Rozdział trzydziesty trzeci
- Skąd ty wszystko wiesz? - zapytał po chwili ciszy.
- A nie oszalejesz? - zapytałam ze śmiechem, a ten pokręcił głową z poważną miną. Chyba był trochę nie w sosie. - No, dobra, ale to moja tajemnica nad tajemnice, jasne? - Spojrzałam na niego znacząco i przytaknął. - Oj, gdzieś już... trzy? Może cztery lata temu... No, to dawno było, ale wracając. Nie urodziłam się w tym wymiarze. - Walnęłam prosto z mostu, a ten spojrzał na mnie jak na idiotkę. - Nie, ale naprawdę! - Zaśmiałam się. - Żyłam przez siedemnaście lat w świecie bez Iron Mana, Thora, Kapitana Ameryki, ciebie... Lokiego - mruknęłam ciszej, ponieważ nagle mi się smutno zrobiło z tego powodu nosiciela tego imienia. - W noc przed moimi siedemnastymi urodzinami przyśniło mi się dosłownie wszystko do pewnego momentu, co się dzieje tutaj. Znam przeszłość, teraźniejszość i trochę przyszłość niektórych ludzi, w tym ciebie.
- Ale jak się tu znalazłaś? - spytał zaintrygowany.
- Chyba w przed dzień twojego przybycia, nie wiadomo skąd, pojawił się staruszek. Nie kojarzyłam gościa, ale z tej rozmowy wynikło, że to jego sprawka. A po tym zniknął tak nagle, jak się pojawił. Dosłownie PUFF i nima go.
- Ale dlaczego?
- Podobno nie pamiętam. Wiesz... Naprawdę mam wrażenie, że zapomniałam wielką i ważną część mojego życia tutaj. Nie mam pojęcia czemu, ale domyślam się, z kim są te wszystkie wspomnienia związane...
- Kim? - spytał po chwili ciszy, chyba zauważył, że boli mnie ten temat.
- Loki Laufeyson - odparłam beznamiętnie.
- To ten psychol, co napadł Nowy Jork?
- Tak... - Westchnęłam. - Nie pamiętam, co się działo podczas ataku, a rzekomo tam byłam. Miałam przebłyski z dalekiej przeszłości, jak Loki mnie torturuje, szydzi. Jednak ostatnio... Miałam wspomnienie, w którym płakałam za nim, bo zaginął. Dziwne, prawda?
- Prawda. Zastanawiałaś się czasem, czy jesteś normalna? - Zaśmiał się serdecznie.
- Nie, bo jestem zupełnie tego świadoma. - Odwzajemniłam śmiech, a nagle coś mi się nagle skojarzyło. - Nie jestem normalna... Ale właśnie za to ktoś mnie kocha - mruknęłam zamyślona. Coś mi to przypominało, ale nie wiedziałam, co.
- Zabawna krytyka.
- To nie ja wymyśliłam - powiedziałam skocznie i spojrzałam doktorowi w oczy. Zobaczyłam w nich jakąś głębie, która spowodowała, że usłyszałam: "Jedyne, co miałaś z tego wszystkiego to skrzypce...". Następnie widziałam tylko ciemność, ale słyszałam załamany głos Lokiego: „Jaki normalny człowiek, by zgodził się na takie zadanie? Ona nie jest normalna. Skoro się zgodziła, to znaczy, że robiła to dla mnie...". Obudziłam się i patrzyłam nieświadomie w dal z lekko otwartą buzią. Nie wiedziałam, co mam myśleć.
- Aida? Wszystko dobrze? - zapytał mnie z troską przyjaciel.
- Nie, nic nie jest dobrze od ataku Chitauri - szepnęłam i samotna łza spłynęła mi po policzku. Musiałam tam wrócić, musiałam wrócić do Asgardu, bo tam była odpowiedź na wszystkie pytania. - Wiesz, pójdę się położyć - powiedziałam i nim zdążył cokolwiek powiedzieć, pobiegłam do komnaty. Zaczęłam się pakować, a następnie pobiegłam do Starożytnej. Właśnie piła herbatę, czytając.
- Aida, czy coś się stało? - spytała zaniepokojona. Miała świetną intuicję...
- Muszę wyjechać. Musze znaleźć odpowiedź - oznajmiłam jak jakaś desperatka. - Nie zniosę tego dłużej.
- Rozumiem. - Wstała i podeszła do mnie. - Kiedy wyjeżdżasz?
- Teraz - odparłam hardo, ale po chwili łzy stanęły mi w oczach. To było nasze ostatnie spotkanie...
- Och, to... żegnaj - powiedziała smutnym tonem, ale uśmiech dalej miała na twarzy. Oddałam mocno uścisk.
- Yao... Jeśli chcesz, to zostanę - mruknęłam, a łzy zaczęły mi ciec po policzkach.
- Kochana, spędziłam z tobą tyle pięknych chwil i dałaś mi tyle szczęścia, że nie potrafię tego zliczyć. Sprawiłaś, że nie martwiłam się przeszłością, teraźniejszością ani przyszłością. Czas byś znalazła swój własny spokój, który nie znajduje się tutaj... - wyznała, ocierając moje łzy.
- Dziękuję za wszystko... Ale proszę, pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć... - szepnęłam i wtuliłam się w jej ramię.
- Będę pamiętać - powiedziała, a ja powoli się odsunęłam i otworzyłam portal. Wzięłam bagaż i spojrzałam na nią ostatni raz. - Bądź spokojna. Poradzi sobie - oznajmiłam z uśmiechem. Zrobiłam jeden krok i znajdowałam się już w Stark Tower.
Natychmiast poszłam do Starka, któremu rzuciłam się w ramiona załamana. Nie wiedział, o co chodzi, ale nie musiał. Pocieszył mnie samą swoją obecnością. Żałowałam, że tak szybko musiałam go opuścić, a on tym bardziej, ale rozumiał, że mam swoje niepozamykane sprawy. Wspierał mnie. Całą noc z nim przesiedziałam, by w końcu odejść na nie wiadomo ile... Udałam się do parku, gdzie zaszyłam się w jakiejś gęstwinie. Spojrzałam w niebo i z lekkim uśmiechem powiedziałam: "Heimdallu, otwórz most".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro