Rozdział dwudziesty trzeci
Nagle wszystko się zatrzęsło. Przemieniłam swoje ubrania w strój roboczy i poszłam walczyć. Wielu dobrych agentów było zahipnotyzowanych, więc nie wiedzieli, co robili. Nie chciałam im zrobić krzywdy, a zwłaszcza zabić, więc ich usypiałam magią. Kierowałam się w stronę Tonego i Kapitana, by pomóc im z utrzymaniem statku. Biegłam korytarzem, obok celi Lokiego i ujrzałam wizję ze sceną, jak zabijają Coulsona. Automatyczne zmieniłam kierunek i wbiegłam tam już po wystrzeleniu z broni w Laufeysona. Chciałam podejść, ale Nick był pierwszy. Stałam tak i wpatrywałam się w ten bardzo przykry obraz, drżałam ze smutku, słone łzy spływały mi po policzkach, dopóty zielonooki mnie nie obrócił w swoją stronę. Spojrzałam na niego z żalem, ale gdy ujrzałam jego wzrok, uspokoiłam się. Jego ślepia wyrażały zagubienie myśli. Stałam jak sparaliżowana i nie miałam pojęcia, co zrobić i stałam tak dalej w jego ramionach. Miałam też wrażenie, że... te oczy już nie są dla mnie jak te, które kiedyś widziałam. Były czymś więcej. Serce mi szybciej zabiło, a ja się lekko zestresowałam, ale dlaczego? Dlaczego...
- Loki, wara od niej! - krzyknął Nick i prawie się rzucił na kłamcę, ale ten teleportował nas. Staliśmy teraz w jakiejś wielkiej jaskini, z której zrobiono halę robotniczą. W oddali było słychać szmer taki jak w już rozwalonej bazie z tesseraktem. Rozglądałam się dookoła i zastanawiałam się, co tu robię, a kłamca dalej mnie trzymał w ramionach.
- Co ja zrobiłem?... - szepnął, patrząc na mnie nieprzytomnym wzrokiem. - Zabrałem wroga do bazy...
- Wiesz, że wygląda to znajomo? - Również szepnęłam.
- Jaskinia... - Mimowolnie cofnęłam się o krok, nieświadomie. Miałam wrażenie, że moje ciało samo chciało się przed nim bronić w razie czego. - Aida... - Ton miał zestresowany. - Ja... Nie wiem, czemu cię tu sprowadziłem. Nie sprowadziłbym przecież wroga do swojej bazy. Pewnie uciekniesz i powiesz swoim przyjaciołom, gdzie jestem i się tu zlezą i...
- Nie, Loki. Co się dzieje? - zapytałam zdezorientowana. Nie miałam pojęcia, co się działo z tym mężczyzną i nie byłam, czy to wyjdzie mu na dobre czy złe, tak nie było w moich wizjach...
- Nie wiem. Ostatnio nie panuje nad sobą. Szczególnie, gdy...
- Gdy co? - dopytałam się, gdy nagle przerwał. W tej chwili znowu spojrzał mi w oczu, w których było widać coś niezwykłego i nieznanego, ale chyba dobrego...
- Gdy jesteś w pobliżu. - Zbliżył się znów do mnie, ale tym razem się nie cofnęłam. Stanął tak blisko, że prawie stykaliśmy się nosami, nie mogłam oderwać od niego wzroku.
- Chyba wiem, o się dzieje - powiedziałam ze łzami w oczach, łapiąc jego twarz w swoje drobne dłonie. - Świadomie wmawiasz sobie, że jestem twoim wrogiem, że tego co zrobiłam, nie można wybaczyć, że cię nienawidzę - tu spojrzał na mnie z żalem - ale tak naprawdę, tak nie sądzisz. Jesteś coraz mniej do tego przekonany, masz nadzieję... - W końcu samotna łza spłynęła mi po policzku. Chciał ją zetrzeć, ale w ostatniej chwili cofnął dłoń i zacisnął ją tak mocno, że kłykcie mu aż zbielały.
- Kłamiesz - wycedził, odwrócił się i zaczął odchodzić. Teleportowałam skrzypce w swoje ręce i zaczęłam grać tę samą melodię, co na moście, kiedy on zniknął na jakiś czas z mojego życia. Zatrzymał się, ale nie spojrzał na mnie.
- „ Loki... Nie wiem, czy mnie słyszysz - stał dalej odwrócony - ale wiem, że żyjesz. Przepraszam cię, choć wiem, że mi nie wybaczysz. Wiem, że już się nie uśmiechniesz szczerze przez moją muzykę. Znam cię. - Obrócił się z obojętną miną w moją stronę. - Moja obawa się ziściła. Skrzywdziłeś wielu, a teraz jesteś hen daleko, a wszyscy myślą, że nie żyjesz. Tylko ja wiem. Wiedziałam od początku. Mimo wszystko... Będę tęsknić." - Skończyłam i patrzyłam na niego pełnym rozpaczy wzrokiem.
- Po tym, co zrobię, masz się wynieść z mojego życia, bez żadnych pytań - powiedział władczo po chwili ciszy, na co przytaknęłam z goryczą. Nagle zniknął w zielonej mgle. Rozglądałam się dookoła mrocznej hali, ale nigdzie go nie widziałam. Sekundę potem zmaterializował się tuż przede mną, spojrzał głęboko w oczy... i pocałował mnie. Miałam szeroko otwarte oczy ze zdziwienia, ale po chwili... przymknęłam je i oddałam pocałunek, a on go jeszcze pogłębił. Rozchylił lekko moje usta i ugryzł moją wargę, by wkraść do moich ust. O dziwo nie oponowałam i zaczęliśmy walkę o dominację. Jeszcze parę dni temu wyśmiałabym każdego, kto by powiedział, że mnie i kłamcę łączy coś więcej niż przyjaźń czy nienawiść, ale teraz... Miałam wrażenie, że przepadłam i już czułam jak będzie boleć rozłąka z nim.
- Odejdź - szepnął załamany, po tym jak odsunął się ode mnie i oparł swe czoło o moje.
- Dlaczego? - spytałam załamana. Po moim policzku spłynęła łza, którą starł krótkim, ale czułym pocałunkiem.
- Miało nie być pytań. - Starał się być znowu oschły, ale głos mu zadrżał. - Bo i tak na nie nie odpowiem, bo nie jestem w stanie...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro