Rozdział pięćdziesiąty szósty
Po wszystkim, w miarę możliwości szybko mnie poskładali i ruszyłem na Midgard. Potrzebowałem pomocy, a w kwestii walki dobrze jest się polecić Thora. Zapukałem do małego domku w Australii, a otworzył mi nie kto inny jak mój brat. Uśmiechnął się szeroko i objął mnie tak mocno, że zabrakło mi tchu. W puścił mnie do środka i usiedliśmy w salonie.
-Co cię bracie sprowadza? Jak u Aidy? - zapytał wesoło.
- Wszystko jest ze sobą powiązane... Aida nie żyje, bo chciała powstrzymać Ragnarok, jak widać bez skutku – mruknąłem ponuro. Nie informowałem Avengers o jej śmierci, po prostu ich zbywałem. Załamałoby ich to...
- Nie żyje?! - Przeraził się. - A co z chłopcami?!
- Z nimi wszystko w porządku, ale potrzebujemy cię. Ragnarok się zaczął - powiedziałem poważnie.
- No, to, co tu jeszcze robimy?
Powróciłem wraz z nim do Asgardu. Postanowiliśmy zaatakować Hel w jej własnym domu. Zrobiliśmy to bardzo szybko, bo już dwa dni po mojej wizycie u brata. Heimdall opornie nas przeniósł do Helheimu i po chwili już tam staliśmy. Zmierzaliśmy pewnie do jej pałacu, nie wiem jak to możliwe, ale... czekała na nas przed bramą. Uśmiechała się miło, co było naprawdę dziwne.
- Och, witam moich gości! Niestety nie mogę się wami zająć, ale chętnie to zrobi moja sługa. Dood, słoneczko, spraw, by się nie nudzili - powiedziała „miło" do stojącej za nią kobiety. Była ubrana w długi czarny płaszcz z kapturem, który zakrywał jej twarz, kompletnie nie można jej było przypasować do nikogo. Z bliznami na dłoniach i bladą skórą, nie wiedzieliśmy kto to. Hel zniknęła w chmurze dymu, a kobieta stanęła w pozycji bojowej. Zrobiliśmy to samo i ruszyliśmy na nią. Gdybym nie był z Thorem, leżałbym już dawno martwy, on zresztą też, gdyby nie ja. Była zwinna, silna magicznie oraz inteligentna. Dla niej to była prawie zabawa, a my padaliśmy ze zmęczenia. Nagle wyczarowała niespodziewanie miecz i walczyła nim, bez magii. Myślałem, że będzie prościej... Nigdy tak się nie pomyliłem. Dawała nam rady bez większego wysiłku, nawet z Hel było prościej! Znała każdy nasz ruch, reakcję, przemyślenia. W końcu się naprawdę zdenerwowałem i wtedy dla niej pojawił się problem. Z Thorem nacieraliśmy coraz pewniej i mocniej, a ona słabła, tak ni stąd ni zowąd. Teleportowałem się za nią i podłożyłem haka, przez co się przewróciła, a Thor przyłożył jej miecz do gardła, nie mogła nic zrobić.
- No, dalej, zabijcie ją! - krzyknęła pani ciemności. Thor już się szykował, a ona obronnie zasłoniła twarz rękoma.
- Thor, poczekaj! - Zatrzymałem go. Nie wiem czemu, ale chciałem ujrzeć jej twarz. Przykucnąłem, zdjąłem kaptur i zamarłem...
Kobieta miała na twarzy wiele blizn, była trupio blada, zaniedbana, zmęczona, ale patrzyła na wszystko i wszystkich z wrogą siłą. Jej ślepia były całe białe, jakby była ślepa, ale nie była, bo zauważyła mnie i zaskoczyła się. Jakby mnie znała, ale nie wiedziała skąd, a ja w końcu zorientowałem się, kim ona jest, Thor również. Nagle zniknęła w kłębach dymu i nie wiadomo, gdzie się znalazła. Wstałem rozgniewany i spojrzałem morderczo na Hel.
- Co z nią zrobiłaś?! - ryknąłem wściekły.
- To samo, co ty dawno temu, ale u mnie podziałało! - Zaśmiała się. - Jej już nie ma, Loki, a Asgard niedługo zniknie tak samo jak ona. Powiem ci, że to będzie nawet jej robota - wycedziła zwycięsko, a ja chciałem się do niej teleportować i zabić, ale odepchnęła mnie i Thora za bramę, a sama się w niej pojawiła. - Przygotujcie, bo ostateczne starcie już blisko...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro