Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 42

Serce nadal waliło mi jak cholerna perkusja, kiedy przemyłem twarz lodowatą wodą. Jeszcze nigdy w życiu nie czułem do siebie takiego obrzydzenia – a robiłem wiele naprawdę złych i popieprzonych rzeczy. Przelecenie Romy na brudnym stole w garażu wydawało mi się jednak najgorszą z nich. Miałem wrażenie, że sekundy dzieliły mnie od spektakularnego zarzygania łazienki.

Zacisnąłem z całej siły powieki, ale to sprawiło jedynie, że w ciemności pojawiała się zarumieniona twarz Romy, a wraz z nią to pełne zranienia i niedowierzania spojrzenie. Wiedziałem, że te szare pełne cierpienia oczy będą mnie prześladować do końca mojej marnej egzystencji. Nie zasługiwałem na coś tak dobrego w moim życiu.

Kiedy otworzyłem oczy nadal ją widziałem. Siedziała tam całkowicie zaskoczona. Jej różowe, pełne usta były rozchylone, a spojrzenie rozbiegane, błagające. Znała mnie na tyle dobrze, że wiedziała. Wiedziała, że to koniec. Nie musiałem tego mówić. I całe szczęście, bo byłem przekonany, że żadne słowo nie przeszłoby mi przez gardło. Oniemiałem jak totalna ciota.

Nadal czułem w nozdrzach jej słodki zapach, doprowadzający mnie powoli, ale skutecznie do szaleństwa. Miałem wrażenie, że wypełniała mnie całego, krążyła w moich żyłach, zapełniała myśli. Nie mogłem się od niej uwolnić. Mimo tego, że kurewsko chciałem, nie potrafiłem. Była jak jakaś niezbędna część mnie, o której istnieniu do tej pory nie wiedziałem. Dopóki jej nie straciłem, nie miałem pojęcia jak ważną pełniła funkcję, ani jak bardzo mi jej brakowało przez całe cholerne życie. Nie miałem pojęcia, że można się tak czuć. Że mogłem za kimś tęsknić. Że mogłem kogoś kochać. Ktoś taki jak ja – sukinsyn bez serca – nie mógł przecież kochać. To nie było przeznaczone takim ludziom jak ja.

Z całej siły uderzyłem pięścią w lustro. Pękło w drobną pajęczynę, ale przynajmniej nie musiałem patrzeć już sobie w oczy. Nie mogłem znieść swojego widoku. Dłoń pulsowała bólem, a knykcie które nie zdążyły się zasklepić po ostatnim razie, kiedy nabawiłem się krwawych śladów, znowu zabarwiły się czerwienią. Ledwo to czułem. Ten dziwny tępy ból gdzieś głęboko w klatce piersiowej, niwelował każdy inny. Zacisnąłem dłonie na białej umywalce, pozwalając krwi spływać swobodnie.

Nie powinna tu przyjeżdżać. Całkowicie się tego nie spodziewałem, a przecież nie byłem człowiekiem, którego łatwo zaskoczyć. A mimo to mała Rosemary Wilson jeszcze kilka minut temu tu była. Prawdziwa, namacalna Romy. Nie senny majak, nie kolejna niebezpieczna fantazja, która zawsze w końcu znikała, potęgując to dziwne uczucie w klatce piersiowej. To była Romy z krwi i kości z tym cholernie niewinnym spojrzeniem, pełnymi wargami i ciałem, przez które płonąłem. Gdybym tylko mógł spłonąć doszczętnie – to byłaby piękna śmierć.

Nie powinienem był mówić jej tych wszystkich rzeczy. Powinienem trzymać język za zębami i wystawić ją za bramę, ale nie potrafiłem. Byłem słaby, tak kurewsko słaby, że kiedy stała przede mną, nie potrafiłem się powstrzymać przez jej dotknięciem. Była jak łyk zimnej wody w upalny dzień, jak promień słońca przebijający się przez czarne chmury. Była wszystkim tym co dobre w moim życiu. Jedyną jasnością, cholerną kotwicą trzymającą mnie w miejscu. Kołem ratunkowym, ratującym mnie przed powolnym opadaniem na samo dno. I nie mogłem jej mieć. Bo to było takie niesprawiedliwe, takie cholernie egoistyczne z mojej strony, że chciałem mieć ją blisko. A ona zasługiwała na coś lepszego. Na kogokolwiek, byle nie mnie.

– Houston! – Głośne uderzenie w drzwi wyrwało mnie z zamyślenia. – Jelly chce cię widzieć na dole za dziesięć minut.

Zamknąłem na moment oczy, próbując zebrać się do kupy. Nie miałem czasu na myślenie o Romy. Nic dobrego nie miało mi z tego przyjść. Wystarczy jedynie poczekać, aż to uczucie minie, a ona ułoży sobie życie. Jeszcze chwila, kilka zleceń, kilka odciętych palców i grzebania trupów, i wszystko minie. Wszystko będzie tak jak dawniej, a ona będzie bezpieczna. Beze mnie i mojego mroku.

Otworzyłem gwałtownie drzwi a Goldie, olśniewająca, długonoga blondynka, która powinna zrobić na mnie jakiekolwiek wrażenie, podskoczyła w przestrachu.

– Przepraszam, prezydent mnie wysłał – powiedziała, ale w jej tonie głosu nie było krzty winy. Nie była z tych co przepraszają. Uśmiechnęła się kusząco, patrząc na mnie spod rzęs. Znałem to spojrzenie.

Skinąłem jej głową, mając głęboko gdzieś to co miała do powiedzenia. Zrobiłem krok, chcąc ją wyminąć, ale wtedy wciągnęła ze świstem powietrze i pisnęła głośno.

– Cholera, co ci się stało w rękę?! – Złapała mnie za dłoń, ale od razu się wyrwałem, posyłając jej mordercze spojrzenie. Czy naprawdę tak trudno było trzymać łapy przy sobie?

– Nie twój cholerny interes – syknąłem, na co zagryzła dolną wargę, a w jej brązowych oczach zalśniła niepewność.

– Trzeba to opatrzeć, żeby nie wdało się zakażenie – zawyrokowała, a ja z trudem powstrzymałem się od wywrócenia oczami. Nie miałem czasu na jej gierki. Byłaby dobra na jeden raz, ale zdecydowanie nie miałem zamiaru się z nią użerać. Goldie była siostrzenicą jednego z naszych klubowych braci i zdecydowanie wolałem trzymać się od niej z daleka.

– Bywało gorzej, kochanie – odwarknąłem, ruszając przed siebie.

Glodie ze sprawnością węgorza prześlizgnęła się obok mnie i zastawiła mi drogę, rozpłaszczając cycki na mojej klacie. Ledwo na nie spojrzałem.

– Goldie – zacząłem powoli przez zaciśnięte zęby. Zamrugała zaskoczona, a w jej oczach zalśnił strach. Była młoda i głupia. Mimo tego, że żyła w tym świecie dość długo, najwyraźniej nie uczyła się wystarczająco szybko. Gdyby tak było, wiedziałaby żeby się do mnie nie odzywać. – Zejdź mi z drogi.

Oblizała wargę, po czym zmarszczyła brwi.

– Chodzi o tę dziewczynę? – zapytała, krzyżując ręce na biuście, jakby chciała dodać sobie odwagi. – Dean wyrzucił ją za bramę. Jasno jej powiedział, że dzisiaj dziwki nie mają tu wstępu.

Złość wypełniła moje żyły.

– Co zrobił? – zapytałem ze stoickim spokojem, zaciskając pięści. Krew popłynęła mocniej z ran.

Goldie zrobiła mały kroczek w tył, otwierając i zamykając usta jak wyłowiona z wody rybka.

– Ja...

Z każdym kolejnym krokiem, który stawiała w tył, jak robiłem jeden na przód. Sapnęła zaskoczona, kiedy jej plecy uderzyły o ścianę w korytarzu.

– Nazwij ją jeszcze raz dziwką, a będę mieć głęboko gdzieś czy jesteś kobietą czy nie. Jasne?

Zamrugała szybko.

– Jasne, Goldie? – syknąłem, patrząc jej uważnie w oczy. Romy nie zasługiwała na takie obelgi. Kurwa mać, była najsłodszą najbardziej niewinną istotą na całym tym zepsutym świecie, a ktoś taki jak Goldie – ktoś kto wczorajszego wieczora ssał fiuta jednemu z prospektów – miał czelność nazywać ją dziwką.

– T-tak – wymamrotała.

Odszedłem od niej bez słowa, nawet na nią nie patrząc. Wściekłość paliła od środka, zupełnie jakby moja krew zamieniła się w lawę. Oddychałem szybko, wychodząc na zewnątrz. Chłodne, waszyngtońskie powietrze buchnęło mi w twarz, ale nie ostudziło mojej złości. Byłem wściekły na cały pieprzony świat, jak jakiś nastolatek w okresie buntu.

– W końcu! – krzyknął Jelly, kiedy tylko znalazłem się w zasięgu jego wzroku. Stał wraz z innymi braćmi przy swoich maszynach. Każdy z nich był gotowy do drogi. – Wsadzaj dupę na motocykl. Zaraz jedziemy!

Rzuciłem mu tylko pochmurne spojrzenie, nawet na moment nie zwalniając kroku. Minąłem ich bez słowa, odprowadzony zaciekawionymi spojrzeniami.

– Dean! – wrzasnąłem, będąc w połowie drogi do garażu.

Nie minęła sekunda, a ze środka wyszedł chuderlawy na oko dwudziestoletni chłopak. Na ciemnych włosach zawiązaną miał czarną bandanę. Rozejrzał się szybko dookoła, wycierając jednocześnie ubabrane smarem ręce w niegdyś białą szmatę. W końcu jego wzrok zatrzymał się na mnie.

– Tak, szefie?

Wścieła bestia zaryczała w moim wnętrzu i zanim miałem szansę zastanowić się nad tym co robię, moje ręka wystrzeliła do przodu. Krew trysnęła z jego nosa, jeszcze bardziej brudząc moje knykcie.

Złapałem go za przód brudnej, szarej koszulki, nie dając mu możliwości upaść na ziemię i uniknąć kolejnego ciosu. Jego głowa odskoczyła do tyłu, a ja go puściłem. Jego ciało uderzyło o ziemie z głuchym odgłosem, żeby zaraz potem zarobić kopnięcie w żebra. Jęknął cicho, próbując zwinąć się w kłębek.

– Houston, co jest?! – wrzasnął Jelly, ale go zignorowałem. Byłem tylko ja, moja wściekłość i ten pieprzony prospekt. Ledwo usłyszałem dźwięk ciężkich buciorów Jelly'ego, uderzających o beton, kiedy najwyraźniej ruszył w moją stronę.

Kucnąłem przy Deanie, patrząc z chorą satysfakcją na jego zakrwawioną, skrzywioną w grymasie bólu twarz.

– Szacunek – syknąłem. – Romy Wilson należy się pierdolony szacunek, rozumiesz? Następnym razem, kiedy zachce ci się potraktować jakąś kobietę jak dziwkę, zastanów się najpierw do kogo należy, jasne?

Byłem hipokrytą. Pieprzonym hipokrytą, ale byłem przy tym tak kurewsko wściekły, że chciałem jedynie dać upust tej złości. A im bardziej się wściekałem, tym wyraźniej uświadamiałem sobie, że jestem wściekły na samego siebie. Mówiłem o pierdolonym szacunku, a sam przeleciałem ją i zostawiłem bez słowa. Pieprzona parodia.

– Nie wiem o czym mówisz – wymamrotał Dean, plując krwią i patrząc na mnie z czystym przerażeniem. W takich chwilach jak ta uwielbiałem, że moja reputacja tak bardzo mnie wyprzedzała. – Chodzi o tę brunetkę? Myślałem, że... sam ją zostawiłeś, po tym jak... znaczy... Przepraszam. Przepraszam, Houston, nie wiedziałem.

Pokręciłem głową, wzdychając głośno. Jakim cudem te dzieciaki miały dostać się do klubu, kiedy przerażał je jeden, słaby cios z twarz.

– W porządku? – Głos Jelly'ego rozbrzmiał nad moją głową. Spojrzałem na niego bez wyrazu, podnosząc się z kucków.

– Nie – syknąłem. – Młody musi się nauczyć odróżniać dziwkę od...

– Od twojej kobiety? – Przerwał mi, uśmiechając się kpiąco. – Wypieprzyłeś ją tak, że wszyscy słyszeli... Czego się, kurwa, spodziewałeś? Raczej nikt nie ma cię za faceta jednej kobiety. Zresztą... – Przechylił głowę. – Skoro jest twoja czemu jej tutaj nie ma?

Bo choć raz w życiu, starałem się zrobić coś dobrego. Bo przeze mnie ten sukinsyn położył na niej łapy. Przeze mnie dostała kulkę. Nie mogłem jej dać nic oprócz cierpienia.

– Nie obchodzi mnie za kogo mnie, kurwa, macie. – Rzuciłem mu wyzywające spojrzenie. Wiedziałem, że nie podejmie tego wyzwania. Nikt go nie podejmował. Choć błagałem w myślach, żeby to zrobił. Żeby podjął rękawice, powiedział coś co wkurzy mnie jeszcze bardziej. Cokolwiek, co da mi pretekst do użycia pięści. Wściekłość ryczała we mnie tak głośno, że ledwo udawało mi się utrzymać ją na uwięzi. Chciałem, żeby wybuchła jak cholerna bomba atomowa. Przy odrobinie szczęścia, zniszczyłaby mnie doszczętnie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro