Rozdział czterdziesty pierwszy
Pojechałam Gorgo po plażę, na którą nikt nie chodził, bo była ukryta pod tęczowym mostem. Usiadłam tam i rozmyślałam, czy aby na pewno mam rację...
- Gdybyś tu był... - szepnęłam do siebie i starłam samotną łzę z policzka.
- Mam być zazdrosny? - zapytał zawadiacko Mordal.
- Nie wiem. Wciąż mi nie odpowiedziałeś - mruknęłam obrażona.
- Nie rozumiem, po co ci to - wyznał z lekką pretensją w głosie.
- To koniec - odpowiedziałam twardo, kręcąc zawiedziona głową.
- Czego? - Zaśmiał się.
- Koniec nas. - Spojrzałam na niego pełnymi bólu oczami.
- Chyba nie mówisz poważnie. Dlaczego? - Mężczyzna aż pobladł.
- Mam dość robienia ze mnie idiotki. Nie będziesz mnie oszukiwał. Zbyt wiele tego było...
- Przecież cię nigdy nie oszukałem! - oznajmił z wyrzutem.
- Żegnaj. - Wstałam i zaczęłam odchodzić.
- Poczekaj, Aida! - krzyknął desperacko.
Zatrzymałam się, ale nie odwróciłam się. Deja vu, tylko że na odwrót. Nagle... usłyszałam melodię mostu gwizdaną przez niego. Wsłuchałam się w nią uważnie, a gdy skończył, odwróciłam się do niego z obojętną miną.
- Co to znaczy? - spytałam.
- No, to ta melodia, którą tak uwielbiasz...
- Co to znaczy?! - ryknęłam wściekła. - Wszystko, co robisz, to nie przypadek! Naprawdę myślisz, że jestem aż tak głupia, że się nie zorientowałam?! Jeśli tak, to się grubo mylisz! Jest kompletnie na odwrót.
- Kobieto, ciągle masz problem o to, kim jestem! Mam tego dość! - Podeszłam i myślał, że dam mu z liścia, ale ja mu tylko położyłam dłoń na policzku, patrząc na niego z żalem.
- Nie rozumiesz? Właśnie o to chodzi, że kocham twoje prawdziwe oblicze, a nie chcę już się oszukiwać... - szepnęłam z bólem.
- Co masz na myśli?
- Chciałam, rozumiałam, ale nie mogę. Proszę... - Trzymałam łzy na wodzy w nadziei, ale... ona nie nastąpiła. Trzeba mu było pomóc. - Wiem, że nie jesteś tym uroczym strażnikiem. Od początku wiedziałam. - Spojrzał na mnie zaskoczony. - Przecież on nie żyje, widziałam jego śmierć, tam w lochach. Próbowałam nie żyć wspomnieniami, ale one są zbyt piękne, by o tobie zapomnieć...
- Aida... teraz rozumiem - mruknął grobowo. - Byłem tylko pocieszeniem. Ubzdurałaś sobie, że jestem, nawet nie mówisz kim, ale że nie jestem sobą. Masz rację... To koniec.
- Tak... On by mi uwierzył. Chyba, że robisz to znów dla chorej satysfakcji.
Powiedziałam i uciekłam. To zbyt bolało. Zamknęłam się w pokoju i nie miałam zamiaru wychodzić. W nocy obudziłam się, a obok na krawędzi łóżka siedział mi dobrze znany jegomość.
- Aida, chyba powinnaś wrócić do domu. Zrzuciłem na twe barki zbyt wielkie brzemię. Jego już nic nie przekona. Nie potrafi żyć bez kłamstwa - wyznał z bólem mój ślepy przyjaciel.
- Nawet przy mnie. Możliwe, że masz rację. Tak trudno wam zrozumieć, że się was szczerze kocha?
- Nawet nie wiesz jak bardzo... - Westchnął i znikł w ciemnozielonej mgle...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro