Rozdział trzydziesty dziewiąty
Mijały dni, a mnie „ubywało", stawałam się pusta. Ciągle siedziałam w ogrodzie albo w bibliotece, do nikogo się nie odzywając. Aż do dnia, w którym ktoś postanowił zaburzyć moją samotność.
- Aido, martwię się o ciebie - powiedział Mordal, dosiadając się do mnie pod moją ulubioną wierzbą.
- Nie ma przecież, co się mną przejmować - mruknęłam beznamiętnie.
- Proszę, chodź się na przykład przejść.
- A jaki to ma sens? - Podniosłam brew, patrząc na niego z lekką kpiną.
- Jesteś panią Radością, a mnie jest smutno - odparł lekko, a ja przez chwilę mierzyłam go wzrokiem.
- Uhm... No dobrze, ale pomóż mi wstać - rozkazałam, co zrobił bez najmniejszego problemu.
Chodziliśmy do wieczora i rozmawialiśmy na temat wielu rzeczy, byle nie o sobie. Mnie to pasowało. Był to naprawdę wspaniały człowiek i miałam wrażenie, że zna mnie na wylot, a ja jego. Miałam dziwne uczucie, że... znam nawet jego najskrytsze sekrety, a on moje. To było niecodzienne. Spotykaliśmy się każdego dnia, zapomniałam o smutkach, przypomniałam radości. Znowu byłam żywiołowa tak jak kiedyś.
- Wiesz, co? - zapytałam podekscytowana pewnego dnia, gdy siedzieliśmy na jeziorem.
- Nie mam pojęcia! - Zaśmiał się.
-Czas na jeden z moich sekretów nad sekrety - pisnęłam podekscytowana.
- No? - Podniósł brew do góry, co bardzo mnie zaintrygowało.
- Zamknij oczy - rozkazałam, co wykonał, a ja wyjęłam zza pleców skrzypce i zaczęłam grać melodię z mostu. Mordal był na początku uśmiechnięty, ale z czasem posmutniał... Skończyłam grać i pozwoliłam mu otworzyć oczy. - Wszystko dobrze? - zapytałam zaciekawiona.
- Tak... Oczywiście. Tylko... O co chodziło z tym sekretem? - spytał trochę zbity z pantałyku.
- Tę melodię grałam jak zniszczono most. Była dla przyjaciela, który z czasem stał się bliższy memu sercu, a jednocześnie dalszy... On zginął, ale i tak zagrałam, co usłyszał, ale nie wiem jak zareagował...
- Na pewno był szczęśliwy - powiedział trochę za szybko... - Skoro był ci bliski, musiał znać tego znaczenie. - To ostanie powiedział bardziej do siebie...
***
Wracałam z biblioteki, idąc spokojnie, aż nagle usłyszałam trzaski i krzyki. Dochodziły ze zbrojowni. Weszłam tam i zobaczyłam rozwścieczonego Odyna. Podeszłam powoli i już miał wbić w ziemię miecz, ale go powstrzymałam kładąc rękę na ramieniu.
- Panie, wszystko w porządku? - zapytałam, uśmiechając się lekko.
- Tak, Aido, dziękuję - powiedział już spokojniej. - Co cię sprowadza?
- Ratuję broń przed wbiciem wiecznym w ziemię - odparłam z serdecznym śmiechem.
- Mądrze, mądrze. - Przytaknął już weselszy władca.
***
Dzisiaj miała się odbyć uroczystość z okazji rocznicy śmierci jednego z książąt. Wszyscy zauważyli, że Odyn się zmienił po jego śmierci. Na wieczerzę założyłam tamtą zieloną sukienkę, którą z nim kupiłam. Nadal leżała dobrze. Weszłam do sali biesiadnej i usiadłam obok Odyna. Miał smutną minę... Zagadnęłam go lekko i w sumie przegadaliśmy cały wieczór, ale zawsze od starszego człowieka musi paść to pytanie.
- Czy ciebie i Mordala ciągnie coś do siebie? - zapytał z ciekawską miną.
- Nas... Znaczy, nie wiem, znaczy... jesteśmy przyjaciółmi i...
- Rozumiem. - Zaśmiał się z mojego nagłego zakłopotania. - Nie dawaj mu zbytnio czekać... Ojej,jak późno się zrobiło, pójdę już się położyć. Dobranoc!
- Dobranoc - powiedziałam lekko zarumieniona.
By ochłonąć wyszłam na taras i patrzyłam w gwieździste, czyste niebo. Oparta byłam o marmurową barierkę, a chłodny wiatr otulał me ramiona. Nagle ktoś na nich położył zielony płaszcz... Odwróciłam się i ujrzałam czułe oczy Mordala.
- Można? - spytał grzecznie.
- Tak. - Uśmiechnęłam się i patrzyłam dalej na nocny krajobraz.
Nagle wiatr zdmuchnął płaszcz i rzuciliśmy się za nim, śmiejąc się. Złapawszy go, przyjaciel znowu mnie nim opatulił i spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy. Były szmaragdowe, łudząco podobne do dobrze znanej mi osoby... Nasze twarze zaczęły dzielić bardzo małe odległości, aż w końcu nasze usta się zetknęły. Na początku delikatnie, ale po chwili mężczyzna pogłębił pocałunek, a ja szybko rozchyliłam językiem jego wargi i wdarłam się do jego ust. Nie odrywając się od siebie, Mordal podniósł i posadził na murka, a ja oplotłam jego szyję rękami. Myślałam, że minęły wieki, ale wszystko się kiedyś kończy. Oparliśmy swoje czoła o siebie, oddychając głęboko. Nic nie mówiliśmy, bo słowa, by tylko zepsuły tę chwilę tak ważną dla mnie. Coraz bardziej miałam wrażenie, że dzisiejszy dzień nie upamiętniał śmierci...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro