Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 45

Był tam.

Siedział na motorze po drugiej stronie ulicy, a dym papierosowy nadal unosił się obok niego, choć nie miał już w ręku papierosa.

Wydawał się jeszcze bardziej szorstki, a zarost na jego kwadratowej szczęce dłuższy. Nie odrywał ode mnie spojrzenia, a ja czułam jak serce zaczyna mi bić szybciej w piersi. W mojej głowie od razu pojawił się obraz naszego ostatniego spotkania. Jego szorstkich rąk na moich piersiach i tego odległego spojrzenia, jakim mnie obdarzył na odchodne. Przez cały ten czas zastanawiałam się nad tym spojrzeniem.

Miał na sobie odwieczne czarne dżinsy, ciężkie motocyklowe buty i najzwyklejszą czarną bluzę, pod skórzaną kutą. Nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. Miałam wrażenie, że zamknął mnie w pułapce, silniejszej niż jego umięśnione ramiona. Zupełnie tutaj nie pasował. Motocykl zdawał się ciąć na małe kawałki idealny obraz przedmieścia.

– Już nie śpisz, kochanie? – Usłyszałam głos mojej mamy, ale nadal wpatrywałam się w Houstona. – Jest dopiero szósta piętnaście. Powinnaś odpoczywać, słyszałam, że znowu wymiotowałaś przez pół nocy.

Rodzice byli przerażenie, kiedy tydzień temu przyjechałam do nich z winą wymalowaną na twarzy. W pierwszej chwili nie chciałam im nic mówić, ale kiedy zwymiotowałam dwa razy w przeciągu czterdziestu minut, sami się domyślili.

Mama i Lily się rozpłakały, gdy dotarło do nich kto jest ojcem, a mój tata wyglądał jakby miał dostać wylewu i zemdleć jednocześnie. Nie było to pocieszające.

Houston nie był kimś z kim mnie widzieli. Przerażał ich, a ja nie potrafiłam ich za to winić. Sama nie chciałabym na ich miejscu, żeby moja córka związała się z motocyklistą. Z kartoteką, która kiedyś pewnie się powiększy.

Mimowolnie przyłożyłam dłoń do brzucha. Houston zszedł z motoru i przeszedł przez ulicę. Szklanka uderzyła w kuchenny blat, kiedy odłożyłam ją za szybko.

– Dzień dobry – Głos mojego taty, wypełnił kuchnie. Mama zaczęła trzaskać się talerzami, a Houston zniknął mi z oczu, najwyraźniej wchodząc na ganek.

Mdłości znowu się wzmogły i przełknęłam głośno ślinę. Która suka mu powiedziała, gdzie mnie znaleźć?

Dzwonek zadzwonił do drzwi, a ja krzyknęłam spanikowana do taty:

– Nie otwieraj!

Ale było już za późno, bo właśnie przeszedł przez korytarz i położył rękę na klamce. Dzwonek znowu wypełnił dom. Tata na mnie spojrzał i chociaż na pewno mnie usłyszał, nie zdążył zareagować, bo jego dłoń już była na klamce.

– Nie otwieraj drzwi!

Lily zbiegła ze schodów, najwyraźniej zaalarmowana moim krzykiem. Patrzyłam, jak w spowolnionym tempie mój ojciec naciska klamkę i otwiera drzwi. Cofnął się o krok, na widok gościa, a ja rzuciłam się w jego stronę, zupełnie jakbym chciała... sama nie wiedziałam co chciałam. Zatrzasnąć mu drzwi przed nosem?

Lily pisnęła, nieruchomiejąc w połowie schodów. Patrzyła z przerażeniem na wielką postać Houstona stojącą w progu.

Zatrzymałam się za tatą, zagryzając mocno wargi. Miałam na sobie jedynie koszulę nocną, a moje włosy były rozczochrane i poczułam się, jakbym stała przed nim naga.

Moje ramiona pokryły się gęsią skórką i nie miałam pojęcia czy to z powodu chłodnego wiatru, wpadającego do domu przez otwarte na oścież drzwi, czy z powodu obecności Houstona.

Wyglądał na wściekłego, co dostrzegłam pod maską wystudiowanej obojętności. Schylił lekko głowę, patrząc na mnie intensywnie, a mięsień w jego szczęce drgnął nerwowo.

– Co tu robisz? – wydukałam cicho, zza pleców ojca.

– Doszły mnie słuchy, że masz coś mojego.

Jego spojrzenie było zimne, jak wtedy gdy zobaczyłam go po raz pierwszy. Dreszcz przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa. Nie mogłam nic z niego wyczytać i powoli zaczynało mnie to wkurzać. Co tu do cholery robił, skoro wyraźnie powiedział, że nie zmieni zdania?

– Dzwonię po policję! – krzyknął mój ojciec. – To wtargnięcie, więc albo pan wyjdzie w tej chwili albo dzwonię po policję.

Houston oderwał na chwilę spojrzenie ode mnie, żeby zerknąć na mojego ojca.

– Śmiało – odpowiedział beznamiętnym tonem, przepychając się obok niego. Wiedziałam, że miał totalnie gdzieś czy policja przyjedzie i czym trafi za kratki. Znałam go na tyle dobrze, żeby wiedzieć jakie miał priorytety. Kiedyś ja nim byłam, ale teraz?

Mimowolnie robiłam krok w tył, z każdym kolejnym który on stawiał na przód. Moje nogi zahaczyły o stopień schodów i wywróciłabym się, gdyby jego wielkie ręce nie złapały mnie w talii.

– Nie dotykaj mojej córki! – krzyknął tata, ale oboje z Houstonem go zignorowaliśmy. Ja najzwyczajniej w świecie nie potrafiłam wydobyć z siebie słowa, a Houston miał go w całkowitym poważaniu.

– Musisz bardziej uważać, Romy – powiedział cicho, z nosem przy mojej twarzy. – Nosisz pod serce nasze dziecko.

Kolejny dreszcz przebiegł mi po plecach, kiedy powiedział „nasze", a oddech uwziął mi w gardle. Jego ręce były ciepłe i znajome i przez myśl mi przeszło, że nie chcę żeby mnie puszczał.

Serce dudniło mi głośno w piersi i nie potrafiłam wykrztusić z siebie słowa. Chciałam go uderzyć, ale moje ręce były słabe i nie chciały mnie słuchać. Chciałam krzyczeć, ale wielka gula stanęła mi w gardle.

A potem jego bursztynowe spojrzenie znowu stało się lodowate.

– Miałaś mi zamiaru w ogóle powiedzieć? – warknął, odsuwając się ode mnie. Dopiero wtedy mogłam złapać oddech.

Miałam zamiar? Nie wiedziałam. Objęłam się ramieniem, unikając jego spojrzenia. Mój ojciec nadal stał w drzwiach, a Lily nadal patrzyła na nas z przerażeniem ze schodów.

Zerknęłam na mamę, zaciskającą usta w wąską linię. Stała w progu kuchni, obserwując rozgrywającą się przed nią scenę. W drżącej dłoni trzymała telefon, gotowa zadzwonić na policję. Nie powinni tego widzieć. Byłam cholernie złą córką.

– Moja córka nie ma zamiaru z tobą rozmawiać! – krzyknął ojciec.

– Twoja córka potrafi mówić – odwarknął przez ramię Houston.

Pokręciłam głową, czując że lada moment i się rozpłaczę. Chciałam wpełznąć do łóżka i płakać w nieskończoność, ale miałam do podjęcia decyzję. Decyzję, która miała zaważyć na życiu mojego nienarodzonego dziecka.

– Tata ma rację, Houston – powiedziałam słabo. – Powinieneś wyjść. Nie powinieneś w ogóle tu przyjeżdżać.

Prychnął głośno.

– Nigdzie się nie ruszam, Romy – odpowiedział twardym tonem. – Twoje miejsce jest przy mnie.

Tym razem to ja prychnęłam.

– Ostatnim razem mówiłeś co innego! – wykrzyknęłam, pozwalając całej tłumionej złości wybuchnąć. – Wyrzuciłeś mnie za bramę, jak jedną z twoich dziwek!

Pokręcił głową, jakbym byłam głupią, małą dziewczynką, która nic nie rozumiała.

– Mam ci przypomnieć, Houston, co zrobiłeś?

– Doskonale, kurwa, pamiętam! – ryknął. – Od pierdolonego miesiąca nie myślę o niczym innym tylko o tym! Od miesiąca śni mi się po nocach ta twoja zraniona twarz! Kurwa mać, maleńka! Ja tylko próbowałem zrobić to co zawsze! Próbowałem cię ratować! Jakbyś nie zauważyła to jedyna rzecz, którą robię od pewnego czasu! Od momentu, kiedy znalazłem cię za Lane w pierdolonej kałuży krwi nic innego nie robię tylko próbuję cię chronić!

– I dlatego mnie przeleciałeś w pieprzonym garażu, kiedy wszyscy twoi ludzie nas słyszeli?! To było ratowanie?! – krzyczałam, robiąc krok w przód. – Ratowałeś mnie, kiedy zostawiłeś mnie tam po tym jak ze mną skończyłeś?!

Moja mama wciągnęła ze świstem powietrze, a ja uświadomiłam sobie, że przecież mamy towarzystwo, ale tak jak zawsze w jego obecności miałam to gdzieś. Naprawdę nie powinni tego słuchać. Im więcej wiedzieli tym gorzej to wszystko wyglądało. Ich idealna córka była zwykłą dziwką. Taka była prawda. Byłam tak cholernie łatwa, że pozwoliłabym mu na wszystko. I na dodatek skończyłam z brzuchem.

– Ratowałeś mnie, kiedy jeden z prospektów wyrzucił mnie z garażu, patrząc na mnie jak na jedną z waszych suk?! To było ratowanie, Houston?!

– TAK! – wrzasnął, chwytając się za głowę. – Dobrze wiesz, że kurwa tak! Dobrze wiesz dlaczego to wszystko zrobiłem! Jestem dla ciebie zagrożeniem!

– Więc co się zmieniło?! – odkrzyknęłam. – Dlaczego tu jesteś?!

– Bo jesteś w ciąży! A to wszystko zmienia! Kurwa, maleńka, naprawdę tego nie rozumiesz co? – dodał spokojnie i złapał moją twarz w swoje szorstkie dłonie. Jego złote oczy błyszczały od emocji. – Miałem nadzieję, że o wszystkim zapomnisz. Że ja zapomnę, a co za tym idzie wszyscy moi wrogowie również. Byłabyś tylko jakąś tam laską, którą przeleciałem więcej razy niż powinienem. Daliby ci spokój, gdyby zobaczyli, że nic już dla mnie nie znaczysz. – Wziął głęboki oddech. – Ale będąc matką mojego dziecka... To już co innego. To coś trwałego. O tym nie da się zapomnieć, więc jesteś moja. Wracasz ze mną. Ty i nasze dziecko wracacie ze mną. I przysięgam, że nie dam was tknąć palcem.

Zamrugałam.

– Nie – warknęłam, zrzucając z mojego ciała jego ręce. Przez chwilę wyglądał na pokonanego. Omal nie cofnęłam się o krok, bo ten wyraz twarzy tak bardzo do niego nie pasował. Wyglądał prawie na słabego, kruchego.

– Powiedziałeś, że nigdy nie będę bezpieczna będąc z tobą. Nie wciągnę w to mojego dziecka.

– Naszego – syknął. – Kochanie, siedzisz w tym po same uszy. To dziecko również, bo nie ma kurwa opcji, żebym odsunął się w cień. Nie dobierzesz mi dzieciaka. Jesteś na mnie skazana do końca pieprzonego życia i oboje wiemy, że prędzej czy później skończysz moja.

Przełknęłam ślinę. Znowu nie mówił tego złośliwie. Nie było w tym pychy, dominacji. Tylko niezachwiana pewność, bo to było jedynie stwierdzenie faktu. Wiedziałam, że miał rację. Jeśli będzie w pobliżu, nigdy nie ułożę sobie życia z kimś innym i prawdopodobnie nawet nie będę chciała.

Westchnął cicho.

– Kocham cię, Rosemary Wilson – powiedział miękko. Tak miękko, że omal nie ugięły się pode mną kolana. – A to musi coś znaczyć, bo w całym moim pieprzonym życiu nigdy nikogo nie kochałem. Kocham cię od pierwszej chwili, w której cię zobaczyłem, choć wtedy jeszcze tego nie wiedziałem. Kocham cię tak mocno, że nie ma rzeczy, której bym dla ciebie nie zrobił. Umierałem w każdej cholernej sekundzie, w której nie miałem cię przy sobie. Byłem pierdoloną pizdą i nie potrafiłem nawet spać w naszym łóżku, kiedy ten sukinsyn cię porwał. Nigdy jeszcze się tak nie czułem. Taki bezsilny i słaby. Chciałem umrzeć. Kiedy myślałem, że on... że cię krzywdzi, chciałem umrzeć. Wiedziałem, że jeśli coś by ci się stało, zajebałbym go gołymi rękami. Zemścił się na każdym, kto miał coś wspólnego z twoim porwaniem, a potem strzelił sobie w łeb. Nie chcę żyć bez ciebie, maleńka. Kocham cię tak bardzo, że chciałem pozwolić ci odejść. Ułożyć sobie życie z kimś innym, żebyś była bezpieczniejsza. Ale teraz... teraz wszystko się zmieniło. Teraz mogę być samolubnym sukinsynem i mieć cię dla siebie. Ty i to dziecko... Boże, maleńka. To jak cud. Jesteście moimi cudami.

Pomyślałam o jego rodzinie. O ojcu, o matce która zmarła, gdy był taki mały. Nie otrzymał żadnej miłości. Czy moja wystarczyła, żeby go uratować? Patrząc w jego oczy miałam nadzieję, że tak.

Podszedł do mnie i złapał mnie za ręce. Przez chwilę patrzył mi prosto w oczy, a potem upadł na kolana.

Łzy zaczęły płynąć mi po twarzy, gdy położył dłonie na moim brzuchu i złożył na nim pocałunek. Podniósł w górę głowę, żeby na mnie spojrzeć. Chciałam mu wybaczyć, naprawdę. A potem przypominałam sobie jak mnie zostawił, samą, wykorzystaną na brudnym garażowym blacie. Wiedziałam, że nie walczyłby o mnie, gdyby nie dziecko. Nie wróciłby. Houston nie zmieniał zdania.

– Przysięgam, Romy, że zrobię wszystko, żebyście byli bezpieczni. Pozwól mi to wszystko naprawić. Pozwól mi udowodnić, że mogę być dobrym ojcem. Nie odbieraj mi tego. Pozwól mi na was zasłużyć. To nie musi być dzisiaj, za miesiąc, rok... Pozwól mi tylko próbować, aż w końcu mi się uda. Błagam cię, Romy.

Pokręciłam głową, odsuwając się od niego. Krok po kroku, aż dotarłam w próg kuchni. Houston zwiesił głowę, co zobaczyłam niewyraźnie, przez migoczące w oczach łzy.

– Nie – wymamrotałam. – Nie mogę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro