Rozdział 43
To nie mogła być prawda.
Ręka trzęsła mi się tak bardzo, że ledwo udało mi się sięgnąć do ust. Cholerny sen. Kolejny z koszmarów, z których miałam zaraz się obudzić.
Tak, to na pewno to, powtarzałam sobie w myślach. Tylko kolejny zły sen. Ale sen nie znikał, pobudka nie nadchodziła. Wpatrywałam się więc w leżący na umywalce patyczek, czując że mdłości znowu się nasilają.
Zamknęłam mocno powieki i pochyliłam się nad muszlą klozetową, po raz czwarty tego poranka wyrzygując żołądek.
Wmawiałam sobie, że to stres, bo jednak w ostatnim czasie przeżyłam więcej niż niejeden przez całe cholerne życie. Nic więc dziwnego, że okres mi się spóźniał. Ale kiedy moje cycki zaczęły boleć, jak skurwysyn, a gotujące się mięso przyprawiało mnie o wymioty, nie mogłam oszukiwać sama siebie. Aż taka naiwna nie mogłam być.
Spuściłam wodę, wycierając usta papierem toaletowym i opłukałam twarz lodowatą wodą. Wyglądałam jak gówno. Byłam blada jak ściana, a moje odbicie patrzyło na mnie z przerażeniem, kiedy szczotkowałam zęby.
Prawda nadal do mnie nie docierała, mimo że miałam przed oczami trzy testy ciążowe z pozytywnym wynikiem. Nie mogły kłamać wszystkie trzy.
Nawet nie przeszło mi przez myśl, że mogłabym zajść w ciąże. Przecież brałam cholerne tabletki od czasu, kiedy to Houston przeleciał mnie na tyłach baru. Byłam więc bezpieczna.
Ale potem mnie porwano, a sukinsyn mnie zostawił, więc tabletki były ostatnie na liście moich priorytetów. A powinny być wyżej skoro pozwoliłam przelecieć się Houstonowi miesiąc temu w garażu w Portland. Cholerna idiotka. Byłam cholerną idiotką.
Nie miałam pojęcia co zrobić. Miałam dwadzieścia trzy lata, nie miałam pracy ani faceta. Nie było mnie stać nawet na ewentualny zabieg.
Znowu poczułam mdłości.
– Romy? – Delikatne pukanie do drzwi, wyrwało mnie z odrętwienia. – Santana do ciebie przyszła.
Wzięłam głęboki oddech, ale nie potrafiłam się odezwać. Zacisnęłam powieki tak mocno, że zobaczyłam żółte plamy. Panika buzowała w moich żyłach.
Jak miałam sobie z tym wszystkim poradzić? Nie miałam pracy, ani pieniędzy a tym bardziej faceta. Nie mogłam do niego zadzwonić. Boże, nie mogłam mu powiedzieć. Przecież jasno dał mi do zrozumienia, że to koniec. Przeleciał mnie i wyrzucił za bramę jak zwykłą dziwkę. Jak cholerną, zużytą prezerwatywę.
Stłumiłam szloch, próbując zapanować jednocześnie nad oddechem.
– Romy? – Steph zapukała znowu, a tym razem w jej głosie zabrzmiał niepokój. – Romy, wszystko ok? Mogę wejść?
Nie było ok. Byłam w ciąży. Jak miałam zostać samotną matką? Aborcja nie wchodziła w grę, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła, ale wychowanie dziecka? To zdecydowanie było ponad moje siły. Cholera, dopiero co skończyłam studia i zaczęłam utrzymywać się sama. A ojciec dziecka? Boże, jak miałam mu powiedzieć? Chciałam w ogóle, żeby moje dziecko go znało? Przecież był kryminalistą. Siedział w więzieniu, krzywdził ludzi i należał do klubu motocyklowego. A z drugiej strony czy miałam prawo odbierać dziecku ojca? Czy on sam miał ochotę je poznać?
Kiedyś powiedział, że dzieci go nie przerażają, ale skąd mogłam wiedzieć czy mówił prawdę? Zbyt wiele się wydarzyło od tego momentu.
Przyłożyłam drżącą rękę do brzucha, zupełnie jakbym się spodziewała, poczuć dziecko. Ale brzuch był nadal płaski, a samo dziecko surrealistyczne.
– Romy? – Drzwi uchyliły się lekko, a przez szparę w drzwiach zobaczyłam zatroskane twarze moich przyjaciółek.
Wybuchłam płaczem. Steph w sekundzie znalazła się przy mnie i objęła mnie ramionami, pozwalając moczyć koszulkę łzami, a Santana zaklęła głośno.
– Kurwa, to jest to o czym myślę? – zapytała, patrząc to na mnie to na leżące na umywalce testy.
Wybuchłam jeszcze głośniejszym płaczem.
– Romy, jesteś w ciąży? – Głos Steph brzmiał dziwnie głucho. – Z Houstonem? Na miłość boską...
– Musisz mu powiedzieć – zaczęła Santana, ale od razu pokręciłam głową. – Musisz. I tak się dowie.
– Nie dowie się. Nie powiesz mu, Santa – powiedziałam z mocą. Spojrzałam jej twardo w oczy, ocierając łzy. Szkoda już się dokonała. Musiałam wziąć się w garść i zadbać o moje dziecko.
– Romy... – Ostrzegawcza nuta pojawiła się w jej głosie.
– Nie. To moja decyzja Santana. Houston... Houston jasno postawił sprawę. Nie chce mnie. Nie ma zamiaru zmieniać decyzji, a więc poradzę sobie sama.
Miałam w sobie resztki zszarganej dumy. Jasno powiedział, że nie ma zamiaru wracać, a ja nie miałam zamiaru być żałosną idiotką i błagać go o to na kolanach.
– Więc co zrobisz? – zapytała Steph, nadal obejmując mnie ramieniem. Santana zacisnęła usta w wąską linię, unikając mojego spojrzenia.
– Dam sobie radę – odpowiedziałam cicho, zastanawiając się jak miałam to zrobić. Czy można być dobrą matką, bojąc się własnego cienia? Westchnęłam, zbierając się do kupy. Mogłam to zrobić. Przez ostatnie pół roku w moim życiu było tyle złego gówna, że ciąża miała być przy tym miłą przejażdżką.
– Pojadę do rodziców – zadecydowałam, wpatrując się w płytki po przeciwnej ścianie. – Na jakiś czas. Spróbuję sprzedawać obrazy, a kiedy tylko będę mogła znajdę jaką stabilną pracę.
Steph wzmocniła uścisk na moim ramieniu.
– Myślę, że to dobry pomysł, Romy. – Posłała mi pocieszający uśmiech. – Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć.
Skinęłam głową.
– To się nie uda – zawyrokowała Santana. – Nie bądź naiwna, Romy. To Houston, nie uciekniesz przed nim.
– On uciekł przede mną, Santa – syknęła. – Nie rozumiesz? Nie chce mnie.
Pokręciła głową.
– Może, ale nadal jesteś pod opieką klubu. Chłopaki mają na ciebie oko i podejrzewam, że długo się to nie zmieni. Ktoś w końcu zobaczy cię z brzuchem.
– I nie powie nic Houstonowi – warknęłam, patrząc na nią morderczym wzrokiem. – A nawet jeśli, powiem że to nie jego dziecko. Moje maleństwo nie będzie mieć nic wspólnego z tym gównem.
Spojrzała na mnie zimno.
– Klub to nie tylko przemoc, Romy – powiedziała miękko. – To ochrona, zapewnienie że jakikolwiek szajs by się nie odpierdalał, chronią twoją dupę.
– Bez klubu nikt nie musiałby bronić mojej dupy.
– Naprawdę? – zapytała z powątpieniem, na co uciekłam spojrzeniem. – Myślisz, że byłabyś tutaj, po tym co się odwaliło w Lane? Siedziałabyś tutaj z nowym życiem rosnącym w twoim brzuchu? Bo ja myślę, że gdyby nie klub, gryzłabyś ziemię.
Zagryzłam wargi do krwi. Mdłości znowu się wzmogły.
– On mnie nie chce, Santa – powtórzyłam żałośnie.
– Bo jest upartym sukinsynem. Myślisz, że czemu cię pilnują, Romy? Bo mu, kurwa, nadal zależy. Bo jest popierdolony i myśli, że to wszystko jego cholerna wina. Boże, to Houston! – wykrzyknęła. – Pierdolona imitacja człowieka! Jakiś mutant bez emocji i uczuć, a potem pojawiasz się ty i bum! – Uderzyła pięścią w otwartą dłoń, a my ze Steph podskoczyłyśmy na podłodze. – Nikt nigdy go takiego nie widział. To jak na ciebie patrzy, jakby w każdej chwili był gotowy osłonić cię własny ciałem. Matko boska, czegoś takiego nie da się udawać.
Pociągnęłam nosem, dopiero wtedy sobie uświadamiając, że znowu ryczałam. Miałam tego dość. Nie byłam słaba. Przecież, kurwa, nie byłam aż tak słaba.
– Nie wiem – wymamrotałam. – Muszę... muszę to wszystko uporządkować we własnej głowie. Nie mogę teraz o nim myśleć. Może kiedyś mu powiem, ale nie teraz. Na pewno nie teraz.
Santana skinęła głową, nadal nie wyglądając na przekonaną.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro