Rozdział 5
Pachniała jak orchidee i mleko. Obezwładniający iście niewinny zapach, powodujący że mój fiut twardniał w sekundzie. Miałem ochotę zedrzeć z niej te niedorzecznie krótkie szorty i zapakować kutasa w jej cipkę. A wcześniej spuścić jej porządne lanie. Ale była taka przerażona, taka płochliwa, jak cholerna sarenka.
Patrzyła na mnie z przerażeniem w tych wielkich, szarych oczach. Jej piersi unosiły się w górę i w dół, sprawiając że krew wrzała mi w żyłach i nie mogłem pozbyć się spod powiek tego widoku.
Uderzyłem mocno pięścią w ścianę, ściągając na siebie spojrzenie Shade'a. Stał oparty o ścianę kilka metrów dalej, a jakaś ruda laska, ssała jego fiuta. Zawsze, kurwa, były rude. Uniósł w górę brew, patrząc na mnie na wpół przytomnie, ale wystarczyło jedno pochmurne spojrzenie, żeby zająć się swoimi sprawami.
Lubiłem to, że dawali mi spokój. Upajałem się tym niepokojem, jaki w nich budziłem. Pozwalało mi to odciąć się od tego całego szajsu.
Zacisnąłem mocno oczy, dopóki nie pojawiły się żółte plamy. Potrzebowałem dziwki. Na już. Albo nawet dwóch. Byle nie myśleć o tych przestraszonych, szarych oczach
Wszedłem do salonu, łapiąc za nadgarstek jedną z siedzących na kanapie kobiet. Była młoda, nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia parę lat. Jej oczy były już lekko zamglone, a uśmiech prowokujący i chętny. Tak zupełnie inna od Romy, zamkniętej w moim pokoju, że musiałem ją mieć.
Ale kiedy ciągnęła mi druta w łazience, wyobrażałem sobie że to cholernie niewinne, drżące usta Romy, obejmują mojego kutasa. Że to jej włosy, przesmykują się między moimi palcami, kiedy dociskam jej głowę do moich bioder. I że to jej cipka zaciska się na moim kutasie, kiedy sczytuje z głośnym krzykiem.
*
Krew zawrzała mi w żyłach, kiedy wyszedłem na zewnątrz domu klubowego, a mój wzrok padł na dwóch prospektów. Rozmawiali o czymś z Rushem, kiwając przy tym ulegle głowami.
Słońce wzeszło kila godzin temu, a powietrze znowu stawało się nieznośnie gorące. Przy garażu kręciło się kilku braci, klnąc i zaglądając pod maski na wpół rozebranych samochodów.
Wszystko mnie kurewsko bolało, po tym jak musiałem spędzić noc na cholernym krześle w klubowej kuchni, po tym jak oddałem tej lasce swój pokój.
Zaciągnąłem się ostatni raz fajką i rzuciłem ją na ziemię, przygniatając czubkiem ciężkiego buciora. Prospekci nadal byli wpatrzeni w Rusha, kiedy podszedłem do nich. Jednym ruchem odwróciłem niższego z nich w swoją stronę i z całej siły przywaliłem mu pięścią w gębę.
Upadł na ziemię jak szmaciana lalka, wzbijając w powietrze głąb kurzu. Krew z jego złamanego nosa, rozbryzgała się na żwirze.
Rush spojrzał na mnie spod uniesionych brwi, a drugi Prospekt omal nie posikał się w gacie.
— Mieliście jedno pierdolone zadanie — powiedziałem, rozprostowując palce. — Jedno, kurwa, zadanie! PILNOWAĆ DRZWI! NIE POZWOLIĆ SUCE WYJŚĆ Z POKOJU!
Prospekt nadal leżał na ziemi, nawet nie próbując się podnieść. Drugi wbił spojrzenie we własne buty. Rush z kolei uśmiechnął się kpiąco i skrzyżował ręce na piersi.
— A gdzie ją znajduję!? — wrzeszczałem nadal. — W salonie! W pieprzonym salonie z łapami Roostera na jej cyckach!
— Houston... przepraszamy — powiedział ten, który leżał na ziemi. Kopnąłem go w brzuch, sprawiając że jęknął i zamknął pierdoloną mordę. Na samą myśl o tym, że ręce Roostera jej dotykały, widziałem na czerwono.
— I bardzo, kurwa, dobrze że przepraszacie — warknąłem.
Rush uniósł brew.
— Big Jim chce nas widzieć — powiedział. — Mamy zabrać dziewczynę.
— I po chuj mi to mówisz? Sam to zrób.
— Bo wydaje mi się, że lubisz ją bardziej niż ja. — Wzruszył ramieniem. — Stary, ta akcja wczoraj. Myślałem, że serio odstrzelisz Roosterowi fiuta.
— Mogę odstrzelić ciebie, jeśli chcesz.
Uniósł ręce w obronnym geście.
— Tak tylko mówię.
Musiałem znowu zapalić. Wyciągnąłem paczkę fajek z kieszeni i wsadziłem jednego między usta. Zapaliłem go rozkoszując się spokojem i nikotyną. Głównie nikotyną.
— Co z Keyem? — zapytałem, kiedy prospekt pozbierał się z ziemi z pomocą kolegi i oboje odeszli w stronę garażów.
Rush wzruszył ramieniem. Był w klubie stosunkowo krótko, bo może jakieś cztery lata, nie więcej, ale sukinsyn wiedział co robić, żeby zapewnić sobie dobrą pozycję. I nie miałem tu na myśli, ruchania córki szefa.
— Złego diabli nie biorą — odpowiedział. — Sukinsyn się wyliże. Całe, kurwa, szczęście bo nie zdzierżę kolejnej nocy z Tammy.
Tym razem to ja uniosłem w górę brew. Zaciągnąłem się mocno.
— Odkąd się dowiedziała, śpi z Santaną. W moim łóżku. Nie tak, kurwa wyobrażałem sobie trójkąt z moją kobietą.
— Nie radzę wspominać, że w ogóle wyobrażałeś sobie jakikolwiek pierdolony trójkąt przy swojej starej.
— A ty? — odbił piłeczkę. — Dowiedziałeś się czegoś o tych sukinsynach, którzy strzelali do Keya?
— Brak kamer. Brak innych świadków oprócz niej.
— Niezła z niej suczka, co? — Przechylił głowę, patrząc na mnie z zaciekawieniem.
Dmuchnąłem mu w twarz dymem. Skrzywił się lekko.
— Widziałem lepsze.
Może i nawet była to prawda, ale mój fiut wiedział lepiej. Chciał jej. I cholernie mi się to nie podobało. Miałem nadzieję, że Big Jim szybko rozwiąże sprawę i nie będę musiał jej już nigdy oglądać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro