Rozdział 55. Wybredny klient
— Trafił mi się wymagający klient — westchnęła czarownica, która obsługiwała Syriusza w sklepie z biżuterią.
Black długo główkował nad tym, co chce podarować Elise na jej siedemnaste urodziny. Dzień ten był niezwykle ważnym dniem w życiu każdego czarodzieja - wtedy bowiem przestał obowiązywać Namiar, więc mogli już czarować poza Hogwartem, co było zabronione dla nieletnich czarodziei.
Syriusz wiedział doskonale, że Elise nie oczekuje od niego nie wiadomo czego, dlatego chciał dać jej dać coś, co na pewno przypadnie jej do gustu, ale przy okazji nie będzie też szczególnie wymyślne. Naszyjnik wydawał mu się dobrym pomysłem. Jak zauważył, Elise nie miała w zwyczaju nosić biżuterii, a kiedy raz ją o to zapytał, stwierdziła, że nie znalazła jeszcze takich błyskotek, które zwróciłyby jej uwagę na dłużej. Wobec tego Syriusz postawił sobie prosty cel - znaleźć naszyjnik, który wpasuje się w wybredny gust jego wybranki.
— Cały Syriusz — zaśmiał się James, który wybrał się wraz z Syriuszem na poszukiwania naszyjnika dla Elise.
Tymczasem Black z uwagą wpatrywał się w pokazany im przez ekspedientkę naszyjnik, po raz kolejny rozśmieszając Jamesa swoim skupionym i niepasującym do siebie wyrazem twarzy. Wisiorek był wysadzany niebieskimi kamieniami i wisiał na złotym łańcuszku. Ładny, to musiał przyznać, ale jednak zbyt strojny. Syriusz wiedział, że Elise wybrałaby coś skromniejszego.
— Hm... Przepraszam, że robię pani aż taki kłopot, ale ten też mi nie odpowiada.
— Och, żaden problem — zapewniła go czarownica, robiąc dobrą minę do złej gry. Beztroska, z jaką Syriusz przekroczył próg sklepu, podpowiedziała jej, że nie będzie on trudnym do obsłużenia klientem. Podejrzewała, że przystanie na pierwszy naszyjnik, który mu tylko poda i wszyscy będą zadowoleni. Była jednak w błędzie, bo Syriusz już od dobrych dwudziestu minut oglądał kolejne naszyjniki. W tym czasie zobaczył ich już pięć i żaden mu nie pasował.
Dziewczyna zabrała, zdaniem Syriusza, zbyt strojny naszyjnik i poszukała czegoś, co tym razem mogło przypaść do gustu jego dziewczynie. James pokręcił głową, rozbawiony całą tą sytuacją.
— Ostatnio na tak długich zakupach byłem u Zonka, jak dodali coś nowego — powiedział ze śmiechem. — W życiu bym nie przypuszczał, że jesteś taki wybredny.
— Poczekaj, aż będziesz musiał kupić prezent Evans — odgryzł się Syriusz, uśmiechając się krzywo. — Zobaczymy, kto będzie wtedy wybredny.
— Dla Evans mógłbym obrabować cały sklep — stwierdził James.
— Wiesz, zrobiłbym to samo dla Eli, ale ona pewnie by się tym załamała i kazałaby mi to wszystko oddać. — Syriusz wzruszył ramionami. — A tobie Evans zrobiłaby jeszcze godzinną tyradę o tym, jak złe są kradzieże i uświadomiłaby ci, jak głupi jesteś. I, oczywiście, z tym ostatnim miałaby rację...
James kopnął Syriusza w piszczel.
— Drań — powiedział z urażeniem w głosie.
Black wyszczerzył zęby i już miał rzucić jakimś wyzwiskiem, ale ekspedientka powróciła z kolejnymi naszyjnikami. Tym razem wzięła ich kilka, mając nadzieję, że któryś w końcu podpasuje Syriuszowi.
Na pierwszy z nich składał się srebrny łańcuszek oraz wisiorek w kształcie koniczynki. Syriusz uznał, że w ostateczności ten spełnia wymagania, choć nie był jeszcze do końca pewny. To sprawiało, że ekspedientce zaczynała drżeć powieka, jakby dziewczyna miała zaraz wybuchnąć. Szybko jednak przywołała się do porządku i pokazała Syriuszowi kolejny wariant - złoty łańcuszek z wisiorkiem w kształcie złotego piórka, wysadzanym różowymi kamieniami. Również co do tego Syriusz nie był zbyt przekonany.
Ekspedientka westchnęła ciężko. Pomyślała chwilę, po czym zadała Syriuszowi decydujące pytanie:
— Wspominał pan, że pana dziewczyna lubi zwierzęta, prawda?
— Zgadza się — przytaknął Black. — Czyżby miała pani coś związanego ze zwierzętami?
Ekspedientka przytaknęła, po czym udała się odnaleźć naszyjnik, który prawdopodobnie miał być tym właściwym. Wróciła do nich, niosąc w dłoni srebrny łańcuszek z wisiorkiem, który kształtem przypominał feniksa. Wysadzany drobnymi bursztynami naszyjnik był tym, który zdaniem Syriusza na pewno spodoba się Elise, więc jego decyzja była prosta.
Gryfon musiał przejrzeć osiem naszyjników, aby znaleźć ten właściwy, ale nie uważał, że czas spędzony w sklepie z biżuterią był czasem straconym.
▪︎ ▪︎ ▪︎
Szesnasty lipca był dla Elise dniem, w którym obchodziła urodziny, w tym roku siedemnaste. To z kolei znaczyło, że Namiar przestaje ją obowiązywać, co bez wątpienia było dla niej największą atrakcją tego dnia.
— No, siostra, jak się czujesz jako pełnoletnia? — zapytał z uśmiechem Andrew, popijąc zieloną herbatę.
Elise wzruszyła ramionami.
— Nie czuję specjalnej różnicy. No, może poza tym, że mogę już legalnie używać magii poza szkołą — to mówiąc, uniosła różdżkę do góry. — Wingardium Leviosa — powiedziała, a pusty talerz, stojący na stole, zaczął lecieć do góry. — Taak, fantastyczne uczucie.
— A dzisiaj czeka cię jeszcze egzamin z teleportacji — przypomniał jej Andrew. Jako pracownik Departamentu Transportu Magicznego poduczał młodszą siostrę w kwestii teleportacji, oczywiście za zgodą Ministerstwa.
— Skoro ty mnie uczyłeś, to nie mam o co się martwić — uznała z uśmiechem. Jej brat roześmiał się i zaczął zbierać się do pracy.
— Trzymam za ciebie kciuki, Ellie — powiedział, pokazując zaciśnięte kciuki. — Widzimy się później.
Mimo że egzamin z teleportacji nie należał do najprostszych, Elise udało się go zdać. Po południu wraz z panem Mayersem wychodziła z Ministerstwa Magii, trzymając w dłoni licencję na teleportację, więc do domu przeniosła się już samodzielnie, co sprawiło, że poczuła się troszkę bardziej samodzielna.
Swoje urodziny Elise miała świętować wraz z przyjaciółmi. Już wcześniej zaprosiła również Michaela, ale okazało się, że nie może on przybyć, bo akurat wtedy miał być u znajomych w Hiszpanii. Blondynka proponowała, że może przesunąć owe spotkanie na inny dzień, tak, aby i on mógł na nie przybyć, ale Michael stanowczo odmówił. Nie chciał robić Elise kłopotu, a zresztą zaproponował, że mogą się spotkać w inny dzień. Tak też się stało i spotkali się jeszcze przez wyjazdem Michaela.
W dzień wspólnego świętowania Delilah przybyła do Elise zdecydowanie najwcześniej, bo jeszcze przed południem. Chciała pomóc jej z przygotowaniem wszystkiego, a przy okazji dotrzymać towarzystwa.
Delilah już nieraz bywała w domu Mayersów i na pewno nie dziwił jej fakt, że przez przedpokój przebiegły dwa nieśmiałki. W pewnym momencie jeden z nich przewrócił się o własne nogi, zaś drugi w leżącego nieśmiałka. Na szczęście nie zraniły się za bardzo, bo już po chwili na nowo urządziły sobie wyścigi.
— Ten drugi to nieśmiałek mojego taty — wyjaśniła Elise. — Nazywa się Pax.
— Widać, że Max cieszy się z tego, że ma tutaj kolegę — roześmiała się Delilah. — Tylko mam nadzieję, że nie zadepczę niechcący któregoś z nich...
— Dlatego my zawsze patrzymy pod nogi — odparła Elise ze śmiechem. — Idzie się przyzwyczaić, kiedy codziennie zwierzęta przebiegają ci pod nogami...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro