Rozdział 4
Chłopak, który najwyraźniej podsłuchiwał wszedł jak tylko padło jego imię. Tym razem nie założono mi opaski na oczy więc mogłam wszystko obserwować. Przeszliśmy przez nieduży pub wypełniony ludźmi po czym przeszliśmy do korytarza, w którym znajdowały się sypialnie. Na końcu zatrzymał się przy jednej i otworzył ją.
- Zapraszam, o to twoje nowe lokum
Rozejrzałam się po pomieszczeniu, jedno łóżko pod oknem, stary dywan i niewielka komoda. W koncie pokoju stały dwa krzesła i stół, nad którym wisiał telewizor. Chłopak zamknął drzwi na klucz i usiadł na krześle.
- Będziesz tu całą noc? - zapytałam
- Ktoś cię musi pilnować
- To chyba jakiś żart
Cal przymknął oczy.
- Spójrz na to z innej strony - powiedział a na jego twarzy pojawił się sarkastyczny uśmieszek - Przynajmniej mamy klamki
Obudził mnie odgłos telewizora. To Cal oglądał wiadomości z pałacu. Pokazywano dokładnie to samo nagranie co Cal pokazał mi wczoraj, prezenterka mówiła coś o ogromnej żałobie pałacu i planowanym pogrzebie.
- Nasze żądanie okupu nie było jakieś wielkie - powiedział chłopak, jakby wyczuł, że już nie śpię - Symboliczny milion za wydanie im ciebie, ale pałac odmówił. Chcieliśmy tylko pokazać im, że cię mamy a oni wyprawiają ci teraz pogrzeb, który warty będzie pięć razy więcej niż okup.
- Kiedy? - zapytałam, jakby to miało jakieś znaczenie
- Za trzy dni, wtedy będzie pogrzeb i wtedy zaatakujemy z tobą na czele, a ty powiesz nam dokładnie, gdzie będzie stała wtedy Kara
- Skąd mam to wiedzieć?
- Zobaczysz to. W wizji.
- Pokładacie w nich za duże nadzieje, nigdy tego nie robiłam.
- Ale zrobisz, dziadek mówi, że już sama świadomość może coś w tobie obudzić.
- I niby w trzy dni mam opanować sztukę widzenia? Chyba śnisz.
- No cóż, trening czyni mistrza, ubieraj się zaraz będzie śniadanie. Jak będziesz gotowa zapukaj. - To mówiąc Cal wyszedł z pokoju, zamykając go na klucz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro