Jej imię
Wydeptaną przez zwierzęta ścieżkę rozświetliło jaskrawe światło błyskawicy. Wykorzystała ten moment, żeby spojrzeć za siebie, ale nim jej oczy zdążyły przyzwyczaić się do światła znów zapanowała nieprzenikniona ciemność. Wzdrygnęła się, słysząc głośny huk dookoła niej. Burza była blisko, bliżej, niż mogła się spodziewać. Wiedziała, że ulewa nie jest porą na przebywanie w lesie, przecież nawet małe dziecko to wie. Dlatego musiała biec dalej, wydostać się stąd i wrócić do domu.
Grube, ciepłe krople letniego deszczu nie pomagały jej w szaleńczym maratonie przez błotnisty teren. Jej stopy raz po raz grzęzły i zapadały się w gruncie, a każda próba wydostania ich po raz kolejny plamiła jej długą suknię, a każda plama odznaczała się na bieli jak atrament. Duże i małe gałęzie, jakby w zmowie z pogodą, utrudniały jej przedarcie się przez mrok, smagając gołe ramiona i zostawiając niewielkie rany. Krew przepływała szybko w jej żyłach, a każda cząstka tego lasu chciała tej krwi posmakować.
Nie tylko lasu − pomyślała sobie, próbując po raz kolejny obejrzeć się przez ramię. Mimo, że na chwilę skupiając się na celu zapomniała o przyczynie jej szaleńczego biegu. O źródle jej strachu, które jakby nie robiąc sobie nic z jej desperackiej próby ucieczki, zbliżało się z każdą sekundą, z każdym ciężkim oddechem.
Jakim cudem on jest szybszy ode mnie? − przemknęło jej przez myśl, ale to pytanie szybko zostało zastąpione innym. − Co mogę zrobić, aby mu uciec?
Nie miała jednak zbyt wiele czasu na zastanowienie się nad tą kwestią, chociaż zależało od niej wszystko, co się dla niej liczyło. Kolejna błyskawica przecięła nocne niebo, ukazując jej spadek ścieżki w dół. Była jednak już zbyt blisko, aby cokolwiek móc zmienić. Potknęła się o jeden z korzeni wyeksponowanych w niewielkim rowie wyżłobionym przez wodę, a następnie poleciała w dół, staczając się po zboczu. Nad lasem zahuczał kolejny przerażający grzmot.
Leżąc w błocie miała nadzieję, że nie tylko ona nie zauważyła krawędzi wzniesienia. Przecież jest ciemno − pocieszała się − przecież nie mogę mieć aż takiego pecha. Jednak los stanął tej nocy po stronie lasu. W mroku dostrzegła postać powoli schodzącą w dół. Ma mnie − uświadomiła sobie − doskonale wie, że nie mogę mu uciec. Nie chciała jednak pogodzić się z przeznaczeniem, nie mogła się tak łatwo poddać. Zawsze brała wszystko, co szykowało dla niej życie ze stoickim spokojem, ze świadomością, że i tak nie może nic zmienić. Ale nie tej nocy. Teraz musiała żyć chwilą, musiała walczyć.
Uniosła się na obolałych rękach, zauważając wreszcie, co zrobiły z nimi ostre końce gałęzi. Błoto mieszało się z krwią. Chciała wstać, opierała się więc z trudem o drzewo, ale przeszywający i niespodziewany ból w kolanie posłał ją znów w grząską ziemię. W ten sposób straciła kilka kolejnych cennych sekund. Zacisnęła zęby i ponowiła próbę wstania, tym razem opierając ciężar ciała na zdrowej nodze. Kuśtykając do najbliższego drzewa zrozumiała, że właśnie skończyła się jej ucieczka. Teraz musi się schować, znaleźć miejsce, gdzie on jej nie odnajdzie albo stanąć z nim twarzą w twarz.Chociaż dobrze wiedziała, że to drugie nastąpi prędzej czy później. Jednak desperacko pragnęła odwlec tę chwilę, żyć jak najdalej od ścigającego.
Dlatego ruszyła dalej starając się nie skupiać na bólu, który za wszelką cenę starał się ją uziemić, który chciał spowodować jej przegraną. Nie poddam się − obiecała sobie, klucząc od drzewa do drzewa, aby znaleźć podporę. Na krótki moment znów zrobiło się jasno, a grzmot nastąpił prawie jednocześnie z błyskiem. Zbliża się. Nie wiedziała jednak, co konkretnie miała na myśli. Zbliżała się burza czy on? Nie chciała już wiedzieć.
Wtedy uświadomiła sobie, że nie słyszy niczego oprócz dźwięków lasu. Żadnych kroków, które przecież towarzyszyły jej od początku. Żadnego oddechu gdzieś za plecami, chociaż to właśnie on napędzał ją do działania podczas ucieczki.Gdzie zniknąłeś?
Za swoimi plecami usłyszała trzask gałęzi. Zastygła w bezruchu i powoli, uważając na rozmieszczenie ciężaru ciała, obróciła się w tamtą stronę, nasłuchując. Czy to mógł być on? − przebiegło jej przez głowę, zanim kolejna błyskawica przecięła niebo. I wtedy go zobaczyła. Stał dokładnie naprzeciw niej, a w jego pięknych oczach mogła zobaczyć odbicie swojej przerażonej twarzy. Dopiero teraz poczuła ciepło jego oddechu na swoim policzku. Był tak blisko... Nie mogła już uciec.
W lesie rozległ się kolejny grzmot. Proszę, Boże − pomyślała, gdy grzmot zagłuszył jej krzyk − uratuj mnie. Pozwól mi żyć. Jednak doskonale wiedziała, że dziś nawet Bóg był po stronie lasu. Nikt nie mógł jej pomóc.
Nikt nie mógł jej usłyszeć.
* * *
Drzewa oświetlało naprzemiennie połączenie niebieskiego i czerwonego światła. Kilku mężczyzn w granatowych mundurach kręciło się po okolicy, jedni robili zdjęcia, inni zapisywali coś pilnie w swoich niewielkich notatnikach. Pięciu z nich zbiło się w ciasną grupkę obok sprzętu leżącego pod rozstawionym namiotem policyjnym. Dwóch z nich żywo gestykulowało, a mężczyzna, który wyglądał na najmłodszego odszedł na bok. Wolnym krokiem podszedł do starszego kolegi z pracy, który nie zważając na deszcz wpatrywał się w leżące przed nim ciało.
— O czym pan myśli, komisarzu Peters? Ma pan jakieś pomysły, co mogło się stać? — zapytał młodszy policjant, świdrując ciekawskim wzrokiem drugiego mężczyznę.
— Sam nie wiem, Timothy. Na pierwszy rzut oka nic nie widać. Co z bardziej dokładną analizą?
— Nic nie znaleźliśmy. Denatka nie ma przy sobie żadnych dokumentów ani rzeczy osobistych. Technicy pobrali próbki jej włosów, krwi i odciski palców... Wszystko, co potrzebne tym gościom z laboratoriów. Pracują nad tym. — Wyrzucił z siebie raport na jednym oddechu.
— Hmmm... — Starszy policjant podrapał się po szczęce z kilkudniowym zarostem. — Przeszukaliście dokładnie las? Jest jakaś konkretna droga, którą mogła dostać się w to miejsce? Droga, ścieżka, cokolwiek?
— Dotarła tam najprawdopodobniej ścieżką wydeptaną przez zwierzynę — mruknął chłopak, przyglądając się ciału ofiary. — W pewnym momencie musiała jednak zboczyć z trasy i stoczyć się ze wzniesienia. Wyjaśniałoby to zwichnięcie kolana.
— Tak, to prawdopodobna teoria. — przyznał Peters, odwracając się w stronę w stronę zbocza. Zmrużył oczy i milczał, jakby oczekując, że las poda mu odpowiedzi na nurtujące go pytania, jednak po chwili się poddał. — Jaka jest przyczyna śmierci?
— Nie widać tego na pierwszy rzut oka, ale chodzi o przerwanie rdzenia kręgowego przez skręcenie karku - odpowiedział cicho Timothy. — Ale dlaczego ułożył ją w takiej pozycji?
Komisarz po raz kolejny otaksował wzrokiem zwłoki. Było w nich coś pięknego, coś niezwykłego. Nie mógł oderwać spojrzenia od ułożonej na wznak kobiety w białej sukni, trzymającej w bladych dłoniach bukiet okazałych stokrotek. Wyglądała, jakby spała, jednak plamy błota na białym materiale ukazywały, że ostatnie chwile jej życia nie były spokojnym snem. Prędzej ucieczką przed koszmarem − stwierdził.
— Nie mam pojęcia, młody. Będziesz mógł spytać zabójcę osobiście, jak tylko go złapiemy. — Chociaż to może być trudne zadanie − dopowiedział w myślach sam sobie.
— Miejmy nadzieję, że szybko to nastąpi.
— Ja również. Ale do tego potrzebujemy śladów, poszlak. Więc koniec pogaduszek i zabieramy się do roboty — powiedział, klaskając trzy razy w dłonie, aby zwrócić uwagę mężczyzn wciąż stojących pod policyjnym namiotem. — Dalej, panowie, zwiększamy obszar działań! Musimy złapać tego drania.
— Będziemy zabierać denatkę do laboratorium? — zapytał chłopak, spoglądając w kierunku szefa.
— Myślę, że tak. Tutaj raczej w niczym nam już nie pomoże.
Mężczyźni rozeszli się, każdy w innym kierunku, każdy do swoich własnych myśli. A po jakich ścieżkach one błądziły, tego już nikt nie mógł rozgryźć.
* * *
Komisarz Peters przyglądał się wnikliwie starszemu mężczyźnie w białym kitlu. Czekał na jakiekolwiek wyjaśnienia. Timothy za to, zmęczony długą służbą, przysypiał na krześle w kącie. Patolog przeglądał wyniki sekcji zwłok, jednak ku zirytowaniu policjantów nie powiedział nic, czego nie dowiedzieli się wcześniej.
— Denatka zmarła na skutek przerwania rdzenia kręgowego. Rozcięcia na ramionach to pozostałości po uderzeniach gałęzi, w ranach znalazłem kawałki kory drzew. Jeśli chodzi o obrażenia zewnętrzne, to jest jeszcze kontuzja kolana polegająca na przemieszczeniu się rzepki, co było skutkiem upadku. Nie zaobserwowałem żadnych obrażeń wewnętrznych.
— Powiesz nam coś, czego nie wiemy? — zapytał sennym głosem chłopak, za co otrzymał zirytowane spojrzenie lekarza.
— Ja nie mam nic więcej. Żadnych trucizn, żadnych oznak przemocy.
— A co ze śladami obcego DNA? Znalazł pan coś pod paznokciami ofiary?
— Gdybym cokolwiek miał, wspomniałbym wam o tym — mruknął pod nosem mężczyzna. — Ktoś inny może mieć jednak coś ważnego do powiedzenia. Powinniście porozmawiać z naszym technikiem od identyfikacji.
Peters kiwnął głową, po czym przywołał do siebie Timothy'ego. Wyszli na korytarz, a potem w akompaniamencie marudzenia chłopaka na brak dobrej kawy w piwnicach szpitala skierowali się do wskazanego przez lekarza gabinetu. Tam, zgodnie z zapowiedzią patologa, czekał na nich średniego wieku mężczyzna w wąskich okularach. Gdy ich ujrzał zrobił skwaszoną minę, co dla policjantów nie zwiastowało dobrych nowin. Z ust Timothy'ego wyrwało się westchnienie.
— Czy jest coś, czym jeszcze powinniśmy się martwić? — zapytał, a jego głos brzmiał niezwykle pesymistycznie.
— Obawiam się, że tak. — Odpowiedź technika zajmującego się identyfikacją denatki spowodowała, że komisarz przetarł zmęczonym gestem twarz. — DNA tej kobiety nie ma w naszych bazach danych.
— Czyli nie była po prostu spisywana, tak? -— Chłopak machnął ręką, siląc się na uśmiech. Peters podziwiał jego optymizm, a jednocześnie zastanawiał się, czy to zmęczenie powodowało spadek rozumnego myślenia tego małolata, bo on sam doskonale wiedział, co oznaczają słowa ich rozmówcy.
— Nie, nie o to chodzi. Sprawdziłem we wszystkich dostępnych dla mnie bazach danych. Ta kobieta nie tylko nie była karana, ale też nie oddawała krwi, nie miała przeprowadzanych żadnych badań, nie zdawała egzaminu na prawo jazdy. Nie ma nawet dowodu osobistego związanego z jej odciskami palców, chociaż z tego, co wiem, patolog szacował jej wiek na ponad dwadzieścia lat. Mimo to nic nie znalazłem, jakby ta kobieta nigdy nie istniała.
Timothy opadł z głośnym świstem na krzesło. To wszystko przekraczało jego zdolności, jego możliwości pojmowania. Za to jego szef spojrzał na zegarek na swoim nadgarstku. Wskazywał on dwadzieścia siedem minut po pierwszej w nocy. Uświadomił sobie, że o tej godzinie nawet kiepskiej jakości szpitalna kawa ich nie uratuje.
— Dobra, młody, myślę, że już na nas czas. — Timothy spojrzał się na Petersa zdziwiony, ale z ulgą dźwignął się na nogi. — Nie patrz tak na mnie, zaraz jest wpół do drugiej, a my nie możemy żyć tylko na kawie. Prześpimy się, ogarniemy i jutro jeszcze przed południem spojrzymy na sprawę świeżym spojrzeniem. Co ty na to?
— Nie wie pan nawet, komisarzu, jak bardzo cieszą mnie te słowa — powiedział z bladym uśmiechem młodszy policjant. — Od kilkudziesięciu ostatnich minut moim najskrytszym marzeniem jest moje łóżko.
— W takim razie się zbieramy. Idź przodem, ja muszę zajrzeć jeszcze na chwilę do kostnicy.
Chłopak bez słowa wyszedł z pomieszczenia, z radością kierując się w kierunku schodów i wyjścia na parking, a komisarz odszedł w przeciwnym kierunku. Po otwarciu drzwi i wejściu do pomieszczenia zauważył, że lekarz już wyszedł i jest w kostnicy sam. Sam z ciałem w białej sukni.
Obszedł stół sekcyjny dookoła, a potem stanął i uważnie przyjrzał się bladej twarzy dziewczyny. Była zagubioną duszą we wszechświecie, która nie istniała dla nikogo poza nimi.
Przywołał w pamięci jej obraz, gdy leżała na wilgotnej ziemi, trzymając w rękach bukiet stokrotek. Jej otwarte, lecz niewidzące już oczy spokojnie kierowały się ku niebu, a twarz była niesamowicie spokojna. Westchnął wtedy cicho, okrążając ją, po czym zajął miejsce koło niej, na mokrym, zielonym mchu. Pamiętał, jak kolejny błysk rozświetlił jej delikatną twarz, a kiedy rozległ się grzmot i mógł być pewien, że nikt go nie usłyszy, wyszeptał cicho...
— Moja piękna Amelie...
***
One-shot pisany nocą wspólnie z humanwithoutwings 🖤🖤.
Pamiętajcie, że los pisze różne scenariusze. To, co tu napisałam jest tylko jedną z możliwych wersji zakończenia tej nocy. Dlatego z całego serduszka polecam zobaczenie tej historii również na profilu mojej przyjaciółki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro