Rozdział 30
– Nie sądziłam, że moja mała siostrzyczka nadawałaby się do pornosa – rzuciła Polly z samego rana, kiedy wyszła ze swojego pokoju w szlafroku w jednorożce i butelką wody w ręku. Miała podkrążone oczy, a jej rude włosy wyglądały jakby kilka ptaszków uwiło sobie w nich gniazdo. Za nią dreptał Brandon, unikając mojego spojrzenia.
– Nie wiem o czym mówisz – powiedziałam zaspanym głosem, siadając na kanapie. Byłam cholernie wykończona. Nadal miałam na sobie rozciągniętą koszulkę, która służyła mi za piżamę. Podciągnęłam wyżej kołdrę.
– Oh, naprawdę? – Uniosła w górę brwi. – Uprawiałaś wczoraj seks z wampirem?
– Co? – zapytałam głupio, na co roześmiała się perliście. Nie wiedziałam, jak to robiła że po takiej dawce alkoholu nawet nie miała kaca. Za grosz sprawiedliwości na tym świecie.
– Twoja szyja wygląda, jakby przeżyła atak pijawek.
Zamrugałam głupio i powiodłam spojrzeniem w stronę kuchennego blatu. Polly podążyła za mną spojrzeniem. Brandon właśnie otwierał lodówkę.
– Kochanie, lepiej przetrzyj blat – rzuciła do swojego chłopaka, śmiejąc się pod nosem. – Myślę, że wczoraj był na nim nagi tyłek mojej siostry.
Spiekłam raka, przykrywając się kołdrą po sam czubek głowy. Śmiech Polly rozbrzmiał w całym mieszkaniu.
– Przepraszam – wymamrotałam, patrząc na nią znad kołdry. Oczy znowu mnie zapiekły na samo wspomnienie wczorajszego wieczora. Byłam cholernie zawstydzona i wściekła na samą siebie, za to że pozwalałam mu się tak traktować. Uciekłam z miasta, żeby się od niego uwolnić, ale i tak mnie znalazł. I przeleciał. Znowu. Musiałam jasno wyznaczyć granice i ich się trzymać. Związek z Houstonem nie miał prawa bytu. Należał do innego świata. Pełnego brutalności i rozlewu krwi. Chciałam go. Desperacko i niezdrowo. Tylko jak to miało działać? Czy on potrafił w ogóle być w związku? Czy ktoś kto robił tyle okropnych rzeczy potrafił kochać? Cholera, nie byłam pewna czy chcę ryzykować rozbicie się na milion kawałków przez Houstona.
– Nie sądzę, żeby to był Danny, prawda? – dopytywała Polly, rozsiadając się na fotelu i podkurczając nogi. – Nie obraź się Brad, wiem że to twój najlepszy kumpel, ale nie wygląda na takiego co mógłby tak rozpalić kobietę – Roześmiała się, po czym dodała ciszej: – Założę się, że nawet Brad by nie potrafił.
Brandon nic nie powiedział.
Nie miałam najmniejszej ochoty na zwierzanie się. Zwłaszcza przy Brandonie.
– Wrzeszczeliście na całą kamienicę. Dziwię się, że nikt nie zawiadomił glin, prawda Brandon?
Wymamrotał coś z kuchni, ale nie miałam odwagi na niego spojrzeć. Policzki paliły mnie żywym ogniem. Chciałam zapaść się pod ziemię
– Możemy o tym zapomnieć? – zapytałam. Chciałabym, żeby się tak dało. Zapomnieć, wymazać go z pamięci.
– Oh, wątpię, żeby o takim numerku dało się zapomnieć! – Poprawiła się na fotelu. – Brad, zrobisz kawę? W każdym razie, wow.
Skinęłam głową. To było dobre słow.
– Tia, wow.
– Wow! Kto to taki? Poznałaś go w barze? Co z Dannym?
Wyrzucała z siebie pytania, a mnie żołądek podszedł do gardła. Od odpowiedzi uratował mnie dzwonek do drzwi.
Żadna z nas się nie ruszyła, więc Brandon zaklął pod nosem i ruszył w stronę drzwi.
– Nie przemęczajcie się.
– Dzięki, kochanie! – Polly posłała mu czarujący uśmiech, na co wywrócił oczami.
– Polly! – krzyk Mirandy zagrzmiał w pokoju. – Romy wróciła do domu?!
Zatrzymała się w pół kroku, dostrzegając mnie na kanapie.
– Dzięki Bogu – jęknęła.
Polly zmarszczyła brwi.
– Dlaczego miałaby nie wrócić?
Miranda spojrzała na mnie, a potem na Polly, wyglądając na rozdartą. A potem wybuchła płaczem.
– Przepraszam, Romy! Tak bardzo cię przepraszam. Powinniśmy zadzwonić na policję. Zachowaliśmy się jak tchórze. Nie powinniśmy cię zostawiać, ale tak bardzo się bałam.
Patrzyłam na nią ze współczuciem. Nie mogłam jej winić. Może i jakaś część mnie chciała być zła, ale nie potrafiłam. Sama nie wiedziałam jak zachowałabym się w takiej sytuacji. Nie byłyśmy nawet przyjaciółkami. Spotkałyśmy się kilka razy, ale Miranda była przyjaciółką Polly, nie moją.
– W porządku. – Posłałam jej pocieszający uśmiech. – Rozumiem.
– Nie spałam całą noc. Wydzwaniałam do ciebie! – wykrzyknęła ze złością do Polly.
– Wyciszyłam telefon, nie chciałam żeby ktoś mnie obudził o świcie – usprawiedliwiła się. – Ale o czym wy mówicie?
Brandon przysiadł na oparciu fotela Polly.
– Co się do cholery wczoraj stało?
Zagryzłam mocno wargę, czując na sobie spojrzenie Mirandy.
– To ja powinnam was przeprosić, Miranda – zaczęłam. – Nie powinnam was stawiać w takiej sytuacji. Gdybym wiedziała, że tam będą ... – Pokręciłam głową, mną w palcach skrawek pościeli.
– Bałam się, że cię skrzywdzili. Danny też zachował się jak dupek.
– Co odjebał Danny?! – krzyknęła Polly.
– Nic – odpowiedziałam. – To nie jego wina.
Teraz gdy byłam trzeźwa, wiedziałam to. Nikt przy zdrowych zmysłach nie postawiłby się Houstonowi i jego braciom. Zwłaszcza, jeśli miałby chronić ledwo co poznaną dziewczynę. I kiedy ktoś celował mu w głowę.
– Kto miał ją skrzywdzić? – zapytał Brandon, a na jego twarzy pojawiło się zaniepokojenie. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Był dobrym chłopakiem i cieszyłam się, że tworzyli z Polly taki zgrany związek.
Westchnęłam cicho.
– To naprawdę twój facet, Romy? – Niepokój był też wyraźny w głosie Mirandy. Zerknęła na Polly.
– Romy nie ma faceta – odpowiedziała moja siostra.
Zagryzłam mocno wewnętrzną część policzka.
– Ślady na jej szyi mówią co innego – wtrącił Brandon.
– Oż kurwa! – wykrzyknęła Miranda, patrząc na moją szyję. Powinnam to chyba sprawdzić. Nie mogło być przecież aż tak źle.
Wzięłam do ręki telefon i włączyłam aparat, ustawiając przednią kamerę.
– Ja pierniczę... – wyjąkałam. Było naprawdę źle. Cała połowa mojej szyi była czerwona. Cztery wielkie, krwiste malinki. Sukinsyn mnie naznaczył.
Zrobiło mi się gorąco.
– Romy? – syknęła moja siostra, patrząc na mnie wyczekująco. – Jako twoja starsza siostra chcę wiedzieć co się dzieje? Ten facet, który wydobył z siebie zawodową aktorkę porno, to twój facet? Spotykasz się z kimś?
– Nie powinnaś, Romy – powiedziała Miranda. – Przepraszam, że to mówię, ale ten facet wyglądał jak... kryminalista! I wycelował w Danny'ego!
– Co?! – krzyknęli jednocześnie Polly i Brandon.
Miałam ochotę zakopać się w pościeli.
– To skomplikowane – jęknęłam żałośnie, czując że znowu chciało mi się płakać.
– Wytłumacz się albo dzwonię do mamy!
– Jezu, Polly, nie mamy po dwanaście lat.
Uniosła wyczekująco brew.
– Twój facet chciał strzelić do Danny'ego?
– To... – zaczęłam, zastanawiając się co mam właściwie powiedzieć. Bo do cholery jasnej, kim był dla mnie Houston? Chłopakiem? Brzmiało to śmiesznie i żałośnie, zdecydowanie nim nie był. Nie miałam pojęcia co odpowiedzieć. Schowałam twarz w dłoniach, chcąc zniknąć.
Nie powinnam ich w to wciągać. Wystarczyło, że Steph w tym siedziała. I nawet już się do mnie nie odzywała.
– Powinnam się spakować, nie powinnam w ogóle przyjeżdżać.
– Romy?! – wykrzyknęła Polly, patrząc na mnie wyczekująco. – Dobra, Miranda opowiedz nam co się stało!
– Nie wiem czy powinnam.
Zamknęłam oczy.
– Oh, zdecydowanie powinnaś! Mów! – krzyczała Polly.
Przez chwilę w pomieszczeniu panowała cisza, a potem Miranda zaczęła mówić.
– Wychodziliśmy już z baru. Brandon odniósł cię do samochodu i wtedy właśnie ich spotkaliśmy. To chyba członkowie jakiegoś gangu. Mieli na sobie skórzane kamizelki z wściekłym psem.
Łzy zaczęły zbierać się pod moimi zamkniętymi powiekami, bo kiedy o tym mówiła brzmiało to jeszcze gorzej. Brzmiało tak szorstko.
– Jezu, Rosemary Wilson w coś ty się wpakowała? – Czuła na sobie jej spojrzenie. – Miranda, mów dalej.
– Znali Romy. Zawołali ją. A wtedy pojawił się ten facet. Wielki i cały w tatuażach. Powiedział, że Romy jest jego kobietą, a potem wyciągnął broń i wycelował w Danny'ego. Nie jestem z tego dumna, ale uciekliśmy kiedy pozwolił nam odejść. – Zagryzła wargę. – Romy została z nimi. Nie pozwolił jej iść z nami.
Zazgrzytałam zębami. Miałam tego wszystkiego dość. Nagle byłam cholernie wkurzona na Houstona.
– Nie pozwolił? – wydukała głucho Polly.
– To nie wasz interes – syknęłam. – A teraz pójdę się spakować.
Polly złapała mnie za przedramię, ale szybko się wyrwałam. Miałam wrażenie, ze cofnęłam się w czasie i znowu odbywam ze Steph rozmowę o tym, że wyprowadzam się do wytatuowanego kryminalisty. Z tym, że tym razem nie byłam przerażona tylko wściekła.
*
Jego motocykla nie było na podjeździe, kiedy podjechałam pickupem pod dom, a żadne światło w środku się nie paliło. Zegar w samochodzie pokazywał godzinę dwudziestą, więc nie mógł już iść spać.
Zazgrzytałam zębami i wcisnęłam sprzęgło, wbijając wsteczny bieg. Wycofałam z podjazdu, zanim straciłam odwagę i ruszyłam w stronę domu klubowego. Zaciskałam mocno dłonie na skórzanej kierownicy, ale kiedy zaparkowałam przed budynkiem, wściekłość powoli mnie opuszczała.
Wokół kręciło się pełno ludzi. Głównie mężczyzn i każdy z nich miał na sobie klubową kutę. Naszły mnie wątpliwości, a potem spojrzałam na swoje odbicie w bocznym lusterku i wielkie, czerwone malinki.
Wyskoczyłam z samochodu, a do moich uszu doszła głośna muzyka. Oczywiście, że urządzili sobie cholerną imprezę.
Do Polly zabrałam jedynie rozciągnięte leginsy wraz z spraną koszulką, w której spałam i krótkie spódniczki idealne na imprezowanie. A że leginsy i bluzka zostały na jej kanapie w Georgetown, miałam na sobie kończącą się w połowie ud czarną spódnicę z zamkiem z przodu i ciemnoczerwoną bluzkę z dekoltem w serek. Na szczęście miała długi rękaw, więc nie wyglądałam jak dziwki kręcące się dookoła. A przynajmniej taką miałam nadzieję.
Przełknęłam głośno ślinę, wchodząc do środka budynku, starając się wypatrzeć w tłumie Houstona. Ale moja wściekłość topniała jak zostawione na słońcu lody, ustępując miejsca niepokojowi. Szybko uświadomiłam sobie, że to nie rodzinna impreza. Przypominała bardziej tę, którą widziałam mojej pierwszej nocy w domu klubowym.
Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mi po plecach i już chciałam się wycofać, ale ktoś złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę kanapy. Upadłam na męskie kolana, starając się wyrwać, ale silne ręce trzymały mnie w miejscu.
– Cześć, słoneczko – powiedział męski głos. Nie znałam go. Rozejrzałam się szybko, starając się wypatrzeć w tłumie jakąś znajomą twarz.
Na kanapie siedziało jeszcze dwóch mężczyzn, a na kolanach jednego z nich przysiadła szczupła blondynka. Uśmiechnęła się do mnie seksownie, ale szybko odwróciłam spojrzenie. Serce podeszło mi do gardła. Kurwa, byłam idiotką. Nienawidziłam tego wszystkiego. Złość znowu wypełniła moje żyły.
– Zabieraj łapy – syknęłam, próbując się podnieść, ale jego ręce złapały mnie za biodra unieruchamiając. Poczułam na tyłku jego erekcję.
– Należysz do kogoś, złotko? – zapytał facet, siedzący na fotel naprzeciwko kanapy, wskazując palcem na ślady na mojej szyi. W tym samym fotelu, w którym widziałam Houstona pierwszej nocy.
– Tak i mam zamiaru go wykastrować – warknęłam, na co wszyscy wybuchli śmiechem. Ręce mężczyzny zniknęły z mojego ciała, a ja poderwałam się na równe nogi. Spojrzałam po ich twarzach. – Widział ktoś z was Houstona?
Zanim ktoś zdążył się odezwać, usłyszałam swoje imię.
– Romy!
Hatchet przepchał się przez tłum i otoczył mnie ramieniem. Chwiał się lekko, a jego oddech śmierdział alkoholem. Cmoknął mnie głośno w policzek.
– Dobrze cię widzieć, laleczko.
– Gdzie on jest? – syknęłam.
Wskazał ruchem głowy w głąb pomieszczenia, a ja zrzuciłam jego rękę z ramienia i ruszyłam we wskazanym kierunku.
Przedarłam się przez tłum, aż zobaczyłam Houstona. Stał przy stole do bilardu w jednej ręce trzymając kij, a drugą obejmując wysoką szatynkę, która usiłowała mu wcisnąć cycki w twarz.
Krew mnie zalała.
Zobaczył mnie w tej samej chwili, kiedy ruszyłam do niego z wściekłym wyrazem twarzy. W pierwszej chwili na jego własnej pojawiło się zdziwienie, które zaraz ustąpiło miejsca czystej furii. Odepchnął od siebie kobietę i rzucił kij na stół. Rozmowy przy stole ucichły i każdy spojrzał w moim kierunku. Nie miałam zamiaru się zatrzymać.
Podeszłam do niego szybko i uderzyłam go mocno w pierś.
– Ty sukinsynu! – krzyknęłam, bijąc go na oślep. Miałam głęboko gdzieś, że podważam jego autorytet. Że sprzeciwiam mu się przy jego braciach. Miałam tego wszystkiego dość. Nie byłam cholerną zabawką, z którą mógł robić co tylko chciał.
Złapał moją rękę i wykręcił ją do tyłu, przyciągając mnie do siebie tak blisko, że nie dzielił nas ani milimetr. Zadarłam do góry głowę, żeby na niego spojrzeć i na sekundę straciłam wątek. Cholera, byłoby łatwiej gdyby nie był przy tym tak przystojny.
Jego twarz zastygła w tej zimnej furii. Zmarszczył lekko ciemne brwi, a złoto w jego oczach ściemniało.
– Co ty, do kurwy nędzy tu robisz? – warknął prosto w moją twarz. Zapach taniego piwa dotarł do moich nozdrzy. – Popierdoliło cię do reszty?
Ułożyłam sobie w głowie całą przemową, ale teraz nagle opuściła mnie odwaga. Czułam na sobie spojrzenia jego braci.
– A ciebie? – syknęłam, patrząc tylko na niego. – Co to ma znaczyć?! Te cholerne malinki na mojej szyi?!
Roześmiał się głucho. Przerażająco. Przysunął twarz do mojej tak blisko, że ledwo potrafiłam skupić na nim wzrok. Znałam to jego spojrzenie. Nie zwiastowało niczego dobrego.
– Pozwól mi wyjaśnić, Romy – zaczął ze stoickim spokojem, nadal wykręcając mi rękę. – Przychodzi do domu klubowego w środek imprezy, bez mojej pierdolonej naszywki i pytasz o jebane malinki?
Przełknęłam głośno ślinę, tracąc odwagę. Kiedy to tak przedstawił, brzmiało naprawdę głupio.
– Drugi raz – syknął, a jego szczęki zacisnęły się ze wściekłości. – Drugi raz nie założyłaś kamizelki. Jak myślisz co powinienem z tobą zrobić?
Próbowałam się wyrwać, ale zdawał się tego nawet nie zauważać.
– Nie możesz...
– Czego według ciebie, kurwa, nie mogę? – Przechylił lekko głowę. Mrok w jego oczach zgęstniał. – Co zrobisz, maleńka? Powstrzymasz mnie przed czymś? Mogę kurwa zrobić z tobą co tylko zechcę – mówił dalej, patrząc mi prosto w oczy. Przerażał mnie jak cholera. – Te malinki znaczą, że jesteś moja. Każdy pierdolony cywil będzie wiedzieć, że ta cipka jest zajęta, nawet jeśli będziesz taką tępą idiotą i nie założysz kamizelki.
Szarpnęłam się mocniej. Znowu wygrywał.
– Czy ty czasem myślisz, Romy? – warknął. – Rozejrzyj się.
Zagryzłam wargę, nie odrywając spojrzenia od jego twarzy.
– ROZEJRZYJ SIĘ DO KURWY NĘDZY!
Podskoczyłam i posłusznie spełniłam polecenie. Muzyka nadal grzmiała w głośnikach, ale większość osób obserwowała nas z zaciekawieniem.
Złapał mnie za podbródek, sprawiając że na powrót na niego spojrzałam.
– Mam za sobą cały klub, maleńka. Moi bracia będą kryć mi dupę. Mogę zrobić co mi się żywnie podoba. Zastanów się więc czy na pewno chcesz wpadać tu, ignorując moje rozkazy i wyzywać mnie od sukinsynów.
Spojrzałam mu butnie w oczy.
– Co zrobisz? – warknęła, czując że nie potrafię dłużej kontrolować złości. – CO ZROBISZ, HOUSTON? CO JESZCZE MOŻESZ MI ZROBIĆ DO CHOLERY JASNEJ!?
Dyszałam ciężko, a w jego oczach zalśniło zdziwienie. Tak, kurwa, suka też może krzyczeć.
– Nie, chcesz kurwa wiedzieć Romy!
Prychnęłam, a łzy złości zaczęły swędzieć mnie pod powiekami.
– Co zrobisz, Houston? – powtórzyłam. Tym razem ciszej, tak żeby tylko on mógł mnie słyszeć. – Zastrzelisz mnie? Proszę bardzo zrób to, bo mam tego wszystkiego dość! Cholerna przejażdżka na pierdolonym rollercosterze! Mam dość bycia posłuszną suką, która ma robić tylko to co ty chcesz i w odpowiednim momencie rozłożyć dla ciebie nogi – syczałam cicho.
– Zabieraj tyłek na górę – warknął, ruszając w stronę schodów. Nadal trzymał mnie za przedramię, a ja poczułam się jak rozkapryszona dziewczynka, wyprowadzana z imprezy dla dorosłych. Miałam ochotę się szarpać i pokazać mu, że nie ma nade mną władzy, ale chciałam też to wszystko wyjaśnić. Nie miałam zamiaru więcej uciekać.
Nienawidziłam go. W tej chwili nienawidziłam go z całego serca. Jego i tego całego klubu. To przez niego tu byłam. To przez niego dostałam tę cholerną paczkę. Jego świat był popierdolony.
Ludzie rozstępowali się przed nami niczym Morze Czerwone, kiedy ciągnął mnie na piętro. Otworzył drzwi do swojego starego pokoju, a ja zaczęłam się zastanawiać dlaczego nadal miał klucze. Czy przyprowadzał tu swoje dziwki, żeby się z nimi pieprzyć?
Zatrzasnął drzwi, kiedy weszliśmy do środka i spojrzał na mnie lodowatym wzrokiem. Odruchowo cofnęłam się o krok, ale nie odwróciłam spojrzenia. Te czasy już minęły.
Teraz, stojąc tu z nim sam na sam, wróciło mi trochę pewności siebie. Miałam zamiar to ukrócić. Wyznaczyć jasne zasady i nie dać się traktować jak zwykłej wywłoki. Przecież chodziło mu o moje bezpieczeństwo. Nigdy by mnie nie skrzywdził, więc jeśli powiem nie, nie zmusi mnie. Nie zgwałci.
– Nie masz prawa mnie tak traktować – zaczęłam przełykając łzy. – Nie jestem zabawką, Houston! Mam uczucia i mam swoje prawa! Zasługuję na szacunek!
Prychnęła.
– Szanuję cię, maleńka.
– I dlatego traktujesz mnie jak szmatę?! – krzyknęłam, omal nie tupiąc nogą. – Dlaczego nadal masz klucze do tego pokoju?! Żeby pieprzyć tu twoje dziwki!
Przechylił głowę.
– Ty jesteś moją dziwką. Nie potrzebuję innych.
Warknęłam wściekle bez słów. Byłam tak cholernie wściekła. Ten facet nawet nie słuchał co do niego mówiłam. Uderzyłam go zaciśniętymi pięściami w klatę, a on zwyczajnie mi na to pozwolił.
– Właśnie o tym mówię! – Złapałam się za głowę. – Mam tego dość! Mam cię dość. Tego klubu, tych popieprzonych zasad! Nienawidzę cię! Nienawidzę cię Houston z całego serca!
Dyszałam ciężko, patrząc na niego mokrymi oczami.
Pokręcił głową, nie ruszając się spod drzwi.
– Nie, kochanie. Nie nienawidzisz mnie. Byłoby prościej gdybyś nienawidziła.
Pociągnęłam nosem. Byłam zmęczona tą ciągłą wściekłością. Przebywanie z nim było jak przejażdżka na rollercosterze. Przejażdżka, która nigdy się nie kończyła. W jednej chwili był moim Houstonem, tym którego ramiona były najbezpieczniejszym miejscem na świecie, tym który z taką delikatnością mnie dotykał, który patrzył tak miękko, że topniało mi serce. A w następnej sprawiał, że nienawidziłam go całym sercem. Jego i wszystkiego co reprezentował.
– Chcę odejść – warknęłam. – Chcę żebyś dał mi spokój.
Naprawdę tak myślałam. Bolało jak cholera, bo miałam wrażenie że się od niego uzależniłam i był mi potrzebny jak tlen do oddychania, ale nadszedł czas, żeby to zakończyć.
– Nie. Wild Griffins się zorientują, że zostałaś spuszczona ze smyczy.
Jeśli moje słowa jakoś go obeszły, nie pokazał tego po sobie. Jego spojrzenie nadal było lodowate, a wyraz twarzy beznamiętny.
– Nie muszą wiedzieć – kontynuowałam uparcie, starając się nie patrzeć w jego oczy, bo opuszczała mnie odwaga. Patrzyłam na czarną ćmę na jego szyi. – Od dziś nie zbliżasz się do mnie. Nadal będę mieszkać w twoim domu, jeśli mi pozwolisz. A z tym... – wskazałam ręką na mnie i na niego. – koniec. Nie pozwolę ci.
– Maleńka, nie bądź naiwna – powiedział, robiąc krok w moją stronę. Ujął moją twarz w swoje wielkie dłonie, a ja mimowolnie przymknęłam powieki. – Ani ty ani ja tego nie chcemy. Co tam kurwa, nie chcemy. Nie damy rady. Nie jestem święty, jeśli będziesz w moim domu jak nic nie wytrzymam i znowu cię przelecę. A ty mi na to pozwolisz, Romy.
Jego słowa były brutalne, ale w jego głosie nie było słuchać drwiny ani pychy. Brzmiał, jakby po prostu stwierdzał fakty.
– Houston, błagam cię ja tak po prostu nie mogę. Nie chcę.
Przyłożył czoło do mojego i westchnął cicho. Zaraz potem pocałował mnie w czoło i oddalił się, żeby na mnie spojrzeć.
– Jestem tym wszystkim zmęczona. Tym... jak bardzo cię chcę, a potem jestem na ciebie taka wściekła. I nagle ty wyciągasz broń i chcesz kogoś zastrzelić. I znowu jestem tą głupią, łatwą idiotką, która... – pociągnęłam nosem, zamykając z całych sił powieki. – Nie chcę być taka łatwa. Nie chcę być taka... twoja.
– Maleńka – powiedział powoli. – Jednej rzeczy nie rozumiesz. Popatrz na mnie.
Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam mu prosto w oczy. Whisky złagodniała.
– Jesteś moja. Nie mogę pozwolić ci odejść, nawet jeśli bym chciał, bo cholera jasna, Romy. Ja jestem twój, zrozumiesz to wreszcie kobieto? Należę do ciebie, czy mi się to podoba czy nie.
– A ta dziewczyna na dole?
Pokręcił głową.
– Nie ma znaczenia. Odkąd byłaś moja po raz pierwszy, nie było nikogo innego. Musisz zrozumieć, Romy jak bardzo na mnie działasz. Sama myśl, że mógłbym cię stracić, że jakiś inny facet dotykał twojego ciała, doprowadza mnie do obłędu i mam ochotę ich wszystkich powystrzelać. To ty masz, kurwa, nade mną większą władzę.
Zamrugałam głupio.
– Zabrzmię teraz jak pierdolona cipka, ale kurwa co mi tam... Od momentu, kiedy cię zobaczyłem w tej cholernej alejce na tyłach baru, taką przerażoną i kruchą, wiedziałem że muszę zrobić wszystko żebyś była bezpieczna, że jesteś tylko i wyłącznie moja. I nie mam zamiaru pozwolić ci odejść, Romy. Nie ma kurwa opcji. Jesteś mi potrzebna. Bez ciebie nie mam nic. Jesteś światłem w pierdolonej ciemności, maleńka. Umrę bez ciebie, kochanie. Nie jestem samobójcą, więc zostajesz ze mną.
Łzy zaczęły spływać po moich policzkach, a on zaczął je ścierać kciukami.
– Postaram się nie chcieć zastrzelić każdego faceta, który na ciebie spojrzy, przysięgam. Ale nie jestem dobrym chłopcem, Romy. Nie będę jak ten cały gnojek z baru. Moje życie jest jakie jest, malutka. Nie odejdę z klubu, nie zmienię się. Ale mogę ci przysiąc, że nie ucieknę, będę cię chronić za cenę swojego życia. Kurwa, maleńka, umarłbym dla ciebie, a to coś musi znaczyć, prawda?
Serce biło mi szybko w piersi, a widok rozmywał się od łez.
– Zabiłbym dla ciebie – dodał znacznie ciszej, niemal szeptem. Patrzyłam w jego oczy, wiedząc że wszystko o czym mówił było prawdą.
– Co powinnam odpowiedzieć, Houston? – jęknęłam żałośnie, nie mogąc ułożyć tego w głowie. – Przejść z tym do porządku dziennego? Udawać, że kiedy wyjeżdżasz nie robisz nic złego? – Pokręciłam głową, nie mogąc dokończyć myśli.
Złapał moją twarz w dłonie. W te same dłonie, które doprowadzały mnie do obłędu i które obcięły człowiekowi dłoń. Co jeszcze potrafiły zrobić?
– Tu nie zawsze chodzi o coś nielegalnego, maleńka – odpowiedział czule. – Mamy bar, warsztat samochodowy i jeszcze kilka legalnych interesów.
– Ale ty nimi się nie zajmujesz.
Oblizał nerwowo wargi.
– Romy...
– Na policji powiedzieli mi czym się tu zajmujesz.
– Gówno wiedzą – warknął.
– Wystarczająco, żeby chcieć się zamknąć. Co zrobię jeśli pójdziesz siedzieć? Wild Griffins...
Uśmiechnął się, jakoś tak zbyt mrocznie.
– Nie planuję kolejnej odsiadki, maleńka – powiedział, gładząc moją twarz. – Nigdy cię nie okłamałem, Romy. Nigdy. Powiedziałem ci wszystko to co mogłem. Wiesz o tym, prawda?
Nie kłamał o więzieniu. Kiedy nie mógł powiedzieć prawdy, po prostu mi to mówił. Miał rację, nigdy mnie nie okłamał, ale jakie to miało znaczenie?
– Nawet jeśli kiedykolwiek znowu trafię za kratki to masz tu ludzi, którzy się tobą zaopiekują.
Prychnęłam.
– Masz na myśli tych samych, który nie kiwnęliby palcem, gdybyś chciał mi coś zrobić?
Westchnął.
– To co innego. Są moimi braćmi, zawsze będą stać za mną murem. Obronią cię przed wszystkim, ale nie przede mną
Przełknęłam głośno ślinę.
– Maleńka, wiem że to wszystko jest popieprzone, ale pomyśl... Gdybym nie był tym kim jestem, czy byłabyś tutaj? – Odgarnął moje uszy kosmyki włosów. – Nie chcę brzmieć jak kawał chuja, ale gdybym był zwykłym kolesiem z baru, Wild Griffins zabiliby cię następnego dnia. Gdybym nie był Hellhoundersem z moją reputacją, nie pozwoliliby mi wziąć cię za moją własność. Nie potrafiłbym cię obronić przed tym co się teraz dzieje. Jesteś dla mnie najważniejsza, Romy. Ważniejsza niż wszystko inne. Niż ja. Niż moi bracia... I wybacz, ale nie mam nic przeciwko temu, żeby ubrudzić sobie ręce, jeśli to ma sprawić, że będziesz bezpieczna.
Nie potrafiłam się odezwać. Żadne słowa nie przychodziły mi na myśl. W mojej głowie szalała burza stulecia.
– Jeśli cię to pocieszy, maleńka, to nigdy nie są dobrzy ludzie. Wiem, że to nie jest żadne usprawiedliwienie, ale to nie są dobrzy ludzie – powtórzył.
Patrzyłam na niego, nie mogąc się zdecydować czy to co mówił robiło jakąś różnicę.
– Powiedz coś, maleńka – szepnął. – Błagam cię, powiedz coś.
Miałam serce w gardle, kiedy odpowiedziałam równie cicho:
– Pocałuj mnie.
Bo może byłam równie zła jak on. Kiedy jednak jego usta wbiły się w moje z brutalną wręcz siłą, wszystko inne przestawało mieć znaczenie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro