Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 22

    Billdip już na profilu! Zapraszam serdecznie!

     Minął już tydzień odkąd Thomas przyjechał do Anchorage. Pierwsze dni były dla niego naprawdę trudne, by odnaleźć się w nowej sytuacji.

Po jakimś czasie zdołał przyzwyczaić się już do wielkości posiadłości Eskildville. Dawniej myślał, że to jego willa jest ogromna, ale w porównaniu z tym starym domem, jego nie robił żadnego wrażenia.

Zaraz po przyjeździe, Emily zaprowadziła go do pokoju, który był przygotowany dla niego już kilka lat wcześniej.
Jednak nigdy nie dane było mu przyjechać, ponieważ zwyczajnie nie wiedział o istnieniu swojej... Matki.

Jeszcze nie do końca potrafił oswoić się z tym słowem. Przez cały czas zwracał się do niej po imieniu, nie mógł przemóc się wewnętrznie, by powiedzieć do niej 'mamo'.
Jednak był jej bardzo wdzięczny, gdy wcale na niego nie naciskała, by wyszedł z pokoju, kiedy siedział w nim zamknięty już całą dobę.

Mimo że, Xawier próbował przygotować go na to spotkanie, a on sam wcale się go nie bał, to gdy znalazł się w domu swojej matki, coś w nim pękło i pragnął zaszyć się gdzieś, i żyć w samotności przez kolejne trzy lata.
Ale wtedy pojawiał się wujek, który czępił pod drzwiami od jego nowego pokoju i walił w nie pięścią, grożąc mu, że jak nie otworzy to ten wywarzy je własnymi rękami. Co byłoby w sumie śmieszne, bo Xawier nie wyglądał na kogoś, kto miałby dużo siły.

Po dobie siedzenia na łóżku i gapienia się w sufit lub, dla urozmaicenia, w ścianę, zdecydował się w końcu wyjść z pokoju.
Co dziwne, Emily wcale nie czuła się urażona jego zachowaniem, tak jakby całkowicie się tego spodziewała.

Minął już tydzień, a on czuł się w Eskildville tak jakby mieszkał tam od urodzenia.
Trudna rozmowa, która tak czy siak musiała się odbyć, była już za nimi, a on teraz mógł oderwać myśli od tego co zostawił w Harrisburgu.
Jednak przez cały czas jedna myśl nie dawała mu spokoju. Dylan ciągle krążył w jego głowie i zaglądał do najskrytszych wspomnień i myśli. Wiedział, że w końcu będzie musiał się z nim jakoś skontaktować, ale miał też świadomość, że kiedy to zrobi, po kilku dniach Marck zjawi się w Anchorage z policją, albo sam i zabierze go spowrotem do Harrisburga.
A jemu brakowało jeszcze trzech miesięcy do osiągnięcia pełnoletności*.

Chciał jak najdłużej nacieszyć się 'wolnością' i możnością bliższego poznania rodziny od strony swojej zmarłej matki.

     Pewnego wieczoru, gdy Thomas wyszedł z pokoju, by nalać sobie wody w kuchni, Emily siedziała akurat przy stoliku i przeglądała jakieś czasopismo.

Chłopak szczególnie uważał, gdy schodził po drewnianych schodach, by nie zaskrzypiały. Jednak było to nieuniknione i po całym domu rozległ się dźwięk wydawany przez stare drewno.
Ze skrzywioną miną wszedł do kuchni, próbując unikać wzroku Emily, zbliżył się do kranu, wcześniej biorąc z półki szklankę.

– Hej – mruknął pod nosem, nawet na nią nie spoglądając. Teraz wiedział już, że zachowywał się idiotycznie. Jak skończony dupek.

– Cześć, Thommy – przywitała się i chłopak wiedział, że jej twarz na pewno przyozdobił uśmiech. To niewiarygodne jak bardzo ta kobieta była podobna do Ann, mimo że była o pięć lat młodsza.

– Co czytasz? – spytał, by jakoś zagaić rozmowę. Czuł się nieco niezręcznie, nie wiedział co ma powiedzieć, ani co byłoby odpowiednie. Podszedł do stolika ze szklanką wody i położył ją na blacie – Mogę? – Odsunął sobie krzesło, ale kobieta tylko wywróciła oczami, więc uznał to jako pozwolenie. Przysiadł na samym skraju krzesła, w razie gdyby musiał się szybko ulotnić.
Mijał właśnie drugi dzień, odkąd przyjechał do Eskildville i wiedział, że im dłużej będzie odkładał tą rozmowę, będzie coraz trudniej.

– Przeglądam katalog z kosmetykami. Co jakiś czas składam większe zamówienie, tak by kupić wszystko za jednym zamachem – powiedziała i zaśmiała się lekko. Zamknęła gazetę i odrzuciła ją na bok. Splotła ręce przed sobą i spojrzała na chłopaka, który wreszcie postanowił podnieść na nią wzrok.

Podobieństwo do jego matki uderzyło go tak bardzo, że przez chwilę miał wrażenie, że Ann siedzi naprzeciw niego. Jednak po chwili, gdy jego szalejące serce zdołało się uspokoić, uświadomił sobie, że to nadal jest Emily.

Kobieta była blondynką i miała tak samo piękne, gęste i kręcone blond włosy jak jego zmarła mama. Brązowe duże oczy, zdawały się przeszywać go na wskroś, a on sam czuł, że ma właśnie jej oczy.
Nawet wąskie usta odziedziczył po niej.

– Chyba musimy pogadać, co nie? – Uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco. Thomas kiwnął leciutko głową i zagryzł policzek od środka. Nie wiedział co powiedzieć, więc tylko czekał, aż ona zacznie – Bardzo się cieszę, że tu jesteś. Pewnie nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo i od jak dawna chciałam cię zobaczyć – powiedziała i popatrzyła na niego z taką miłością, której dawno on sam nie widział w oczach swojego taty.

– To dlaczego nie przyjechałaś? – Słowa same wyszły z jego ust.

– Miałam umowę z Marckiem i Ann. Nie mogłam mieszać się w twoje życie. Jednak po śmierci mojej siostry, a twojej... Mamy... – Widać było, że to słowo ciężko przechodzi jej przez gardło – Moje myślenie się zmieniło. Parę razy próbowałam skontaktować się z Marckiem, ale nigdy nie odbierał telefonu. Dlatego stwierdziłam, że warto pokombinować od innej strony. Tak bardzo chciałam się do ciebie dostać, a było to prawie niewykonalne.

– To wszystko dla mnie jest bardzo trudne. Też cieszę się, że tutaj jestem, ale nie mam pojęcia jak się zachować, przepraszam – wyjąkał i poczuł się najbardziej żałosnym człowiekiem na świecie. Przy niej nie potrafił udawać, stwarzać pozorów, ani zakładać swojej codziennej maski. Była to druga osoba, przy której po prostu musiał być całkowicie szczery. Bo pierwszą był Dylan. Dylan.

– Wiem, nie wymagam od ciebie, byś od razu rzucał mi się w ramiona i mówił do mnie 'mamo'. Mam świadomość tego, co ci zrobiłam i nie spodziewam się, że zaraz będziemy tworzyć cudowną rodzinę – prychnęła, ale jej uśmiech był nadzwyczajnie przyjazny. Ta kobieta robiła takie wrażenie, że nie dałoby się jej nie lubić. Tak bardzo przypominała Ann nawet z charakteru. Jego mama też taka była, zawsze wesoła, każdą sytuację, nawet ciężką potrafiła obrócić w coś śmiesznego lub sprawić, że ludzie przestawali martwić się problemami.

– Dzięki – powiedział i także lekko się uśmiechnął – Chcę byś tylko wiedziała, że nie mam do ciebie żadnego żalu. Gdybym go miał, nie byłoby mnie tutaj. W dodatku... Nie mam na to siły. Nie mam siły złościć się na kogoś, kogo tak naprawdę nigdy w życiu nie widziałem – wyjaśnił i nerwowo przeczesał ręką włosy.

– Mylisz się, Thommy – szepnęła, a chłopak dostrzegł w jej oczach przeskakujące iskierki – Widzieliśmy się już. Raz, gdy miałeś mniej więcej półtora roku, a drugi raz na pogrzebie Ann.

– Naprawdę? – zdziwił się – Nie pamiętam – Czuł, że się rumieni, ale nie mógł nic na to poradzić.

– Tak, przyleciałam ją pożegnać, ale nie rozmawiałam wtedy z Marckiem, pewnie dlatego mnie nie widziałeś. Pilnował cię jak oka w głowie, nie spuszczał z ciebie wzroku. Myślę, że pewnie bał się, że będę chciała z tobą rozmawiać – westchnęła smutno.

– Ty naprawdę jesteś moją matką? – zapytał, marszcząc przy tym mocno brwi.

– Tak, Thomas – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. Nie wydawała się zaskoczona bezpośrednim podejściem chłopaka.

– Dlaczego... – zawahał się przez chwilę – Dlaczego to się tak potoczyło? Jak to się stało, że wychowałem się prawie dziesięć tysięcy kilometrów stąd, nie mając zielonego pojęcia o twoim istnieniu?

– Przyjmujesz to wszystko bardzo spokojnie – oświadczyła niemal z dumą w głosie. Popatrzyła na niego i uśmiechnęła się lekko.

W domu panowała taka cisza, że było to aż przerażające. Xawiera nie było, ponieważ pojechał odebrać odcholowany samochód Brodiego, a Mauren, która była gosposią, udała się na zakupy.
Cały dom stał prawie pusty i Thomas uświadomił sobie, że czułby się strasznie nieswojo, gdyby wiedział, że jest w nim sam.
Oczywiście, gdyby był z nim Dylan, wszystko byłoby łatwiejsze.

Gdyby był z nim Dylan, teraz siedziałby obok swojego chłopaka i mógł czuć się odprężony, nawet rozmawiając ze swoją matką.
Gdyby był z nim Dylan, kochałby go mocno przez kilka godzin, dopóki nie uświadomiłby sobie, że naprawdę tu jest.
Gdyby był z nim Dylan, mógłby nawet pozwolić, by to on kochał jego.

Teraz, gdy przyjechał już do Anchorage, zobaczył swoją rodzicielkę, mógł porozmawiać z Dylanem. Jednak sięgnięcie po telefon i wybranie numeru swojego chłopaka było najtrudniejszym czynem, na jaki mógł się pokusić.
Zwłaszcza kiedy zauważył, że Dylan przestał do niego dzwonić już dwa dni temu.

– Staram się – odpowiedział również spokojnym tonem.

– Byłam bardzo młoda, kiedy zaszłam z tobą w ciążę – zaczęła ostrożnie – Miałam zaledwie siedemnaście lat. Tyle co ty teraz – Brodie słuchał jej uważnie. Czuł się tak, jakby kobieta opowiadała mu historię swojej koleżanki, a ta wcale nie dotyczyłaby właśnie jego – Nie byłam gotowa na to, by cię wychować. Ann i Marck bardzo starali się o dziecko, jednak moja siostra nie mogła zajść w ciążę. Była to dla mnie bardzo trudna decyzja, ale dzięki temu, że wychowała cię Ann, wyrosłeś na tak cudownego chłopaka – uśmiechnęła się do niego lekko – Nie wiem co by z ciebie było, gdyby zajmowała się tobą rozwydrzona, wiecznie imprezująca nastolatka.

– Nie wyglądasz na taką – powiedział, całkiem odbiegając od tematu. Tak jakby wcale nie zwracał uwagi na to, że Emily mówiła właśnie o jego historii.

– To były stare czasy – westchnęła – Dlatego właśnie we trójkę zdecydowaliśmy, że będzie ci lepiej jeśli wychowasz się w słonecznej Pensylwanii niż tutaj, gdzie ziemia jest skuta lodem przez dziesięć miesięcy rocznie.

– Dlaczego nie mogłaś do nas przyjeżdżać?

– Zawarliśmy umowę, że nie będę wchodzić w twoje życie. Kiedy byłeś mały, Ann przyjechała razem z Marckiem po raz ostatni do swojego rodzinnego domu. Byłeś takim słodziakiem. Wtedy, jak cię zobaczyłam, poczułam ukłucie zazdrości. Jednak wiedziałam, że mojej decyzji nie mogę już cofnąć. Myślę, że też dlatego moja siostra odcięła się całkowicie od Eskildville i od przeszłości. Nie chciała tu wracać, bo bała się, że pewnego dnia zechcę jej ciebie odebrać jako biologiczna matka – wyjaśniła. Spojrzała wyczekująco na Thomasa, ale ten nadal siedział bez ruchu i wgapiał się w stolik.

– Po śmierci mamy, wszystko się zmieniło. Ojciec zaczął traktować mnie jak największego nieudacznika. Nie jestem wcale takim cudownym chłopcem, jak mnie widzisz, Emily – powiedział i w końcu odważył się podnieść na nią wzrok. Ku jego uldze, kobieta nadal miała miły wyraz twarzy.

– Według mnie wyglądasz na ucieleśnienie anioła – zażartowała – Nadal jesteś tak samo niewinny i słodki jak te szesnaście lat temu. Nic się nie zmieniłeś.

– Przez ostatnie trzy lata robiłem wszystko, by tylko ojciec był na mnie wściekły. W niczym go nie słuchałem, podświadomie pragnąłem by był mną rozczarowany – wyszeptał i sam nie wiedział czemu to mówisz, ale czuł ogromną potrzebę wylania z siebie wszystkich żali.

– Z tego co opowiadał mi Xawier, Marck nie poświęcał ci czasu po śmierci Ann. Odsunął się i przestał się tobą interesować. Myślę, że po prostu chciałeś zwrócić takim zachowaniem jego uwagę – powiedziała i podrapała dwoma palcami po brodzie. Wyglądała na zamyśloną.

– A gdy poznałem Dylana, cały mój świat wywrócił się do góry nogami – parsknął śmiechem, spuszczając wzrok, bo właśnie zdał sobie sprawę, że wygadał się swojej biologicznej matce o własnej i trochę odmiennej orientacji.

– Xaw o wszystkim mnie już uprzedził i zastanawiałam się, czy powiesz mi o tym sam – zaśmiała się głośno.

– Więc, nie masz nic przeciwko temu? – zapytał zdziwiony, rzucając jej pytające spojrzenie.

– Oczywiście, że nie – powiedziała i uśmiechnęła się szeroko, ukazując przy tym piękne, białe zęby. Takie same, jak jego.

– Ostatnio, nasza relacja nie wyglądała tak jak powinna. A teraz zostawiłem go samego, bez żadnego uprzedzenia – westchnął.

– Zadzwoń do niego – zaproponowała – Nawet teraz.

– Nie, jeszcze nie – wyszeptał – Za bardzo się boję – dodał po chwili, ale tak, by Emily tego nie usłyszała.

***

     Od ostatniego postoju minęły już cztery godziny i od tej pory mknęli drogą krajową numer dwadzieścia dziewięć, dobre sto dwadzieścia na godzinę.

Dylan nie ściskał już tak mocno kierownicy, a Brenda przysypiała na siedzeniu pasażera. Wokół walaly się puste opakowania po drożdżówkach i czipsach, a z radia leciała cicha, popowa muzyka.

– Gdzie jesteśmy? – zapytała dziewczyna, gdy po raz kolejny obudziła się przez ostre hamowanie Dylana.

– W jakiejś dziurze zwanej Southprison – powiedział. Akurat wiechali do niewielkiego miasteczka i zatrzymała ich jedyna sygnalizacja świetlna w promieniu stu kilometrów.

Dylan odchylił się lekko w swoim fotelu i przetarł twarz dłońmi.

– Może powinniśmy się zatrzymać, żebyś się trochę przespał, co? – spytała, ale chłopak jedynie pokręcił głową.

– Spać będę w nocy. Chcę dojechać dzisiaj do Meliton, tam znajdziemy jakiś parking, gdzie przenocujemy – wyjaśnił.
Dziewczyna sięgnęła do schowka i wygrzebała z niego mapę.

Odszukała na niej Meliton i obecną miejscowość, po czym z przerażeniem na niego krzyknęła:

– Dylan, to jeszcze czterysta kilometrów!

– Czyli jakieś trzy godziny drogi, jeśli utrzymamy tą prędkość – powiedział, stukając palcami niecierpliwie w kierownicę.

– Jesteś niemożliwy. Nie możesz się tak forsować. Zawsze mogę cię zmienić – zaproponowała.

– Nie, bo ty będziesz jechać sześćdziesiąt na godzinę i w takim tempie dojedziemy do Meliton za tydzień – zaśmiał się i nacisnął pedał gazu, gdy tylko światła rozbłysły zielonym blaskiem.

– My naprawdę jedziemy na Alaskę? – zapytała po dłuższej chwili ciszy, która zapanowała w samochodzie, nie licząc rozbrzmiewającej z radia muzyki.

– Tak, Brenda – powiedział spokojnie.

– Ale wiesz, że nie mamy przy sobie nic. Żadnych ubrań, niczego, co mogłoby nam pomóc się ogrzać?

– Wiem.

– To dobrze, że wiesz. Mam nadzieję, że jak znajdziemy Brodiego to dam nam coś ciepłego do ubrania – powiedziała i przewróciła oczami, chowając mapę spowrotem do schowka.

– Ja mam nadzieję, że jak znajdziemy Brodiego, ktoś mnie powstrzyma od połamania mu żeber – mruknął pod nosem i nieświadomie ścisnął mocniej kierownicę.

Im bliżej był celu swojej podróży, tym bardziej czuł narastający w nim gniew.
Nie potrafił cieszyć się z tego, że zobaczy swojego chłopaka. Chciał mu po prostu przywalić.

Na na na na na na... Już niedługo nasi kochani bohaterowie będą mieli okazję się spotkać ❤
Wczoraj w nocy wróciłam z zakupów galeriowych i nogi mi odpadają. Tak bardzo bolą 😧 dlatego dzisiaj rozdział trochę później 😅

Informacja o Billdipie pojawiła się na początku rozdziału, bo wiem, że nie wszyscy czytacie notki pod nimi 🙃
Wiem, że miał być to świąteczny oneshot. lecz nie jest on ani świąteczny, ani nie jest to oneshot, tylko krótkie opowiadanie. 😱
Tak, bo nie potrafię krótko poprowadzić jakiejś historii.

Zaznaczam też, że prawie wcale nie wiąże się to ff z Wodogrzmotami. Po prostu pożyczyłam sobie postacie 😂 dlatego, serdecznie zapraszam wszystkich, którzy wolą lekkie shounen-aie 🤗🤗🤗

Szykuję dla was pewną niespodziankę, ale więcej o niej w następnym rozdziale ❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro