Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 26

Moje powieki ważyły tonę. Teraz kiedy w końcu byłem już w domu klubowym i znalazłem Romy, adrenalina powoli opuszczała moje ciało, ustępując miejsca zmęczeniu. Nie spałem od dwudziestu godzin, pędząc na złamanie karku do Teksasu.

A jeszcze, kurwa, było tyle do roboty.

— Dla tych co nie są jeszcze wtajemniczeni — zaczął Big Jim, siedząc za biurkiem i bawiąc się drewnianym młotkiem. — Wczoraj wieczorem jebane sukinsyny z Wild Griffins złamały warunki pokoju. Przesłali starej Houstona odcięty język.

— Po chuj mieliby to robić? — zapytał Rooster, rozwalając się na krześle. — Wyjaśni nam ktoś kurwa jakieś szczegóły? Bo szczerze się, kurwa, pogubiłem. Co ta suka ma wspólnego z pokojem?

Poderwałem się na równe nogi.

— Nazwij jeszcze raz moją kobietę suką i rozpierdolę ci łeb — warknąłem. Mój własny napierdalał mnie tak, że ledwo widziałem.

Big Jim uderzył młotkiem.

— Uspokójcie się, dziewczynki — syknął. — Schować pazurki.

— Jeśli musisz wiedzieć, Rooster, Rake chciał odzyskać świadka po strzelaninie. Sukinsyny nic nie powinny dostać. Houston wziął Romy pod swoją pieczę.

— Raczej na swojego kutasa — parsknął ktoś śmiechem.

— Kurwa, Houston, odłóżżesz spluwę — warknął Big Jim, a ja dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że sięgałem po gnata.

— Zostawmy kutasa Houstona w spokoju — wtrącił Hatchet. — Mamy tu poważny problem. Nie ważne, jak Romy została własnością Houstona, chcecie poplotkować włączcie sobie Kardiashanki. Wild Griffins uderzyli w starą Houstona, więc uderzyli prosto w klub. A to oznacza, kurwa, odwet. Nie jesteśmy bandą pierdolonych cipek. Jesteśmy Hellhoundersami, a z nami się kurwa nie zadziera!

Rozległ się okrzyk entuzjazmu. Nie interesował mnie wynik głosowania. Nie miał najmniejszego znaczenia. Pierdolone Wild Griffins i tak dostaną co im się należy.

— Chcemy zaczynać z nimi wojnę? Dopiero co jedną skończyliśmy — odezwał się Bull, jeden ze starszych członków klubu. — Mnie tam wszystko, kurwa, jedno stary jestem, ale część z was ma kurwa rodziny, dzieci. Chcecie się cały czas oglądać przez ramię?

Zrobiło się poruszenie. Rush rzucił mi nieodgadnione spojrzenie, odpowiedziałem tym samym. Miałem wrażenie, że domyślał się, że tak czy siak odwiedzę dziś Rake'a.

— Jeśli nic nie zrobimy tak czy siak będziemy się oglądać za siebie! — wykrzyknął Rush. — Skąd mamy wiedzieć czy to koniec? Czy nie szykują czegoś jeszcze?

— Przesłali jej język. Pierdolony odcięty język! — mówił dalej Hatchet. — Do kurwy nędzy, niech mają jaja i jeśli już chcą niech uderzają w nas, a nie w kobiety!

— Wiedzą, że była na posterunku — odezwałem się spokojnie, ale o dziwo zamieszanie ucichło i wszyscy spojrzeli w moja stronę. Mówiłem, jednak do Big Jima.

Zmarszczył brwi ze złości i niezrozumienia.

— Czemu, do cholery jasnej, poszła na gliny?

Mlasnąłem językiem i poprawiłem się na krześle, tak żeby oprzeć łokcie na udach. Kurwa, byłem wyjebany.

— Jej przyjaciółka się o nią martwiła. Ma wujka w policji, to jebany detektyw. — Pokręciłem głową. — Zaskoczyli ją i zgarnęli na posterunek spod marketu. Romy nie pisnęła ani słówka, ale gówno uderzyło w wentylator. Kurwa, powinienem zająć się tym wcześniej.

— I pewnie być się zajął, gdybyś nie był tak zajęty pieprzeniem swojej starej — rzucił JJ, siedzący obok mnie.

— Kurwa, możesz mieć rację — warknąłem, zanim zwróciłem się do Big Jima. — Musieli się dowiedzieć, stąd ten język.

— Tia, ma to w sobie dużo logiki. — Big Jim przetarł twarz dłońmi. — Co, kurwa, chcemy z tym zrobić?

— Wojna — powiedział od razu Rush, a wyraz jego twarzy był twardy. Rozumiałem go i kurwa, podziwiałem. Wiedziałem, że gdyby porwali Romy, a potem prezydent kazał mi puścić to w niepamięć, nie potrafiłbym tego zrobić.

— Znacie moje zdanie, chłopaki — kontynuował Big Jim. — Za to co zrobili mojej dziewczynce, bardzo chętnie bym ich wszystkich powystrzelał, a teraz jest ku temu idealna okazja, ale zagłosujmy.

— Kto jest za rozwiązaniem polubownym, jakiekolwiek miałoby być?

Przez chwilę w powietrzu zawisła kompletna cisza, kiedy Big Jim liczył uniesione w górę ręce.

— Kto jest za odwetem?

Tym razem nie było ciszy. Krzesła zaszurały. Większość osób podniosła ręce, w tym ja i Rush. Wymieniliśmy spojrzenia.

— A więc kurwa, zapewne wojna — podsumował Big Jim. — Pomysły?

— Wpaść do ich siedziby i zacząć kurwa napierdalać — odezwał się ktoś z tyłu.

— A ty masz piętnaście lat i jesteś kurwa, jebanym nowicjuszem? — sarknął Big Jim. — W klubie mogą być kobiety i dzieci, a my aż takimi pojebami nie jesteśmy. Poza tym, może i kurwa jestem stary, ale oni też mają broń, a chciałbym jeszcze trochę pożyć.

— Oko za oko, ząb za ząb — powiedziałem. — Jedźmy do Rake'a z prezentem.

Big Jim zmarszczył brwi.

— Co masz na myśli?

— Przesłali jej język, żeby nie gadała. My prześlijmy im rękę, która strzelała do Key'a.

— A ja ją, kurwa, odetnę! — krzyknął Key, wykrzywiając twarz w wyrazie złości.

— Ok, mnie się podoba — odezwał się Big Jim. — Odwdzięczamy się i od nich zależy czy i jak pociągną to dalej. Komuś nie pasuje?

Cisza.

*

Moja trzydziestka ósemka kręciła się w kółko na lśniącym kuchennym blacie. Broń była mała i dyskretna, ale potrafiła zrobić niezłe spustoszenie. Miałem do niej sentyment.

— Co wy tu kurwa robicie? — warknął Rake, rozglądając się dyskretnie po pomieszczeniu.

Key stał tuż za mną ze skrzyżowanymi rękami, a Big Jim opierał się o kuchenną wyspę. Rush bawił się zapalniczką, nie odrywając wzrok od Rake'a.

Prezydent jebanych Griffinsów miał na sobie jedynie białe, obcisłe majtki i koszulkę na ramiączkach.

Okręciłem rewolwer jeszcze raz. Cichy dźwięk rysowania po blacie zmieszał się z tykaniem zegara. Wskazywał godzinę drugą dwadzieścia osiem.

— Co do cholery jasne, Big Jim? Chcecie wywołać wojnę? Nie macie prawa zjawiać się w moim domu.

Wzruszył ramieniem, przekazując mi pałeczkę. Bardzo, kurwa, dobrze. Tym razem nie miałem zamiaru usuwać się w cień. To była moja sprawa. Moja kobieta i moja zemsta.

— Ciszej, obudzisz żonę i dzieci — powiedział Big Jim.

— To wy nie chcecie wojny. Mnie wszystko jedno — rzuciłem swobodnie.

— Włamujecie się do mojego domu...

— Stul pysk, Rake — syknąłem, przerywając mu.

— To nawet nie włamanie. Dziecko otworzyłoby zamki — rzucił Key, ale go zignorowałem.

— Posłuchaj mnie uważnie, bo nie mam kurwa zamiaru się powtarzać. —kontynuowałem — Jeszcze raz odpierdolisz takie gówno i przysięgam, że wpakuję ci cały magazynek w tłuste dupsko, jasne?

— Nie mam pojęcia o czym mówisz, a teraz wypierdalaj z mojego domu.

Zmrużyłem oczy.

— Jeszcze raz zagróź mojej kobiecie, a przysięgam że za siebie nie ręczę — zacząłem powoli, a potem uśmiechnąłem się szeroko. — Widziałem, że twoja mała co środę tańczy balet na Sherwood Road 1554. O siedemnastej, prawda?

Obserwowałem, jak jego szczęka zacisnęła się z tłumionej złości.

— Grozisz mojej rodzinie?

— Nie bądź idiotą, Rake — odpowiedziałem ze spokojem. — Oczywiście, że kurwa grożę. Przesyłasz mojej kobiecie pierdolony język i myślisz, że będę siedział spokojnie? Powinienem teraz wejść do twojej sypialni i odstrzelić łeb twojej Glorii.

— Nie wiem o czym, do kurwy nędzy mówisz, ale jeśli Glorii...

— Nic się nie stanie Glorii, jeśli będziesz grzecznym chłopcem.

Zazgrzytał zębami, zerkając za siebie w głąb korytarza.

— Wiesz, że ten mamy kurwa katów?

— Jasne. I mam to w dupie.

— Wiesz, że nie chcemy wojny. Jest nas mniej niż was. Po akcji z pierdolonymi Diabłami, zawarliśmy rozejm i chcemy go utrzymać. Każdy z nas ma coś do stracenia, nie chcemy niepotrzebnego rozlewu krwi. Nie będziemy przyjaciółmi, ale kurwa możemy nie wchodzić sobie w drogę. Po co mielibyśmy grozić twojej starej?

— Ty mi, kurwa, powiedz.

Pokręcił głową.

— To nie my.

— Język — warknąłem, celując w niego z rewolweru. — Pierdolony język. Myślisz, że nie łapię aluzji?

— Do kurwy jebanej nędzy... To nie my.

— Lepiej, żeby tak kurwa było. Może i Big Jim i Rush ci odpuścili, ale ja tak łatwo nie wybaczam. Jeśli ty lub ktoś z twoim ludzi tknie ją chociaż palcem, zapierdolę każdego kto ma coś wspólnego z waszym pieprzonym klubem. — Spojrzałem mu prosto w oczy. — Wiem, że ten szczeniak który postrzelił Keya to twój siostrzeniec. Podliczmy, Rake. Córka, syn, druga córka na studiach, twoja stara, siostra, siostrzeniec... Długa lista.

Zrobił w moją stronę krok.

— Nie obchodzi mnie kogo będę musiał zapierdolić. Nie będę miał litości. Wychodzi na to, że masz więcej do stracenia niż ja — dodałem.

— Oddaliśmy wam teren — warknął, tym razem w stronę Big Jima. Ten jednak pozostał niewzruszony. — Poszliśmy na ugodę i nie domagamy się świadka, ale nasza cierpliwość też ma swoje granice, sukinsynu.

— To proste równanie, Rake. Grozisz mi, ja grożę tobie. Celujesz w moją kobietę, ja wyceluję w twoją. Jeszcze raz moja stara będzie przez ciebie ryczeć i nie przyjdę tu, żeby porozmawiać.

Mierzyliśmy się spojrzeniami. Było nas czterech, a za rogiem czekał jeszcze Hatchet z JJ'iem. Rake nie miał z nami szans. Był nieuzbrojony, a w pokoju obok spała jego stara i dzieciaki.

— Mamy dla ciebie prezent — powiedziałem, a Key rzucił mu pod nogi jutowy, zakrwawione worek.

— Jeszcze ciepła — Uśmiechnął się szeroko, a w jego oczach zalśniło coś mrocznego.

Rush tak jak poprzedni razem puścił mu oczko, zanim wszyscy ruszyliśmy w stronę wyjścia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro