Rozdział 10
DECEMBER
- Matko, December, jak ty wyglądasz – Wystarczyło tylko wejść na ganek, aby usłyszeć te słowa padające z ust babci. Wyglądała, jakby zobaczyła ducha, albo człowieka w fazie rozkładu, wstającego z grobu. A jednak zobaczyła tylko mnie, a moje myśli nie były na tyle pocieszające, żeby się do niej uśmiechnąć.
- Słyszałam, że wszczęłaś wojnę z nowoczesną technologią – mruknęłam, przechodząc przez drzwi do domu. Babcia zatrzymała się w progu, a jej mina zasygnalizowała, że nie miała pojęcia, o co mi chodziło. – Z telefonem – Wyjaśniłam, podchodząc do okurzonego pianina.
- Jaką wojnę, o czym ty mówisz, dziecko. Razem z sąsiadkami próbowałyśmy się dodzwonić do Reda, ale za każdym razem odrzucał połączenie – Babcia machnęła ręką i przeszła obok mnie bez słowa. Byłam prawie pewna, że słyszałam inną wersję. Podobno to one cały czas się rozłączały, a w to byłam w stanie uwierzyć.
- Twoja matka dzwoniła, ale nie umiałam odebrać – Usłyszałam głos babci dochodzący z pomieszczenia obok. Gdybym spojrzała w tym momencie w lustro, zobaczyłabym na swojej twarzy wielki grymas. Zdjęłam ogromną bluzę, przechodząc do pokoju dziennego. Rzuciłam ją na kanapę i postanowiłam, że oddam ją Redowi w następnym tygodniu. Bluza była ciepła, a w ostatnich dniach pogoda nie dopisywała, dlatego warto było mieć coś ciepłego. Przyjeżdżając w to miejsce, byłam nastawiona na słoneczne dni.
- Dzięki – odpowiedziałam, a potem się zorientowałam, że nie wiem, dlaczego jej podziękowałam. Ale babcia zupełnie tym nie przejęta, szukała czegoś po starych szafkach. Zerknęłam na jej sukienkę w kwiaty i zmarszczyłam brwi. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że babcia nosi zupełnie czyste rzeczy. Było to dziwne, bo w domu nie było pralki, a z tego, co wiedziałam, to ona nie oddalała się od domu dalej niż do sąsiadki obok.
- Skąd masz czyste ubrania? – zapytałam, patrząc, jak odwraca się w moją stronę. Przez chwilę patrzyła na mnie jak na idiotkę, a następnie wróciła do układanie naczyń na półkach.
- Z szafy, dziecko – Westchnęłam, bo doskonale wiedziała, w jakim kontekście pytam, ale najwyraźniej nie zamierzała udzielić mi odpowiedzi. Pomyślałam, że to nie jest istotne i pewnie chodzi do sąsiadki, kiedy ta idzie do pralni, albo pierze u siebie.
Wzięłam szklankę leżącą na blacie i wzrokiem odszukałam butelkę wody, którą ze sobą przywiozłam. Wolałam być ubezpieczona na wypadek, gdyby babcia nie miała u siebie butelek z wodą, a to było więcej niż możliwe.
Złapałam za nią i weszłam do mojego małego pokoiku, natychmiast lądując na kolanach na łóżku. Położyłam szklankę i wodę na szafę, w której trzymałam ubrania i sięgnęłam po telefon leżący pod poduszką. Kiedy popatrzyłam na ekran, od razu w oczy rzuciły mi się nieodebrane połączenia, gdzie na pierwszym miejscu była mama. Dzwoniła pięć razy o różnych godzinach. O pięć razy za dużo.
Przejechałam palcem po ekranie i natrafiłam na galerie zdjęć z ostatnich miesięcy. Nacisnęłam na jedno, a na moim sercu poczułam zaciskającą się pętle. Zdjęcie przedstawiało mnie, obejmującą wysokiego mężczyznę z ogoloną głową. Uśmiechałam się do obiektywu, a on patrzył na mnie. Patrzył jakby nic innego na sali, w której byliśmy, nie miało dla niego najmniejszego znaczenia. W dłoni trzymał kieliszek z szampanem, a mój wzrok natychmiast przeniósł się na jego spodnie. Zdjęcie było ucięte na wysokości kolan, ale udało mi się zobaczyć plamę, jaka powstała zaraz po tym, gdy przez przypadek strąciłam pełen kieliszek ze stołu, który pechowo spadł na jego kolana.
Po raz kolejny przejechałam palcem i zobaczyłam drugie zdjęcie, na którym także byłam w objęciach mężczyzny. Poczułam łzy pod powiekami, kiedy patrzyłam na beztrosko przytulającą się parę. Szczęśliwą parę, którą kiedyś byliśmy. Nie zastanawiając się długo, usunęłam zdjęcie, a potem następne. Nie chciałam już więcej widzieć tych oczu, które jeszcze do niedawna były dla mnie wszystkim.
Odrzuciłam telefon na bok i złapałam za poduszkę leżącą na łóżku. Przycisnęłam ją do brzucha i ułożyłam się na materacu, spoglądając na białą ścianę. Myślami powędrowałam w miejsce, z którego trudno było mi się wydostać. Pomyślałam o tych wszystkich chłopakach, którzy poszliby za mną w ogień.
Mój problem polegał na tym, że nie mogłam się zakochać. To była dla mnie bariera, której nie potrafiłam pokonać. Zaczęło się od liceum, gdzie już wtedy mogłam nazwać się jedną z ładniejszych dziewczyn w szkole. Pod koniec drugiej klasy znalazłam sobie chłopaka moich marzeń. Co prawda to nie było nic poważnego, ale zawsze miło się wspomina licealne miłości.
Niestety ja nie mogłam powspominać sobie tych dobrych chwil, bo takich nie doświadczyłam. Umiałam rozmawiać z chłopakami, a raczej udoskonaliłam do perfekcji umiejętność czarowania ich słowem. Czasami doprowadziło to do tego, że stałam się jak narkotyk, którego oni potrzebowali. Chłonęli każde słowo, jakie wypadło z moich ust, a przy tym wyglądali, jakby kupidyn nie oszczędzał przy nich swoich strzał.
Za to ja nie czułam się dobrze z żadnym chłopakiem, z jakim byłam. Kiedy początkowa fascynacja przeszła, powinnam chociaż poczuć coś na kształt zauroczenia, a przynajmniej tak mi to tłumaczono. Ale ja nigdy czegoś takiego nie poczułam, za każdym razem odczuwałam znudzenie do mojego obecnego partnera. Nie lubiłam ranić ludzi, ale kiedy któryś z nich postanowił wyznać mi swoją miłość, uznawałam, że nie powinnam dalej ich oszukiwać. Po prostu nie umiałam odwzajemnić ich uczucia.
Stałam się łamaczką męskich serc, a im bardziej te plotki rozchodziły się po szkole, tym więcej chłopaków lgnęło do mnie, żeby przekonać się o tym na własnej skórze. Doprowadziło to do tego, że w trzeciej klasie musiałam przenieść się do innej szkoły, gdyż nie wytrzymywałam już tych ciągłych plotek i wianuszka chłopaków chodzących za mną krok w krok.
Ostatnie lata wspominałam bardzo dobrze. Ze szkolnej grzecznej łamaczki serc zmieniałam się w pewną siebie kobietę, która wie, czego chcę. A przynajmniej wiedziała do czasu, aż spotkała jedynego mężczyznę, w którym się zakochała. Jak się później okazało, łamaczka licealnych serc, też doczekała się swojego złamanego serca.
Z zamyśleń wyrwał mnie dzwonek telefonu, który rozdzwonił się przy moim uchu, aż podskoczyłam. Wzięłam do ręki telefon i spojrzałam na wyświetlacz zamglonym wzrokiem od łez. Szybko otarłam oczy i zobaczyłam na zdjęciu osobę, która za wszelką cenę próbowała się do mnie dodzwonić. Prychnęłam i nacisnęłam na czerwoną słuchawkę, zanim do moich uszu dotarł ponowny sygnał dzwonka
Przez tyle lat mnie ignorowała, więc niech chociaż przez chwilę poczuję się tak jak ja w tamtym czasie. Za ścianą usłyszałam głuchy huk, dlatego gwałtownie zerwałam się z łóżka i wybiegłam z pokoju. Pierwsza myśl, jaka dotarła do mojej głowy to, że babcia mogła się przewrócić, albo stracić przytomność.
Szybko rozejrzałam się po podłodze, ale nie zobaczyłam leżącej na niej babci, tylko przewrócone krzesło. Babcia stała obok niego i już je podnosiła, nawet nie zaszczycając mnie swoim spojrzeniem. Zobaczyłam otwartą szafkę, która była najwyżej powieszona ze wszystkich i już wiedziałam, jaki plan miałam babcia.
- Mogłaś mnie zawołać, pomogłabym ci tam sięgnąć – powiedziałam, podchodząc i pomagając jej postawić krzesło do pionu.
- Kiedy cię tu nie było, jakoś sobie radziłam. Nie było potrzeby, żeby cię wołać – odparła i złapała się za plecy, lecz zaraz z powrotem postawiła krzesło, tak aby można było sięgnąć do szafki.
- Ale teraz jestem i zamierzam ci pomóc – Złapałam za krzesło i przesunęłam je lekko w moją stronę, a następnie na nie weszłam. Babcia posłała mi jedynie spojrzenia, a zaraz potem odwróciła się do mnie plecami. – Podać ci coś?
- Nie. Chciałam tam jedynie posprzątać – Podeszła do blatu i uniosła głowę, żeby na mnie spojrzeć. – Powinnaś sobie znaleźć pracę, jeżeli chcesz tu zostać na dłużej, December.
- Tak, zrobię to zaraz po tym, jak pomogę ci posprzątać – Spojrzałam na nią, a w jej oczach zobaczyłam błysk. Może nie na długo, bo po chwili złapała za szmatkę i zaczęła wycierać nią blat, ale widziałam. Uśmiechnęłam się do siebie, postanawiając, że tym razem nie zawiodę babci. Ba! Tym razem sprawie, że będzie ze mnie dumna.
*****
- Ma pani w tym jakieś doświadczenie? – Kobieta za blatem zmierzyła mnie spojrzeniem od stóp do głów. Mimo że miałam ochotę ją ukatrupić za to spojrzenie mówiące „Co ty sobie wyobrażasz", na mojej twarzy utrzymał się szeroki uśmiech.
- Mam doświadczenie z ludźmi po przejściach. Byłam na praktykach u doktora Crovnera w Baltimore – Dziewczyna zawinęła kosmyk włosów wokół palca i zapisała coś na kartce papieru. Następnie przeniosła na mnie swój wzrok, jakby zupełnie nie przejęło jej to, że miałam styczność z najlepszym psychiatrą w kraju.
- Pytałam, czy ma pani doświadczenie jako recepcjonistka. A nie jako psychiatra – Prychnęła, patrząc jakbym dopiero co spadła z księżyca. Mój uśmiech natychmiastowo znikł, zastąpiony posępną miną.
Znalazłam w internecie to miejsce z nadzieją, że będę mogła robić to, co robiłam, jeszcze na studiach. Pomaganie ludziom, którzy nie mogli sami sobie poradzić, od zawsze mnie fascynowało. A jednocześnie tego nienawidziłam przez to, że nie mogłam mieć innych fascynacji. Matka mnie do tego zmusiła, wręcz siłą zaciągnęła na medycynę, a potem na praktyki do doktora Crovnera, dzięki któremu polubiłam to, co było mi narzucone.
- Nie... – Zaczęłam, ale kobieta przerwała mi głośnym westchnięciem i od razu zakreśliła coś na kartce. – Ale bardzo szybko się uczę.
- Niestety, przyjmujemy tylko osoby z kwalifikacjami – Pomyślałam o babci i byłam nawet gotowa płaszczyć się przed nią, żeby chociaż to rozważyła. Potrzebowałam tej pracy, a nie zamierzałam iść i pracować w sklepie z częściami samochodowymi. Gdy tylko tam weszłam, sprzedawca natychmiast spojrzał w mój dekolt, a potem przyłapałam go na przyglądaniu się mojemu tyłkowi. Co to, to nie.
- Proszę dać mi szanse – poprosiłam, starając się nie wyglądać tak żałośnie, jak właśnie się czułam. Kobieta była jednak nieugięta i już po chwili odebrała telefon, nie zawracając sobie mną głowy.
Odeszłam od blatu, głęboko wzdychając, gdy miałam już zamiar ruszyć do wyjścia, zatrzymał mnie jakiś odgłos. Spojrzałam w to miejsce i zobaczyłam starszego mężczyznę bębniącego ołówkiem o ścianę. Miał siwą czuprynę i okulary, które co chwila podtrzymywał palcem ręki, w której trzymał marynarkę. Był ubrany cały na biało, a do koszuli miał przypiętą plakietkę, dlatego od razu pomyślałam, że musiał tutaj pracować.
- Praktyki u doktora Crovnera? Musiałaś być bardzo dobra, jeżeli zgodził się tobą zająć – powiedział i oparł się o ścianę, chowając ołówek do kieszeni spodni. Skinął głową, więc ruszyłam z miejsca i do niego podeszłam.
- Może nie tyle, co dobra, ale skuteczna – Spojrzał na mnie i przez chwilę nastała niezręczna cisza, którą przerwało głośne klaśnięcie w dłonie. Podskoczyłam przestraszona i natychmiast spojrzałam na mężczyznę, który byłby powodem mojego zawału.
- Nie nadajesz się do tej pracy – powiedział, a ja już otworzyłam usta, żeby zaprzeczyć, ale zanim to zrobiłam, mężczyzna mi przerwał. – Ale na recepcji możesz się przydać. Zaczynasz od jutra, godzina szósta rano. Proszę być wcześniej.
Zaniemówiłam i spróbowałam przyswoić sobie jego słowa, a gdy już do mnie dotarły, nie potrafiłam pozbyć się uśmiechu z ust. Patrzył na mnie, jakby oczekiwał odpowiedzi, ale nie potrafiłam zdobyć się na to, żeby jakiekolwiek słowo opuściło moje usta.
- Oczywiście panie... – Przerwałam i spojrzałam w miejsce, gdzie była zawieszona plakietka, ale musiałam przeoczyć moment, w którym mężczyzna założył marynarkę.
- Dundee. Witamy w zespole – Mrugnął do mnie i odwrócił się, ruszając przez korytarz. Po chwili zniknął za drzwiami i tyle go widziałam. Nie mogłam wyjść z podziwu, że jednak udało mi się zdobyć pracę, bez jakiegokolwiek przygotowania. Pomyślałam, że dostałam kredyt zaufania, dlatego też postaram się jak najlepiej go wykorzystać.
Przechodząc obok kobiety siedzącej za recepcją, towarzyszył mi wielki uśmiech. Posłałam jej spojrzenia, a następnie zaśmiałam się pod nosem, kiedy zobaczyłam jej pełną zdziwienia minę. Teraz byłam już gotowa, żeby zacząć wszystko od nowa. Żeby na nowo zacząć żyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro