Rozdział IX
- I tak to wszystko mniej więcej wyglądało - wymamrotałam patrząc na mężczyznę w granatowym mundurze.
Zapisał on coś na kartce.
- Ona jest chora! - krzyknął wkurzony David. - Macie się tym zająć od razu!
- Zajmiemy, spokojnie - powiedział policjant. - Już zaraz się tam wybierzemy.
- Dzięki Bogu - wymruczał Matthew łapiąc mnie za rękę. - To wszystko szybko się wyjaśni?
- Tak - odpowiedział mężczyzna siedzący przed nami. - Przetrzymywanie bez wyrażonej zgody oraz pobicie z usiłowaniem zabójstwa, jest bardzo poważne. Zajmiemy się tym jak najszybciej.
- To ma być jeszcze szybciej, niż wasze najszybciej - wtrącił się zdenerwowany David, a ja kopnęłam go w nogę, by ten się jednak uspokoił. - Nic nie mówiłem.
- Tutaj będzie sprawa w sądzie - oznajmił policjant. - Powinniście szukać adwokata.
~📷~
- Ja to bym ją udusił - wymruczał David siorbiąc swoją kawę. - Takich ludzi trzeba tępić.
- Uspokój się David - powiedziałam patrząc na czarnowłosego. - Każdy ją nienawidzi, ale jak ktoś z jej świty usłyszy co mówisz, to będziesz miał cieplutko.
- Racja - westchnął, a po chwili wbił wzrok w nas oboje. - Wy się już ryndum dyndum?
- Słucham? - zapytał Matthew podnosząc brew do góry.
- No koko dżambo - mruknął. - Ciamciaramciam.
Wraz z Matt'em popatrzyliśmy się na siebie.
- Ty na poważnie? - zapytałam wpatrując się idiotycznie w Davida.
- Tak? - oznajmił. - To jest normalne pytanie.
- Kolego - zaczął Matthew. - Niecały tydzień temu ją sobie przypomniałem, a ty jesteś już ciekawy czy uprawialiśmy seks.
- Dobra, już wiem, że brzmi to źle - odpowiedział nerwowo drapiąc się po karku. - Byłem tylko ciekawy.
- Jesteś zawsze ciekawy wszystkiego - oznajmiłam, a David zrobił się czerwony ze wstydu.
- Wybaczcie.
~📷~
Siedziałam z piegowatym na ławce jedząc lody. Mężczyzna nie chciał nawet ich spróbować.
- Przecież ty lubiłeś lody - mruknęłam patrząc na Matt'a.
- Są zimne - oznajmił. - Teraz ich nie lubię.
- Chodzisz do dentysty? - zapytałam.
- Chodzę - wymruczał, a ja spojrzałam na niego poważnie. - Czasami.
- Matthew, piegusie - powiedziałam całując go w policzek.
Mężczyzna cicho westchnął, ale na jego twarzy można było ujrzeć mały uśmiech.
- Brakowało mi ciebie - wymruczał poprawiając mi włosy. - Strasznie się zmieniłaś.
- A ty prawie wcale - odpowiedziałam przytulając go. - Dalej jesteś narcystyczny.
- Nie prawda! - oburzył się chłopak. - Wcale nie jestem! Moja twarz jest nadal tak piękna jak kiedyś.
Spojrzałam się poważnie na mężczyznę.
- Dobra, jestem... - mruknął lekko smutny. - Postaram się już taki nie być, obiecuję.
- Matthew, ja cię kocham taki jaki jesteś - lekko się uśmiechnęłam, a rudzielec pocałował mnie czule w policzek. - Jesteś po prostu cały idealny.
- Wiem, hah - mruknął dumnie, ale po chwili się poprawił. - Znaczy... Dziękuję, też jesteś idealna.
Nastała chwila ciszy.
- Matt, mogę się ciebie czegoś spytać? - zapytałam wpatrując się w mężczyznę, który gładził mnie delikatnie po dłoni.
- Jasne - odpowiedział posyłając mi ciepły uśmiech. - Pytaj o wszystko co chcesz.
- Jak z twoimi rodzicami? - mruknęłam, a po chwili jego uśmiech znikł, a wyraz twarzy stał się smutny.
- Nie wiem - oznajmił ponuro. - Nie mam z nimi kontaktu.
- Poważnie? - zapytałam niedowierzając w jego słowa.
- Poważnie - odrzekł cicho. - Nie wiem co się z nimi dzieje... Ostatnim razem rozmawiałem z nimi przed wyjazdem.
- Są okropni - powiedziałam oburzona i przytuliłam rudowłosego.
Matthew smutno westchnął.
- Nie smuć się, piegus - wyszeptałam całując go w policzek.
- Już o nich zapomniałem, nigdy mnie nie wspierali...
Z jego oczu poleciało kilka łez, które od razu delikatnie wytarłam. Było mi go strasznie przykro.
- Może... - zaczęłam, a rudzielec spojrzał na mnie. - Chcesz spać u mnie...?
Nasze twarze pokrył wielki rumieniec.
- Wiesz... Będzie ci milej i cieplej... - mówiłam cicho cała czerwona. - Będzie raźniej, czy coś.
- Jestem za - odpowiedział również cicho. - Podoba mi się ten pomysł... Heh.
- To... Idziemy do mnie? - zapytałam patrząc w jego niebieskie oczy.
- Tak - odpowiedział i złapał mnie za rękę.
Wstaliśmy z ławki i udaliśmy się w stronę mojego domu.
Chyba nie odwalimy nic pamiętnego...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro