Rozdział dwudziesty pierwszy
I dokładnie w tej chwili THOR wyważył właz i wywlókł brata ze statku. Tony poleciał za nimi, a Steve za nim. Z tego, co mi się wydaje, to bez spadochronu. Oburzona Natasza szukała miejsca do lądowania, a ja zrezygnowana również zeskoczyłam na ziemię. Mężczyźni się kłócili, a Loki patrzył na to wszystko z bananem na ustach. Z kamienną miną przeszłam obok niego i zeszłam do tamtych. Czułam jego dziurawiący wzrok na sobie, ale się nie obróciłam. Wskoczyłam (dosłownie) między spór, krzycząc: „DOŚĆ!", a jak runęłam mocno na glebę, to aż zatrzęsła się, a ludu cofnęło się, by złapać równowagę. Zmierzyłam ich wzrokiem i w końcu podeszłam do boga piorunów.
- Thorze, proszę, porozmawiajmy w bazie, tam wszystko sobie wytłumaczymy. Zamiast się kłócić, wypadałoby pilnować Lokiego. - Spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem.
- Jak zwykle mądrze prawisz, Aido. - Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. - Jak ty wypiękniałaś! - wyznał, zamykając mnie w uścisku, a cała reszta spojrzała zdziwiona po sobie.
- Dziękuję. - Zaśmiałam się. - Chodźmy. - Wzięłam chłopaka pod rękę i ruszyliśmy w stronę samolotu.
Kiedy tak szliśmy, obserwowałam kłamcę z daleka, który ku zdziwieniu wszystkich, nigdzie nie uciekł. Stark natychmiast go wziął za karczycho i wrzucił do środka. Kiedy przechodziłam obok niego, gawędząc sobie miło z Thorem, nie mógł się powstrzymać od złośliwej uwagi.
- Dyplomatka od siedmiu boleści się znalazła. - Zachichotał szyderczo, za co dostał od Thora i Tonego po głowie. Nie wzruszona usiadłam obok Nataszy i gawędziłyśmy sobie miło. Jak znaleźliśmy się w końcu na Helicarrierze, jelenia wpakowali do szklanej celi, Nick mu wszystko miał wyjaśnić, a my poszliśmy na obrady okrągłego stołu, gdzie oprócz planu, mieliśmy omawiać to, skąd znam bożków. No, więc i tak było. Najpierw gadał Thor o swoim bracie, a następnie przyszedł czas na mnie.
- No to zaczynaj, młoda - zachęcił mnie Tony.
- Kiedy Nick odebrał mnie z Polski, to mieszkałam w bazie. Później się dowiedziałam, że moi rodzice mnie wydziedziczyli, więc poszłam to przemyśleć porządnie w parku. Po jakiś dwóch godzinach postanowiłam wracać, a tu nagle widzę tęczowe promienie wokół mnie. Wiedziałam, co to, więc zdziwił mnie tylko powód mojej wizyty w Asgardzie. Heimdall, strażnik mostu, objaśnił mi wszystko i się okazało, że matka Thora chciałaby mnie uczyć magii. No i się zgodziłam, a w pałacu Odyna poznałam jego synów Thora i Lokiego. Z panem blondi - wskazałam na gromowładnego - miałam koleżeński kontakt, ale Loki... był moim przyjacielem. Niestety zdradził i obwinia mnie, bo czegoś ważnego mu nie powiedziałam. Rzekomo umarł i ja też miałam umrzeć, ale jakimś cudem żyję. Nie wiem czemu... - Wszyscy słuchali mnie z uwagą i zapanowała strasznie poważna atmosfera. Zastanawiałam się też, czy nie powiedzieć im całej prawdy, ale bałam się konsekwencji tego czynu.
- No, to teraz wszystko jest wiadome - odezwał się Nick, który pojawił się, nawet nie wiem kiedy. - Laufeyson nie chce gadać. Każdy spróbuje po swojemu, okej? Aida, ty będziesz ostatnia. Koniec zebrania. Róbta, co chceta, Stark zaczyna.
- Ale dlaczego?! - Miliarder się oburzył.
- Bo ty nie możesz mi bezkarnie zaleźć za skórę - warknął czarnoskóry i wyszedł.
Rozśmieszona tą uwagą, wyszłam sobie na mostek, gdzie siedziałam tuż przed oknem i patrzyłam na nocne niebo. Gdyby nie gwar, byłoby to idealne miejsce do myślenia. Po ok. godzinie udałam się do kajuty i zmęczona po prostu walnęłam się na łóżko. Śnił mi się Loki. Był w ciemnym pokoju, patrzył na coś. Klęczał skulony i krzyczał co chwila nie zrozumiałe dla mnie słowa, a w jego oczach widziałam żal. Stałam tuż przed nim, więc nie widziałam na co patrzył, ale ten widok musiał być dla niego straszny. Nie mogłam się ruszać, a chciałam go uspokoić. Czyli nawet on miał swoje załamania. Strasznie bolał mnie ten widok, słyszałam tylko jego pełen żalu i goryczy krzyk. Czułam jak łzy spływają mi po policzkach. Nagle w ręce Laufeysona pojawił się sztylet i... wbił sobie go w serce. Przerażona krzyknęłam na całe gardło i się obudziłam. Mój oddech był nierównomierny i dopiero po jakimś czasie się uspokoiłam. Przez ten sen, a właściwie koszmar, musiałam pobiec do jego celi, by zobaczyć, co z nim. Trafiłam tam naprawdę szybko, biegłam cała zlana zimnym potem, ale musiałam go zobaczyć. Wpisałam hasło i weszłam do pomieszczenia, gdzie znajdowała się na środku szklana cela ze śpiącym kłamcą. Nie był jednak spokojny. Wiercił się i mamrotał, również był zlany potem, szybko oddychał. Wyczarowałam w swych dłoniach skrzypce, usiadłam po turecku tuż przy celi, rzuciłam iluzję na kamery i zaczęłam grać. Była to kołysanka, którą uwielbiałam. Dobrze uspokajała, jak się okazało, nawet Lokiego. Przymknęłam oczy i grałam dalej, ale gdy je otworzyłam oczy po skończeniu utworu, ujrzałam Laufeysona z lekko rozmarzoną, łagodną miną patrzącego w moją stronę, ale wciąż leżącego.
- Kim jesteś? - zapytał łagodnie.
- A jak myślisz? - Również odparłam spokojnie i z uśmiechem. Myślał, że dalej śni.
- Ona, by tu nie przyszła. Już jej nie obchodzę, już nie jest moim szczerym uśmiechem. Oddelegowałem ją w brutalny sposób.
- Może się nie oddelegowałam.
- Ty może nie, senna maro, ale ona na pewno. Nie wybaczy mi tego co zrobiłem, nawet jeśli żyje dzięki mnie... - Zatkało mnie. To on... Czyli on... Loki mówił prawdę, znaczy ten drugi. Wiem, że zrobił wiele złego, ale... to tak mnie uszczęśliwiło! Teleportowałam się do niego,przyklęknęłam przy nim i położyłam mu dłoń na policzku.
- Ktoś jej kiedyś powiedział, by nie wierzyć kłamcom. To było po tym, co jej powiedziałeś. Wierzyła i nie wierzyła, ale teraz jest pewna. Śpij, Loki... - Uśmiechnęłam się ze łzami w oczach i pocałowałam go w czoło, a jak zasnął, zniknęłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro