Rozdział 37
Mężczyzna obserwował mnie z drugiego końca pomieszczenia. Patrzył uważnie, jakby zastanawiał się nad swoim kolejnym ruchem. To milczenie przerażało mnie bardziej niż rozmowy. Miałam wrażenie, że mój czas powoli dobiegał końca. Każda kolejna sekunda tej ciszy przybliżała mnie do wielkiego finału.
Przełknęłam głośno ślinę, wiercąc się na krześle. Nogi zdrętwiały mi już dawno, a sznury raniły boleśnie nadgarstki. Ból jednak był dziwnie stłumiony, zagłuszony przez coraz szybsze bicie mojego serca. Dudniło w piersi jak bębny, a wzrok mężczyzny zdawał się wiercić dziurę w mojej głowie.
W myślach modliłam się o to, żeby Houston przejrzał mój plan. Miał pewne luki, a szczegóły były nieliczne, ale miałam nadzieję, że starczy im czasu, aby mnie odnaleźć. I że nadal będę żywa.
Nagle mężczyzna poderwał głowę, czymś zaalarmowany. W pierwszej chwili nie miałam pojęcia o co mu chodziło, ale potem do moich uszu dotarł nowy dźwięk. Cichy, ledwo dosłyszalny warkot wypełnił nocne powietrze.
– Odjadą – powiedział sam do siebie. – Pewnie są przy głównej drodze. Wiatr niesie dźwięki. Tak, to na pewno to.
Zerknął na mnie szybko, a ja przełknęłam głośno ślinę.
– Nie masz nadajnika, sprawdziłem cię – rzucił do mnie, a ja bałam się chociażby mrugnąć, aby nie wydało się co zrobiłam.
Warkot silników stawał się coraz głośniejszy, a moje serce zaczęło bić szybciej w piersi. Nieśmiała nadzieja zaczęła budzić się do życia, a mężczyzna spojrzał na mnie z mieszaniną zdezorientowania i strachu.
Podszedł po okna, odchylając lekko kartonowy blok, zasłaniający okna. Ręka, w której trzymał broń zadrżała.
Rzucił szybkie spojrzenie w stronę tylnego wyjścia, jakby zastanawiając się czy uda mu się wymknąć. Potem znowu spojrzał na mnie. Dźwięk stawał się coraz głośniejszy i głośniejszy.
– Nie – powiedział jakby będąc w szoku i odbezpieczając broń.
Zanim miał szansę coś zrobić, silniki ucichły. Nie minęło kilka sekund, a zarówno główne drzwi jak i frontowe, uderzyły z hukiem o ścianę. Nie miałam pojęcia jakim cudem zrobili to tak szybko.
Z mojego gardła wyrwał się chyba stłumiony krzyk, ale zaraz potem ucichł, bo w drzwiach stanął Houston. Moje serce zamarło, żeby zaraz potem zacząć bić ze zdwojoną siłą. Był tu. Huston tu był. A lodowata furia wykrzywiała jego przystojną twarz i wiedziałam, cholera, wiedziałam że jestem już bezpieczna.
Wszystko stało się niesamowicie szybko. Houston wyciągnął rękę, w której trzymał broń i wymierzył w mojego porywacza. Wystrzał był głośniejszy niż się spodziewałam. Wiedziałam, że musiał być głośny, ale mimo to poczułam dziwne zaskoczenie. Niemal w tym samym czasie rozległ się kolejny.
Poczułam dziwne, odrętwiające ciepło tuż poniżej mojej lewej piersi. W pierwszej sekundzie nie miałam pojęcia co się stało. Szarpnęło moim ciałem, a ciepło zmieniło się w palący ból.
Moje oczy rozszerzyły się z zaskoczenia i dopiero wtedy dotarło do mnie, że porywacz nadal ma wyciągniętą w moją stronę broń.
Zaraz potem rozległ się kolejny i kolejny wystrzał. Houston chyba krzyknął moje imię, ale ogień bólu powoli zaczął wypełniać całe moje ciało.
Jak przez mgłę widziałam, jak pociski trafiają w ciało mojego porywacza, który podryguje jak szmaciana lalka, żeby zaraz potem runąć bez ruchu na ziemię. Zupełnie jakby ktoś przeciął wszystkie sznurki.
– Romy! – Głos Houstona przebił się przez szum w mojej głowie. Zamrugałam zaskoczona, uświadamiając sobie że moja koszulka nasiąka krwią.
Starałam się oddychać, kiedy Houston upadł na kolana przy krześle i wyciągnął zza paska nóż myśliwski. Chwile potem moje ciało było wolne od sznurów i runęłam w jego wyciągnięte ramiona.
Omal się nie rozpłakałam z ulgi i szczęścia. Był tu. Mój Houston tu był. Obserwowałam jego bursztynowe oczy, kiedy pochylał się nade mną, szeptając coś przejętym, spanikowanym tonem.
Wyciągnęłam drżącą dłoń, żeby położyć ją na jego szorstkim policzku. Miałam wrażenie, że ważyła tonę.
– Romy, maleńka... – mówił szybko. – Zostań ze mną, słyszysz? Zostań ze mną. Nie zamykaj oczu.
Zamykałam? Moje powieki faktycznie ważyły tonę, a obraz robił się dziwnie ciemny. Zupełnie jak w tych kiczowatych scenach filmowych, kiedy główny bohater tracił świadomość.
Ciało Houstona było twarde i ciepłe i nie marzyłam o niczym innym, żeby po prostu zasnąć w jego ramionach. Ten koszmar w końcu miał się zakończyć.
– Romy, patrz na mnie – rozkazał, a jego głos dziwnie się załamał. – HATCHET, KARETKA! – wrzasnął.
Nagle ktoś pojawił się w polu mojego widzenia. Hatchet? Sunny? Kilka postaci. Zamrugałam, skupiając wzrok na Houstonie.
– Znalazłeś mnie – szepnęła, tak cicho że bałam się że mnie nie usłyszy.
– Zawsze – powiedział. – Zawszę cię znajdę, maleńka. Zawsze.
Spojrzał gdzieś ponad mnie.
– Gdzie ta pierdolona karetka!? – wykrzyknął, a panika wykrzywiła jego twarz. Czemu jak się bał? Przecież wszystko było dobrze. Już wszystko się skończyło.
– Zawiozę ją. – Odezwał się czyjś głos. Znałam ten głos, ale moje powieki były takie ciężkie. – Będzie szybciej.
Foghorn, uświadomiłam sobie, zamykając oczy. Ból powoli zanikał. Czułam jedynie dziwne odrętwienie. I przez myśl mi przeszło, że historia zatoczyła koła.
To co zaczęło się w morzu krwi, zakończy się w morzu krwi. Z tą różnicą, że tym razem to była moja krew.
– ROMY!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro