Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 36

Telefon wyrwał mnie ze snu w środku nocy. Poderwałem się na równe nogi, omal nie spadając z szarej kanapy. Byłem pizdą i nie miałem odwagi spać w łóżku w sypialni.

Chwilę zajęło mi odnalezienie komórki. Leżała na białym dywanie, który kupiła Romy, żeby jak to ujęła, ocieplić wnętrze. Kupiła miliard zbędnych pierdół, ale była przy tym szczęśliwa, więc wszystko było mi jedno, jak bardzo uszczupliła moje konto.

Na wyświetlaczu pojawiło się imię Hatcheta.

– Mamy coś? – zapytałem na wstępnie, jednocześnie przecierając twarz drugą dłonią.

– Tak, czekamy na ciebie. Zapierdalaj.

Nie dodał nic więcej, a mnie nie trzeba było powtarzać. Rzuciłem się w stronę drzwi najszybciej jak się dało. Chłodne powietrze przegoniło resztki snu, a kiedy dojechałem do domu klubowego byłem już całkiem przytomny.

Światła w całym budynku było oświecone, mimo że zegary pokazywały godzinę pierwszą dwanaście.

Lucky czekał na mnie na werandzie, paląc fajkę. Minę miał przy tym nie za ciekawą. Patrzył na mnie z jakąś dziwną, ostrożną nutą.

– Houston. – Zatrzymał mnie, zanim weszliśmy do środka.

Spojrzałem na niego pytająco. Nie było czasu na gadanie.

– Pamiętaj, stary, że siedzimy w tym razem. Wszyscy. – Rzucił mi twarde spojrzenie. – I zrobimy, kurwa, wszystko żeby ją uratować.

Zmarszczyłem brwi.

– Wiem. – Zacisnąłem dłonie w pięści. – Możemy kontynuować? Co się dzieje?

Lucky westchnął, nieprzekonany.

– Dobra, są na dole.

Weszliśmy do pomieszczenia, które zawsze nazywałem jaskinią Lucky'ego. To było jego centrum dowodzenia, pełne komputerów i obrazów z kamer.

Przed biurkiem, na którym otworzony był laptop, siedział Hatchet. Obok niego ze skrzyżowanymi rękami stali Sunny, Rush i Big Jim. Każdy z nich miał niemrawą minę i wiedziałem, że cokolwiek się nie działo, nie było dobre.

Przerażenie przebiegło mi po kręgosłupie, jak stado pająków.

– Co mamy? – zapytałem, próbując nadać mojemu głosowi beznamiętny ton.

– Nagranie – odpowiedział Big Jim.

– Nagranie? – powtórzyłem głupio, wpatrując się w laptopa. – Przysłali je tutaj?

Hatchet odchylił się na krześle.

– Ktoś zapłacił bezdomnemu, żeby je dostarczył. Siedzi teraz u nas w piwnicy. – Uśmiechnął się niewesoło. – Jemu z kolei nagranie przekazała jakaś dziewczynka. Popierdolone. Ktokolwiek za tym stoi, naprawdę musi cię nienawidzić. Zależało mu, żebyśmy wszyscy to obejrzeli.

Nie miałem zamiaru komentować. Przez całe moje życie nabawiłem się wielu wrogów.

– Kto dał nagranie dziewczynce?

– Dojdziemy do tego, spokojnie. – Lucky klepnął mnie w ramię. – Sunny się tym zajmie.

– Dobra – powiedziałem, znowu wpatrując się w laptopa i próbując zebrać się w sobie. Cokolwiek to było musiałem wiedzieć.

Hatchet odpalił plik i rzucając mi uważne spojrzenie, nacisnął przycisk odtwarzania.

Omal nie ugięły się pode mną kolana, kiedy ją zobaczyłem. Miałem wrażenie, jakby ktoś nagle uderzył mnie w brzuch, a siła uderzenia była tak wielka, że pozbawiła mnie całego powietrza. Z trudem powstrzymałem się, żeby nie zaskamleć jak ranione zwierzę.

Za nią była jedynie biała ściana, nic co mogłoby nam podpowiedzieć gdzie jest. Ale mimo, że tak bardzo chciałem ją znaleźć, nie potrafiłem skupić się na szukania wskazówek. Mogłem patrzeć tylko na nią. Była tak przerażona. Jej włosy sięgały zaledwie do połowy szyi, wargę miała pękniętą, a twarz brudną. Wyraźnie odznaczały się na niej ślady łez.

Kiedy usłyszałem jej głos omal nie jęknąłem.

To może się zaraz skończyć, Houston. Masz wybór. Jeśli zabijesz jednego ze swoich braci. W spektakularny sposób, o którym przeczytam w gazecie, to wypuszczę twoją Romy...

Jej dolna warga zadrżała, a ona sama poderwała w górę spojrzenie. Wpatrując się w kamerę. Obserwowałem, jak mówi do tego sukinsyna i sam nie wiedziałem, kiedy podszedłem bliżej. Jakby to miało coś dać. Jakby naprawdę miał znaleźć się bliżej niej.

W mojej głowie pojawiło się miliard myśli. Zdradzić cały klub? Big Jim był dla mnie jak ojciec, nie. Kurwa, nie. Nie był jak ojciec. Miałem ojca i był zapijaczonym sukinsynem. Klub był moją rodziną. Ale Romy...

Romy była wszystkim.

Wiedziałem co zrobię. To nawet nie był wybór, nawet nie było to trudne. Romy mówiła dalej, błagając żeby mogła się pożegnać.

Krew szumiała mi w uszach tak głośno, że ledwo ją słyszałem.

– Nie chcę, żebyś się mścił. Proszę nie rób tego. Nie poświęcaj życia na szukanie zemsty, to cię zniszczy. Wiem, że uważasz że już dawno jesteś zniszczony, ale to nie prawda. Wiem, że nie. Chcę, żebyś skupił się na dobrych rzeczach. Nie chcę żebyś się tym zadręczał, myśl o dobrych rzeczach. Tak jak wtedy gdy siedzieliśmy w naleśnikarni w Waco. Opowiadałam ci o Steph i o studiach. Pamiętasz ten widok za oknem? Cały czas mam przed oczami ten widok. Pamiętaj o tym, kiedy będziesz o mnie myślał, dobrze? Mam nadzieję, że czasem o mnie pomyślisz. Według mapy to miały być niemal dwie godziny jazdy, ale jechałeś tak szybko, że udało się w niewiele ponad godzinę. Pamiętasz, jak bardzo po tobie krzyczałam? Cholernie boję się motocykli, a ty o tym wiesz. Rozbroiłeś mnie tym swoim szorstkim uśmiechem i pocałowałeś na środku ulicy, żebym się zamknęła. Myśl o takich rzeczach, dobrze? Chcę, żeby taką mnie zapamiętał.

Nogi się pode mną załamały i upadłem na kolana, łapiąc się blatu biurka. Ściskałem go tak mocno, że zbielały mi knykcie. Boże, co on jej zrobił.

Patrzyłem, jak zaczyna krzyczeć, abym powiedział jej rodzicom, że ich kocha i serce pękło mi na milion kawałków. A potem nagranie się skończyło i zaległa ciężka cisza.

Czułem na sobie spojrzenie braci, ale nikt nie miał odwagi się odezwać, mimo że ekran zrobił się czarny. Nikt się nie ruszał. Nawet o pieprzony milimetr.

– Houston... – zaczął ostrożnie Big Jim, ale ja nadal wpatrywałem się w czarny ekran.

Moja Romy. Moja biedna Romy. Wyglądała na pokonaną. Jej koszulka była cała brudna i rozerwana na szwach i krew zaczęła szybciej krążyć w moich żyłach, kiedy myślałem o tym co przeżyła.

Była głupia, jeśli myślała, że nie poświęciłbym braci, żeby ją uratować. Zrobiłbym dla niej wszystko. Dosłownie wszystko. Zajebał każdego Hellhoundersa i spuścił siedzibę z dymem.

– Houston, bracie... – Głos Big Jima znowu rozniósł się po pomieszczeniu, a ja roześmiałem się głośno.

Patrzyli na mnie jak na idiotę, a ja nadal się śmiałem.

Pokręciłem głową, czując iskierkę nadziei. Pieprzoną nadzieję.

– Moja dziewczynka – powiedziałem, opierając głowę o blat biurka. Na sekundę zamknąłem oczy, pozwalając sobie na odczucie minimalnej ulgi. A potem podniosłem się z klęczek i spojrzałem prosto w oczy Big Jimowi.

Byli spięci, jakby nie wiedzieli czego się spodziewać. W oczach Big Jima dostrzegłem zalążek lęku. Idioci, gdybym chciał zabić jednego z nich, nie robiłbym tego teraz.

– Nigdy nie byliśmy w Waco – rzuciłem, nie odrywając spojrzenia od Big Jima.

– Co? – zapytał głupio Sunny.

– Nie byliśmy w Waco. Nie mam pojęcia o czym mówi. – Zacisnąłem dłonie w pięści. – Potrzebuję numer do tej całej pieprzonej Steph. Nie ma czasu tam jechać. Lucky? – Niemal stanął na baczność. – Włamałeś się do telefonu Romy, prawda?

Skinął głowę i od razu rzucił się na stół stojący z tyłu pomieszczenia. Rzucił mi odblokowany telefon. Najszybciej jak się dało wybrałem numer Stephanie.

Odebrała po piątym sygnale.

– Romy?! – pisnęła zaskoczona i przestraszona jednocześnie.

– Houston – odpowiedziałem. – Nie rozłączaj się. Potrzebuję informacji. Naleśnikarnia w Waco, mówi ci to coś?

Przez chwile po drugiej stronie panowała cisza.

– Daisy's? – odpowiedziała pytaniem. – Jadłyśmy tam z Romy w każdą środę przed zajęciami.

Omal nie westchnąłem z ulgi.

– Co było po drugiej stronie? – Serce biło mi szybko w piersi z ekscytacji. Miałem wrażenie, że jestem blisko rozwiązania zagadki. Byłem tak kurewsko dumny z mojej dziewczynki.

– Co? – zapytała głupio.

– Widok z okna – warknąłem, tracąc cierpliwość. – Jaki był widok z okna? Co widziałyście?

– Nie rozumiem...

– Po prostu, kurwa, odpowiedz o co mogło jej chodzi?! – wrzasnąłem.

– Umm... stacja paliw. Naprzeciwko była stacja paliw. Zawsze obgadywałyśmy klientów i...

Rozłączyłem się, odwracając do chłopaków. Patrzyli na mnie wyczekująco. Przeczesałem dłońmi włosy, starając się opanować drżenie całego ciała.

– Lucky, sprawdź opuszczone stacje paliw w obrębie godziny drogi.

– Czemu godziny?

– Powiedziała, że jechaliśmy tam godzinę.

Hatchet zagwizdał z uznaniem.

– Mała ma łeb na karku.– Pokręcił głową. – Kurwa... Znajdziemy ją.

*

Podzieliliśmy się na pięcioosobowe grupy. Opuszczonych stacji było siedemnaście, a czas nas naglił.

Zatrzymaliśmy się razem z Hatchetem, Luckym, Rushem i Sunnym na cholernym pustkowiu gdzieś za Belton. To była trzecia stacja, którą sprawdzaliśmy.

Stacja była pogrążona w egipskich ciemnościach. W około nie było dosłownie niczego. Wszędzie walały się śmieci, okna były zabite dechami, a ściany ozdobione kiepskimi graffiti. To było dobre miejsce, żeby kogoś przetrzymywać.

– To ciężarówka? – zapytał Sunny, kiedy zgasiliśmy silniki. Powietrze było ciężkie, a adrenalina buzowała w naszych żyłach. Miałem wrażenie, że moje mięśnie były napięte do tego stopnia, że od samego stania mogłem nabawić się zakwasów.

W powietrzu unosił się zapach krwi i odwetu. Każdy z nas czuł, że jesteśmy blisko. Porwanie Romy może i nie uderzało bezpośrednio w klub, ale ten ktoś zadarł z jednym Hellhoundersem, więc zadarł z nami wszystkimi.

Kurwa, dobrze że nikogo z nich nie musiałem zabijać. Może i byłem sukinsynem bez duszy, ale ci ludzie byli moją rodziną i nawet ja miałbym problem, żeby pociągnąć za spust.

– Napisałem do Big Jima – rzucił Rush, schodząc z motocykla. – Na co czekacie, cipki? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro