Rozdział 41
– Przepraszam – odezwałam się niepewnie, podchodząc do mężczyzny stojącego za ladą. Wyglądał na miłego staruszka, co potwierdził fakt, że kiedy tylko na mnie spojrzał, od razu uśmiechnął się dobrodusznie.
– Tak, kochanieńka? – poprawił ciemnozielony fartuch i oparł pomarszczone dłonie na wypolerowanej ladzie.
– Wie pan gdzie znajdę siedzibę klubu motocyklowego? – zapytałam, a jego uśmiech momentalnie zniknął. – Hellhounds?
Mogłabym przysiąc, że ludzie siedzący przy stoliku i dwie kelnerki obsługujące sale, rzuciły w moją stronę pośpieszne spojrzenie, nadstawiając ucha.
– To nie miejsce dla kogoś takiego jak ty – odpowiedział cicho, lustrując mnie spojrzeniem.
Próbowałam spojrzeć na siebie jego oczami. Co mógł widzieć? Dziewczynę z wystraszonym spojrzeniem, która desperacko chciała znaleźć kogoś należącego do gangu motocyklowego? Słabą, małą Romy która nie potrafiła sobie z niczym poradzić?
– Muszę kogoś znaleźć – odchrząknęłam, bo głos nagle uwiązł mi w gardle. – Byłabym wdzięczna za pomoc.
Rzucił mi długie uważne spojrzenie.
– Proszę – dodałam. – To bardzo ważne.
Pokręcił głową, jakbym była kapryśną, głupią dziewczynką. Złość zaczynała swędzieć mnie pod skórą.
– Pomoże mi pan czy nie? – warknęłam nieprzyjemnie.
W jego oczach pojawiło się zaskoczenie, ale posłusznie podał mi adres. Kiedy szłam przez salę w kierunku drzwi, czułam na karku jego uważne spojrzenie, wiercące mi dziurę w tyle głowy.
Wychodząc na zewnątrz, wpisałam w nawigacji w telefonie wskazany adres. Całe piętnaście minut drogi samochodem. Samochód pożyczyłam od Santany, bo auto Houstona zniknęło razem z kluczami do jego domu i moją kamizelką. Nie sądziłam, że będę za nią tęsknić, ale teraz oddałabym wszystko, żeby znowu móc ją założyć. Żeby znowu należeć do Houstona.
Zagryzłam mocno wargę, czując że moje nerwy się odzywają. Bałam się tej rozmowy jak cholera. Bałam się tego bursztynowego spojrzenia i tego co w nim zobaczę. A jednocześnie nie mogłam się tego doczekać. Tęsknota zżerała mnie od środka, jak jakiś ohydny robak. Wiedziałam, że ta rozmowa w szpitalu to nie koniec. To nie mógł być koniec.
Wsiadając do samochodu, moje ręce trzęsły się tak bardzo, że ledwo byłam w stanie wsadzić kluczyki do stacyjki. Wbiłam pośpiesznie wsteczny i wyjechałam z parkingu przed barem. Całą drogę zastanawiałam się co mu powiem. Byłam taka wściekła i taka przestraszona jednocześnie. Dojechanie do Waszyngtonu zajęło mi prawie trzy dni, ale potrzebowałam tego czasu w samotności, żeby ułożyć sobie wszystko w głowie. Bałam się przy tym jak cholera, bo każda spotkana osoba, przyprawiała mnie o dreszcze i wszędzie szukałam podstępu. Potrzebowałam jednak tego, żeby udowodnić przede wszystkim sobie, że dam radę. Jeszcze mnie nie pokonali.
W końcu dojechałam pod wskazany adres i serce niemal podeszło mi do gardła. Biło szybko w piersi i byłam pewna, że zanim go znajdę, jak nic się zrzygam.
Zatrzymałam się przed wysoką metalową bramą, czując że pociły mi się ręce. Przez chwilę czułam się tak jak na początku mojej znajomości z Houstonem. Wtedy, gdy każdy mężczyzna w klubie przerażał mnie jak cholera. Zagryzłam wewnętrzną część policzka, dając sobie w myślach mentalnego kopniaka. Spędziłam z nimi prawie pół roku, nie byłam już tą samą naiwną Romy Wilson. Potrafiłam znaleźć mojego starego i zrobić mu aferę stulecia. Jasne, że potrafiłam.
Podskoczyłam na fotelu, słysząc pukanie w szybę.
– Czego tu szukasz? – Napakowany facet w kucie, pochylił się w moją stronę, kiedy otwierałam okno.
– Houstona – odpowiedziałam szybko, starając się żeby nie zadrżał mi przy tym głos. Zacisnęłam mocniej dłonie na skórzanej kierownicy. – Szukam Houstona. Przeniósł się tutaj cztery tygodnie temu z oddziału w Teksasie.
Zmierzył mnie spojrzeniem.
– Wysiadaj – rzucił beznamiętnie, przechylając głowę.
Wzięłam głęboki oddech, przekonując samą siebie, że przecież nie mogą mi nic zrobić. Jestem kobietą Houstona, czy tego chce czy nie. Nagle zatęskniłam za moją kamizelką.
Wielkie ręce mężczyzny przeszukały moje ciało, a ja z całych sił starałam się nawet nie drgnąć.
– Kim jesteś i po co go szukasz? – zapytał.
– Nie twój interes – syknęłam, kiedy jego ręce znalazły się na moich piersiach. Odskoczyłam w tył, rzucając mu mordercze spojrzenie.
Przechylił głowę, przyglądając mi się z zaciekawieniem.
– Zapytam jeszcze raz i tym razem radzę odpowiedzieć grzeczniej – warknął. – Kim jesteś i po cholerę szukasz Houstona?
Spojrzałam mu prosto w oczy, unosząc dumnie podbródek.
– Romy – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. – Jestem jego kobietą.
– Houstona? – Uniósł w górę brew. – Wymyśl coś bardziej przekonującego, kwiatuszku.
Zazgrzytałam ze złości zębami.
– Skoro nie wierzysz, to mnie po prostu do niego zaprowadź – syknęłam. – Chyba nie boisz się nieuzbrojonej kobiety?
Roześmiał się, najwyraźniej wielce rozbawiony. Mnie wcale nie było do śmiechu.
– Jak sobie życzysz, księżniczko. – Puścił mi oczko, a jego ręka zacisnęła się na moim przedramieniu, kiedy pchnął mnie w stronę metalowej bramy. Ta otworzyła się z cichym skrzypieniem.
– To może być nawet zabawne – dodał, kiedy szliśmy betonowym podjazdem w stronę wysokiego budynku.
Długo zastanawiałam się co mu powiem, kiedy go zobaczę, ale mimo wszystkich przemów, które przygotowałam, nagle miałam cholerną pustkę w głowie i przez chwilę chciałam najzwyczajniej w świecie stąd uciec.
Może moi rodzice mieli rację, może Steph miała rację, może sam Houston miał rację. Powinnam trzymać się od tego wszystkiego z daleka. Przecież przez tyle czasu się o to modliłam. Chciałam się uwolnić, odciąć od tego wszystkiego i wrócić do swojego starego życia. Problem w tym, że stare życie wydawało się tak odległe, że już do niego nie pasowałam. Bez Houstona to była tylko marna imitacja życia.
Mężczyzna otworzył przede mną drzwi i uśmiechnął się kpiąco, przez co dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa.
– Coś nie tak, kwiatuszku? – zapytał, nie przestając się uśmiechać. Zagryzłam wargę i pokręciłam przecząco głową, jednocześnie przekraczając próg.
Znaleźliśmy się w przestronnym salonie. Było w nim kilku członków klubu i kilka kobiet. Wszyscy jak na komendę spojrzeli w naszą stronę, a ja znowu miałam wrażenie, że żołądek podszedł mi do gardła.
– Kto to? – zapytał jeden z mężczyzn, siedzących na szarej kanapie.
– Stara Houstona.
Ktoś zaśmiał się głośno, a siedząca na kanapie blondynka prychnęła rozbawiona, jednocześnie posyłając mi mordercze spojrzenie. Byłam pełna podziwu, że można połączyć te dwie rzeczy.
– Gadają z szefem w gabinecie – rzucił któryś, a ręka prowadzącego mnie mężczyzny spoczęła na moich plecach, kiedy pchnął mnie lekko do przodu.
Rzuciłam mu przez ramię wściekłe spojrzenie, na co uniósł w górę ręce w obronnym geście.
– W takim razie poczekaj tu, kwiatuszku – powiedział, kłaniając mi się prześmiewczo. Miałam ochotę kopnąć go prosto w jaja, ale wtedy przypomniałam sobie, że lada moment spotkam Houstona i serce znowu zaczęło mi bić mocniej ze zdenerwowania. Czułam na sobie ciekawskie spojrzenia, ale nie mogłam zmusić się, żeby na nich chociażby zerknąć.
Mężczyzna ruszył korytarzem i zatrzymał się przy drewnianych drzwiach, nie omieszkując się jeszcze odwrócić i puścić mi oczka. Otworzył je lekko i zajrzał do środka.
– Sorry, że przeszkadzam szefie, ale Houston ma gościa. – Usłyszałam jak powiedział, zerkając przy tym na mnie szybko.
Stałam na środku salonu, czując na sobie świdrujące spojrzenia, znajdujących się w pomieszczeniu ludzi, ale nagle zniknęli, kiedy usłyszałam głos Houstona.
Kolana się pode mną ugięły.
– Jakiego, kurwa, znowu gościa?
– Jakaś laska – odpowiedział mój przewodnik. Mimo dzielącej nas odległości, dostrzegłam że jego ramiona trzęsły się od tłumionego śmiechu.
– Każ jest spadać. – Jego głos był taki jak zapamiętałam. Oschły i ochrypły, budzący dreszcz. Oczy zaczęły mnie szczypać, ale doskonale wiedziałam, że nie mogę sobie pozwolić na płacz. Nie w obecności tych ludzi.
Musiałam go zobaczyć. Po prostu, kurwa, musiałam. Nie mogłam pozwolić, żeby to wszystko tak się skończyło. Potrzebowałam wyjaśnienia. Potrzebowałam wiedzieć, co do cholery jasnej się stało.
Zrobiłam jeden niepewny krok w stronę korytarza.
– Mówi, że jest twoją kobietą – rzucił mężczyzna, otwierając na oścież drzwi.
Coś zaszurało gwałtownie o podłogę, a do moich uszu ponownie dotarł głos Houstona. Serce miałam w gardle.
– Romy?
Przełknęłam głośno ślinę, zatrzymując się w pół kroku i omal nie wydając głośnego jęku ulgi. Boże, tak bardzo tęskniłam za dźwiękiem mojego imienia wypowiadanego jego głosem.
W powietrze uniósł się odgłos kroków, a sekundę później Houston pojawił się w moim polu widzenia. Odsunął w progu nieznajomego i szybkim krokiem ruszył w moją stronę.
Serce dudniło mi głośno w piersi, kiedy chłonęłam wzrokiem całą jego sylwetkę. Nic a nic się nie zmienił przez te cztery tygodnie. Jego włosy w kolorze brudnego piasku nadal były krótko przystrzyżone po bokach, zostawiając dłuższe kosmyki na czubku głowy. Nadal nosił takie same czarne dżinsy z srebrnym łańcuchem u boku, a pod skórzaną kutą założoną miał szarą bluzę, której rękawy podwinął, pokazując umięśnione, wytatuowane przedramiona.
Zanim zdążyłam obrzucić wzrokiem jego twarz, ten już znalazł się przy mnie i gwałtownym ruchem złapał mnie za przedramię.
– Co ty tu, kurwa, robisz, Romy? – syknął, sprawiając że oczy zaszły mi łzami. Cała tęsknota i cała złość uderzyły we mnie jak rozpędzona ciężarówka.
Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale nie wyszły z nich żadne słowa. Żadna przemowa, żadne krzyki. Nic, kompletnie nic. Pieprzona cisza. Mogłam jedynie patrzeć na tę kwadratową szczękę pokrytą drobnym zarostem, na te bursztynowe oczy, z których jak zwykle nic nie mogłam wyczytać.
Szarpnął mnie, zaciskając mocno szczęki i nie patrząc na obecność innych, najzwyczajniej w świecie wytargał mnie na zewnątrz.
Wyrwałam rękę z jego uścisku, kiedy tylko dźwięk zamykanym drzwi uniósł się w powietrzu, a moje stopy dotknęły betonowego podjazdu.
Potraktował mnie jak rozkapryszoną dziewczynkę, która wtargnęła na spotkanie dorosłych. Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie.
– Co ty tu robisz, Romy? – zapytał ponownie, ale tym razem w jego głosie nie słyszałam złości. Jedynie rezygnacje. Spojrzał na mnie w taki sposób, że zmiękły pode mną kolana.
– Jestem twoją kobietą, jestem tam gdzie ty, nie pamiętasz? – zapytałam cicho, obejmując się ramieniem i rzucając mu niepewnie spojrzenie. Tak bardzo chciałam być na niego wściekła.
Złapał się obiema rękoma za głowę i westchnął głośno, przymykając na moment powieki.
– Jak mnie znalazłaś?
– To nie było takie trudne. Big Jim wbrew pozorom ma miękkie serce.
Zaklął szpetnie pod nosem, po czym znowu złapał mnie za przedramię i pociągnął w stronę bramy.
– Wracasz do Teksasu w tej pierdolonej chwili – syknął, na co wbiłam pięty w beton.
– Przestań! – krzyknęłam, wyrywając rękę.
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, zmieszanym ze złością.
– Wracasz do domu, Romy! – odkrzyknął.
– Nie! Nie po to przejechałam tylko mil, żebyś mnie wyrzucił za bramę! – Ze złości zacisnęłam dłonie w pięści i z całej siły powstrzymałam się, żeby go nie uderzyć. – Mam prawo wiedzieć! Nie możesz z dnia na dzień postanowić, że to koniec! Nie możesz do jasnej cholery, przesyłać mi moich rzeczy, jakbym była nic nie znaczącą dziwką, którą się jedynie zabawiłeś!
– Może właśnie tym, kurwa, byłaś! – wrzasnął. – Nie pomyślałaś o tym!?
– Nie! – krzyknęłam równie głośno. – Jesteś sukinsynem! Pierzonym sukinsynem, Houston!
– A TY JESTEŚ PIERDOLONĄ NAIWNĄ DZIEWCZYNKĄ Z SYNDROMEM SZTOKHOLMSKIM! – wrzeszczał. – Nic z tego nie miało znaczenia, Romy! Byłaś tylko przestraszoną dziewczyną znalezioną nad postrzelonym ciałem w pieprzonej alejce za barem! Tylko zwyczajną dziwką, którą było łatwo manipulować!
Łzy płynęły po moich policzkach, jak cholerne wodospady. Nawet nie próbowałam ich ścierać. Nie miało to najmniejszego sensu. Jego oczy były chłodne, jak zawsze, ale to złoto, ten cholerny bursztyn... nadal były moje. I chociaż słowa raniły, wiedziałam że nie są prawdziwe. Znałam go. Znałam go jak nikt inny. Każdą jego słabość, każde najmniejsze kłamstwo.
– Kłamiesz – powiedziałam cicho, ale pewnie. Niczego innego nie byłam tak pewna, jak tego. Nagle cała złość ze mnie wyparowała. Nie było ważne, że zostawił mnie bez słowa, wtedy gdy najbardziej go potrzebowałam. Bo cholera, uratował mnie tak wiele razy. I po prostu chciałam go z powrotem.
– Kochasz mnie, Houston. – Szybko pokonałam dzieląca nas odległość i złapałam go za przód bluzy. – Kochasz mnie.
Jeszcze nigdy nie byłam tego tak pewna.
– Romy...
– Nie. – Pokręciłam głową. – Mam rację, prawda? Jeśli nie powiedz mi to prosto w twarz, a nie uciekaj jak cholerny tchórz!
– OCZYWIŚCIE, ŻE CIĘ KURWA KOCHAM! – wrzasnął tak głośno, że omal podskoczyłam. Złapał moje nadgarstki i oderwał od siebie, jakbym go parzyła. Pokręcił głową, robiąc krok w tył.
– Dlatego, kurwa, tu jestem! – krzyczał dalej. – Dlatego ci grozili! Dlatego byłaś w pierdolonym niebezpieczeństwie! DLATEGO, KURWA, DOSTAŁAŚ KULKĘ! NIE ROZUMIESZ, ROMY?!
– Houston... – Chciałam do niego podejść, ale on tylko pokręcił głową, cofając się.
– Nie rozumiesz, Romy?! Nie możesz być kurwa aż taka naiwna! – krzyczał. – Wykonuję tę robotę odkąd skończyłem osiemnastkę! Boże, miałaś sześć lat, a ja już byłem ujebany w krwi po same łokcie, maleńka. Nie rozumiesz co to znaczy? – Rzucił mi proszące spojrzenie. – Jak myślisz, ilu wrogów sobie narobiłem przez te wszystkie lata, Romy?
Zagryzłam mocno dolną wargę, czując jak krew barwi mi język.
– Do tej pory to nie miało najmniejszego znaczenia, ale teraz... kurwa, Romy jeśli ktoś będzie się chciał do mnie dobrać, to teraz to zrobi. Przez ciebie. Jeśli będą chcieć skrzywdzić mnie... zrobią to, krzywdząc ciebie. Bo kurwa, jedyne co może mnie zranić to utrata ciebie.
Nowe łzy zaczęły płynąć po moich policzkach.
– Możesz.... – przełknęłam je. – Możesz prosić Big Jima o inne zajęcie. Możesz...
– To nic nie zmieni, maleńka – powiedział, a ton jego głosu w końcu stracił tę cholerną oschłość. – Co się stało już się nie odstanie. Ci wszyscy ludzie nie znikną.
– Ale nie będzie nowych.
– Romy, błagam cię nie utrudniaj tego. Próbuję cię ratować.
– Nie zgadzam się, Houston. – Podeszłam do niego tak blisko, że znajomy zapach znowu wypełnił moje nozdrza. Zaciągnęłam się nim, jak narkoman na głodzie. – To nie tylko twoja decyzja.
– Moja – odpowiedział szybko z pełnym przekonaniem. – I jej nie zmienię, Romy.
– Ale ja się nie zgadzam... – jęknęłam żałośnie, zaciskając dłonie na jego kucie.
– Masz dwadzieścia trzy lata, maleńka – powiedział miękko, dotykając mojego policzka i ścierając kciukiem, toczące się po policzkach łzy. – Poznasz jakiegoś nudnego faceta, założysz z nim rodzinę i będziesz bezpieczna.
– Ale nie szczęśliwa.
Uśmiechnął się smutno, zanim pocałował mnie w czoło.
– Zobaczymy za kilka lat. Będę tylko epizodem.
– Houston, ja tego nie chcę! – Uderzyłam go zaciśniętą w pieść dłonią w klatę, ale nawet tego nie zauważył. – Chcę ciebie, Houston. Nie obchodzi mnie ryzyko. Chcę ciebie.
Pokręcił głową.
– Nie mam zamiaru ryzykować. – Przyciągnął mnie do siebie, a ja objęłam go w pasie. Westchnął cicho, a jego ramiona się rozluźniły. – Wolę, żebyś była nieszczęśliwa, ale żywa.
Odsunęłam się lekko, aby móc spojrzeć mu w oczy. Whisky w jego oczach stała się cieplejsza, jak zwykle kiedy na mnie patrzył.
– Byłabym dawno martwa gdyby nie ty, Houston – zaczęłam cicho. – Wtedy w tym cholerny zaułku na tyłach baru. Byłabym martwa. Wild Griffins zabiliby mnie w mgnieniu oka. Uratowałeś mnie. Tak jak uratowałeś mnie, kiedy ten facet mnie porwał.
– Przeinaczasz fakty...
– Nie prawda! – zaoponowałam. – Gdybyś nie wziął mnie pod swoją ochronę Wild Griffins by mnie zlikwidowali. Oboje o tym wiemy.
Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale zakryłam mu je dłonią. Szorstki zarost zakuł mnie w palce.
– Będziesz musiał coś wymyślić, Houston – syknęłam z ręką na jego usta. – Zwiększyć ochronę, zainstalować lepszy system bezpieczeństwa, zmienić zajęcie... Co tylko zechcesz, ale ja nigdzie się nie wybieram.
Patrzył na mnie bez słowa, całkowicie nieruchomiejąc.
– Dałeś mi swoją naszywkę. Uczyniłeś mnie swoją własnością. I nie możesz tego ot tak zmienić.
Złapał mnie delikatnie za nadgarstek i przysunął moją dłoń do swoich ust. Pocałował moje knykcie.
– Odprowadzę cię do bramy.
– Houston – jęknęłam żałośnie.
– Koniec dyskusji, Romy – odpowiedział, patrząc mi twardo w oczy.
– Nigdzie nie idę – warknęłam, krzyżując ramiona na piersiach. Może i byłam żałosna, ale miałam to głęboko gdzieś.
– Świetnie – warknął. – W takim razie ja pójdę.
Panika złapała mnie za gardło. W tym samym momencie na podjazd przed budynkiem wjechały cztery motocykle, a sam Houston odwrócił się do mnie plecami i ruszył w stronę drzwi.
– Tchórz! – wrzasnęłam, gdy ryk silników umilkł. – PIEPRZONY TCHÓRZ!
Zatrzymał się w poł kroku i odwrócił powoli w moją stronę. Jego twarz zastygła w tej przerażającej masce, gdzieś na granicy zimnej furii, a lodowatego spokoju. Dreszcz przebiegł mi po plecach i automatycznie się cofnęłam.
W dwóch krokach znalazł się przy mnie. Złapał mnie za przedramię i pociągnął w stronę blaszanego garażu, mijając po drodze grupę bikerów. Powiedzieli coś, ale serce tak dudniło mi w piersi, że nie zrozumiałam słów.
Palce Houstona wbijały się w moje ramię, ale nie ośmieliłam się nawet pisnąć. Oddech miałam szybki, jakbym przebiegła kilka mil.
– Wypierdalać – powiedział do kilku prospektów, którzy bez słowa odłożyli narzędzia i wyszli na zewnątrz. Jeśli zapłakana dziewczyna, siłą ciągnięte do garażu przez jednego z nich ich obeszła, to nie dali tego po sobie poznać.
Zostaliśmy sami, patrząc na siebie morderczym wzrokiem.
– Jesteś tchórzem, Houston – powtórzyłam z premedytacją. – Uciekłeś, jak mały chłopiec – wysyczałam przez zaciśnięte zęby. Jego dłoń wystrzeliła w górę, żeby chwycić mnie za szyję. Pchnął mnie na ścianę, przyciskając mnie do niej ciężarem własnego ciała.
Whisky w jego oczach ściemniało. To było znajome – ta wściekłość w jego oczach, ta gwałtowność i brutalność. Omal nie odetchnęłam z ulgą, bo może i nie było w tym nic normalnego, ale to wszystko było nasze. Chciałam tego. Chciałam wszystkiego co miało związek z Houstonem. Każdą emocję, każdą kłótnię, każdą namiętność i każdy delikatny dotyk.
– Czego się tak przestraszyłeś, Houston? – prowokowałam go dalej, wiedząc że igram w ogniem, ale nie potrafiłam się zamknąć. – Czego się boi ktoś taki jak ty?
Ja mogłam mu opowiedzieć wszystko o moich lękach. Bałam się ciemności, bałam się ludzi i zasypiania. Przerażały mnie głośne dźwięki, a minimum trzy razy dziennie dostawałam ataków paniki. Mogłabym opowiedzieć o tym wszystkim gdyby tylko był przy mnie, żeby mnie wysłuchać.
Przerażało mnie wiele rzeczy, ale nie on. Nawet jeśli jego palce zaciskały się na moim gardle i byłam całkowicie zdana na jego łaskę. Wiedziałam, że mógłby zrobić ze mną co tylko by zechciał, a nikt z klubu nawet nie skinąłby palcem, żeby mi pomóc. Znałam te zasady. Grałam już w tę grę. Nie wyrwałabym się. Nie miałabym siły, żeby się uwolnić. Wiedziałam to wszystko, ale lęk nadal nie przychodził.
Palce zacisnęły się mocniej na mojej szyi. A potem jego usta zaatakowały moje. Jęknęłam z ulgą. Tak dawno go nie czułam. Jego usta były natarczywe, wręcz brutalne. Palce na mojej szyi, zaciskały się mocno, niemal zadając mi ból, ale nawet nie przeszło mi przez zmyśl, żeby go odepchnąć. Chciałam go bliżej. Mocniej. Bardziej. Ciągle było mi mało. Zupełnie, jakbym chciała nadrobić te trzydzieści dni nieobecności.
Houston atakował mnie całą. Jego palce zaciskały się na moich włosach, ciało przyciskało do ściany, nie dając szans na ucieczkę.
Oderwał ode mnie usta i zerknął w bok. Odgłos spadających na beton narzędzi, rozniósł się w powietrzu. Pociągnął mnie w tamtą stronę i posadził na wysokim metalowym stole. Pisnęłam, kiedy lodowaty metal, dotknął moich nagich ud.
Usta Houstona wróciły na moje, uciszając mnie skutecznie. Jego ręce wsunęły się pod moją rozkloszowaną spódnicę, sunąc w górę ud i rozszerzając je, tak aby mógł się między nimi zmieścić. Palce zahaczyły o materiał majtek, a ja poczułam jak całe napięcie kumuluje się między moimi nogami.
Byłam uwięziona w pułapce z jego ciała. Całował mnie bez opamiętania, jednocześnie ściągając moje majtki. Nie zaprzątał sobie głowy grą wstępną, a ja sama jej nie potrzebowałam. Pulsowanie między moimi nogami było tak intensywne, że niemal bolesne. Tak dawno go w sobie nie czuła, a tęsknota sprawiała, że drżałam z każdym brutalnym dotykiem jego rąk.
Złapał mnie za biodra i przysunął na sam skraj blatu, prosto na swojego sterczącego kutasa. Wsunął go we mnie zdecydowanym ruchem. Nie dał mi ani sekundy na dostosowanie. Zaczął uderzać we mnie niemal z brutalną siłą.
Pisnęłam zaskoczona, omal nie spadając z blatu, ale jego mocne ręce podtrzymywały mój tyłek, jakbym nic nie ważyła. Wygięłam głowę w tył, jęcząc głośno, kiedy wsuwał się we mnie szybko. To nie był romantyczny numerek, nie był nawet jednym z tych brutalnych, pełnych wściekłości i dominacji. To była dzika, zwierzęca żądza. Szybka rozgrywka mająca doprowadzić do spełnienia.
Nie miałam pojęcia jakim cudem to zrobił, ale zaraz potem poczułam budujące się we mnie napięcie i z kolejnym, gwałtownym ruchem, orgazm wybuchł w moim ciele jak bomba, niszcząc mnie i rozwalając na miliony maleńkich kawałeczków.
Jęknęłam głośno, a wtedy spojrzał mmi prosto w oczy i sam doszedł, szepcząc moje imię. Znieruchomiał na moment, zanim się ze mnie wysunął.
Dyszałam głośno i dopiero wtedy dotarło do mnie, że na zewnątrz garażu są ludzie. Rozmawiali głośno i nie było szans, żeby nas nie słyszeli. Opuściłam spódnicę, zakrywając swoją nagość, a moje policzki pokryły się czerwienią. Nie miałam pojęcia co to miało znaczyć.
– Houston... – zaczęłam, ale wtedy spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. I wiedziałam, po prostu wiedziałam, że to koniec. Nie potrzebne mi były żadne słowa ani potwierdzenia. To był koniec.
– Kurwa mać – powiedział, jakby sam do siebie. Patrzył na mnie, ale miałam wrażenie że nawet mnie nie widział. Zapiął rozporek i odwrócił się na pięcie, zostawiając mnie samą. Patrzyłam, jak jego plecy ubrane w czarną kutę, znikają za drzwiami garażu. Białe oczy wściekłego psa, patrzyły na mnie osądzająco.
Serce dudniło mi głośno w piersi, a łzy przebijały się powoli przez zaskoczenie, kiedy rzeczywistość zaczynała spadać mi na głowę.
– Skończyliście?
Podskoczyłam za blacie, kierując spojrzenie w stronę jednego z prospektów, których wcześniej przegonił Houston.
Zamrugałam zaskoczona i musiał pomyśleć, że jestem opóźniona w rozwoju.
– Więc spieprzaj. Mam jeszcze w chuj rzeczy do zrobienia.
Rzucił mi nieprzyjemne spojrzenie, takie jakie posyła się jednej z klubowych dziwek. Bo właśnie tym chyba w tej chwili byłam.
Łzy zaszczypały mnie pod powiekami i przełknęłam wstyd i rozpacz. Podniosłam z ziemi moja majtki i wsunęłam je na tyłek z największą godnością, na jaką było mnie w owej chwili stać. Niemal biegiem rzuciłam się w stronę samochodu, czując jak jego sperma wylewa się na moje majtki.
Jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak upokorzona. Otworzyłam przed nim serce i nogi, a on mnie przeleciał i zostawił, jak nic nie znaczącą dziwkę.
Miałam swoją odpowiedź.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro