Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

ASHTON

  Zawsze się zastanawiałem, co stanie się ze mną po śmierci. W końcu każdego to kiedyś spotka i każdemu chociaż raz przez myśl przeszło to pytanie. Wyobrażenia o innym świecie, lepszym świecie, zupełnie mnie nie przekonywały, chociaż podświadomie chciałem, aby były prawdziwe. Chciałem myśleć, że wszyscy ci którzy odeszli za szybko, znaleźli szczęście tam, gdzie teraz byli.

Mimo wszystko, jak teraz o tym myślę, przerażenie zaciska swoje szpony na mojej szyi. Więc tak po prostu zniknę? Zamknę oczy i już ich nie otworze, ale co dalej? Żadnych uczuć, żadnego cierpienia i samo szczęście? To by było zbyt łatwe. Gdyby rzeczywiście tak było, o wiele więcej ludzi decydowałoby się pójść tą ścieżką. Ścieżką prowadzącą donikąd.

Wydaje mi się, że tak naprawdę pochłonie nas ciemność. Przy ostatnim tchu zobaczymy to, co przez wszystkie lata kurczowo trzymaliśmy w sercu. Każdą osobę, każde uczucie i nasze prawdziwe oblicze, a potem? Potem koniec. Nie będzie niczego i właśnie to przerażało mnie najbardziej.

Przez moje życie przewinęło się tak wiele lęków, niektóre z nich zostały do dzisiaj. Ale najbardziej bałem się śmierci. Może byłem głupi, że w tak młodym wieku o tym myślałem, ale nie wiadomo, czy moje jutro nadejdzie, czy też nie. Dlatego wolałem czasami powędrować myślami w tę stronę, żeby się nad tym zastanawiać. Oczywiście, mimo że się wysilałem, żeby znaleźć odpowiedź, pewne było to, że teraz jej nie dostanę. Muszę czekać na swoją kolej.

Moim największym lękiem, zaraz po śmierci, było odrzucenie. Spotkaliśmy się już w dzieciństwie, gdzie jako mały chłopiec nie zdawałem sobie z tego sprawy. Borykam się z nim aż po dziś dzień, czasami walcząc a czasami, poddając się bez jakiejkolwiek walki. Po prostu nie mogłem wyzbyć się uczucia, że większość ludzi mnie nie akceptuje. Nie chodziło o wygląd zewnętrzny, czy też o to, czym się zajmuję, bo to mogłem jakoś przełknąć. Chodziło o to, że większość przed wypadkiem postrzegała mnie jako kogoś, kto może mieć wszystko. Każdą kobietę, sportowe samochody, wejścia bez kolejki do najlepszych klubów w mieście. Nie zadawali sobie trudu, żeby chociaż przez chwile pomyśleć, że jestem takim samym człowiekiem jak oni. Nie chciałem mieć każdej kobiety, bo miałem tę jedyną w ramionach. Nie mogłem mieć najlepszych samochodów, bo zwykłego robotnika nie było na takie stać. Nienawidziłem chodzić do klubów i nigdy nie wszedłem do niego bez kolejki. Nawet jeżeli miałem uśmiech na ustach, nie znaczyło, że byłem szczęśliwy.

Nic nie było takie, na jakie wyglądało, a ja czułem, jak powoli traciłem zmysły. Tego wszystkiego było za wiele, sam nie dawałem sobie rady, ale nie chciałem, żeby ktoś mi pomagał. Nie wierzyłem, że ktoś byłby mi w stanie pomóc.

-Ty tam, Romeo!- Podniosłem wzrok znad notatnika, żeby spojrzeć w oczy mężczyźnie pokaźnej wielkości. Kroczył w moją stronę, co chwila, zakopując się w mokrej ziemi. Rozchlapywał wodę niosącą w wiadrze w każdą stronę, a gdy stanął nade mną, kilka kropel brudnej wody chlapnęło mi na twarz.

-Co?- zapytałem, rękawem bluzy, ocierając wodę z czoła i policzka. Facet splunął na ziemię obok mnie i ściągnął kask, pod którym błyszczała dokładnie ogolona głowa. Postawił wiadro na ziemi, wyjmując z kieszeni roboczych spodni, brudną pomiętą kopertę. Wyciągnął dłoń z kawałkiem papieru w moją stronę.

-Wypłata. Nie ma dużo, ale na coś na pewno starczy- Wziąłem do ręki kopertę, przez kilka sekund patrząc na nią sceptycznie. Na coś na pewno starczy, choćby na kanapkę ze stacji benzynowej. Po chwili schowałem ją do kieszeni, wzrokiem wracając do mężczyzny stojącego nade mną.- Kierownik jest zadowolony z twojej pracy.

-Niesamowite- Pokręciłem głową i prychnąłem. Wypruwałem sobie flaki, żeby wszystko było idealnie, a i tak dostawałem za to parę marnych groszy. Na początku, ta praca była jedyną szansą na zarobienie jakichkolwiek pieniędzy, później stała się odskocznią od wszystkich złych myśli, jakie mnie nawiedzały.

Przed wyjazdem pracowałem dwa razy lepiej, żeby zarobić na siebie i potrzeby Alison, ale także kierownik budowy był lepszy. Doceniał mnie i znał moją sytuację, dzięki czemu dostawałem normalne wynagrodzenie dla pracowników. A tu? W tym miejscu trzymało mnie jedynie to, że mogłem pomóc przy budowie tego budynku. Stał się dla mnie motywacją, by codziennie rano otwierać oczy. Wiedziałem, że będzie to niesamowity i piękny budynek i chciałem nacieszyć nim oczy, kiedy w końcu zostanie postawiony.

-Słuchaj, nie wiem ktoś ty i wcale nie chce tego wiedzieć. Ale masz potencjał i ja to cenie, tak samo, jak większość kierowników- Przerwał, żeby spojrzeć na mężczyznę rozmawiającego z dwoma innymi pracownikami.- Niestety trafiła ci się taka gadzina. Jesteś pracowity i jak zagadasz z tym gościem- Głową wskazał na drugiego mężczyznę w garniturze z wieloma papierami w ręce. Mój wzrok niechętnie podążył w to miejsce.- Możesz zarabiać o wiele więcej. To dobra oferta, połowa pracowników z niej korzysta. Spróbuj, może to będzie to. Trzymaj się, Romeo.

Kiedy zabrał wiadro i poszedł w przeciwną stronę, jeszcze przez chwile patrzyłem na elegancika. Może i była to dobra oferta, ale nie czułem potrzeby, żeby zarabiać więcej. Co prawda przydałoby się lepsze jedzenie i parę rzeczy, ale to nie powód, by iść i błagać o pracę, chyba że znalazłbym się w sytuacji krytycznej.

Spojrzałem na notes trzymany w dłoni. Zdjęcie przyłączone do kartki powodowało lekki uśmiech na mojej twarzy. Przewróciłem je na drugą stronę, czytając napis widniejący w górnym rogu kartki. „Mała Jolene Emily Crown" Moja córeczka.

Z powrotem przypiąłem zdjęcie USG do kartki notesu i zamknąłem go, wrzucając do kieszeni. Wepchnąłem go głęboko, żeby nie wypadł podczas drogi i na koniec poklepałem dłonią. Tutaj będzie bezpieczny.

Podtrzymałem się ziemi i wstałem, otrzepując brudne spodnie od piasku. Zerknąłem na nie i zniesmaczony, przetarłem czoło, na którym zaczęły zbierać się krople potu. Ślady ziemi oraz inne zabrudzenia, jakie się na nich tworzyły, mogłem zaakceptować, ale plamy krwi już nie. Wiedziałem, że przemycie wodą i opatrunek z koszulki nie dał zbyt wiele, ale myślałem, że chociaż powstrzyma krwawienie. Bałem się spojrzeć na to, co dzieje się pod nogawką.

Z towarzyszącym mi bólem, ruszyłem do bramy, żeby resztę dnia spędzić na trawie w parku, ale gdzie popadnie. Kierownik wrócił do siebie, przy wejściu mierząc mnie spojrzeniem od stóp do głów. Pożegnałem się z nim lekkim skinieniem głowy, ale on nie odpowiedział tym samym, tylko wszedł do środka, zatrzaskując za sobą drzwi.

Wyciągnąłem kopertę i niezdarnie przedarłem jej brzeg, żeby zobaczyć jej zawartość. Palcem wyciągnąłem to, co tam było i spojrzałem na moją wypłatę. Wypłatę liczącą nieco ponad kilka dolarów. Pięknie, to dwa razy mniej niż poprzednim razem. Może budżet na lepszych pracowników się już skończył, a mi dają to, co znajdują w pieprzonej ziemi, kiedy w niej kopią.

Starczy na posiłki przez dwa dni. Na całe szczęście, moja umowa z kierownikiem jest trochę inna niż reszty. W momencie, gdy oni dostają wypłatę raz na miesiąc, ja dostaję ją raz na tydzień w drobnych ratach. Przystałem na ten układ z powodu, że nigdzie indziej nie dostałbym takiej oferty. Potrzebowałem pieniędzy jak najszybciej, a wypłata na koniec miesiąca nie wystarczyłaby mi, żeby codziennie zjeść świeży posiłek. Co prawda mógłbym kupić jedzenia na zapas, ale jedynie by się zepsuło, gdybym przetrzymywał je w kieszeni. Nie mogłem pozwolić na marnowanie jedzenia.

Przeszedłem na drugą stronę ulicy, wrzucając pieniądze do kieszeni, a podartą kopertę przedarłem na kilka mniejszych kawałków i rozrzuciłem je na ziemie. Wiatr zabrał je, przemieszczając kawałki papieru z miejsca na miejsce. Poleciały do góry, żeby zaraz spaść, lądując pod nogami jakiejś kobiety.

Wzrokiem powędrowałem do góry, patrząc na długą spódnicę, a potem na początek cienkiego płaszcza. Pochyliłem głowę i zerknąłem w twarz kobiety, tak żeby nie podtrzymać kontaktu wzrokowego. Przelotnie spojrzała na papierki, a następnie przeniosła swoje spojrzenie na mnie. O dziwo nie rzuciła żadnej uwagi na ten temat, ale i tak patrzyła na mnie z czymś, czego nie mogłem rozgryźć.

To była kobieta od pojedynczej róży. Tym razem nie miała ze sobą bagaży, jedynie niosła małą płócienną siatkę, z kolorowym nadrukiem po bokach. Wystawała z niej folia, w której coś było, ale nie widziałem dokładnie co. W momencie, kiedy się zatrzymała, ja przyśpieszyłem kroku i minąłem ją, nie patrząc jej w oczy. Wręcz odwróciłem głowę w inną stronę, wlepiając wzrok w drogę, zupełnie jakby mnie bardzo zainteresowała. Gdy odchodziłem, czułem jej wzrok na swoich plecach, jakby przez całą drogę odprowadzała mnie spojrzeniem. Jednak nie miałem odwagi się odwrócić i tego sprawdzić.

Pokonałem schody i pchnąłem drzwi, wchodząc do znanego mi pomieszczenia. W powietrzu unosił się zapach dymu papierosowego, a na ścianie po lewej stronie, zauważyłem nowy obraz. A raczej bohomaz.

Podszedłem do idealnie czystego baru i usiadłem na stołku, ręce kładąc na blat. Powoli się rozejrzałem, ponieważ od spania na ziemi okropnie zaczęła mnie boleć szyja. Ale nie było aż tak źle, żeby zacząć narzekać.

Usłyszałem cienki głos dochodzący zza drzwi, prowadzących na zaplecze. Był niemal dziewczęcy, ale wiedziałem, że z pewnością nie należy do dziewczynki. Przy każdym krzyku lub podniesieniu głosu, cienki głosik, zamieniał się, w skrzeczenie nawet gorszę od samego kruka.
Zanim zobaczyłem źródło tego hałasu, wcześniej drzwi mocno uderzyły o ścianę, przez zbyt gwałtowne otwarcie. Wyleciała przez nie mała, czarna skrzynka, która nie wytrzymała spotkania z ziemią i otworzyła się, rozsypując swoją zawartość. Na podłogę rozsypały się pędzle różnej wielkości i grubości. Niektóre były brudne inne nawet nietknięte. Wyleciały również małe pudełeczka z farbami, a te niezakręcone chlusnęły farbą na drewnianą podłogę.

-Nie mogę tak więcej pracować!- Dramatyczny głos dotarł do moich bębenków, a ja zobaczyłem wysokiego faceta w meloniku. Miał długie do połowy pleców kręcone włosy, z podczepianymi gdzieniegdzie kolorowymi warkoczykami. Kiedy odwrócił się do mnie przodem, mogłem przyjrzeć się jego twarzy. Pociągła, z wystającymi kośćmi policzkowymi, pokryta zaschniętą farbą. Oczy ukrywał pod okrągłymi okularami bez szkieł, a nad ustami rozciągał się idealnie wyregulowany brązowy wąs. Całą swoją sylwetkę, skrywał pod fioletowym płaszczem sięgającym do samej ziemi.

-Nie rozumiem, o co chodzi- Ed wszedł do środka, trzymając w dłoni szmatkę, w którą wycierał ręce. Był mocno zdezorientowany, a jego oczy były tak wytrzeszczone, że przez chwile pomyślałem, iż mu wypadną.

-Jak to nie rozumiesz!? O sztukę mi chodzi, rzecz jasna! Jak mam się rozwijać, pośród pijaków i meneli z miasta- Facet westchnął teatralnie, przykładając wierzch dłoni do czoła. Zamknął oczy i wziął dwa głębokie wdechy.- Jestem artystą, a nie... - Popatrzył na mnie i z powrotem spojrzał na Eda z politowaniem.-...barmanem.

-Zawsze możesz być artystycznym barmanem. Nikt nie mówił, że artysta nie może nim być, prawda?- Ed wydawał się już mniej zmieszany, ale mimo to, mięsień na jego twarzy zaczął drgać. Zaraz jednak szeroko się uśmiechnął i skierował w moją stronę.- Cześć, Ash.  

-To jest myśl!- Mężczyzna gwałtownie pochylił się na blacie, przerywając mi odpowiedź, która nawet nie zdążyła przejść przez moje usta.- Tak, artystyczny barman. Jak to genialnie brzmi, wręcz nieziemsko- Odepchnął się i podszedł do Eda. Wyglądał na bardzo podekscytowanego, jakby przed chwilą nie był ani trochę zrozpaczony.- Ja to mam głowę. Co ty byś beze mnie zrobił, malutki?

Zanim Ed zdążył otworzyć usta, facet już zniknął za drzwiami, śpiewając do siebie jakąś piosenkę. Odchyliłem głowę w tył, zamykając przy tym ruchu oczy. Ból głowy nasilał się z każdą mijającą sekundą, od kiedy tylko tutaj wszedłem. Najwyraźniej to miejsce nie miało na mnie najlepszego wpływu.

- Ci artyści, tacy zabawni- Ed zaśmiał się, wyciągając butelkę wody spod blatu. Postawił ją przede mną i z szerokim uśmiechem oparł o szafkę z alkoholem.

-Nie masz go dość?- zapytałem, otwierając butelkę z wodą i biorąc długi łyk. Naprawdę chciało mi się pić.

-Rodion, czasem ma swoje humorki, ale uwierz mi, nadajemy na tych samych falach- Westchnął z uśmiechem i uniósł oczy ku górze. Dopiero teraz, postanowiłem się mu przyjrzeć. Miał na sobie różową koszulkę z długim rękawem i zwykłe spodnie, które kupił w sklepie na rogu. Wiedziałem to, bo był to najtańszy sklep w mieście, gdzie kupiłem raz koszulkę za nie całego dolara.

-Nie wątpię- stwierdziłem i zacząłem przerzucać butelkę z ręki do ręki. Jednak długo to nie trwało, gdyż nie złapałem jej na czas. Poturlała się przez blat, aż w końcu spadał na ziemie.

- Mam dzisiaj pewne spotkanie- Spojrzałem na niego w momencie, kiedy przerwał. Policzki Eda zapłonęły czerwienią, a wzrok przeniósł się na podłogę. Mimo skrępowania, zobaczyłem, jak uśmiecha się pod nosem.- Nie będzie mnie trochę, więc jak chcesz, możesz dzisiaj przespać się u mnie. Ciepła woda jest, a lodówka pełna, gdybyś miał na coś ochotę. Nie sądzę, że znajdziesz jakieś ubrania pasujące na ciebie, ale może Rodion ma jakieś o kilka rozmiarów za duże. W każdym razie czuj się jak u siebie...- Przerwał, gdy spostrzegł się, jaki popełnił błąd. Zanim zdążyłem odpowiedzieć, zamknął mi usta, zaczynając mówić.- Przepraszam, zagalopowałem się, wybacz. Ale oferta nadal jest aktualna i nie ma opcji odmowy. Więc albo przyjmujesz, albo... przyjmujesz.

- Nie sądzę, że to dobry pomysł, Ed- Powiedziałem, schylając się, żeby sięgnąć butelkę, leżącą na ziemi. Kiedy się poniosłem, zobaczyłem rozpromienionego Eda nade mną.

-Ależ to jest wspaniały pomysł. Tu masz klucz- Wyją z kieszeni spodni pojedynczy klucz i położył go przede mną na blacie.- Nie wiem, czy Rodion zamyka drzwi, ale weź go. Tak na wszelki wypadek.- Mrugnął do mnie i poklepał po plecach, biegiem ruszając do drzwi wyjściowych. Gdy już przy nich stał, odwrócił się jeszcze z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Zacząłem się zastanawiać, czy on może w ogóle domykać usta.

-Baw się dobrze- Posłał mi ostatni szeroki uśmiech i zniknął za drzwiami.

Przez chwile zastanawiałem się, czy po prostu stąd nie wyjść i gdzieś się powłóczyć, ale propozycja umycia się i odpoczęcia na miękkiej kanapie wydawał się kusząca. Tak bardzo, że postanowiłem wziąć klucz do ręki i podnieść się ze stołka.

Okrążyłem blat i przeszedłem przez próg, rozglądając się dookoła, ponieważ byłem tu pierwszy raz. Przede mną rozciągał się wąski korytarz, prowadzący do zakręcających, zrobionych z drewna schodów. Kiedy postawiłem stopę na pierwszym stopniu, stare drewno zaskrzypiało i przez chwile miałem wątpliwości, że zarwie się pod moim ciężarem. Jednak odsunąłem od siebie te myśli i wszedłem na kolejny stopień, idąc już bez żadnych zmartwień przed siebie.

Dotarłem do drzwi pomalowanych na czarny kolor, chociaż było widać, że kiedyś miały na sobie biały lakier. Złapałem za okrągłą, złotą klamkę i pokręciłem nią. Jednak, gdy to zrobiłem, drzwi się nie otworzyły. Rozłożyłem dłoń, wyjmując z niej mały kluczyk i pochyliłem się, żeby włożyć go do zamka. Kiedy udało mi się trafić, przekręciłem klucz i otworzyłem drzwi.

Wszedłem do środka i pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to pełno poustawianych obrazów, opartych pod ścianami. Niektóre były całkiem ładne, ale inne to zwykłe pociągnięcia pędzlem w każdą stronę. Miało być artystycznie, a wyszło, jak wyszło.

Postawiłem krok do przodu, rozglądając się po mieszkaniu. Kiedy spojrzałem na prawo, zobaczyłem lodówkę, postawioną obok kuchenki gazowej i dużej szafki, na której był powieszony jeden z bohomazów. Powędrowałem wzrokiem dalej i zobaczyłem zieloną kanapę, ustawioną naprzeciwko, małego telewizora. Spojrzałem jeszcze na lewo i zerknąłem na drzwi ustawione do siebie równolegle w małym korytarzu, zakończonym dwoma szafkami.

Podświadomie wiedziałem, że te po lewej są Eda, a to z tego powodu, że nie były pokryte hektolitrami farby, która łuszczyła się, spadając na podłogę. Postawiłem kilka kroków do przodu, chcąc wejść do środka, ale zatrzymał mnie odgłos stukania palcami o ścianę. 

Obróciłem się i zobaczyłem faceta, który zdjął swój płaszcz, zastępując go niebieskim szlafrokiem. Palcami nadal bębnił o ścianę, przez co udało mi się zobaczyć, jego pomalowane na czarno paznokcie.

-Masz całkiem niezły tyłeczek, bardzo podobny do Elvisa Presleya, mówił ci to ktoś?- To pytanie wytrąciło mnie z równowagi, ale nie zamierzałem na nie odpowiadać. Zlekceważyłem je, z powrotem obracając się do drzwi. Otworzyłem je i wszedłem do środka, gdzie pachniało męskimi perfumami.

-Naprawdę niezły- Usłyszałem, w momencie, kiedy zatrzasnąłem za sobą drzwi i prychnąłem, spoglądając na zasłonięte materiałem przejście. Kiedy go odsłoniłem, zobaczyłem łazienkę. Ed miał szczęście, że nie musiał dzielić łazienki z tym Rodionem, ale gdy tylko stąd wychodził był na niego skazany. Były jednak momenty, w których cieszyłem się z tego, że mieszkałem na dworze.

****

Wychodząc spod prysznica, stanąłem przed lustrem. Wziąłem ręcznik i przewiązałem go sobie wokół bioder, następnie rękoma podtrzymując się zlewu. Popatrzyłem na szafkę nad lustrem i otworzyłem ją. Nie było tu niczego, czego bym się nie spodziewał. Kilka maszynek do golenia, nożyczki i mała apteczka.

Pierwszym, za co złapałem była maszynka i pianka do golenia, która była skryta za apteczką. Ogoliłem się, korzystając z okazji, że mogłem to zrobić. Kiedy moja skóra była już idealnie gładka, przejechałem dłonią po twarzy. Zerknąłem przelotnie na nożyczki i zanim się rozmyśliłem, wziąłem je do ręki. Palcami drugiej złapałem za długie kosmyki włosów i zacząłem je ucinać.

Kiedy skończyłem, spojrzałem na moje odbicie, patrząc na ten sam obraz, na jaki patrzyłem codziennie jeszcze kilka miesięcy temu. Jednak było w nim coś innego. Coś, co nie pasowało do tamtego. Nie widziałem uśmiechu na moich ustach, a gdy chciałem go spowodować, wychodził tylko grymas. Wiele ran, na linii włosów i nie tylko, rozciągały się na mojej twarzy, powodując, że wyglądała okropnie. Moje oczy nie błyszczały. Błysk, który kiedyś w nich widziałem, przepadł i wiedziałem, że już nie powróci. Mogłoby się wydawać, że całe życie, jakie w nich było, umarło. Umarło wraz ze mną.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro