Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 44

Telefon rozdzwonił się w mojej kieszeni.

Blaze i Wolf lustrowali spojrzeniem wijące się na rurze kobiety. Były niemal nagie, ale mój kutas pozostawał na swoim miejscu. Zmieniałem się w pieprzonego impotenta. Od czasu seksu z Romy w garażu, nie potrafiłem się pozbierać. Wszystkie kobiety wydawały się być brudne i nieznaczące. Wkurwiało mnie to jak cholera, bo nie było opcji, żebym znowu mógł zerżnąć Romy.

Decyzja zapadła. Romy została w Teksasie, ja w Portland. I miałem nadzieję, że już jej nie spotkam. Dopóki nie widziałem, że układała sobie życie z kimś innym, mogłem udawać że to się nie dzieje. A więc nie musiałem do nikogo strzelać, a tym samym mogłem uniknąć kolejnej odsiadki. Mogłem z tym żyć.

Telefon nadal dzwonił, więc wyciągnąłem go z kieszeni. Na wyświetlaczu pojawił się napis: „Rush". Zmarszczyłem brwi, nie mając pojęcia co ten sukinsyn mógł ode mnie chcieć.

– Moment, wyjdę na zewnątrz – rzuciłem, jednocześnie ruszając w stronę wyjścia. Chłodne powietrze uderzyło we mnie, kiedy tylko opuściłem lokal. Muzyka stała się cichsza.

– Co jest? – zapytałem.

– Pakuj dupę na motocykl i wracaj – powiedział od razu. W jego głosie brzmiało dziwne napięcie.

– Co kurwa?

– Zalałeś, stary.

Wypiłem tylko dwa piwa, więc byłem trzeźwy jak świnia, ale za cholerę nie rozumiałem, o co mu chodziło.

– Rush, do kurwy nędzy, o chuj ci chodzi? – warknąłem, zatrzymując się na parkingu z dala od krzyków i śmiechów. Wyjąłem z kieszeni paczkę fajek i odpaliłem jedną. Nikotyna wystrzeliła w moje żyły.

– Romy. Zalałeś Romy. Jest w ciąży.

Fajka znieruchomiała w połowie drogi do ust, a ja miałem wrażenie, że straciłem grunt pod nogami. Powietrze uciekło z moich płuc, a cały świat zatrzymał się na sekundę w zawieszeniu.

W ciąży.

Romy.

Nie, to nie było możliwe. Jasne, nigdy nie używaliśmy gumki, ale kurwa, przecież była na tabletkach.

– Co? – powtórzyłem jak idiota.

– Wyhoduj w końcu jaja, stary – zaczął Rush. – Wszyscy wiemy, że porwanie Romy było popierdolone, ale do kurwy nędzy, znaleźliśmy ją. Przestań być jebaną, upartą pizdą i po prostu, kurwa, wracaj. Twoja stara cię potrzebuje. Kurwa, Huston... cokolwiek się nie stanie chronimy twoje tyły. Nikt jej nie tknie. Jest, kurwa, bezpieczna. Cały klub się o to, kurwa, postara. Nikt nie tknie twojej Romy.

– Czemu mi nie powiedziała? – zastanawiałem się. Przecież miała mój numer. Dlaczego po prostu nie zadzwoniła?

Przecież, kurwa, i tak bym nie odebrał. Nie było takiej opcji.

Rush prychnął po drugiej stronie linii.

– Zerżnąłeś ją jak zwykłą dziwkę na brudnym stole w garażu i wystawiłeś za bramę po tym, jak przejechała przez pół pierdolonego kraju. Naprawdę jeszcze pytasz?

Zakląłem.

– Kurwa, Santana ci wszystko powtarza, prawda?

– Oczywiście, że kurwa tak. – Chwila przerwy. – I nie wiesz tego ode mnie.

Rozłączył się zostawiając mnie z niezłym pierdolnikiem w głowie.

Romy była w ciąży, dudniło w mojej głowie i nawet fajka nie pomagała. Kurwa, w jej brzuchu rosło nowe życie. Nowe życie, do którego stworzenia się przyczyniłem. Poczucie obowiązku i czegoś dziwnego, czego nie potrafiłem nazwać, uderzyło we mnie jak rozpędzona ciężarówka.

– Kurwa.

Panika chwyciła mnie za serce tylko na sekundę. Nie będę jak mój ojciec. Zapewnię temu dzieciakowi dobre życie, choćby nie wiem co.

*

Powrót do Teksasu zajął mi czterdzieści trzy godziny. Byłem wyjebany, a wszystkie mięśnie bolały mnie jak skurwysyn. Spałem po pięć godzin, żeby zaraz potem wsadzić dupę na maszynę i naprawić to co spierdoliłem. A spierdoliłem dość dużo.

Dziecko zmieniało wszystko. Mogłem porzucić Romy i liczyć na to, że ci którzy chcieli dobrać się do mojej dupy, zapomną że ktoś taki jak ona istniał. Ale dziecko? Nie mogłem się od tego odciąć. Kobieta mogła przestać mieć dla mnie znaczenie, ale o dzieciaku się nie zapomina. Musiałem, więc chronić ich oboje.

Dotarłem do jej mieszkania, ledwo trzymając się na nogach, ale zebrałem się w sobie i niemal biegiem pokonałem schody. Jedna z mieszkanek kamienicy mijając mnie na schodach, wykonała znak krzyża, omal nie wtapiając się w ścianę, ale minąłem ją szybko, ledwo zwracając na nią uwagę.

Zastukałem mocno w drzwi, jednocześnie naciskając dzwonek. Sekundy ciągnęły się w nieskończoność. Po drugiej stronie usłyszałem dźwięk rozsuwanej zasuwy, a chwilę potem w przerwie między framugą, a drzwiami pojawiła się głowa Stephanie. Kurwa, nie cierpiałem suki.

Pchnąłem drzwi, zapraszając się do środka. Lęk wymalował się na jej bladej twarzy i objęła się ramionami, cofając o krok.

Automatycznie zerknąłem w stronę pokoju Romy.

– Romy! – krzyknąłem, ale głos Stephanie zatrzymał mnie w miejscu.

– Nie ma jej – Coś w tonie jej głosu się zmieniło. Oprócz lęku, usłyszałem też zalążek złości. Skrzyżowała ręce na piersiach i uniosła dumnie podbródek. – Wyjechała.

Zrobiłem krok w jej stronę, czując buzującą w moich żyłach wściekłość.

– Gdzie ona jest? – syknąłem.

– Nic ci nie powiem – pisnęła, robiąc krok w tył. – Zostawiłeś ją i tego powinieneś się trzymać. Daj jej spokój, Houston. W końcu udało jej się z ciebie wyleczyć.

Nie było, kurwa, takiej opcji.

– Powtórzę ostatni raz, Stephanie – powiedziałem cicho i powoli, tak żeby zrozumiała. – I tym razem radzę ci przemyśleć odpowiedź.

Bała się. Kurwa, w mojej głowie zaświtała myśl, że powinienem chociaż spróbować się z nią dogadać, bo przecież była najlepszą przyjaciółką Romy. W chwili obecnej nie potrafiłem jednak myśleć o niczym innym tylko o tym, że muszę odzyskać moją kobietę.

– Stephanie... – warknąłem, na co spojrzała na mnie z przestrachem, zagryzając wargę. – Pozwól mi, kurwa, spróbować to naprawić. Wiem, że mnie nienawidzisz i uważasz mnie za pomiot samego szatana, ale kurwa przysięgam, że od samego początku chodziło mi tylko o dobro Romy.

Przejechałem ręką po twarzy. Byłem naprawdę wyjebany. Czułem, że jeśli się położę, obudzę się za tydzień.

– Kocham tę kobietę. Przysięgam, że ją kocham.

Kurwa, czemu się jej tłumaczyłeś? Mogłem wyciągnąć gnata i przystawić jej do twarzy. Jak Boga kocham to zawsze działało cuda. Ale była przyjaciółką Romy i w tej chwili potrzebowałem w niej sprzymierzeńca, nie wroga.

– Zajmę się nią i dzieciakiem. Możesz mieć mnie za największego sukinsyna, jaki stąpał po tej ziemi, ale Romy i to dziecko są moi. Muszę ich znaleźć.

Rozszerzyła oczy, wyglądając na totalnie zaskoczoną.

– Skąd wiesz? – zapytała. – Santana ci powiedziała?

– Jakie to ma, kurwa, znaczenie? – syknąłem, powoli tracąc cierpliwość. – Ważne jest to, że mam zamiar się nimi zająć.

Westchnęła cicho, najwyraźniej się poddając.

– Została bez pracy i pieniędzy – zaczęła. – Myślę, że alimenty mogą jej się przydać.

– Cokolwiek, Steph. Po prostu mi kurwa powiedz. – Omal nie błagałem. I tak bym się dowiedział, ale potrzebowałem zrobić to szybko. Jeszcze minuta zwłoki i jak nic wyciągnę gnata.

– Pojechała do rodziców – wyszeptała, jakby zdradzała mi przy tym tajemnice. W jej oczach pojawiły się wyrzuty sumienia, ale miałem to głęboko gdzieś. Liczyło się tylko to, żebym tylko znalazł moją Romy. Nigdy nie powinienem jej zostawiać, ale naprawdę chciałem postąpić dobrze.

Zacisnąłem na moment powieki, ściskając palcami nasadę nosa. Byłem wykończony podróżą, a okazało się, że to jeszcze nie koniec.

– Dzięki, Stephanie. Może nie jesteś taką suką na jaką wyglądasz – rzuciłem na odchodnę. Usłyszałem jeszcze jak prychnęła głośno, zanim zatrzasnąłem drzwi. Sekundę później rozległ się dźwięk zaryglowywanych drzwi. Gdybym nie był tak zmęczony, zapewne wywróciłbym oczami.

Chłodny wiatr orzeźwił mnie odrobinę, kiedy jechałem dwupasmówką w stronę domu rodziców Romy. Niebo zaczynało robić się szare, a słońce powoli wynurzało się zza horyzontu za mną, odbijając się w lusterku.

Próbowałem wymyślić co jej powiedzieć, ale żadne słowa nie przychodziły mi na myśl. Jednego byłem pewny. Wsadzę jej seksowny tyłek na mój motocykl.

Zaparkowałem maszynę przed odpowiednim numerem domu i zapaliłem fajkę. Ledwo trzymałem się na nogach i byłem pewny, że jak tak dalej pójdzie to wykituję przed czterdziestką. A naprawdę chciałem poznać mojego dzieciaka. Kurwa, miałem tylko nadzieję, że to będzie syn. Jeśli córka będzie choć w połowie tak piękna, jak jej matka, to będę mieć nieźle przechlapane.

Zgasiłem fajkę w tym samym momencie, kiedy ktoś wszedł o kuchni. Żaluzje były odsłonięte, a okno nie miało firanek. Obserwowałem, więc zaspaną Romy, jak podeszła do zlewu i nalała sobie szklankę wody. Patrzyła niewidzącym wzrokiem przed siebie, a potem znieruchomiała ze szklanką w połowie drogi do ust.

Zobaczyła mnie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro