Rozdział 58. Złośliwość jesieni
Dwudziesty pierwszy października przedstawiał się jako dosyć zwyczajny dzień. Dla Elise nie wyróżniał się on niczym specjalnym od chociażby wczorajszego dnia - ot, kolejny dzień zgłębiania tajników magii, a przy okazji przygotowywanie się do owutemów, które mieli pisać pod koniec roku. Ten jesienny dzień nie wyróżniał się niczym aż do wieczora.
Elise zdecydowanie była zaskoczona, kiedy zaraz po tym, jak po kolacji opuściła Wielką Salę, zatrzymał ją profesor Flitwick. Ze względu na swoją niską posturę musiał prawie że biec, żeby zrównać kroki z nią, Delilah oraz Huncwotami.
— Panno Mayers! — zawołał ją, a wtedy ona od razu zatrzymała się i spojrzała na swojego wychowawcę. Chłopcy oraz Delilah zrobili to samo, zastanawiając się, co takiego profesor może chcieć od Elise.
— Elise, co ty znowu przeskrobałaś? — zażartował cicho James, na co ona zaśmiała się pod nosem.
Profesor Flitwick zbliżył się do nich, chcąc porozmawiać o czymś z Elise.
— Panno Mayers, chciałbym prosić panią na słówko do mojego gabinetu — powiedział, a w jego głosie nie dało się wyczuć jakichś szczególnie pozytywnych emocji. Jak na niego było to zaskakujące, bo normalnie Flitwick był dosyć wesołym profesorem.
— Oczywiście, profesorze — przytaknęła, po czym ruszyła za nim.
Zdecydowanie nie spodziewała się, że w gabinecie profesora zastanie czekającego na nią brata. Również Andrew nie wyglądał na szczególnie wesołego - wyglądał, jakby czymś się martwił.
— Myślę, że... Brat najlepiej wyjaśni powód, dla którego przybył... I dla którego tu panią zaprosiłem, panno Mayers — oznajmił ostrożnie profesor.
Andrew powoli zbliżył się do Elise, po czym chwycił ją za ramiona. Przez chwilę unikał jej wzroku, dlatego podejrzewała, że brat ma jej coś ważnego i niezwykle trudnego do powiedzenia.
— Ellie... Elise... — zaczął, ale przez chwilę wciąż nie potrafił tego z siebie wyrzucić. Wreszcie westchnął, po czym spojrzał jej w oczy. — Elise, zdarzył się wypadek. Jak wiesz, tata ostatnio pracował z buchorożcem. Niestety, róg wybuchł, a tata... Tata nie żyje.
Ta wiadomość spadła na Elise niczym grom z jasnego nieba. Dzięki Merlinowi, że Andrew trzymał ją za ramiona - Elise miała wrażenie, jakby lada moment miała stracić grunt pod nogami.
— Co... Co ty mówisz, Andrew? — wyjąkała w szoku. — To... To niemożliwe...
— Chciałbym, aby było to niemożliwe, Ellie — odparł Andrew. Starał się mówić normalnie, choć głos powoli mu się załamywał. — Chciałbym, ale... Tata naprawdę nie żyje. Niedawno przybył magizoolog, z którym pracował tata. Ciężko mu było to powiedzieć, ale nie żartowałby w tak poważnej sprawie...
— A co z mamą? — zapytała Elise. Bądź co bądź Philip był jej mężem, jak sobie radziła z tą stratą? — Jak zareagowała? Wszystko u niej w porządku?
— U mamy tak. Była załamana, kiedy się o tym dowiedziała i nie ma co się jej dziwić, ale... Gorzej z Samanthą.
Choć Elise nie znała jeszcze wszystkich szczegółów dotyczących Samanthy, wprawiło ją to w jeszcze większy niepokój. Zwłaszcza ta niewiedza go wzmacniała. Jeszcze nie tak dawno Samantha ogłosiła, że ona i Christian nie oczekują na narodziny jednego dziecka, a dwójki. Elise pamiętała radość swojego taty, kiedy dowiedział się, że niebawem urodzą mu się dwie wnuczki. Smutny był fakt, że nie mógł powitać ich na świecie - jedynie one mogły go pożegnać.
Teraz Elise nieco niepokoiła się o swoją siostrę i jej dzieci.
— Co z Samanthą?
— Jak się o tym dowiedziała, dostała skurczów i Christian natychmiast zabrał ją do szpitala — wyjaśnił Andrew. — Możliwe, że dzieci urodzą się wcześniej...
Elise przez chwilę nie mówiła nic, przetrawiając wszystko, co powiedział Andrew. Jej tata nie żył, zmarł w wyniku ran, które odniósł podczas wybuchu rogu buchorożca. Jej siostra wylądowała w szpitalu, choć w jej przypadku było więcej szans na to, aby wszystko dobrze się skończyło. Zupełnie inaczej w przypadku Philipa, którego los został już przesądzony.
Blondynka czuła, jak pod powiekami zbierają jej się łzy. Niewiele myśląc, przytuliła się do Andrewa, który ani myślał jej odrzucić. Wbrew przeciwnie - nie bacząc na to, że w gabinecie wciąż znajduje się profesor Flitwick, objął siostrę ramionami i zaczął głaskać ją po plecach, mając nadzieję ją uspokoić.
W pewnym momencie Elise zdała sobie sprawę z jednej rzeczy. To wszystko zadziało się jesienią.
• • •
W czasie gdy Andrew czekał na nią przy wejściu do pokoju wspólnego Krukonów, Elise dosyć szybko wbiegła po schodach na piętro, gdzie zajęła się zbieraniem kilku najpotrzebniejsztch rzeczy. Już nawet nie fatygowała się o zdjęcie szkolnego mundurka, jednak zdecydowanie pofatygowała się o wyjaśnienie Delilah, dlaczego musiała zniknąć.
Brunetkę od razu zainteresował powód, dla którego profesor Flitwick chciał porozmawiać z Elise. Była jednak zaskoczona, kiedy zauważyła, jak jej przyjaciółka ze łzami w oczach zabiera Maxa z poduszki, na której spał.
— Elise, co się stało? — zapytała z troską w głosie, kładąc dłoń na ramieniu blondynki.
— Lilah, ja... Będę musiała opuścić Hogwart na kilka dni — wyjaśniła Elise, pociągając nosem. — Mogłabyś przekazać to chłopakom? I przeproś ich w moim imieniu, że nie powiedziałam im ani słowa, czemu mnie nie ma...
— Eli, Eli, powoli. — Delilah chwyciła ją za ramiona i spojrzała jej w oczy. — Co dokładnie się stało? Dlaczego wyjeżdżasz?
Elise westchnęła ciężko, zanim odpowiedziała:
— Mój tata nie żyje — odpowiedziała cicho. — Andrew już na mnie czeka, muszę... Wiesz, za niedługo będzie pogrzeb, chcę tam być.
Elise nie powiedziała za wiele odnośnie swojego taty, przez co Delilah nie wiedziała, jaki był powód jego śmierci. Nie wypytywała o to Elise, domyślając się, że w obecnej sytuacji ciężko jej było o tym mówić.
— Wyślę do was sowę — obiecała Elise. — Chociaż nie wiem, czy pisanie o tym będzie łatwiejsze od mówienia...
— Napisz, Eli, jeśli przez to poczujesz się lepiej — przytaknęła Delilah. — I... Trzymaj się, Elise — dodała, po czym uścisnęła swoją przyjaciółkę.
Elise uśmiechnęła się blado, odwzajemniając uścisk.
Niedługo potem ona i jej brat opuścili już teren Hogwartu, a następnie deportowali się przed swój rodzinny dom. Elise zawsze lubiła tu wracać, jednak tym razem nie była do tego taka chętna. Teraz już nie będzie jej dane porozmawiać z tatą o minionym roku szkolnym ani pomóc mu przy zwierzętach. To sprawiało, że oczy Elise znów zaszły jej łzami.
Andrew od razu skierował swe kroki ku ogrodowi, gdzie znajdowała się szopa, w której Philip trzymał zwierzęta, które kiedyś uratował, a te nie chciały już od niego odejść, więc zdecydował się je zatrzymać. Były to dwa hipogryfy oraz kilka niuchaczy. Max wyjrzał z kieszeni Elise, mając nadzieję zobaczyć Paxa, jednak... Nieśmiałka nigdzie nie było.
Widząc, jak Max rozpaczliwie poszukuje swojego towarzysza, Elise spojrzała na Andrewa.
— Andrew... Tata miał ze sobą Paxa, prawda?
Blondyn powoli pokiwał głową. Elise westchnęła ciężko, po czym wyjęła Maxa z kieszeni. Nieśmiałek wciąż rozglądał się, czekając, aż Pax wybiegnie zza zagrody hipogryfa, a za nim przyjdzie Philip, ale nic takiego się nie zdarzyło. Dziewczynie krajało się serce, kiedy widziała, jak niewinne stworzenie rozpacza, nie wiedząc, gdzie podziewa się jego przyjaciel.
Podeszła do hipogryfów, wciąż trzymając Maxa blisko siebie. Hipogryfy też jeszcze nie zdawały sobie sprawy z tego, co się stało. Heban podszedł do niej, po czym przez bramkę zagrody wystawił łeb, pozwalając dziewczynie się pogłaskać.
Nie tylko Elise i jej rodzina stracili kogoś bliskiego. Te zwierzęta również i Elise wiedziała, że będą tęsknić za Philipem nie mniej, niż ona, jej rodzeństwo czy mama.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro