Rozdział 45. Mądrość i miłość bywa bolesna
Serce Elise ucierpiało teraz prawie tak bardzo, jak Michael po upadku z miotły - czuła się zraniona tym, że Syriusz jej nie ufał.
Zaraz po tej wymianie zdań z Syriuszem dziewczyna skierowała swe kroki do skrzydła szpitalnego, po drodze jednak rozmyślając nad tym, co się stało.
Naprawdę nie lubiła kłócić się z osobami, na których jej zależało. Teraz nawet zaczęła się zastanawiać, czy aby nie przesadzała - może była przewrażliwiona i tak naprawdę bez powodu poczuła się zraniona. Podejrzewała jednak, że Delilah czuła się podobnie po rozmowie z Remusem, którą odbyła przed świętami.
Tak czy inaczej nic nie mogła poradzić na co, że poczuła się lekko zraniona. Dłoń Elise powędrowała do kieszeni płaszcza, który wciąż miała na sobie. Max, który siedział w owej kieszeni, uczepił się dłoni swojej właścicielki, po czym został wraz z nią wyciągnięty na zewnątrz.
Nieśmiałek jakby wyczuł, że Elise jest teraz w podłym humorze. W mgnieniu oka wdrapał się na jej ramię i łapkami zrobił taki gest, jakby przytulał się do szyi blondynki. Na jej ustach natychmiast wykwitł niewielki uśmiech.
Zaraz potem Elise dotarła do skrzydła szpitalnego, gdzie Michael dochodził do siebie po kontuzji. Pani Pomfrey pozwoliła jej wejść do środka, jednak zastrzegła, że mają to być krótkie odwiedziny. Blondynka zapewniła pielęgniarkę, że właśnie takie będą.
— Jak się czujesz? — spytała Michaela, choć domyślała się, że nie najlepiej. Mało kto czuł się wspaniale po upadku z miotły.
Puchon uśmiechnął się blado. Prawą rękę miał usztywnioną, a dodatkowo jego twarz zdobiło kilka zadrapań. Mimo wszystko nie wyglądał na kogoś, kto użala się nad swoim losem.
— Na pewno bywało lepiej, ale będę żył — stwierdził optymistycznie. Przekrzywił głowę, widząc wyraz twarzy Elise. — Na Merlina, aż tak cię to zmartwiło? Nie musisz się martwić, naprawdę...
— Bardzo mnie zmartwiło — odparła Elise. — Ale po drodze jeszcze pokłóciłam się z Syriuszem, i... Cóż, nie będę cię tym zanudzać.
— Przestań, ostatnio to ja ciebie zanudzałem moimi problemami — przypomniał jej Michael. — Jeśli to ci pomoże, to chętnie cię wysłucham.
Elise dziwnie się czuła, przybierając się do powiedzenia Michaelowi o niewielkiej kłótni, która zaszła pomiędzy nią a Syriuszem. Tym bardziej, że to o Michaela był zazdrosny jej chłopak.
Puchon był lekko zaskoczony takim obrotem spraw. Z jego punktu widzenia Syriusz i Elise byli parą, która naprawdę świetnie się dogadywała, jednak jak widać niezgoda czasami musiała nawiedzić każdy związek. I z jednej też strony miał wrażenie, jakby była to jego wina. Szybko jednak odrzucił to od siebie. Nie miał z tym przecież nic wspólnego, jednak nie zmieniało to faktu, że dziwnie się z tym czuł.
— Na pewno wszystko się jeszcze ułoży, Elise — zapewnił ją, a Krukonka miała nadzieję, że słowa Michaela się sprawdzą.
Po wizycie w skrzydle szpitalnym Elise skierowała swe kroki ku Wieży Ravenclaw, w tym momencie ani myśląc o konfrontacji z Syriuszem. Chwilowo sama nie wiedziała, o czym miałaby z nim rozmawiać. To raczej on powinien zdać sobie sprawę, że zaufanie jest w związku niezwykle ważne.
Jednak do Wieży Ravenclaw nie dotarła sama. Pod skrzydłem szpitalnym spotkała Delilah, która dowiedziwszy się o drobnej sprzeczce swoich przyjaciół, od razu wybrała się w kierunku skrzydła szpitalnego, mając nadzieję, że jeszcze znajdzie tam Elise.
— Szukałam cię, Eli... — zamilkła, kiedy blondynka podeszła do niej i zwyczajnie się przytuliła. Zupełnie jak wtedy, kiedy to Delilah nie rozmawiała z Remusem i w pociągu przytuliła się do Elise, mając gdzieś, czy ktoś to widzi.
Delilah pokrzepiającym gestem pogłaskała przyjaciółkę po plecach. Elise odezwała się dopiero po tym, jak odsunęła się, przerywając uścisk.
— Musiałam trochę... Przemyśleć sytuację — powiedziała z wahaniem w głosie. — Choć jeśli mam być szczera, to mam jeszcze sporo do myślenia...
— Elise, ty tu nie zrobiłaś niczego złego — zapewniła ją Delilah. Ruszyły teraz w stronę, w którą wcześniej szła blondynka. — Syriusz powinien zachowywać się po ludzku. Tak właściwie to powiedziałam mu to i owo, co myślę o takim zachowaniu, a i James nie dawał mu żyć, jak odchodziłam...
— Mieli zamiar uczcić wygraną — przypomniała sobie Elise. — Ja raczej sobie to odpuszczę, ale ty idź, Lilah...
— Nawet sobie nie myśl, że pójdę i zostawię cię samą w podłym humrze — ucięła Delilah. — Mowy nie ma. Zostanę z tobą. Na pewno to zrozumieją, a jeśli nie, to im w tym pomogę.
Mimo wszystko na ustach Elise pojawił się niewielki uśmiech. Wizja siedzenia w Wieży Ravenclaw bez Delilah raczej mało do niej przemawiała i chociaż nie chciała, by ta z jej powodu unikała Huncwotów, to było jej niezmiernie miło, że Delilah wolała z nią zostać.
Przed wejściem do pokoju wspólnego Ravenclaw czekała je przeszkoda w postaci zagadki. Elise nie miała pojęcia, czy sama w tej sytuacji byłaby w stanie skupić myśli na jej rozwiązaniu.
— Za pierwszym i drugim razem natura daje je w prezencie, za trzecim trzeba ten prezent sprawić sobie samemu — tak brzmiała zagadka, którą Krukonki usłyszały po zastukaniu kołatką.
Delilah ze zrezygnowaniem przejechała dłonią po czole.
— Na Merlina, durniejszej zagadki nie było? — spytała kołatkę, jednak ta oczywiście milczała, oczekując na właściwą odpowiedź.
Elise zdecydowanie zgadzała się z Delilah, jednak warunek otworzenia przejścia do pokoju wspólnego Krukonów nie mógł się przez to zmienić - miały rozwiązać zagadkę i koniec.
Główkowały nad tym dobre piętnaście minut, aż w końcu Delilah podniosła okrzyk, odnalazłszy rozwiązanie zagadki, wcześniej cicho syknąłszy z bólu:
— ZĘBY!
Elise nie od razu zrozumiała, w jaki sposób zęby miały być rozwiązaniem tej zagadki, jednak chwilę później to do niej dotarło. Istotnie natura dawała każdemu człowiekowi zęby mleczne, które potem wypadały, a na ich miejsce wyrastały stałe, co było swego rodzaju dwoma prezentami od natury. Zęby stałe nie odrastały, więc ten prezent należało sobie sprawić samemu.
— Gratuluję rozsądku — pochwaliła je kołatka i otworzyła im przejście do pokoju wspólnego.
— Na Merlina, jak na to wpadłaś? — spytała Elise.
— Ugryzłam się w język i jakoś mi to nasunęło odpowiedź — odparła i roześmiała się. — Wiesz, bolesny przypływ geniuszu.
— Cóż, mądrość bywa bolesna — zaśmiała się Elise, po czym dodała, już bez śmiechu: — Jak Quidditch i miłość.
Delilah spoważniała, po czym chwyciła Elise za ramię i pociągnęła na schody prowadzące do dormitorium. Tam znalazła gdzieś gorzką czekoladę, lubianą przez Elise i usiadła obok niej.
— Co właściwie u Reagana? — zainteresowała się brunetka.
— Jak to po upadku z miotły. — Elise wzruszyła ramionami. — Złamał rękę, ale na szczęście pani Pomfrey jest w stanie z łatwością to wyleczyć.
Delilah pokiwała głową, ostrożnie przeżuwając kostkę gorzkiej czekolady.
— Wyjdzie z tego, to wiem na pewno... I wiem coś jeszcze — tu Elise spojrzała na swoją przyjaciółkę — Syriusz na pewno już zrozumiał swój błąd i czuje się jak kretyn.
Elise niewyraźnie pokiwała głową.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro