Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

Pachniała jak orchidee i mleko. Obezwładniający iście niewinny zapach, powodujący że mój fiut twardniał w sekundzie. Miałem ochotę zedrzeć z niej te niedorzecznie krótkie szorty i zapakować kutasa w jej cipkę. A wcześniej spuścić jej porządne lanie. Ale była taka przerażona, taka płochliwa, jak cholerna sarenka.

Patrzyła na mnie z przerażeniem w tych wielkich, szarych oczach. Jej piersi unosiły się w górę i w dół, sprawiając że krew wrzała mi w żyłach i nie mogłem pozbyć się spod powiek tego widoku.

Uderzyłem mocno pięścią w ścianę, ściągając na siebie spojrzenie Shade'a. Stał oparty o ścianę kilka metrów dalej, a jakaś ruda laska, ssała jego fiuta. Zawsze, kurwa, były rude. Uniósł w górę brew, patrząc na mnie na wpół przytomnie, ale wystarczyło jedno pochmurne spojrzenie, żeby zająć się swoimi sprawami.

Lubiłem to, że dawali mi spokój. Upajałem się tym niepokojem, jaki w nich budziłem. Pozwalało mi to odciąć się od tego całego szajsu.

Zacisnąłem mocno oczy, dopóki nie pojawiły się żółte plamy. Potrzebowałem dziwki. Na już. Albo nawet dwóch. Byle nie myśleć o tych przestraszonych, szarych oczach

Wszedłem do salonu, łapiąc za nadgarstek jedną z siedzących na kanapie kobiet. Była młoda, nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia parę lat. Jej oczy były już lekko zamglone, a uśmiech prowokujący i chętny. Tak zupełnie inna od Romy, zamkniętej w moim pokoju, że musiałem ją mieć.

Ale kiedy ciągnęła mi druta w łazience, wyobrażałem sobie że to cholernie niewinne, drżące usta Romy, obejmują mojego kutasa. Że to jej włosy, przesmykują się między moimi palcami, kiedy dociskam jej głowę do moich bioder. I że to jej cipka zaciska się na moim kutasie, kiedy sczytuje z głośnym krzykiem.

*

Krew zawrzała mi w żyłach, kiedy wyszedłem na zewnątrz domu klubowego, a mój wzrok padł na dwóch prospektów. Rozmawiali o czymś z Rushem, kiwając przy tym ulegle głowami.

Słońce wzeszło kila godzin temu, a powietrze znowu stawało się nieznośnie gorące. Przy garażu kręciło się kilku braci, klnąc i zaglądając pod maski na wpół rozebranych samochodów.

Wszystko mnie kurewsko bolało, po tym jak musiałem spędzić noc na cholernym krześle w klubowej kuchni, po tym jak oddałem tej lasce swój pokój.

Zaciągnąłem się ostatni raz fajką i rzuciłem ją na ziemię, przygniatając czubkiem ciężkiego buciora. Prospekci nadal byli wpatrzeni w Rusha, kiedy podszedłem do nich. Jednym ruchem odwróciłem niższego z nich w swoją stronę i z całej siły przywaliłem mu pięścią w gębę.

Upadł na ziemię jak szmaciana lalka, wzbijając w powietrze głąb kurzu. Krew z jego złamanego nosa, rozbryzgała się na żwirze.

Rush spojrzał na mnie spod uniesionych brwi, a drugi Prospekt omal nie posikał się w gacie.

— Mieliście jedno pierdolone zadanie — powiedziałem, rozprostowując palce. — Jedno, kurwa, zadanie! PILNOWAĆ DRZWI! NIE POZWOLIĆ SUCE WYJŚĆ Z POKOJU!

Prospekt nadal leżał na ziemi, nawet nie próbując się podnieść. Drugi wbił spojrzenie we własne buty. Rush z kolei uśmiechnął się kpiąco i skrzyżował ręce na piersi.

— A gdzie ją znajduję!? — wrzeszczałem nadal. — W salonie! W pieprzonym salonie z łapami Roostera na jej cyckach!

— Houston... przepraszamy — powiedział ten, który leżał na ziemi. Kopnąłem go w brzuch, sprawiając że jęknął i zamknął pierdoloną mordę. Na samą myśl o tym, że ręce Roostera jej dotykały, widziałem na czerwono.

— I bardzo, kurwa, dobrze że przepraszacie — warknąłem.

Rush uniósł brew.

— Big Jim chce nas widzieć — powiedział. — Mamy zabrać dziewczynę.

— I po chuj mi to mówisz? Sam to zrób.

— Bo wydaje mi się, że lubisz ją bardziej niż ja. — Wzruszył ramieniem. — Stary, ta akcja wczoraj. Myślałem, że serio odstrzelisz Roosterowi fiuta.

— Mogę odstrzelić ciebie, jeśli chcesz.

Uniósł ręce w obronnym geście.

— Tak tylko mówię.

Musiałem znowu zapalić. Wyciągnąłem paczkę fajek z kieszeni i wsadziłem jednego między usta. Zapaliłem go rozkoszując się spokojem i nikotyną. Głównie nikotyną.

— Co z Keyem? — zapytałem, kiedy prospekt pozbierał się z ziemi z pomocą kolegi i oboje odeszli w stronę garażów.

Rush wzruszył ramieniem. Był w klubie stosunkowo krótko, bo może jakieś cztery lata, nie więcej, ale sukinsyn wiedział co robić, żeby zapewnić sobie dobrą pozycję. I nie miałem tu na myśli, ruchania córki szefa.

— Złego diabli nie biorą — odpowiedział. — Sukinsyn się wyliże. Całe, kurwa, szczęście bo nie zdzierżę kolejnej nocy z Tammy.

Tym razem to ja uniosłem w górę brew. Zaciągnąłem się mocno.

— Odkąd się dowiedziała, śpi z Santaną. W moim łóżku. Nie tak, kurwa wyobrażałem sobie trójkąt z moją kobietą.

— Nie radzę wspominać, że w ogóle wyobrażałeś sobie jakikolwiek pierdolony trójkąt przy swojej starej.

— A ty? — odbił piłeczkę. — Dowiedziałeś się czegoś o tych sukinsynach, którzy strzelali do Keya?

— Brak kamer. Brak innych świadków oprócz niej.

— Niezła z niej suczka, co? — Przechylił głowę, patrząc na mnie z zaciekawieniem.

Dmuchnąłem mu w twarz dymem. Skrzywił się lekko.

— Widziałem lepsze.

Może i nawet była to prawda, ale mój fiut wiedział lepiej. Chciał jej. I cholernie mi się to nie podobało. Miałem nadzieję, że Big Jim szybko rozwiąże sprawę i nie będę musiał jej już nigdy oglądać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro