Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9

Motocykl przechylał się lekko na zakrętach, powodując że mocniej zaciskałam dłonie na brzuchu Houstona. Zdecydowanie wolałam podróżowanie samochodem, niż na tej piekielnej maszynie. Przerażała mnie ta bliskość jego ciała. Nie zamierzałam jednak przesadnie narzekać, bo naprawdę chciałam mieć przy sobie coś swojego. Jak chociażby swoje ubrania.

Starałam się nie myśleć zbyt dużo, bo i tak wszystko wydawało mi się tak surrealistyczne, że nie potrafiłam tego objąć rozumem. Niby wiedziałam, że wpadałam w niezłe bagno, ale mój umysł nie chciał przyjąć do świadomości, że to wszystko działo się naprawdę. Ani tego, że miałam mieszkać w siedzibie gangu motocyklowego, ani tego że miałam na plecach kamizelkę z napisem: „Własność Houstona. Hellhounds MC". Było to tak nierealistyczne, że brałam to za dziwny sen. Zupełnie, jakby lada moment miało się skończyć, a ja miałam wrócić do swojego życia. To miał być tylko nic nie znaczący, choć straszny, epizod w moim dwudziestotrzyletnim życiu.

Motocykl zatrzymał się w końcu przed moim mieszkaniem, a ja odetchnęłam z ulgą. Przyjęłam z wdzięcznością dłoń Houstona, która pomogła mi zejść z motoru i spojrzałam tęsknie na czwarte piętro budynku, gdzie znajdowało się moje mieszkanie. Ta kamienica wydawała mi się być uosobieniem mojego spokojnego życia. Życia, które skończyło się wczorajszego wieczora.

Foghorn zaparkował samochód przy ulicy i obserwował Houstona, nie wychodząc jednak na zewnątrz.

— Pamiętaj, że nie możesz jej za dużo powiedzieć. — Głos Houstona przebił się przez gwar uliczny i sprowadził mnie do rzeczywistości.

Skinęłam w odpowiedzi głową.

— Powinnam pójść sama.

—Nie ma, kurwa, mowy — odpowiedział od razu, patrząc na mnie tym chmurnym spojrzeniem.

— Jak mam jej wytłumaczyć, że wyprowadzam się do członka gangu motocyklowego? — syknęłam ostrzej niż zamierzałam. — Chodząc w tej... kamizelce?

Prychnął głośno, grzebiąc w kieszeniach ciemnych dżinsów.

— Nikt cię do niczego nie zmusza, Romy — warknął, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów. Wsadził jednego między wargi i odpalił czerwoną zapalniczką.

— Wiem! — krzyknęłam, ale szybko się opamiętałam. — Chodzi o to, że łatwiej byłoby mi to wszystko załatwić, gdybym mogła to zrobić sama. Na spokojnie. Jesteś przed budynkiem, przecież nie zaatakują mnie w środku, prawda?

Rzucił mi długie spojrzenie, z którego jak zawsze nie mogłam nic wyczytać.

— Jak chcesz, Romy — rzucił wypranym z emocji głosem. — Zejdź po mnie, kiedy wszystko spakujesz.

Zagryzłam mocno wargę, patrząc na niego uważnie. Chciałabym wiedzieć co działo się w jego głowie. Chciałabym, żeby choć odrobinę mi to wszystko ułatwił. Żeby nie był taki oschły i przerażający.

— Dziękuję — powiedziałam cicho, na co skinął ledwo dostrzegalnie głową i wypuścił z ust kłąb jasnoszarego dymu. Wyglądał na znudzonego.

Rzuciłam mu ostatnie spojrzenie i weszłam do klatki schodowej. Winda nie działała od dobrych kilku miesięcy, więc zaczęłam wchodzić po schodach. Próbowałam ułożyć sobie w głowie przebieg tej rozmowy, ale im bardziej się starałam tym gorzej mi szło. Nie miałam pojęcia jak wytłumaczyć Stephanie co właściwie się działo. Nie mogłam jej powiedzieć o tym, że widziałam jak członkowie gangu motocyklowego, strzelają do innego gangu motocyklowego. Nie mogłam jej powiedzieć właściwie o niczym, a żadne rozsądne kłamstwo nie przychodziło mi do głowy.

Serce biło mi upiornie szybko w piersi i musiałam wytrzeć spocone dłonie o materiał sukienki, zanim w naiwnej nadziei nacisnęłam klamkę. O dziwo drzwi ustąpiły.

Wnętrze wyglądało tak samo jak zwykle, co było oczywiste, bo przecież spędziłam poza mieszkaniem tylko jedną noc, ale mimo to uderzyło to we mnie, jak plażowa piłka lecąca prosto w mój głupi łeb. Bo cholera jasna, jakim cudem wszystko było takie samo, kiedy moje życie tak bardzo się popieprzyło?

— Romy? — Głos mojej współlokatorki przebił się przez ciszę, kiedy wyszła z małej, zagraconej kuchni. Spojrzała na mnie z ulgą, zmieszaną ze zdumieniem i od razu rzuciła się w moim kierunku. Objęła mnie mocno, a ja wtuliłam się w jej szyję, jak mała dziewczynka.

Steph była chuderlawa i dużo wyższa ode mnie. Jej krótkie, niemal białe włosy połaskotały mnie w policzek, gdy się ode mnie odsunęła, żeby lepiej mi się przyjrzeć.

— Gdzie ty do cholery byłaś? — zapytała ze złością, trzymając mnie za ramiona.

— To długa historia, Steph.

— Czemu do cholery jasnej zniknęłaś bez słowa? — pytała dalej, a jej niebieskie oczy zalśniły od łez. — Zamartwiałam się jak głupia! Myślałam, że leżysz gdzieś martwa! Chciałam dzwonić na policję.

— Żadnej policji — wypaliłam szybko, jakbym cytowała Houstona. Westchnęłam cicho, widząc przerażenie w jej oczach. — Muszę na jakiś czas się wyprowadzić.

Jej jasnobrązowe brwi powędrowały w górę.

— Wyprowadzić? — Zdumiała się. — Co tu się do jasnej cholery wyprawia, Romy? Gdzie ty chcesz się wyprowadzić?! CO SIĘ DZIEJE?!

Zagryzłam mocno dolną wargę, uciekając spojrzeniem. Co ja do cholery miałam jej powiedzieć?

— Steph, sprawy trochę się skomplikowały, muszę... muszę na jakiś czas się wyprowadzić. Tylko na jakiś czas. Nie musisz się martwić...

Prychnęła głośno, przerywając.

— Nie muszę się martwić? Czyś ty do reszty zgłupiała? — warknęła. — Od wczoraj nic innego nie robię, tylko się martwię! Romy, błagam powiedz o co chodzi? Masz problemy? Co się wczoraj wydarzyło?

Odwróciłam się, ruszając do swojego pokoju, ale wtedy Steph wydała z siebie zduszony okrzyk, zatrzymując mnie tym samym w miejscu. Spojrzałam na nią z pytaniem w oczach.

— Co ty masz na sobie, Romy? Co to do cholery jest?

W pierwszej chwili nie miałam pojęcia o co jej chodziło. Dopiero po ciągnącej się w nieskończoność sekundzie, przypomniałam sobie o mojej kamizelce.

Niebieskie oczy Steph rozszerzyły się z przerażenia, a ja jęknęłam bezradnie.

— Własność Houstona? — zapytała głucho. — Hellhounds MC? Co do...

— Steph, posłuchaj... — zaczęłam, podchodząc do niej szybko i łapiąc ją za rękę. — To wszystko cholernie skomplikowane, ale przysięgam że wszystko jest w porządku.

Cóż, w pewnym sensie było. Nie miałam na sobie wyroku śmierci, a to już coś.

— W porządku? Romy, błagam cię wytłumacz mi to... — Złapała się za głowę. — Znikasz w środku nocy, bez telefonu, bez dokumentów, bez cholernego słowa! A kiedy wracasz masz na sobie... to!

— Wczoraj widziałam coś złego, Steph — powiedziałam cicho, patrząc jej z błaganiem w oczy. — Coś cholernie złego i wpadłam w tarapaty, ale oni... Hellhounderzy mi pomagają.

Roześmiała się niewesoło, cofając o krok.

— Pomagają?! Dlaczego gang motocyklowy miałby ci pomagać?! Romy, na miłość boską! Jeśli masz problemy, zaraz dzwonię po policję!

— Nie!

— Oni ci grożą? — pytała dalej. — Porwali cię? Skrzywdzili? Cholera, gdzie mój telefon? — mówiła, rozglądając się po salonie. — Musimy zadzwonić po policję!

— Żadnej policji. — Obie podskoczyłyśmy słysząc ochrypły, beznamiętny głos Houstona. Nawet nie słyszałam otwieranych drzwi.

Steph pisnęła cicho, rzucając mi przestraszone spojrzenie.

— Jeśli zadzwonisz po policję, wpędzisz swoją przyjaciółkę w jeszcze większe gówno — mówił dalej, wchodząc w głąb salonu. Zatrzymał się w odległości kilku kroków ode mnie i spojrzał na mnie tym bursztynowym spojrzeniem, od którego przeszył mnie dreszcz.

— Myślicie, że policja to pieprzeni święci? — Przechylili głowę, patrząc na nas jak na głupie nastolatki. — Gangi mają wtyki wszędzie. Tutejsza policja to nasi dobrzy kumple, ale jeśli Romy piśnie choć słówko, informacja szybko się rozniesie i ściągnie na swoją głowę... — Zamilkł na sekundę. — ...wrogów.

Steph otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale szybko je zamknęła, kręcąc głową, jakby chciała wszystko w niej uporządkować.

— Jeśli widziała coś złego... — zaczęła w końcu powoli. — Istnieje coś takiego, jak program ochrony świadków.

Houston zaśmiał się głośno. I cholernie pusto.

— Zabierz swoje rzeczy, Romy — powiedział, kiedy śmiech ucichł.

— Romy, nie możesz! — wykrzyknęła Steph. — Zwariowałaś?!

Łzy zaszczypały mnie pod powiekami, kiedy odezwałam się do Houstona.

— Daj mi chwilę,

Skinął głową.

— Weź tylko najpotrzebniejsze. Po resztę wrócimy.

Przełknęłam głośno ślinę i ruszyłam w stronę pokoju. Steph podążyła za mną, nie spuszczając wystraszonego spojrzenia z Houstona.

W głowie mi szumiało. Może Steph miała rację i powinnam zgłosić się na policję? Ale wtedy Wild Griffins będą chcieli się zemścić. Co jeśli policja mnie nie ochroni? W końcu nie było trupów, a oba gangi doszły do porozumienia. Co jeśli zbadają sprawę i Key powie, że nikt go nie zaatakował? Zostanę sama, a Wild Griffins wpakują mi w łeb kulkę. A co jeśli zostanę z Hellhoundersami, a ci mnie skrzywdzą? Nie miałam żadnych podstaw, żeby im ufać. Z drugiej strony to co mówiła Santana miało sens. Houston nie musiał mnie ratować. Bez problemu mógł mnie oddać Wild Griffins, a wtedy byłabym martwa.

Łzy zaszczypały mnie pod powiekami, a adrenalina wystrzeliła wypełniając moje żyły.

Sięgnęłam pod łózko, wyciągając dużą podróżną torbę.

— Romy, co ty wyprawiasz? — Steph stanęła nade mną, a jej własne oczy zrobiły się niebezpiecznie mokre.

— On ma rację, Steph — rzuciłam, wyciągając z szafy pierwsze lepsze ubrania. — Nie mogę iść na policję. Nie pomogą mi.

— To policja, pomogą!

Pokręciłam głową, wkładając ciuchy do torby.

— Nie sądzę. Naprawdę nie sądzę, Steph. Po prostu... pojadę z Houstonem.

— To jego własnością jesteś? — prychnęła.

— To nie tak. On... on mnie uratował. Pomógł mi. A wcale nie musiał. Gdyby tego nie zrobił, leżałabym teraz martwa w jakimś zaułku.

— Jezu, nie mów tak!

— Ale taka jest prawda. — Zacisnęłam powieki. — Wiem, że to pochrzanione, ale chyba nie mam wyjścia.

— Ufasz mu? To kryminalista! — syknęła, zerkając w stronę drzwi. — Członek cholernego gangu.

— Co mam zrobić, Steph? — jęknęłam żałośnie. — To skomplikowane. Policja nic nie będzie mogła zrobić. A ja zostanę donosicielką. Dowiedzą się i będzie po mnie.

— Co takiego się wczoraj zdarzyło? — zapytała cicho. Lęk w jej oczach się nasilił.

— Houston mówi, że im mnie wiesz tym jesteś bezpieczniejsza — odpowiedziałam, ściskając jej dłoń. — I niech tak zostanie.

Ruszyłam w stronę łazienki i zabrałam spod prysznica swoje kosmetyki. Spod szafki pod umywalką wyciągnęłam moją kosmetyczkę i wrzuciłam wszystko do torby.

— Gdzie cię zabiera? — zapytała Steph, a samotna łza spłynęła po jej bladym policzku. — Będziesz mogła się ze mną skontaktować?

— Prawdopodobnie do ich siedziby. — Spojrzałam na nią, uśmiechając się smutno. — Houston mówił, że niewiele musi się zmieniać. Mogę normalnie chodzić do pracy i spotykać się ze znajomymi. Będę po prostu pod ich ochroną.

— Czemu? Co z tego mają?

Zagryzłam wargę, uciekając spojrzeniem w stronę okna.

— Sama chciałabym wiedzieć — szepnęłam.

— Będziesz bezpieczna, Romy?

Podłoga zaskrzypiała na korytarzu, a wielka postać Houstona pojawiła się w progu mojego pokoju. Pomieszczenie zdawało się magicznie pomniejszyć, kiedy tylko się pojawił.

— Będzie — zapewnił, wpatrując się w moje oczy. Jakoś dziwnie mu wierzyłam. — Gotowa?

Skinęłam głową, nie ufając mojemu głosowi. Wielka gula stanęła mi w gardle i z trudem przełknęłam ślinę.

Houston bez słowa chwycił moją torbę, jakby nic nie ważyła i ruszył w stronę wyjścia. Obejrzał się jeszcze prze ramię, zanim rzucił:

— Czekam na dole.

Znowu skinęłam głową.

— Romy, błagam nie rób tego — jęknęła Steph, chwytając mnie za nadgarstek. — Coś wymyślimy, na pewno da się coś zrobić.

Zagryzłam wewnętrzną część policzka. Bolało jak cholera, ale sprawiało że nie ryczałam. A to już coś.

— Gdzie dałaś mój telefon? — zapytałam, ignorując ją. — Potrzebuję go, żeby do ciebie zadzwonić.

Steph pociągnęła nosem, odgarniając za ucho kosmyk krótkich, białych włosów.

— Obiecujesz, że będziesz dzwonić? Że jeśli coś się stanie, jeśli będziesz potrzebowała pomocy, dasz znać?

Skinęłam głową, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Kto to wiedział?

— Ok — powiedziała, jakby sama do siebie, po czym wyszła na korytarz i wróciła z moim telefonem w ręku. Podała mi go, a jej własna ręka nieco przy tym zadrżała.

— Wszystko będzie dobrze, Steph — powiedziałam, przytulając ją mocno. Zanim miałyśmy szansę się rozkleić, wyszłam z mieszkania.

Cholernie chciałam sobie wierzyć. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro