zmianę pogody, bo nie chcę być teraz chora. W tunelu było ciemno i brudno na do miar złego ostatnia żarówka, która tu jeszcze "świeciła" skończyła swój żywot.
—Świetnie.–mruknęłam.
—Kurwa. Mówiłem ci, że go sprzątnąłem... Ile?... Nie... 5 gramów amfetaminy... Dobra... Nie, nie teraz... Co?... Ja pierdole, czy nikt nie umie wykonać tego co do niego należy?... Słuchaj, nie obchodzi mnie to, masz to załatwić... Kończę, przyszedł Jake.–usłyszałam czyjąś rozmowę przez telefon i po jej treści już wiedziałam, że nie skończy się to dobrze. Ogromnie żałowałam, że nie zgodziłam się na propozycje Jake'a.
Swoją drogą niezły zbieg okoliczności mój przyjaciel i jego znajomy o tym samym imieniu. Hah.
Jezu, Vi w takiej chwili zebrało ci się na żarciki...
—No jesteś wreszcie.–powiedział ten mężczyzna.
—Sorry Eliot, ale nie mogłem wcześniej. Miałem gościa.–usłyszałam tak dobrze znany mi głos, że aż zabrakło mi tchu. To nie możliwe.
Jake? Mój przyjaciel z tym gangsterem? Nie, nie. Nawet nie zauważyłam, że osuwając się po ścianie kopnęłam pustą butelkę, która potoczyła się w ich kierunku z głośnym stukotem.
—Kto tu jest?–krzyknął nieznajomy.
Przerażona rzuciłam się do ucieczki. Wybiegłam z tunelu ile sił w nogach, cały czas słyszałam nawoływanie tego typa. Niestety na moje nieszczęście potknęłam się o chodnik i wylądowałam z cichym syknięciem na ziemi.
—Myślałaś, że cię nie złapie, mała dziwko!–krzyknął mi nad uchem niejaki Eliot.
—Ała... Proszę puść mnie.–łkałam, gdy ten mnie podnosił.
—Zamknij się. Idziemy.–warknął i zaczął mnie prowadzić z powrotem do tego obrzydliwego tunelu. Dalej nie mogłam uwierzyć w to co się dzieje.
—Jake, może pomożesz mi zaopiekować się koleżanką?–zapytał mojego przyjaciela.
Jake odwrócił do mnie głowę i zamarł.
Z całej tej bezsilności z moich oczu wyleciały łzy rozczarowania, bólu i przerażenia.
—Już idę.–powiedział normalnie.
Boże, co on wyprawia?
—Nie! Pomocy! Ratunku! Zostawcie mnie! Nie!–darłam się z nadzieją, że ktoś mnie usłyszy.
···
***
—Ej. Obudź się!–krzyknął ktoś nade mną.
Zdezorientowana otworzyłam oczy.
Spokojnie to tylko sen Vivian.–pomyślałam, żeby się uspokoić.
Po co sama siebie okłamujesz? Przecież wiesz, że to wydarzyło się naprawdę.
Byłam cała spocona, a mój oddech i bicie serca przyspieszyło. Zaczęłam łapczywie łapać powietrze. Myślałam, że te napady już mi przeszły, ale chyba się pomyliłam.
—Hej, hej, hej. Spokojnie. Oddychaj.–usłyszałam tuż obok siebie.
Spojrzałam w bok i nie wiedziałam co tu się stało, obok mnie był Luke Roberts.
Co on tu robi? I dlaczego jestem w innym pokoju. Boże, czy on mi coś zrobił? Przerażona szybko usiadłam na łóżku i podkuliłam kolana. Muszę dowiedzieć się co tu się stało.
Spokojnie. Wdech i wydech...
W końcu przemogłam się i spytałam:
—Co tu robisz?
—Usłyszałem wołanie o pomoc. Myślałem, że ktoś chce zrobić komuś krzywdę, przyszedłem i zobaczyłem ciebie. Musiałaś mieć jakiś zły sen.–stwierdził.
Zły sen? Ha, żeby tylko to...
—A.–tylko tyle udało mi się wykrztusić.
Boże jeszcze tego brakuje, żeby najpopularniejsza osoba w całej szkole dowiedziała się o mojej przypadłości. Mam nadzieję, że zachowa to dla siebie i nikomu o tym nie powie. Nie chcę, żeby ludzie myśleli, że nie dojść, że kujonka to jeszcze szurnięta wariatka.
—Luke.–powiedział i podał mi rękę, a ja nie wiedząc dlaczego miałam ochotę parsknąć niekontrolowanym śmiechem, ale nie zrobiłam tego, bo mi nie wypada.
Kurczę, chodzimy razem do szkoły, a on mi się przedstawia, zresztą niedawno wpadliśmy na siebie na korytarzu, ach ci faceci.
Ale z drugiej strony teraz wyglądam inaczej w tym stroju i makijażu...
—A ty to kto?–zapytał i mrugnął okiem.
O nie, czy on przypadkiem nie próbuję tych swoich tanich sztuczek?
W sumie chciałam mu się przedstawić, ale nie wiem czy na przykład nie zacznę się jąkać czy coś. W końcu chodzę z nim do szkoły, a to zmienia postać rzeczy. Ale w sumie jeżeli nie powiem nic to wyjdę na skończoną idiotkę.
Dobra, dam radę.
—Vivian.–no i niestety nie wyszło.
Spojrzałam na niego, jego mina wyrażała zdziwienie i radość?
Nie to drugie na pewno nie, coś mi się przewidziało.
—Okej, miło cię poznać, Vivian, ale nie musiałaś mi tego sylabizować.–odparł.
Ał? Zabolało...
—To co ci się takiego śniło?–zapytał.
Moja mina od razu spoważniała, a ciało odmówiło posłuszeństwa. To mnie przerosło, gdyż już dawno nie miałam napadów. Może znowu powinnam zacząć przyjmować leki? Ale nie, nie chcę martwić mamy i Bell.
Stwierdziłam, że mam już dość towarzystwa Luka Robertsa i ogólnie całej tej "imprezy", dlatego wstałam z łóżka i ruszyłam w kierunku drzwi od pokoju.
—Ej, a ty dokąd?–zawołał za mną Luke.
Nic nie odpowiadając, ruszyłam przed siebie. Muszę znaleźć Bell i powiedzieć jej, że wchodzę, bo jak zniknę nie wiadomo gdzie to będzie się martwić, a tego chcę uniknąć.
Kiedy przeciskałam się tak, pomiędzy wszystkimi spoconymi ludźmi na parkiecie, myślałam, że zwymiotuję.
Nie wiem ile spałam, i która godzina, ale widoki jakimi zostały zaszczycone moje oczy są jeszcze gorsze niż na początku imprezy. Patrząc na jakieś pary i na to co robią, zastanawiałam się czy jestem w dobrym miejscu. Co gorsza nigdzie, ale to nigdzie nie widziałam mojej siostry. Pomyślałam, żeby do niej zadzwonić, ale zaraz po wykręceniu numeru włączyła się poczta głosowa. Choroba ciężka to trzeba mieć szczęście. Naprawdę z całego serca żałuję, że zgodziłam się iść na tą domówkę. Teraz pewnie siedziałabym w domu i uczyła do sprawdzianu z geografii, który jest dość poważny, a chcę mieć pewność, że wszystko umiem.
Nareszcie po długich poszukiwaniach dostrzegłam Bell. Oczywiście z Liam'em. Z tego co widzę ona nawet nie musi się o niego starać on już jest jej. Widać jak na nią patrzy.
—Bella. Przepraszam, że przeszkadzam, ale ja już będę się zbierać. Chciałam ci tylko to powiedzieć, żebyś się nie martwiła. To na razie.–powiedziałam i zaczęłam iść w kierunku drzwi wyjściowych.
—Czekaj. Odwiozę cię nie pozwolę na to, żebyś wracała o takiej porze sama.–powiedziała, zatrzymując mnie.
—Coś ty! W takim stanie? A poza tym to wracaj do Liam'a, nie będzie czekał wieczność. Nie ma problemu, wezmę taksówkę.–uspokoiłam ją.
—Dobrze w takim razie uważaj na siebie. Masz kasę?–zapytała.
—Tak.–uśmiechnęłam się.
—Pa.–pożegnałam się.
—Cześć.–odpowiedziała.
***
Zaraz po wyjściu z tego przeklętego domu wyjęłam komórkę, żeby zadzwonić po taksówkę. Niestety nie przypuszczałam, że bateria w telefonie postanowi odmówić mi posłuszeństwa. To aktualnie najgorsza z rzeczy, która mnie dziś spotkała.
Jasny gwint. I co teraz? Przecież nie wrócę z powrotem do środka, Bell zacznie się denerwować, a tego nie chcemy.
Myśl Vivian, co robić?
Może autobus? Idę na przystanek jest bardzo blisko, więc spokojnie. Dam sobie radę...
Wszystko świetnie tylko nie wiem, która jest godzina.
Rozejrzałam się w każdą możliwą stronę i nikogo nie widziałam. Nie wiem co robić. Powiem wam szczerze, że zaczynam trochę panikować. Jestem sama, nie wiem gdzie, komórka mi padła i czekam na autobus, który nie wiadomo czy w ogóle przyjedzie.
No nic trzeba czekać.–pomyślałam i usiadłam na ławce obok przystanku. Może jednak zostanę uratowana i coś przyjedzie.
Tak wmawiaj to sobie, Vivian.
W sumie to musi być już raczej bardzo późno, bo tu gdzie jestem nie ma żywej duszy, nawet światła w domach, które widzę są pogaszone. Jedynym źródłem energii są latarnie uliczne i dom Liam'a.
Moje wewnętrzne przemyślenia zakłóciło jakieś szuranie.
Obróciłam głowę i zobaczyłam jakiegoś pijanego faceta w średnim wieku.
W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka, która sygnalizowała:
Uciekaj, gdzie pieprz rośnie, dziewczyno!
Wstałam z ławki i zaczęłam odchodzić w przeciwną stronę od tego faceta.
—Hej, nie uciekaj. Nie zrobię ci krzywdy.–krzyknął za mną.
Automatycznie oczy zaszły mi łzami, a do głowy wróciła masa złych wspomnień. Nie świadczy to dobrze.
Muszę się uspokoić...
Oddychaj Vivian. Wszystko będzie dobrze. On nic ci nie zrobi. Przerażona, odwróciłam głowę do tyłu i zobaczyłam przed sobą okropne oczy tego faceta.
—Mówiłem, że nic ci nie zrobię. Nie rozumiesz, dziewczynko?–zapytał przytrzymując mój nadgarstek.
Głos ugrzązł mi w gardle nie byłam w stanie nic powiedzieć. Nie wiem co on chce mi zrobić.
Matko, pomocy!
Nagle usłyszałam straszny pisk opon dobiegający z jakiegoś samochodu. Reflektory oświetliły drogę, dzięki czemu mój napastnik zdezorientowany odsunął się ode mnie. Samochód zatrzymał się nieopodal przystanku. Szyba zaczęła opuszczać się w dół, a kiedy ujrzałam kierowcę wozu myślałam, że zemdleje...
________________________________________________________________________________
Dobry wieczór, czytelnicy 🙂!
Jak myślicie kto jest tajemniczym kierowcą, ratującym Vivian z opresji?
Jeżeli macie swoje typy dzielcie się nimi w komentarzach.
Oprócz tego ogromnie dziękuje za to, że książka ma już ponad 💯 odczytów 😍.
Buziaki, kochani 😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro