Rozdział 9 - "Rany, które już nigdy się nie zagoją"
Od śmierci Rose minęło już trochę czasu. Kilka pierwszych miesięcy było dla mnie istną męczarnią. Człowiek, którego traktowałem jak syna i przyjaciel czarnowłosej asasynki stał się obłąkańcem, osobą, którą zaślepiła bezsensowna chęć zemsty.
Gdybym mógł, zrobiłbym wszystko, żeby tego dnia ocalić matkę Jacka, ale... nie mogłem, nie było mnie tam. Chciałbym zmienić przeszłość. Pragnę, aby historia potoczyła się inaczej, by Rose nie oddała za mnie życia, żeby Jack nie stał się tym, kim był za życia.
Brakowało mi Owers, jej melodyjnego śmiechu, nieostrożności podobnej do tej mojej sprzed kilkunastu lat, tego jak martwiła się o mnie, kiedy to nawet nie było potrzebne. Tęskniłem za nią, za naszymi wspólnymi rozmowami, za naszą współpracą na licznych misjach...
Czerwiec. Dzisiejszy dzień był ładny, słoneczny... Szedłem chodnikiem, kierując się na pobliski cmentarz z bukietem czerwonych róż w ręce, oczywiście musiałem uważać na ostre kolce na łodygach. Rose zawsze kojarzyła mi się z różami i to nie ze względu na imię. Musiałem przyznać, była piękna, ale ona również posiadała coś w rodzaju kolców. Pamiętam, jak nie raz opowiadała mi, że uwielbia te kwiaty.
W końcu doszedłem do celu. Stanąłem przed jej grobem, na którym zostało wyryte jej imię oraz nazwisko, niżej zaś widniała data urodzenia oraz śmierci.
Położyłem kwiaty na kamieniu i zacząłem rozmyślać, tak jak zawsze, gdy tutaj przychodziłem.
- Wciąż tęsknisz za nią, prawda? - spytała Evie. Nawet nie zauważyłem, kiedy podeszła. Jej rany po spotkaniu z Jackiem już dawno się wygoiły.
- Bez przerwy... - oznajmiłem cicho. Do oczu po raz kolejny napłynęły mi łzy. Było mi trudno pogodzić się ze stratą Rose, którą znałem od tak dawna...
Moja siostra położyła dłoń na moim ramieniu, jednocześnie opierając o nie głowę. Zaczęła cicho szlochać.
- Czemu ona to zrobiła? - spytała, nie podnosząc głowy.
- Mówiłem ci już... - wyszeptałem. - Ocaliła mnie, oddając za mnie swoje życie. - Po moim policzku popłynęła samotna łza.
Teraz zdałem sobie sprawę z tego, że gdyby nie Evie, załamałbym się już dawno, dawno temu... Z naszej trójki pozostała już tylko dwójka, co znaczyło, że musieliśmy się trzymać razem, cokolwiek by się działo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro