Rozdział dziewiąty
Wielkanocnego bonusu 1/2, indżojcie! <3
__________________________________
Nasz spacer nie jest długi – trwa może czterdzieści minut, w trakcie których udaje mi się obejrzeć wszystkie dzieła, na jakich najbardziej mi zależało.
Jestem całkowicie oszołomiona i czuję się, jakbym za dużo wypiła. Szumi mi w głowie z podekscytowania. Kiedy na koniec zatrzymujemy się przy Narodzinach Wenus, Wolfe po raz pierwszy przerywa ciszę między nami.
– Jesteś zadowolona?
Pochyla się do mnie, mówiąc tak, żeby nie usłyszał go trzymający się z tyłu ochroniarz; cały czas obejmuje mnie w pasie, a ja nie zaprotestowałam ani razu, bo nie chcę robić zamieszania. Najwyraźniej tak na tej imprezie chce nas przedstawić Wolfe – jako parę – a ja pewnie nie powinnam ingerować w jego plany.
Co nie oznacza, że nie mam na to ochoty. Wiem jednak, kiedy buntowanie się ma jakiś sens.
– Myślisz, że tyle wystarczy, żeby mnie zadowolić? – pytam drwiąco, choć nadrabiam miną: tak naprawdę Leonardo da Vinci to więcej niż konieczne, żebym była szczęśliwa.
– Mogłabyś docenić, że dzięki mnie odwiedzasz miejsce, które zawsze chciałaś zobaczyć.
On tak serio i naprawdę tego nie rozumie, czy tylko robi sobie ze mnie żarty?
– Mam się cieszyć, bo kazałeś mi lecieć na drugi koniec świata, niczego mi nie tłumacząc i nie dając mi możliwości podjęcia decyzji? – prycham cicho. – Musiałam odwołać naprawdę ważne spotkania, żeby tu być.
– Więc spotkanie z klientem jest ważniejsze od zobaczenia Narodzin Wenus? – pyta z rozbawieniem.
– Nie, ważniejsze jest, że jestem tu wbrew mojej woli – cedzę przez zęby. – Leonardo tylko odrobinę mi to osładza.
Wolfe milczy przez chwilę, dzięki czemu mogę spędzić kolejne parę sekund, pożerając wzrokiem obraz. Jesteśmy w sali sami, nie licząc ochroniarza; to prawdopodobnie jedyna taka okazja, bo wiem, że zazwyczaj są tu tłumy i trzeba przeciskać się między ludźmi, żeby podejść do barierki.
– A gdybym zabrał cię jutro do katedry Santa Maria del Fiore, byłabyś skłonna spojrzeć na tę wyprawę łaskawszym okiem?
Zerkam na niego z niedowierzaniem. Obejmuje mnie, więc jego twarz znajduje się zdecydowanie za blisko, ale próbuję nie zwracać na to uwagi. Nawet jeśli otacza mnie jego oszałamiający, męski zapach.
Nie, nie dam się. Nie ma takiej opcji! Ten facet to gnojek, który ma w dupie moje zdanie!
– Dlaczego miałoby cię to obchodzić?
– Sam nie wiem. – Wzrusza tym ramieniem, którym mnie nie obejmuje. – Moje motywacje mają dla ciebie jakieś znaczenie, Bronte?
Wow, kiedy tak rozmawiamy, Wolfe wydaje mi się prawie ludzki. Chyba powinnam to jak najszybciej urwać, bo inaczej ta relacja może pójść w niebezpiecznym kierunku.
Nie odpowiadam, a on nie nalega. Kierujemy się w końcu ku wyjściu z sali i kolejnymi korytarzami z powrotem do tego holu, w którym odbywa się wystawa.
Nadal znajduje się tam sporo ludzi, ale jako że jest już po północy, tłum zdaje się powoli trochę rzednąć. Wolfe prowadzi mnie pewnie, lawirując między gośćmi i wyglądając wśród nich Vincenza. Kiedy wreszcie go dostrzegamy, stwierdzam, że nie jest sam – znajduje się w towarzystwie jakiegoś starszego, szpakowatego pana z okularami na nosie, który rozgląda się czujnie dookoła. Jak się wkrótce okazuje, jest to mecenas sztuki – czyli po prostu człowiek, który zapłacił za obrazy Vincenza, tę wystawę i wszystkie pozostałe na niej okazy. To jakiś prywatny kolekcjoner, jak sądzę – Wolfe przedstawia mi go jako „Angela" i nie wiem, czy to imię, czy nazwisko.
– Bronte miała nadzieję, że pokazałbyś jej resztę kolekcji, Vincenzo – mówi w pewnym momencie gładko Wolfe, na co kiwam głową. – Na pewno spodobają jej się obrazy Gaspare Manosa.
– Oczywiście, z ogromną chęcią! – odpowiada z emfazą Vincenzo. – Pani pozwoli?
Wyswobadzam się z uścisku Wolfe'a i idę za malarzem w kierunku, który mi wskazuje – z powrotem ku wyjściu. Oglądam się za siebie tylko raz, by stwierdzić, że Wolfe nawet na mnie nie patrzy – w ogóle nie ma go już w miejscu, w którym go zostawiłam. Widzę tylko jego plecy, gdy oddala się gdzieś z Angelem.
Czuję odrobinę niepokoju, gdy to widzę, chociaż jest on kompletnie irracjonalny. Bywanie na wystawach to dla mnie chleb powszedni, podobnie jak rozmowy z artystami, nie powinno więc stanowić to dla mnie żadnego problemu. A jednak kiedy cały wieczór spędziłam w mocnych objęciach Wolfe'a, bez niego nagle robi mi się dziwnie.
Idiotka, strofuję się w myślach. Przecież ten facet to twój oprawca, nie sojusznik! Gdyby nie on, w ogóle by cię tu nie było, Dixon!
Odsuwam od siebie te myśli, skupiając się na pełnym entuzjazmu Vincenzie, który prowadzi mnie na zewnętrzną galerię mieszczącą się w oświetlonych rzęsiście krużgankach. Jest późno i chłodno, robi mi się zimno, gdy tylko wychodzę na zewnątrz, ale staram się tego po sobie nie pokazać. Wolfe'owi najwyraźniej zależało, żebym odciągnęła Vincenza od jego patrona, a ja zamierzam właśnie to zrobić, nawet jeśli nie wiem, do czego to wszystko prowadzi. Mam w planach wykonywanie poleceń Wolfe'a, póki nie uznam, że któreś z nich godzą w moją godność osobistą albo przekonania.
Na krużgankach jest nieco spokojniej, a im bardziej oddalamy się od wejścia, tym robi się ciszej i bardziej pusto. Vincenzo z zapałem opowiada mi o swojej pracy twórczej i wystawie, którą zorganizował dla niego Angelo, a ja słucham uprzejmie, kiwając co chwila głową. Mijamy kolejne prace, które pochodzą z prywatnej kolekcji Angela – wszystkie obrazy Vincenza są prezentowane w holu, z którego właśnie wyszliśmy – aż docieramy do końca krużganka, gdzie wiszą trzy obrazy Gaspare Manosa.
– To naprawdę ciekawy artysta – mówi Vincenzo, pokazując mi pierwszy z nich. – Tworzy w stylu pomiędzy abstrakcjonizmem a figuratywizmem. They met near Chelsea bridge 2009 to jedna z moich ulubionych prac. To ja podsunąłem Angelowi pomysł, by wykupić jego obrazy.
Rzeczywiście są ciekawe. Prawdę mówiąc ciekawsze od samych prac Vincenza. Zapewne dlatego chciał powiesić je na samym końcu krużganku, by mało kto tutaj zajrzał. To całkiem sprytne posunięcie i świadczy o tym, że Vincenzo zdaje sobie sprawę z wartości swoich obrazów.
– Słyszałam o nim – przyznaję, odsuwając się nieco od obrazu. – Myślałam, że wystawiają go w Paryżu.
– Wystawiają – przyznaje Vincenzo. – To tam Angelo kupił te trzy sztuki. To naprawdę niesamowite, móc rozmawiać o malarstwie z kimś, kto się na tym zna. Długo siedzi pani w tej branży?
Niechętnie odwracam wzrok od obrazu, by spojrzeć na mojego rozmówcę.
– Praktycznie odkąd zaczęłam studiować historię sztuki, czyli już ponad dziesięć lat – wyznaję. Vincenzo kręci głową.
– Wygląda pani znacznie młodziej.
Rozkładam bezradnie ręce. Chociaż to komplement, w mojej branży często wcale nie działa na moją korzyść.
– Dla pani to zapewne też przyjemne doświadczenie, porozmawiać o sztuce z kimś, kto się na tym zna – dodaje po chwili. – Pani towarzysz, cóż, nie czarujmy się... Kolekcjonerzy nigdy nie rozumieją nas tak jak prawdziwi pasjonaci.
Tak właśnie określa Wolfe'a? Jako kolekcjonera?
– Nie z każdym można rozmawiać o sztuce – przyznaję. – To jeszcze nie znaczy, że jest mniej ciekawym rozmówcą czy człowiekiem.
Ale najlepiej, jakby nikt taki nie zostawał moim klientem. To tylko przysparza mi frustracji.
– Tak go pani właśnie określi? Jako ciekawego człowieka? – pyta z rozbawieniem Vincenzo, a ja robię się czujna, bo dochodzę do wniosku, że zadaje trochę za dużo pytań o Wolfe'a. – Ja raczej mam wrażenie, że on pani nie docenia. Nie daje pani dojść do słowa i traktuje jak ładny dodatek do jego osoby.
No proszę, rozmawiał z nami kwadrans, a już to zauważył? Coś takiego.
– Mój rodzaj relacji z Wolfe'em to raczej nie pana sprawa – odpowiadam ostro, próbując uciąć temat.
Vincenzo jednak wygląda na takiego, który łatwo się nie podda. Robi krok w moją stronę, a ja o tyle samo się cofam. Nie mam ochoty na bliskość tego człowieka, ale za mną jest już tylko ściana z powieszonym na niej obrazem Gaspare Manosa, a facet przede mną skutecznie odgradza mi drogę ucieczki.
Ale nie potrzebuję drogi ucieczki, prawda?
– Czyli liczy z nim pani bardziej na fizyczną niż intelektualną rozrywkę?
Russo uśmiecha się paskudnie, a mnie robi się niedobrze. Nieważne, co sugerował Wolfe, przyprowadzając mnie tu, nawet jeśli zachowywał się, jakbym była jego własnością, ani razu nie był wulgarny. Ten typ tutaj już przekroczył granicę.
Kręcę z niedowierzaniem głową i próbuję go wyminąć, ale właśnie wtedy on chwyta mnie za nadgarstek. Ściska mocno, aż jęczę z bólu.
– Ja mógłbym zapewnić pani obie – szepcze, zbliżając się do mnie jeszcze bardziej. – On i tak zapomniał o pani, gdy tylko zniknęła mu pani z oczu.
Wyswabadzam rękę i uderzam go mocno otwartą dłonią w policzek, z czego Russo zdaje się sobie nic nie robić. Być może Wolfe chciał, żebym go zajęła – może nawet właśnie to miał na myśli? – ale tutaj leży moja granica, której nie mam najmniejszego zamiaru przekraczać. Jeśli Wolfe jest stręczycielem, to niestety musi sobie znaleźć inny obiekt, bo ja się na to nie zgodzę.
Odpycham Vincenza i próbuję odejść, ale on ponownie mnie chwyta. Zaczynam się szarpać w jego uścisku, co jednak niewiele daje, bo trzyma mnie mocno – o wiele za mocno, żebym mogła się wyswobodzić.
– Proszę mnie puścić – mówię z oburzeniem, nadal starając się zachować rozsądek. – Nie zamierzam... Nie!
Czuję jego dłonie na moim ciele i w sekundę eksploduje we mnie panika. Szarpię się znowu i cofam gwałtownie, aż wpadam na zawieszony na ścianie obraz, a torebka upada mi na ziemię; Russo doskakuje do mnie i przytrzymuje mocno, a gdy próbuję go uderzyć, unieruchamia moje dłonie i wsuwa mi kolano między nogi.
Drę się na cały głos w nadziei, że ktoś usłyszy i przyjdzie mi pomóc; Russo uderza mnie otwartą dłonią w twarz, aż głowa odskakuje mi do tyłu i spotyka się ze ścianą. Eksploduje w niej ból i na chwilę mnie zamracza, co mężczyzna wykorzystuje, przysuwając się do mnie jeszcze bliżej i próbując mi podnieść sukienkę. Słyszę dźwięk rozrywanego materiału i dopiero to przywraca mnie do rzeczywistości.
Jezu. On próbuje mnie zgwałcić!
Wierzgam biodrami i próbuję kolanem uderzyć go między nogi, mężczyzna blokuje jednak mój cios i przyszpila mnie do ściany. Wyciągam rękę i drapię go po twarzy, aż Russo krzyczy z bólu.
– Głupia suka, chcesz mi wydrapać oczy?! – drze się. – Przestań się szarpać!
No chyba go pojebało!
Zanim zdążę zrobić coś więcej, mężczyzna nagle odrywa się ode mnie, traci równowagę i upada na plecy na posadzkę. Klnie, próbując się podnieść, ale właśnie wtedy spada na niego mocny kopniak prosto w żołądek, a potem kolejny.
Drżę cała i szczękam zębami; podnoszę wzrok, by zobaczyć, że Wolfe właśnie pochyla się nad moim niedoszłym gwałcicielem. Zdaje się w ogóle nie zwracać na mnie uwagi, gdy z całkowicie opanowanym wyrazem twarzy wymierza kolejne precyzyjne uderzenia, aż Russo zaczyna błagać o litość.
– Wolfe, proszę... Myślałem, że mogę... Jak zwykle...
Jak zwykle?!
Rozchylam usta, wpatrując się w nich w szoku i z oburzeniem. Robi mi się niedobrze, gdy uświadamiam sobie, co ten człowiek sugeruje. Czy Wolfe naprawdę przychodził od niego wcześniej z kobietami, które mu oddawał?!
Chyba nie zakładał, że ja mogłabym się na to zgodzić?!
– Powiedziałem ci, że to moja partnerka – odpowiada Wolfe spokojnie, ale tak zimnym tonem, że znowu dostaję ciarek. – Czy miałem na niej napisać, że jest moja, żebyś nie spróbował się do niej dobierać?
– Sam mnie z nią tutaj wysłałeś!
Zasłaniam usta dłonią, bo mam wrażenie, że jeszcze chwila i zwymiotuję resztki lunchu, który zjadłam dawno temu na pokładzie samolotu. Chwytam się obrazu za mną, bo gdybym tego nie zrobiła, pewnie upadłabym na zimną posadzkę, a chociaż trzęsą mi się kolana, zostało we mnie jeszcze trochę godności.
Wolfe odwraca się i kiwa ręką na kogoś, kogo nie widzę; po chwili materializują się przy nim dwaj jego potężni ludzie. Więc nie żartował, że będą blisko, przemyka mi bez sensu przez głowę.
– Żebyś pokazał jej obrazy, nie gwałcił – mówi, po czym spogląda na swoich ochroniarzy. – Bierzcie go.
Vincenzo próbuje protestować, ale ludzie Wolfe'a zupełnie się tym nie przejmują, zbierając go z ziemi; sam Wolfe zaś odstępuje o krok, otrzepuje ręce, jakby zamierzał w ten sposób wyczyścić się po tej interwencji, po czym spogląda na mnie i marszczy brwi.
Robi krok i drugi w moją stronę, aż staje tuż przede mną. Gardło mam zbyt ściśnięte, żeby móc powiedzieć choćby słowo, obserwuję go rozszerzonymi oczami, podczas gdy on ogląda mnie sobie spokojnie. Jest zbyt spokojny jak na fakt, że dopiero co odciągnął ode mnie niedoszłego gwałciciela, po czym skopał go i pobił. Nie ma nawet przyspieszonego oddechu.
Ten człowiek nie jest do końca normalny.
– Zaprowadzę cię do łazienki – mówi w końcu.
Rozchylam usta, ale nie wiem, co odpowiedzieć. Strach bardzo szybko ustępuje miejsca wściekłości, gdy orientuję się, że on ma to gdzieś. Odciągnął Vincenza, bo pilnuje swojej własności, ale to nie znaczy, że w ogóle się o mnie martwi.
Wolfe wyciąga rękę, żeby chwycić mnie za ramię, ale odsuwam się gwałtownie. Chwieję się przy tym nieco, bo kolana nadal mam miękkie.
– Bronte, wszystko w porządku – zapewnia mnie szorstko. – Nie pozwoliłbym, żeby on cię skrzywdził.
– Inne kobiety pozwalałeś krzywdzić?
Właściwie nie wiem, dlaczego o to pytam. Te słowa wyrywają się ze mnie same, choć głos mam dziwnie zachrypnięty. Wolfe przez chwilę nie odpowiada, ale po sposobie, w jaki zaciska usta, mam wrażenie, że nie jest zadowolony.
– Nie – zaprzecza w końcu. – Inne kobiety przychodziły tu i robiły wszystko z własnej woli.
Nie wyobrażam sobie, że jakakolwiek kobieta mogłaby zgodzić się na coś takiego.
Chyba że Wolfe im płacił. Może właśnie to ma na myśli? Przyprowadzał dla Vincenza prostytutki, więc Russo pomyślał, że ja też nią jestem?
Czuję, że krew odpływa mi z twarzy, ale nie odpowiadam. Drgam, kiedy Wolfe dotyka mojego policzka i odsuwa mi z niego pasmo włosów.
– Uderzył cię – stwierdza. – Zapłaci za to.
Boję się tego, w jaki sposób Wolfe może kazać płacić Vincenzowi. A z drugiej strony mam to dziwnie gdzieś. Nie jestem z tych, którzy nadstawiają drugi policzek. Jeśli ktoś mnie skrzywdził, to chcę, żeby poniósł konsekwencje.
Siniak na twarzy jest jednak znacznie mniejszym problemem niż próba gwałtu.
– Dlaczego nie zabrałeś dzisiaj jednej z tych kobiet? – pytam, nie odpowiadając w żaden sposób na jego uwagę.
Wolfe wzdycha.
– Bo chcę, żebyś spojrzała na pewien obraz i go oceniła.
Jezu, wprost w to nie wierzę.
Więc po to tu jestem. W pieprzonej Florencji, na pieprzonym wernisażu faceta, który właśnie próbował mnie zgwałcić. Dlatego odwoływałam wszystkie plany, kazałam Kylie przenosić spotkania i dlatego bez paszportu poleciałam na drugi koniec świata. Bo Wolfe chciał, żebym spojrzała na jakiś obraz!
– Jeśli nie czujesz się na siłach, zrozumiem – dodaje sztywno, a ja mam ogromną ochotę odpowiedzieć, że tak, nie czuję się na siłach!
Nie odpowiadam jednak. Muszę wziąć się w garść. Wolfe ma rację, że w gruncie rzeczy nic takiego się nie stało. Mogłabym go poprosić, żeby odwiózł mnie do hotelu, ale po pierwsze, i tak nie wiem, czy by się zgodził, a po drugie, co by mi to dało? Że chowałabym się w pokoju przez resztę nocy? Że obracałabym w kółko w głowie to wszystko, co się tu stało?
– Nic mi nie jest – odpieram więc po chwili milczenia, podnosząc brodę nieco wyżej. – Poza tym przecież nie mam nic do gadania, prawda? Może rzeczywiście powinieneś na mnie napisać, że jestem twoja, to wtedy twoi kumple nie próbowaliby mnie zgwałcić.
Jeśli liczę na to, że tymi słowami wyprowadzę go z równowagi – a nagle mam na to ogromną ochotę – to zupełnie mi się to nie udaje. Wolfe pozostaje śmiertelnie spokojny, kiedy odstępuje ode mnie o krok, po czym wskazuje ręką, żebym szła przodem. Jezu, nie wiem, czy będę w stanie przejść przez krużganek bez potykania się.
– Więc chodźmy – rozkazuje. – Najpierw odwiedzimy łazienkę. Musisz poprawić fryzurę i sukienkę.
Kiedy w końcu ruszam przed siebie, Wolfe trzyma się blisko, ale nie próbuje mnie dotykać. Zupełnie jakby wiedział, że sobie tego nie życzę, ale asekurował mnie na wszelki wypadek, gdybym jednak miała się przewrócić.
A może to tylko moja wyobraźnia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro